Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Zbrodnia.

Jadzia po wyjściu Robaka z izby, machinalnie podniosła się z krzesła.
Nie wiedząc nawet, co robi, rzuciła się w ubraniu na łóżko. Za chwilę znużenie ją przemogło. Zasnęła.
Przykre sny trapiły dziewczę...
Rzucała się gorączkowo po brudnym barłogu, wymawiała półgłosem jakieś niezrozumiałe słowa. Włosy rozsypały się około jej twarzy i otaczały tę biedną, zarumienioną twarzyczkę złocistą aureolą.
W ręku uparcie trzymała mały skórzany sakwojażyk z którym opuściła wczoraj pensję...
Wkrótce uspokoiła się.
Na twarzy śpiącej ukazał się blady uśmiech. Widocznie, że uśmiecha się do narzeczonego wypowiadając przed ołtarzem słowa dozgonnej przysięgi...
W tej chwili skrzypnęły drzwi.
Ukazała się wysoka postać Robaka. Na twarzy miał czerwone wypieki, a oczy rozpalone gorączką.
Szedł ku barłogowi, na którym leżała postać dziewczęcia i jej złote, rozrzucone szeroko włosy. Ciężko oddychał... Był już przy barłogu.
Nagle pochylił się.
Twarz miał wykrzywioną konwulsyjnym spazmem. Wstrętny, gorący jego oddech uderzył w twarz śpiącej... Pod tym oddechem zadrżała, poruszyła się...
Ruchem gwałtownym Robak wpił swe wązkie, blade jak płótno, wargi w usta Jadzi. Zdawało się, że to dziki zwierz spadający na swą ofiarę...
To, co się stało, nie trwało jednej sekundy.
Ten bezczelny i brutalny pocałunek, plamiący czyste usta dziewczęcia, obudził je ze snu. Jadzia nie wiedziała, co się stało. Czuła tylko na ustach, jak gdyby ślad jakiego ognistego piętna. Czuła wstrętny oddech, uderzający jej w twarz. Ręce pochylonego nad nią potworu usiłowały objąć jej kibić...
Objął ją nieskończony wstręt...
Z siłą, którejby się nikt w tem wątłem dziecku niespodziewał, a która wykonywała w niej reakcję nerwów, odepchnęła łotra, aż się potoczył w drugą stronę izby. W tej chwili była na nogach...
Teraz zaczynała rozumieć sytuacyę.
Chciała krzyczeć ale gorączka i wzruszenie ścisnęły jej gardło... Porwała stojącą na oknie butelkę i trzymając ją do góry jako broń, czekała nieprzyjaciela.
I on już podniósł się z ziemi...
Był straszny. Twarz przed chwilą czerwona, była teraz cała blada, niby chusta. Tylko na skroniach odbijały różowe paski krwi, która zbiegła mu do czoła... Nozdrza rozszerzały się mimo woli, jakgdyby chwytając co chwila powietrze. Dolna szczęka drżała jak w febrze. Małe siwe oczki zdawały się błyskać płomieniem.
Szedł ku niej powoli...
Dziewczę chciało wołać, krzyczeć, chciała go uprzedzić, że uderzy. Nie mogła wymówić ani słowa. Był o trzy kroki od niej..
Machinalnie wyciągnęła rękę i z siłą uderzyła trzymaną w ręku butelka.
Robak zdołał się uchylić.
Pomimo to szkło z głuchym łoskotem uderzyło o jego głowę. Jego ruch osłabił uderzenie. Gdyby nie to, nie wiadomo, czy kość wytrzymałaby... Szkło pękło i rozsypało się na setki drobnych kawałków.
Na uderzenie on odpowiedział krótkim, urywanym okrzykiem, a potem szatańskim śmiechem...
Zachwiał się.
Ale nie upadł. We włosach i na czole ukazała się krew. Czerwona jej wstążeczka spływała mu około oka... Był jeszcze straszniejszy.
Stał jeszcze chwilę.
