Postąpiła naprzód.
— Panie!.. — zawołała.
Szewc odwrócił głowę w jej kierunku.
— Panie, ratuj mnie!.. Jeśli jesteś chrześcijaninem, jeśli wierzysz w Boga...
Uklękła i wyciągała do niego ramiona. Była nieprzeparcie powabną, okryta złotym płaszczem włosów. Głos jej miał głębokie akcenta rozpaczy.
— Panie... Ten człowiek to złoczyńca...
Robak z wściekłością patrzył na Jadzię. Zrobił ruch, jak gdyby się chciał na nią rzucić. Ale zreflektował się...
— Idź stary precz! — powtarzał głosem głuchym, syczącym.
I popychał przed sobą szewca.
— Panie!.. Zaklinam cię na wszystkie świętości, dopomóż mi wyjść ztąd... — wołała Jadzia.
Starzec, który popychany przez Robaka powoli zbliżał się ku wywalonym drzwiom, nagle stanął na miejscu.
Odwrócił się twarzą do Robaka.
— Słuchaj — rzekł głosem drżącym ze starości — ja jestem taki i owaki... Jestem pijak. Ale tego, co ty chcesz, nie zrobię...
— Nie?
— Masz twoje pieniądze!
Stary rzucił Robakowi banknot z powrotem i spoglądał mu śmiało w twarz.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/237
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.