Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Piorun.

To wszystko trwało niezmiernie krótko.
Jedna chwila!.. Kiedy ciało starego z głuchym łoskotem upadło na ziemię, ani sprawca zbrodni, ani zdrętwiała z przestrachu Jadzia nie mogli sobie zdać sprawy z tego, co się stało. W pokoju zapanowała ciemność, rozdzierana smugami błyskawic za oknem i cisza, którą przerywały dalekie wstrząśnienia gromu i szelest grubych kropel deszczu, upadających na szyby.
Pierwsza obudziła się z tego odrętwienia Jadzia.
Odrazu przyszło jej na myśl, że niebezpieczeństwo, zagrażające jej przed chwilą, stało się teraz bez porównania bardziej strasznem. Ten człowiek, który się nie zawahał przed spełnieniem zabójstwa, nie zawaha się przed niczem.
Zimny pot wystąpił jej na czoło...
Instynktownie, nie namyślając się, ścisnęła mocniej w dłoni butelkę, którą przed chwilą wzięła z okna i całą siłą uderzyła nią w szybę. Szkło zabrzęczało i prysnęło na wszystkie strony...
W oknie zaświecił szeroki otwór, przez który wdzierały się podmuchy burzy, wichura, grube krople deszczu i odległe huki gromu.
To zetknięcie ze światem zewnętrznym dało nowe siły dziewczęciu...
Machinalnie, instynktem szukając ratunku, rzuciła się na okno. Kaleczyła sobie dłonie i twarz; nie czuła ani bólu ani pasem krwi, występujących jej na policzki. Pod parciem jej dłoni rama okna ustąpiła.
Ukazał się szeroki otwór, pełny mroku, burzy i gry błyskawic...
Wskoczyć na futrynę okna i rzucić się na dół, w ciemność, na zewnątrz, było dla Jadzi dziełem jednej chwili. Nie rozważała, czem jej to może grozić? Nie myślała o niebezpieczeństwie.. Znalazła otwór, pozwalający jej wyjść z tego piekła — i rzuciła się... Wszystko, co kto chce, byle nie zostawać tu dłużej!..
Z kolei przeszło i odrętwienie Robaka.
Brzęk szkła, łoskot wybijanego okna, odgłosy burzy, dochodzące z zewnątrz przywołały go do rzeczywistości.
I przez jego głowę przebiegał tłum myśli... Był to wytrawny łotr. Na zorjentowanie się potrzebował tylko jednej sekundy. Popełnił zbrodnię, a ta zbrodnia miała świadka. Jakkolwiekbądź, nie trzeba było pozwolić temu świadkowi wymknąć się... I przytem — szaleństwo i opar trunków, które tego wieczora wypił, uderzały mu do głowy!.. — ów świadek była to kobieta, której żywe gorące ciało przed chwilą trzymał w objęciu, której dziewiczych ust dotykały przez jedną sekundę jego gorejące wargi...
Nie można było pozwolić jej wymknąć się!..
Robak nie szukał innej drogi. Okno stało przed nim otworem. Rzucił się w nie śladem swej ofiary...
Okno nie było wysokie.
Upadając, trafił na coś twardego. Uczuł ból w nodze. To uczucie odjęło mu na chwilę panowanie nad sobą. Dopiero po sekundzie zdołał się podnieść. Pchała go naprzód namiętność zemsty — i namiętność uścisków...
Rozejrzał się do koła:
Dziewczęcia nie było nigdzie. Wszędzie panowała ciemność. Potoki deszczu spadały na ziemię.
Robak głośno zaklął...
Miałażby mu się wymknąć?!..
W tej chwili nowa błyskawica rozjaśniła horyzont.
W jej świetle stary łotr ujrzał o paręset kroków postać dziewczęcia... Pod smugami deszczu biegła naprzód. Ten widok wywołał u fałszywego posłańca ryk przekleństwa...
Nie zważając na ból w nodze, pchany potężną siłą namiętności, pobiegł naprzód...
Od tej chwili rozpoczęła się dziwna gonitwa.
Pod potokami deszczu, pośród rzadkich, pogrążonych we śnie chałupek i dalej w szczerem polu, biegło tych dwoje ludzi, naprzód dziewczę, a za niem człowiek, podobny raczej do dzikiego, rozjuszonego zwierzęcia...
Pogoń trwała długo.
Biegli przez pola, rowy, wzgórza i kałuże błota. Dziewczę niekiedy upadało, ale po chwili podnosiło się, zbierało siły i biegło dalej. Mężczyzna utykał na nogę, ale ani na chwilę nie przerywał pogoni... Dyszał ciężko.
Ta gonitwa miała się niebawem skończyć.
Siły jednego z dwojga, albo mężczyzny albo kobiety musiały się wyczerpać.
W tej chwili byli już daleko po za miastem. W dali rysował się długi okop, nastroszony słupami telegrafu. Był to plant kolei żelaznej.
Jadzia czuła, że upadnie...
Nogi jej gięły się w kolanach. W uszach czuła szum. Oczy zamykały się pomimo woli. Ten okop, który wznosił się przed nią, przykuwał całą jej uwagę. Chciała koniecznie dotrzeć do niego. Zdawało się jej, że jeśli tam dobiegnie, zostanie uratowaną... Co będzie dalej? — Nie wiedziała.
Biegła naprzód...
Ostatnim wysiłkiem znalazła się u stóp plantu. Powoli, chwytając się rękoma za oślizgłą trawę wdrapała na wierzchołek... Dalej nie była w stanie iść. Upadła na kolana.
O dwieście kroków od nasypu posuwał się powoli, dysząc, Robak.
W tej chwili dał się słyszeć głuchy, podziemny łoskot.
Było to jak gdyby preludjum czegoś strasznego. Na jedną sekundę wszystko umilkło. Nagle na tle czarnego nieba ukazał się ognisty zygzag. Przeciął on horyzont od wierzchołka nieba aż do ziemi... Zdawało się, iż straszny huk potrząsnął całym światem...
Upadł piorun.
Ogniste zygzakowate płomyki wytrysnęły pomiędzy dwojgiem bohaterów tej strasznej sceny. Piorun zdawał się chcieć oddzielić kata, od ofiary...
Zresztą upadł on na takiej odległości od dziewczęcia i od jego prześladowcy, że nie mógł zrządzić szkody ani jednej ani drugiemu. Wywołał jednak potężne wrażenie u obojga.
Nerwy dziewczęcia, od kilku godzin wstrząsane tak strasznie, nie wytrzymały.
Upadła zemdlona na szyny. W chwili, gdy rozpuszczone jej włosy pławiły się w kałuży wody deszczowej, zebranej między szynami, Robak z kolei uczuł dziwny lęk, przejmujący do głębi jego zaskorupiałe serce...
Oczy miał jeszcze pełne blasku od zygzakowatych płomyków piorunu, uszy — pełne strasznego huku.
Mimowoli upadł na kolana.
Po chwili podniósł się i z błędnem okiem, jak gdyby ścigany przez wszystkie furje, począł biedz w przeciwległym kierunku...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.