Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Machinalnie wyciągnęła rękę i z siłą uderzyła trzymaną w ręku butelka.
Robak zdołał się uchylić.
Pomimo to szkło z głuchym łoskotem uderzyło o jego głowę. Jego ruch osłabił uderzenie. Gdyby nie to, nie wiadomo, czy kość wytrzymałaby... Szkło pękło i rozsypało się na setki drobnych kawałków.
Na uderzenie on odpowiedział krótkim, urywanym okrzykiem, a potem szatańskim śmiechem...
Zachwiał się.
Ale nie upadł. We włosach i na czole ukazała się krew. Czerwona jej wstążeczka spływała mu około oka... Był jeszcze straszniejszy.
Stał jeszcze chwilę.
Wreszcie, jak gdyby pchnięty jakimś potężnym motorem, z nieprzepartą siłą rzucił się ku nieszczęśliwej dziewczynie... Pochwycił ją w objęcia. Próżno się chciała wyswobodzić z jego rąk... Ściskały ją, jak żelazne kleszcze...
Stali przy ścianie.
Obok na oknie w szyjce od butelki płonął ogarek świecy, rozjaśniający mdłem światłem tę dziwną i straszną scenę..., Pasując się z dziewczęciem, Robak potrącił butelkę. Świeca spadła na podłogę, potoczyła się parę kroków i... zagasła.
Zapanowała ciemność...
Była to straszna chwila. Jadzia czuła się zgubioną. Walczyła. Trzymała się okiennego haka. Czuła jednak, że coraz silniej oplatały ją żylaste ramiona... Czuła jego oddech; krople ciepłej krwi ze zranionego jego czoła