Przejdź do zawartości

Rozmowa baranów

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcin Bielski
Tytuł Rozmowa baranów
Pochodzenie Satyry
Wydawca Akademia Umiejętności w Krakowie
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Czasu“ Fr. Kluczyckiego i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMOWA NOWYCH PROROKÓW
DWU BARANÓW O JEDNEJ GŁOWIE,
STARYCH OBYWATELÓW KRAKOWSKICH,
O PRZEMIENNOŚĆ NINIEJSZEGO WIEKU NAPRZECIW
STAREMU
W PORZĄDKACH, W OBYCZAJACH I W SPRAWACH LUDZKICH.

KSIĄŻKI PRZEZ MARCINA BIELSKIEGO
NIEGDY NAPISANE
A TERAZ PRZEZ JOACHIMA BIELSKIEGO,
SYNA JEGO, WYDANE.




PRZEDMOWA
DWU BARANÓW O JEDNEJ GŁOWIE.



Długośmy tu niemymi stali na tym rogu,
Już nam duch usta otwarł, chwała Pana Bogu.
Którzy idą do Rzyma, powiedzcie te cuda,
Iż już kamienie woła do wszystkiego luda.
Powiedzcie też tam bratu, zwłaszcza Paskwillowi,
Iż w Krakowie powstali już prorocy nowi.
Będziemy społu wołać i roześlem wici,
Iż Pan Bóg świat zawiesił na cieniuchnej nici:
Leda kiedy się urwie, niech się ostrzegają,
Pewny koniec już świata w rychłym czasie mają.
Wołają Odmieńcowie, dzicy Satyrowie,
Po chwili będą wołać i leśni kotowie.
Wołają Pustelnicy i my też wołajmy,
A ludzie nieopatrzne pilnie przestrzegajmy.





ROZMOWA
DWU BARANU O JEDNEJ GŁOWIE
O PRZEMIENNOŚCI NINIEJSZEGO WIEKU
PRZECIW STAREMU W PORZĄDKACH, W OBYCZAJACH I W SPRAWACH LUDZKICH.



ROZDZIELENIE PIERWSZE.



BARAN PRAWY MÓWI:

Święte Pismo powiada: Jeśli przestaniecie
Wołać, kamienie będzie, kiedy wy nie chcecie.
Już tedy nasz czas przyszedł, Baranie wołajwa,
Królom, panom, biskupom, wszem nie przepuszczajwa.

Wyłożwa im dzisiejsze sprawy, obyczaje,

Nie dbając nic, chocia nam niejeden nałaje.
Nie umiewa pochlebiać, tylko prawdę szczeram
Mówić każdemu, a z tem ja i ty umieram.
Trzysta lat niedaleko, jako pamiętawa,

Sprawę niniejszym ludziom starą wiedzieć dawa:
10 

Aby się tak sprawiali jako ich przodkowie,
I nie byli od swych cnych ojców wyrodkowie.
Przyszłachwa na inszy świat, nie wiem co się stało,
Wszystko się odmieniło i zopakowało.

Mężowie oni czyści prawie zniewieścieli,
15 

Jawnie to szatą, strojem swym, ukazać chcieli,
Hiszpany, Włochy, Niemce, ba widzę i Hurry:
A Polacy kędy są z dawnymi Mazury?
Którzy na koń w karwatkach z miekowskiem wsiadali,

I nóg sobie kitajką nie podwięzowali.
20 

Chociaż nie po magiersku przecięć dobrze było,
Dziś się od nich daleko wszystko odstrzeliło.
Spora wielka powstała, rozerwana wiara,
Pycha, chciwość, łakomstwo, zaginęła miara.

