Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za oknem nowa potężna fala gromu odbiła się echem od granic horyzontu... Wewnątrz odpowiedziały wezwaniu dziewczęcia uderzenia w drzwi, widocznie komunikujące się z sąsiedniem mieszkaniem.
Drzwi trzeszczały...
Robak puścił dziewczę.
— Przekleństwo! — mruknął.
Jadzia szybko skoczyła w tył. Przy świetle błyskawicy spostrzegła przewróconą na oknie butelkę, która służyła przed chwilą za lichtarz. Ta butelka mogła być dla niej bronią.
W tej chwili drzwi ustąpiły.
— Przekleństwo! — powtórzył Robak.
Strasznie było teraz na niego patrzeć. Jego maleńkie oczki nabiegły krwią... Konwulsyjne drgania poruszały mu znów dolną szczękę.
W wywalonych drzwiach stanęła postać, która kiedy indziej wzbudzałaby śmiech...
Był to starzec łysy i przygarbiony. W samej bieliźnie, widocznie dopiero co wstał z łóżka. W jednem ręku trzymał świecę, w drugiem ciężki szewcki młotek.
Stanął we drzwiach i obrzucał pokój pytającym wzrokiem.
— Przekleństwo!.. — mruknął po raz trzeci Robak.
Zagryzł blade wargi, aż pokazały się na nich krople krwi.
Sam sobie jest winien... Jak mógł być tak nierozsądnym. Zapomniał o sąsiedzie, mieszkającym przez drzwi, jedynym oprócz niego lokatorze chałupki. Zresztą nic nadzwyczajnego: stary szewc, pijaczyna, który wię-