Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili byli już daleko po za miastem. W dali rysował się długi okop, nastroszony słupami telegrafu. Był to plant kolei żelaznej.
Jadzia czuła, że upadnie...
Nogi jej gięły się w kolanach. W uszach czuła szum. Oczy zamykały się pomimo woli. Ten okop, który wznosił się przed nią, przykuwał całą jej uwagę. Chciała koniecznie dotrzeć do niego. Zdawało się jej, że jeśli tam dobiegnie, zostanie uratowaną... Co będzie dalej? — Nie wiedziała.
Biegła naprzód...
Ostatnim wysiłkiem znalazła się u stóp plantu. Powoli, chwytając się rękoma za oślizgłą trawę wdrapała na wierzchołek... Dalej nie była w stanie iść. Upadła na kolana.
O dwieście kroków od nasypu posuwał się powoli, dysząc, Robak.
W tej chwili dał się słyszeć głuchy, podziemny łoskot.
Było to jak gdyby preludjum czegoś strasznego. Na jedną sekundę wszystko umilkło. Nagle na tle czarnego nieba ukazał się ognisty zygzag. Przeciął on horyzont od wierzchołka nieba aż do ziemi... Zdawało się, iż straszny huk potrząsnął całym światem...
Upadł piorun.
Ogniste zygzakowate płomyki wytrysnęły pomiędzy dwojgiem bohaterów tej strasznej sceny. Piorun zdawał się chcieć oddzielić kata, od ofiary...
Zresztą upadł on na takiej odległości od dziewczęcia i od jego prześladowcy, że nie mógł zrządzić szkody