Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spadały na jej szyję... Czuła, że traci siłę i przytomność... I ani krzyku o pomoc, ani dźwięku nie wydobyć ze spartej piersi!..
Za chwilę upadnie...
Ostatnim wysiłkiem odwróciła twarz, ażeby nie widzieć potworu.
Zamglony jej wzrok padł na zakurzone szyby okna. Za temi szybami rozpościerało się szeroko szafirowe sklepienie niebios, majestatyczne, pełne spokoju, zasiane złocistemi gwiazdami... Nagle zdaleka dał się słyszeć głuchy stłumiony turkot...
To mówił grzmot...
Złocista błyskawica szeroką ognistą wstęgą rozdarła szafirowe sklepienie niebios...
Dziwna psychologiczna zagadka! Ten potężny widok szerokiego świata żywiołów, jak gdyby wprowadził kogoś trzeciego, wielkiego świadka i większego jeszcze sędziego, pomiędzy napastnika i napastowaną...
Grę błyskawicy widział także Robak. Grom przemówił do niego, jak pełna siły groźba. Jego uścisk zwolniał...
Jednocześnie do mózgu dziewczęcia spłynął nowy prąd energii.
Pod jego wpływem paraliż strachu, który od początku sceny krępował jej krtań, ustąpił. Rozszerzyła pierś. Z jej ust wyrwał się dwukrotnie głośny, rozdzierający krzyk.
— Na pomoc!..
Ten krzyk nie pozostał bez odpowiedzi, a odpowiedź przyszła aż z dwóch stron.