Wreszcie, jak gdyby pchnięty jakimś potężnym motorem, z nieprzepartą siłą rzucił się ku nieszczęśliwej dziewczynie... Pochwycił ją w objęcia. Próżno się chciała wyswobodzić z jego rąk... Ściskały ją, jak żelazne kleszcze...
Stali przy ścianie.
Obok na oknie w szyjce od butelki płonął ogarek świecy, rozjaśniający mdłem światłem tę dziwną i straszną scenę..., Pasując się z dziewczęciem, Robak potrącił butelkę. Świeca spadła na podłogę, potoczyła się parę kroków i... zagasła.
Zapanowała ciemność...
Była to straszna chwila. Jadzia czuła się zgubioną. Walczyła. Trzymała się okiennego haka. Czuła jednak, że coraz silniej oplatały ją żylaste ramiona... Czuła jego oddech; krople ciepłej krwi ze zranionego jego czoła spadały na jej szyję... Czuła, że traci siłę i przytomność... I ani krzyku o pomoc, ani dźwięku nie wydobyć ze spartej piersi!..
Za chwilę upadnie...
Ostatnim wysiłkiem odwróciła twarz, ażeby nie widzieć potworu.
Zamglony jej wzrok padł na zakurzone szyby okna. Za temi szybami rozpościerało się szeroko szafirowe sklepienie niebios, majestatyczne, pełne spokoju, zasiane złocistemi gwiazdami... Nagle zdaleka dał się słyszeć głuchy stłumiony turkot...
To mówił grzmot...
Złocista błyskawica szeroką ognistą wstęgą rozdarła szafirowe sklepienie niebios...
Dziwna psychologiczna zagadka! Ten potężny widok szerokiego świata żywiołów, jak gdyby wprowadził kogoś trzeciego, wielkiego świadka i większego jeszcze sędziego, pomiędzy napastnika i napastowaną...
Grę błyskawicy widział także Robak. Grom przemówił do niego, jak pełna siły groźba. Jego uścisk zwolniał...
Jednocześnie do mózgu dziewczęcia spłynął nowy prąd energii.
Pod jego wpływem paraliż strachu, który od początku sceny krępował jej krtań, ustąpił. Rozszerzyła pierś. Z jej ust wyrwał się dwukrotnie głośny, rozdzierający krzyk.
— Na pomoc!..
Ten krzyk nie pozostał bez odpowiedzi, a odpowiedź przyszła aż z dwóch stron.
Za oknem nowa potężna fala gromu odbiła się echem od granic horyzontu... Wewnątrz odpowiedziały wezwaniu dziewczęcia uderzenia w drzwi, widocznie komunikujące się z sąsiedniem mieszkaniem.
Drzwi trzeszczały...
Robak puścił dziewczę.
— Przekleństwo! — mruknął.
Jadzia szybko skoczyła w tył. Przy świetle błyskawicy spostrzegła przewróconą na oknie butelkę, która służyła przed chwilą za lichtarz. Ta butelka mogła być dla niej bronią.
W tej chwili drzwi ustąpiły.
— Przekleństwo! — powtórzył Robak.
Strasznie było teraz na niego patrzeć. Jego maleńkie oczki nabiegły krwią... Konwulsyjne drgania poruszały mu znów dolną szczękę.
W wywalonych drzwiach stanęła postać, która kiedy indziej wzbudzałaby śmiech...
Był to starzec łysy i przygarbiony. W samej bieliźnie, widocznie dopiero co wstał z łóżka. W jednem ręku trzymał świecę, w drugiem ciężki szewcki młotek.
Stanął we drzwiach i obrzucał pokój pytającym wzrokiem.
— Przekleństwo!.. — mruknął po raz trzeci Robak.
Zagryzł blade wargi, aż pokazały się na nich krople krwi.
