Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
Zasadzka.

W półtorej godziny dopiero Robak — bo nazywać go teraz będziemy własnem nazwiskiem — wprowadzał Jadzię do zapadłej chałupki, położonej w jednym z najdalszych kątów Nowej Pragi.
Sień nie była zamknięta.
Robak, prowadząc za rękę upadającą ze znużenia Jadzię przekroczył kałużę, która nigdy, nawet w lecie, nie wysychała przed drzwiami, pchnął drewniane wązkie drzwi, wiszące nad wysokim progiem i znalazł się w ciemnej sieni...
Zapalił zapałkę.
Sień nie miała drewnianej podłogi. Gliniana posadzka, wilgotna i zabrudzona, pokryta była słomą. Na prawo widniały jakieś nizkie drzwi, w głębi schody podobne do drabiny.
Pomimo, że znużenie Jadzi doszło do tego stopnia, że z trudnością zdawała sobie sprawę ze swego położenia, widok otaczających przedmiotów wywarł na nią niewymownie przykre wrażenie.
— Tędy panienko — mówił na pół szeptem fałszywy posłaniec.
Pomagał on Jadzi wdrapywać się po drabince.
Niedługo znaleźli się na czemś w rodzaju poddasza. Tuż po nad ich głowami znajdowały się wiązania dachowe... Na platformie schodów, gdy Robak znów zaświecił zapałkę, widać było na prawo i na lewo drzwi...
Jedne z tych drzwi otworzył.
Z wnętrza buchnął jakiś nieprzyjemny odór, połączenie wódki, tytuniu i potu ludzkiego.
Robak zagłębił się w środek pokoju. Za chwilę ogarek świecy, zatknięty w butelkę, zajął się płomieniem od zapałki.
Przy tem bladem świetle można było rozróżnić niezmiernie nędzne wnętrze izdebki.
Jakiś stołek o trzech nogach, łóżko brudne i podobne raczej do barłogu, parę butelek na oknie, maleńki kulawy stolik, — oto całe umeblowanie tego rzeczywiście wstrętnego kąta. Wszędzie warstwy kurzu...
Jadzia już ani chciała ani miała siłę przyglądać się temu obrazowi.
Siły jej były wyczerpane. Długa wędrówka przez Leszno i ulicę Przyokopową do Powązek, podróż w trzęsącej dorożce po fatalnym bruku różnych zaułków, aż do dworca kolei petersburgskiej na Pragę, podróż od rogatek pośród najbardziej zakazanych kątów Nowej-Pragi pozbawiły ją całej energii. W całem ciele czuła łamanie. Miała gorączkę i szum w głowie.
Raczej upadła niż usiadła na stołek o trzech nogach, oparty o ścianę.
Dużemi błękitnemi oczyma w tej chwili podkreślonemi czarną obwódką od zmęczenia, spoglądała bez celu w przestrzeń. Pierś jej wznosiła się przyspieszonym oddechem. Usta miała spieczone.
Przed nią stał Robak.
Z jego oczu, zaczerwienionych od gorączki, tryskały jakieś spojrzenia. Dowodziły one wysokiego stanu podniecenia. Bo też zacny posłaniec pod pozorem sprawdzenia, czy nic niema po drodze groźnego, parę razy wysiadał z dorożki i udawał się z woźnicą do szynku na kieliszek. Z podnieceniem od alkoholu łączyła się jeszcze jakaś inna dziwnego rodzaju ekscytacja.
Jadzia przymknęła oczy...
Nie widziała ona tych ognistych spojrzeń, któremi ją obrzucała ta ruina człowieka wstrętna i przeorana tyloma namiętnościami. Zdawała się zasypiać.
Robak przyglądał się jej przez chwilę. Na ustach jego zaigrał szyderczy uśmiech.
— Panienko! — rzekł głosem ochrypłym od wzruszenia i trunku.
— Co?.. — zaledwo wyszeptała Jadzia.
— Trzeba się położyć do łóżka... Będzie lepiej. —
— A...
— Ja wyjdę. Panienka jest zmęczona... Niech panienka pójdzie do łóżka... Za kwadrans przyjdę przynieść co gorącego i kawałek chleba z mięsem do zjedzenia. Panience się jeść chce?..
— Nie...
— To nic. Po takim spacerze, trzeba co zjeść i wypić.
Jadzia nie odpowiadała. Pozostawała ciągle na krześle w tem samem położeniu...