Stan duchowny odmienion, nie ma swej powagi,
25 

Król, ksiądz i nikt: Boże strzeż nas od jakiej plagi.
Przyszłaśwa na wielki błąd, na takowe czasy,
Gdzie już złość z świętą cnotą śmie chodzić za pasy.
A na poły zły z dobrym świata używają,

Błaznowie przed mądrymi wszędzie przodek mają.
30 

Ludzie młodzi swawolni, nie czują karności,
Wyrządza jeden drugim nad obyczaj złości.
Kto kogo może schylić, ten wnet myje,
Będzie z nim cudnie mówił, w sercu niechęć kryje.

Do rady wybierają młode ludzi płoche,
35 

Granicznik nas wojuje, widząc ludzi trochę.
Wszyscy własnych pożytków gdzie mogą macają,
A o Rzeczpospolitą mało prawie dbają.
Jakie są zabijania, obmówki, niechuci,

O pełną więc jeden się na drugiego rzuci.
40 

Na wszystkie zbytki świata ludzie się udali,
Co żywo przeciw sobie okrutnie powstali.
Ociec z synem, brat z bratem, często za łeb chodzą,
Nie własnych obyczajów swoich dzieci rodzą.

Ociec będzieli rządny, to syn marnotrawca,
45 

Zostawi go duchownym przyjaciel podawca.
Drugi na mnichi przyjdzie, i w szarej kapicy
Włócząc się, chleba będzie żebrał po ulicy.

Jedno złe między nimi, sami się wojują,

Starostowie gdzie trzeba, tego nie hamują.
50 

Gdzie nie trzeba, tu sami szlachtę z waśni trapią,
Strzegąc rzkomo dóbr pańskich, w granicach je drapią.
I bez miary ściskają ubogie ziemiany,
Chciałby wieść komisarze: ale trudno z pany.

Sieje, orze na cudzem słomiany starosta,
55 

Żelazny ziemianinie tu stój końcu mosta.
Pótyć pole zajachał, nie śmiej z pługiem chodzić,
Jeśli co poczniesz gwałtem, tobie będzie szkodzić.
Jakie wielkie drogości, jakie w szaciech zbytki,

Papieruby nie stało, by miał pisać wszystki.
60 

Jakie stroje szlachcianek, jakie płochych ludzi,
Żyd, Włoszek, chytry naród pieniądze z nich łudzi.
Jako trunki, potrawy z wielkim kosztem chodzą,
Które do wielkiej nędze potem je przywodzą.

Nie mogę się przypatrzyć dzisiejszemu światu,
65 

Co rok to przychodzimy ku gorszemu latu.
Nie wiem, kogoby właśnie w tych rzeczach winować.
Iż nam nie chcą niebieskie planety folgować,
Jeśli to nam przychodzi z naszych nieprawości,

Iż za nami pochodzą wszystkie przeciwności?
70 

Czyli nas Bóg chce skarać w tak nierządnej sprawie,
Iż sprawcy nie stanowią żadnej rzeczy prawie?
Na sejmiech per ambages, w koło rzeczą toczą,
A w pośrzodek, gdzie trzeba, tam śmiele nie wkroczą.

Różne vota szeroko podawając sobie,
75 

Wszędzie z naszą utratą folgując osobie.
Nasza prosta chudzina musi w kącie siedzieć,
A na wszystko przyzwolić, co pan chce powiedzieć.
Posłowie zjachawszy się, czynią z księżą spory,

Na ostatek syem zatkną czopem i pobory.
80 

Już u naszych po sejmie, po wojnie, poborzech,
Lepiej niż pod namioty mieszkać w cudnych dworzech.

Dosyć mamy, żeśmy się okazali w mowie,
Dobrze ci i też owi mówili posłowie.

Litwin nierad uniej, Prus exekucyej,
85 

Ale naszym Polakom pilniej defensyej,
Moskwa za uchem trąbi, a Szwed w bęben tłucze,
Radby nam wziął od zamków (snadź) inflanckich klucze.
Tatar od nas chce dani, sukna i kożuchów,

Nie dadząli, strzeżysz się jak innych złych duchów.
90 

Wołoszyn tego pilen, jakoby nas zdradził,
A Niżowy zaś Kozak radby z Turki zwadził.
Czemuż tedy tak słabo o sobie radzicie?
Jako na was powstają ze wszech stron, widzicie.