Sam sobie jest winien... Jak mógł być tak nierozsądnym. Zapomniał o sąsiedzie, mieszkającym przez drzwi, jedynym oprócz niego lokatorze chałupki. Zresztą nic nadzwyczajnego: stary szewc, pijaczyna, który większą część nocy przepędzał pod ławami w okolicznych szynkach.
Robak nie myślał o nim.
Wściekły, z ogniem i krwią w oczach pytał się: Co za fatalność sprawiła, że tej nocy pijak był u siebie w domu, że dosłyszał walkę, że wreszcie zdobył się na energję wybicia na pół zgniłych drzwi?
Jakkolwiekbądź, miał teraz niepotrzebnego i niepożądanego świadka...
Stary szewc stał u wejścia. Pytał drżącym głosem:
— Co takiego?..
Robak powziął postanowienie. Przystąpił do starca i położył mu rękę na ramieniu.
— Słuchaj, stary — rzekł — to nie twoja rzecz... Idź spać i nie wtrącaj się...
Szewc spoglądał to na Robaka, to na Jadzię, nie rozumiejąc położenia.
Szyderczy uśmiech skrzywił usta Robaka. Ciągnął dalej:
— Albo lepiej idź na dół, do „Rudego“... Tam jeszcze piją. Nie masz bracie pieniędzy?.. To głupstwo.
Robak wydobył z kieszeni jakiś papierek.
— Masz tu parę rubli... No, idźże do djabła!
Włożył mu w rękę banknot i zlekka popychał starego w kierunku jego izby. Jadzia widziała na twarzy szewca grę wrażeń. Stary pijak widocznie ulegał. Rozumiała, że z jego odejściem położenie jej stanie się równie strasznem, jak przed chwilą...
Postąpiła naprzód.
— Panie!.. — zawołała.
Szewc odwrócił głowę w jej kierunku.
— Panie, ratuj mnie!.. Jeśli jesteś chrześcijaninem, jeśli wierzysz w Boga...
Uklękła i wyciągała do niego ramiona. Była nieprzeparcie powabną, okryta złotym płaszczem włosów. Głos jej miał głębokie akcenta rozpaczy.
— Panie... Ten człowiek to złoczyńca...
Robak z wściekłością patrzył na Jadzię. Zrobił ruch, jak gdyby się chciał na nią rzucić. Ale zreflektował się...
— Idź stary precz! — powtarzał głosem głuchym, syczącym.
I popychał przed sobą szewca.
— Panie!.. Zaklinam cię na wszystkie świętości, dopomóż mi wyjść ztąd... — wołała Jadzia.
Starzec, który popychany przez Robaka powoli zbliżał się ku wywalonym drzwiom, nagle stanął na miejscu.
Odwrócił się twarzą do Robaka.
— Słuchaj — rzekł głosem drżącym ze starości — ja jestem taki i owaki... Jestem pijak. Ale tego, co ty chcesz, nie zrobię...
— Nie?
— Masz twoje pieniądze!
Stary rzucił Robakowi banknot z powrotem i spoglądał mu śmiało w twarz.
— Wypuść tę panienkę — rzekł.
Wściekłość dusiła Robaka.
— Ach, tak!.. — syknął tylko.
— Tak! Jestem pijak i partacz... Jestem stary... Ale i ja kiedyś miałem matkę... i siostry... i córkę...
Głos jego drżał.
Krew przesłoniła oczy Robakowi. Gardło miał sparte, jak w kleszczach. Z trudem przez zaciśnięte zęby wyrzucił:
— Ostatni raz... nie idziesz precz?..
— Nie.
— A wiec masz...
Szybkim ruchem wyrwał młotek, który starzec trzymał w ręku. Dłoń jego zakreśliła w powietrzu ciężkiem narzędziem półkole.
Młotek z głuchym łoskotem spadł na skroń starego szewca...
Trysnęła struga krwi.
Starzec wyciągnął naprzód ręce. Naraz runął w tył na wywalone drzwi. Obok niego upadła gasnąc świeca.
Zbrodnia została spełniona.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.