Robak spoglądał na nią przez chwilę badawczo.
Chciał jak gdyby sprawdzić, czy dziewczę jest dość zmęczone... Posunął się nawet krok naprzód. Ale w tej chwili ciężko opuszczone powieki Jadzi zaczęły się podnosić do góry...
Robak machnął ręką i wyszedł, mrucząc pod nosem:
— Jeszcze nie...
Ciężkim krokiem zlazł ze schodów i znalazł się na parterze w sionce. Zastukał do drzwi.
Panowało milczenie.
Ponowił stukanie po trzy razy z przerwami. Po chwili za drzwiami dały się słyszeć kroki.
— To pan, panie Robak? — zapytał z głębi jakiś głos.
— Ja... Otwieraj żydzie.
Wewnątrz dał się słyszeć szczęk kluczy. Niebawem drzwi otworzyły się i we drzwiach stanęło nizkie indywiduum, trochę garbate, mocno rude, którego wschodnie rysy zdradzały semickie pochodzenie... Człowiek ubrany był zresztą nie w hałat, ale w jakiś oberwany kubrak.
Otwierający roześmiał się chrapawo.
— Co za galante chłopiec z pana Robaka. Jaki fein mundur.
— Dobrze... dobrze. Wpuść mnie do środka. Chcę pić...
— Dlaczego nie?
Człowiek, widocznie gospodarz, usunął się, ażeby przepuścić Robaka. Lichtarz, który podnosił w górę, oświetlał ciemne kąty jakiegoś korytarza, zakończonego w głębi drugiemi drzwiami. Mniemany posłaniec skierował się w tamtą stronę.
Tuż przed sami drzwiami, zatrzymał się, odwrócił głowę i zapytał:
— Jest tam kto?..
— Jest kilka... Jest Jurek, jest Antek Świstak i Jacentka...
Wiadomość była widocznie Robakowi nieprzyjemną. Machnął jednak ręką i wszedł.
Izba w której się znalazł miała pozór nędznej wiejskiej szynkowni. W kącie znajdował się rodzaj szynkwasu, obok stoły i stołki. Przy jednym ze stołów niejasno oświetleni świecą łojową siedzieli dwaj ludzie, obdarci, wstrętni, o fizyognomiach niebezpiecznych włóczęgów. Rozmawiali o czemś półgłosem. Niedaleko spała oparta na stole kobieta podobnego wyglądu.
Robak coś mruknął na powitanie.
Usiadł trochę opodal i zawołał do wchodzącego za nim gospodarza:
— Wódki...
W ciągu pięciu minut wychylił parę półkwaterków.
Zaczynało mu się rozjaśniać w głowie. Oczy świeciły mu teraz, jak dwa żarzące węgle.
— Niech będzie co chce! — mruknął.
Dziś po południu Onufry wręczył mu piśmienną instrukcyę, którą on obecnie wykonywał. Stosownie do tej instrukcyi, a przy pomocy załączonego do niej podrobionego listu w imieniu adwokata, Robak ściągnął nie domyślające się zasadzki dziewczę, w to miejsce...
W liście Onufrego było powiedziane:

„Przedewszystkiem idzie mi o to, żebyś dostał do ręki woreczek z książką do nabożeństwa, który ona na pewno będzie miała ze sobą. Gdyby w woreczku były jakie papiery, oddasz je mnie. Reszta a głównie pieniądze, są twoje... Co do dziewczyny rób z nią, co chcesz. Niebrzydka! Kiedym ci pokazywał jej fotografię, widziałem w twoich oczach diabelskie połyski... Zawsze miałeś słabość do dziewcząt. Zresztą bądź ostrożny... i unikaj skandalu. Co do niej, im głębiej zostanie wdeptana w błoto, tem lepiej!... Pokazywałem ci list z Paryża. Tę kartkę spal...“

Pismo, ma się rozumieć, nie nosiło podpisu.
— Spal!.. — mruknął do siebie fałszywy posłaniec — spal... Nie głupim, brachu! Masz ty moje papierki, mam i ja twoje... Przyjaźń przyjaźnią, a ostrożność — ostrożnością.
Roześmiał się...
Jego rozgorączkowana trunkiem wyobraźnia ukazywała mu przed oczyma postać Jadzi. Przedstawiał sobie jej nagie, dziewicze łono, jej rozrzucone po białych ramionach włosy... Dziki spazm wykrzywił mu twarz!
