Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bak, chociaż dobry znajomy gospodarza szynku i razem właściciela domu, mieszkał tu dopiero od dziesięciu dni. Wprawdzie zamieszkiwał przedtem w paru innych miejscach na Nowej Pradze, ostatnio u maglarki, ale cóż ztąd? Mógł się wyprowadzić na Wolę, na Powązki. Zresztą, coby mu mogła zarzucić?..
W samej rzeczy, to byłoby prostsze.
Ale krew burzyła się w żyłach łotra. Jego małe siwe oczki ciskały błyskawice. Na skroniach występowały mu na wierzch żyły. Przy trzecim półkwaterku jego postanowienie ostatecznie ukształtowało się.
Uderzył pięścią w stół.
Rozmawiający podnieśli nań oczy. Rudy gospodarz zbliżył się ku stołowi.
— Słuchajcie — rzekł im Robak — chce każdy zarobić po trzy ruble?..
— Za co nie?
— Uważajta! — Robak umyślnie naśladował gwarę ludową. Sprowadziłem sobie na górę małą sikorkę...
Zły uśmiech przemknął się po jego wargach...
— No?
— No i chciałbym się z nią pobawić...
Ze strony dwóch włóczęgów dał się słyszeć urywany, szyderczy śmiech.
— Kto ci, brachu przeszkadza? — pytał Świstak.
— Nikt... Ale widzita, sikorka może zacząć hałasować...
— Taka?
— Taka...
— O co ci idzie? gadaj... — wtrącił się Jurek.