Zaburzone niebiosa, walki, głody, mory,
95 

Zarostą wam po chwili wykopane bory.
Czemu nie pamiętacie na swe zeszłe przodki,
Nie chciejcie być od bitnych swych dziadów wyrodki:
Którzy wam zostawili tę koronę w cale,

I was ubogacili przestając na male.
100 

Często z Moskwy, z Tatarów padały kołpaki,
Odchodzili bachmatów, sajdaków, z jarczaki.
Postępujcież tą drogą, którą od nich macie,
Pójdzie w zad nieprzyjaciel, sami to uznacie.

Kiedy u was obaczy rząd i dobrą sprawę,
105 

Pójdzie indziej Przekopski zarabiać na strawę.
Moskwicin będzie tańszy, i to, co wziął, wróci,
Gdy mu około zamków kulą kto zakłuci.
Czytajcie jedno dzieje stare swoich przodków,

Jakie rady miewali niełupiący kmiotków.
110 

Choć my je dziś zowiemy głupimi prostaki,
Gdyby też z martwych wstali, zwaliby nas żaki.
Bo się tylko stroimy, wczasów używamy,
A nieprzyjacielowi brać przed sobą damy,

Tylko się po nowinach postronnych pytając,
115 

A o swe własne szkody mało prawie dbając.

Poźrzy i w rząd domowy, jako idzie stronnie,
Wszędzie groźby, kłopoty, jakoby na wojnie.
Poźrzy, jako u prawa płaczą, narzekają,

Nigdy prędkiej odprawy ubodzy nie mają.
120 

Będzie na sejmie akcyj o kilka tysięcy,
Kilka ich król osądzi. A drudzy płaczęcy
Pojadą precz do domu, muszą się nieradzi
Jednać z tym, co im ojca, syna, brata zgładzi:

A krew niewinna woła, pomsty żąda w niebie.
125 

Tu się obacz o królu, jeśliże u ciebie
Z rąk twych Bóg patrzyć ich krwie przelanej nie będzie:
Który cię przeto na tym postawił urzędzie,
Ażebyś sprawiedliwość czynił ściśnionemu,

A miecz dał przeto, żebyś nie folgował złemu.
130 

Widzisz, jakie zuchwalstwa, mordy, zabijania,
Ci wszyscy za swe zbytki uchodzą karania.
Aleć dla niedbałości naszej to być znamy,
I mniej króla niż siebie w tem winować mamy.

A co wielka, do Rady ludzie obierają
135 

Młode, co jeszcze mało doświadczenia mają.
Tak przed laty bywało, tak się sprawowali,
Starzy w Radzie siadali, młodzi wojowali.
O swe własne pożytki nie czynili sporów,

Ani się domagali urzędów, poborów.
140 

Łakomstwu się uwodzić nigdy nie dawali,
Co który mógł trochę mieć, na tem przestawali.
Te wielkie gospodarstwa mieli sobie za nic,
Od swoich własnych dziedzin nie czynili granic.

Woleli wszyscy społu przyczyniać królestwa,
145 

Niźli patrzyć własnego na kmiotku łupiestwa.
Patrzajcie, jako wielka pierwej Polska była,
Kiedy z Rusią, z Wołochy i z Prusy walczyła.
Wszystkimeśmy ze wszech stron na celu siedzieli,

Stąd o przodkach rozumiej, iż ci nie leżeli.
150 

Prostą rzeczą mówili, co się im godziło,
Kto szczerą prawdę mówił, wszystkim było miło.
Siedząc w Radzie jako my, jednę głowę mieli,
Wszyscy to przyjmowali, co ci powiedzieli.