Myśl, którą mu tak po szatańsku w powyższych paru wierszach nasunął Onufry, urodziła się w Robaku jeszcze podczas ich rozmowy po powrocie z Piotrkowa.
Od trzech godzin gdy mniemany posłaniec był razem z dziewczęciem, ta występna myśl rosła i kształtowała się. Była to przewrotna i pełna dzikich namiętności natura ten Robak. W jego zbrodniczym mózgu szalały burze...
Zresztą łotr umiał się liczyć z trudnościami.
Nie lubił skandalu i obawiał się zetknięcia ze sprawiedliwością... Znał ją za bardzo dobrze. To też przygotowywał umiejętnie swój plan. Nie chciał zawsze niebezpiecznej walki z ofiarą. Nie myślał zresztą pozbawiać się przyjemności drażniącego oporu, ale z drugiej strony pragnął ubezwładnić ofiarę do pewnego przynajmniej stopnia, ażeby opór nie wywołał groźnych dlań następstw.
Dla tego to, zamiast przywieźć wprost Jadzię na Nową Pragę, odbył skomplikowaną podróż. Liczył i jak widzimy, słusznie, że zmęczenie połączone z wzruszeniem sparaliżuje siły ofiary...
Dotąd zresztą, nie zdecydował się ostatecznie. Miał niektóre skrupuły, ważył możebne obawy niebezpieczeństwa.
W samej rzeczy zabrać woreczek z książką do nabożeństwa i zemknąć było daleko prostsze. Dziewczyna obawiając się policyi, przez pewien czas nie zrobiłaby żadnego kroku. A potem szukaj wiatru po polu. Robak, chociaż dobry znajomy gospodarza szynku i razem właściciela domu, mieszkał tu dopiero od dziesięciu dni. Wprawdzie zamieszkiwał przedtem w paru innych miejscach na Nowej Pradze, ostatnio u maglarki, ale cóż ztąd? Mógł się wyprowadzić na Wolę, na Powązki. Zresztą, coby mu mogła zarzucić?..
W samej rzeczy, to byłoby prostsze.
Ale krew burzyła się w żyłach łotra. Jego małe siwe oczki ciskały błyskawice. Na skroniach występowały mu na wierzch żyły. Przy trzecim półkwaterku jego postanowienie ostatecznie ukształtowało się.
Uderzył pięścią w stół.
Rozmawiający podnieśli nań oczy. Rudy gospodarz zbliżył się ku stołowi.
— Słuchajcie — rzekł im Robak — chce każdy zarobić po trzy ruble?..
— Za co nie?
— Uważajta! — Robak umyślnie naśladował gwarę ludową. Sprowadziłem sobie na górę małą sikorkę...
Zły uśmiech przemknął się po jego wargach...
— No?
— No i chciałbym się z nią pobawić...
Ze strony dwóch włóczęgów dał się słyszeć urywany, szyderczy śmiech.
— Kto ci, brachu przeszkadza? — pytał Świstak.
— Nikt... Ale widzita, sikorka może zacząć hałasować...
— Taka?
— Taka...
— O co ci idzie? gadaj... — wtrącił się Jurek.
— O to, żebyście nic nie słyszeli... Rozumiecie?
Zapanowało milczenie.
Rudy gospodarz zabrał głos:
— A ty wiesz, że to kryminał?
— Co nie mam wiedzieć!..
— Słuchaj — rzekł Jurek, który zdawał się tu mieć pewną powagę — zgoda... Ale dasz po cztery ruble i postawisz po półkwaterku...
Robak skinął głową na znak aprobaty.
— Jeszcze jedno — roześmiał się cynicznie Świstak — pokażesz nam jak ona wygląda...
Robak zamyślił się. Przyszło mu na myśl coś w rodzaju skrupułu. Ale przypomniał sobie pismo Onufrego: „Im głębiej zostanie wdeptaną w błoto, tem lepiej...“
Kiwnął apatycznie głową.
— Zobaczymy...
Gospodarz niósł już wódkę. Onufry wypił swój półkwaterek duszkiem. Wstał, wskazał wzrokiem na kobietę śpiącą w kącie i rzekł jeszcze:
— No — i odpowiadacie za waszą babę...
— Pijana, jak kłoda!..
Wyszedł na górę, chwiejąc się na nogach pod wpływem wypitego trunku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.