Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kszą część nocy przepędzał pod ławami w okolicznych szynkach.
Robak nie myślał o nim.
Wściekły, z ogniem i krwią w oczach pytał się: Co za fatalność sprawiła, że tej nocy pijak był u siebie w domu, że dosłyszał walkę, że wreszcie zdobył się na energję wybicia na pół zgniłych drzwi?
Jakkolwiekbądź, miał teraz niepotrzebnego i niepożądanego świadka...
Stary szewc stał u wejścia. Pytał drżącym głosem:
— Co takiego?..
Robak powziął postanowienie. Przystąpił do starca i położył mu rękę na ramieniu.
— Słuchaj, stary — rzekł — to nie twoja rzecz... Idź spać i nie wtrącaj się...
Szewc spoglądał to na Robaka, to na Jadzię, nie rozumiejąc położenia.
Szyderczy uśmiech skrzywił usta Robaka. Ciągnął dalej:
— Albo lepiej idź na dół, do „Rudego“... Tam jeszcze piją. Nie masz bracie pieniędzy?.. To głupstwo.
Robak wydobył z kieszeni jakiś papierek.
— Masz tu parę rubli... No, idźże do djabła!
Włożył mu w rękę banknot i zlekka popychał starego w kierunku jego izby. Jadzia widziała na twarzy szewca grę wrażeń. Stary pijak widocznie ulegał. Rozumiała, że z jego odejściem położenie jej stanie się równie strasznem, jak przed chwilą...