Bierzcie sobie na przykład naszę jednę głowę,
155 

Abyście jednostajną wszyscy mieli mowę.
I tak, jako my głowę, jednę też myśl mieli,
A jedni się z drugim i zgadzać zawsze chcieli.
My się z każdym zgodzimy, z plebany i z mnichy,

Bo pan w naszej postaci był pokorny, cichy;
160 

A gdyż nam ta kraina wychowanie dała,
Radzibyśmy, by w sobie wszystko dobre miała.
Przeto ją przestrzegamy w jej nieopatrzności,
Aby rządny postępek czyniła w swej włości.

Patrząc na wszystki strony, gdzie się co obraca,
165 

Kto swój czas marno traci, jak mu się opłaca.
Kto z czyją szkodą żywie, a kto z swym pożytkiem,
Kto gęstym a kto rzadkim sieje mąkę sitkiem:
Za dobrem rozeznaniem ma wszystko pochodzić,

Kto chce jako pomiarem w każdą rzecz ugodzić.
170 

A takby was nie pożył nieprzyjaciel wielki,
Gdyby się w to przyczynił przełożony wszelki:
Dowiedział się, kto płacze, kto się z czego śmieje,
Po tych naszych krainach co się kędy dzieje.

Niechaj każdy starosta swych urzędów strzeże,
175 

By zuchwalce karano, sadzano do wieże;
I wszystki mężobójce, gracze, marnotrawce,
By je srodze karali urzędowi sprawce:
A tym prawnym poswarkom, które idą z prawa,

Aby była porządna a rychła odprawa.
180 

By ludzie nie chodzili jakoby w ciemności,
Dobry swoję drogę miał, zły pozostał złości;

Od obu stron zły zwyczaj aby precz odjęli,
A wszyscy jednostajną naukę przyjęli.

Porzućcie też na ten czas grace i motyki,
185 

Zmylcie nieprzyjacielom nastrojone szyki.
Porzućcież też myślistwo, sokoły i charty,
Strzeżcie lepiej, by nie był który z was odarty.
Owych długich kolacyj pełnych poniechajcie,

Takież kosztownym szatom miejsca nie dawajcie
190 

Może każdy rozumieć w tej mierze o sobie,
Więtszą poczciwość czynią szacie, niźli tobie.
Lepsze więc bywa w polu rycerskie ćwiczenie,
Kiedy mąż na się włoży żelazne noszenie.

Drzewo niesie, proporzec wiatr dobry podawa,
195 

Tarcz cudna na lewicy na ramię przystawa.
Omylą cię domowe kłopoty, frasunki,
Gdy się trochę przejeździsz, wziąwszy strawy w sumki.
Lepiej się tak okażesz, niźli przy śklenicy,

Siedząc doma, nic nie wiesz, jakoby w ciemnicy.
200 

Na pokój się, ma rada, nigdy nie spuszczajcie,
Gdy rzeczecie, że pokój: ale wojnę macie.
Z pokoja więc niepokój pospolicie roście,
Przeto zbroje na sobie we dnie, w nocy noście:

By was nieprzyjaciele śpiących nie zastali,
205 

Potem byście po czasie tego żałowali.





ROZDZIELENIE WTÓRE.



BARAN LEWY MÓWI:

Stary człowiek gdy baczy swoje pierwe lata,
Zda się mu, aby zaszedł w iną stronę świata:

Inaksze obyczaje, inaksze dziś sprawy,

Kto się ludziom przypatrzy, dziwne ich postawy.
210 

Widzim, iż każdy chce mieć własne dobre mienie,
A co żywo narzeka na złe ustawienie.
Ustawy żadnej nie masz, patrz na nasze targi:
Ano chodzi z koszykiem druga gryząc wargi,

Szuka, gdzieby kupiła mąki, jarzyn, masła,
215 

Ano wszedzie pobożna prawie taność zgasła.
Patrzaj, jakie łupiestwa, drogości nastały,
Nigdy takie przeszłych lat w Polsce nie bywały.
Jako łupią na targach, jako rzemieśnicy,

Jaki w jatkach jest nierząd, jako drą kupczycy.
220 

Wiezieszli co do targu, podwyższono korca,
Gdzie się kolwiek obrócisz, za tobą poborca.
Jakie zasię w towarzech nieznośne drogości,
Rzemieśnik, szynkarz, kupiec łupią przez litości.

