Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wypuść tę panienkę — rzekł.
Wściekłość dusiła Robaka.
— Ach, tak!.. — syknął tylko.
— Tak! Jestem pijak i partacz... Jestem stary... Ale i ja kiedyś miałem matkę... i siotry... i córkę...
Głos jego drżał.
Krew przesłoniła oczy Robakowi. Gardło miał sparte, jak w kleszczach. Z trudem przez zaciśnięte zęby wyrzucił:
— Ostatni raz... nie idziesz precz?..
— Nie.
— A wiec masz...
Szybkim ruchem wyrwał młotek, który starzec trzymał w ręku. Dłoń jego zakreśliła w powietrzu ciężkiem narzędziem półkole.
Młotek z głuchym łoskotem spadł na skroń starego szewca...
Trysnęła struga krwi.
Starzec wyciągnął naprzód ręce. Naraz runął w tył na wywalone drzwi. Obok niego upadła gasnąc świeca.
Zbrodnia została spełniona.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .