Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani bólu ani pasem krwi, występujących jej na policzki. Pod parciem jej dłoni rama okna ustąpiła.
Ukazał się szeroki otwór, pełny mroku, burzy i gry błyskawic...
Wskoczyć na futrynę okna i rzucić się na dół, w ciemność, na zewnątrz, było dla Jadzi dziełem jednej chwili. Nie rozważała, czem jej to może grozić? Nie myślała o niebezpieczeństwie.. Znalazła otwór, pozwalający jej wyjść z tego piekła — i rzuciła się... Wszystko, co kto chce, byle nie zostawać tu dłużej!..
Z kolei przeszło i odrętwienie Robaka.
Brzęk szkła, łoskot wybijanego okna, odgłosy burzy, dochodzące z zewnątrz przywołały go do rzeczywistości.
I przez jego głowę przebiegał tłum myśli... Był to wytrawny łotr. Na zorjentowanie się potrzebował tylko jednej sekundy. Popełnił zbrodnię, a ta zbrodnia miała świadka. Jakkolwiekbądź, nie trzeba było pozwolić temu świadkowi wymknąć się... I przytem — szaleństwo i opar trunków, które tego wieczora wypił, uderzały mu do głowy!.. — ów świadek była to kobieta, której żywe gorące ciało przed chwilą trzymał w objęciu, której dziewiczych ust dotykały przez jedną sekundę jego gorejące wargi...
Nie można było pozwolić jej wymknąć się!..
Robak nie szukał innej drogi. Okno stało przed nim otworem. Rzucił się w nie śladem swej ofiary...
Okno nie było wysokie.
Upadając, trafił na coś twardego. Uczuł ból w nodze. To uczucie odjęło mu na chwilę panowanie nad