Jako chcą sobie mierzą bez wszelkiej ustawy,
225 

A przez kmiotka idzie pot, robiąc na to, krwawy.
Mają też swą wymówkę, iż chleb na nie drogi,
Wżdy z nim kmiotek nie zrówna w dostatku ubogi.
Kupiec klaska zęboma, pali go korzenie,

Dobrem winem zaleje ono zapalenie.
230 

Kmiotek tylko w niedzielę piwa trochę skusi,
Już na to cały tydzień ciężko robić musi.
Jako łupią w kupiectwie, tak też i na mycie,
Weszło to już w obyczaj u nas pospolicie.

Daruj pierwej pisarka, kiedy pędzisz woły,
235 

Przeto się wzgórę wspina, wystawszy ze szkoły.
Jedzieszli też z szkutami, za tobą wołają:
Tratuj, tratuj, daj myto, nie daszli — targają.
Daj wojskie, daj duchowne wymyślone myta,

Lepiejby się do Gdańska odrzec wozić żyta.
240 

A we Gdańsku, jako chcą, tak u ciebie kupią,
Jeszcze cię na gospodzie za to dobrze złupią.
Aleć dobrze, gdy tego naszy nic nie dbają,
Potem swoję utratę za czasem uznają.

Przedaj też ty, jako chcesz, Włoszku i Niemczyku,
245 

Wszak cię za to urzędnik nie powiedzie w łyku.
Przedawaj też jaktorze weneckie tkanice,
Wywróć głupim ziemiankom ich mieszek na nice,
Przedaj szafran mieszany, a rzecz, iż morawski,

Wszak nie każdy króla zna, kupi pan Nieznalski.
250 

Przedaj drogo złotogłów, powiedz, iż dziś drogi,
Wszak wiesz dobrze, iż go nikt nie kupi ubogi.
Nie dawajcie też tanie axamitu Włoszy,
Wszak was o to żaden pan z Polski nie wypłoszy:

Kiedy głupi Polacy, iż o to nie dbają.
255 

Jako nadrożej mogą, niechaj przedawają.
Już leda strój nadroższy, by jedno rzekł, włoski,
By się też nań zastawić, kupi naród polski.
Póki naszy Polacy tych Włochów nie znali,

Póty nieprzyjacielom dobrze odpierali:
260 

Ale dziś leda ślachcic, by się też zastawić,
Musimy się do tych Włoch, widzieć świat, wyprawić.
Już się wrócił do domu, przywiódł dwa dzianety,
Trzy tysiące czerwonych wypadło z kalety.

Ali koń zwiesił głowę, chocia dzianet włoski,
265 

Przetrwał go lichy rusak, albo wałach polski.
Przyjdzie się znowu ćwiczyć z naszymi Kozaki,
Bo nie zrówna ćwiczenie tu włoskie z Polaki.
Naród to zniewieściały, bo w maszkarach chodzi,

Ku rycerskiej potrzebie nam się nie przygodzi.
270 

Pierwejci tu tych Włochów nigdy nie bywało:
Franca, piżmo, sałata, z nimi to nastało.

Owy pludry opuchłe, pończoszki, mostardy,
Niedawno to tu przyniósł włoski naród hardy.

Patrzże zasię doktora, jak receptą szali,
275 

Zmówi się z aptekarzem, czart poganu gali.
Ów złoty od uryny, ów za senes listki,
Biorą wielkie pieniądze, dadzą trochę drzystki.
Turbit, dragant, aloes, mastyki, kanfory,

Wyniszczą mieszki, skrzynie, dobędą komory.
280 

Nuż baba z wanną jedzie, chce też być lekarką,
Syropy, antydota waży więtszą miarką.
Przymawiając obiema, iż babami stoją,
Co im baby przyniosą, tem lud chory goją.

Ale tej naszej pracej chytro używają,
285 

Zamorskiem ziele zową, które od nas mają.
Patrzcież, jakie utraty na ubogie ludzi,
Co żywo swemi końszty ich pieniądze łudzi.





ROZDZIELENIE TRZECIE.



BARAN PRAWY MÓWI:

Pójdzieszli też do owej pięknej Sukiennice,

Tam też prędko wywrócą twój mieszek na nice.
290 

Falendyszem przezwali włoskie sukno drogie,
Aby chytrze szaleli Polaki ubogie.
Dla prałatów per cento drugie sukno zowie,
Aby tak wyłudzali pieniądze Włochowie.

Nawozili kotnyrów, by mieszki obrażać,
295 

Kupcie mili Polacy, jest się w czem okazać;

A kupiwszy, wyskubuj po pióreczku z barwy,
Poprzedamy na ten strój one chude karwy.
I owce, bo niezdrowe, na zimę przedamy,

Wszak, chwała Bogu, inne bydło na to mamy.
300 

Gdzie stamety podzieli, duplany, kołtrysze,
Albo ony machelskie, sterdomskie lundysze?
Wszystko to zodmieniali, by drożej przedali,
A na nas Niemczykowie złote wyłudzali:

Pieczęciami nadstawi mitelfoder kieru.
305 

Nigdy polskie pieniądze nie będą mieć mieru,
Jeśli się nie obaczą w takowem szyderstwie,
Ustawy nie uczynią, jako w inszem księstwie.
Bo najdzie w Sukienicach takowego nokcia,

Mierząc sukno wyciąga, zginą go dwa łokcia.
310 

Pójdzieszli też przez owy i tam i sam krzyże,
Ali wola kramarka, kupcie panie bryże.
Mam też duplę kitajkę, mam płótno rąbkowe,
Albo czego wam trzeba, dajcie się w rozmowę.

Mam też pytel do młyna, mam prawe galery,
315 

Których inaczej nie dam, po czterzy talery.
Ale ja wam powiadam, słuchajcie mię dziatki,
Na waszeto pieniądze zastawiono siatki.
Chrońcie się tych białych głów, co nad węglim siedzą

Bo na nasze kalety piją dobrze, jedzą.
320 

Owy zaś Smatruzianki, co wlazły wysoko,
Jako łupią lada zacz, widziwa na oko.
Zamsz przedają skopowy, cośmy leszem zwali,
Za trzy grosze takową skórkę pierwej brali.

A dzisia za piętnaście takowej nie pytaj,
325 

Jedno, jako ona chce, za mieszek się chwytaj.
Skóry z cielców wyprawią, a rzeką jelenie,
Nie dbają nic na Boga, o duszne zbawienie.

Nuż zasię ony baby, co siedzą na trecie,

Jeśli z niemi targujesz, zabająć kalecie.
330 

Bo nic nigdy nie robi, nad węglim się piecze,
To się baba czerwieni, dobrze się nie wściecze.
Takież i owy szwaczki, co nam szyją wzorki,
Umieją też wypróżnić młodym ludziom worki.

Żywi się, jako może, gorzałką, niciami,
335 

Czasem tem, czasem owem, jako wiecie sami.
Solne, maślne, owieśnie i śledziowe jatki,
Wszędzie pióro upuścisz, byś nabarziej gładki.
I te nędzne sienniczki, co siano przedają,

Widzim, jako na ławce siano roztrząsają:
340 

Zwini snopek by kądziel, we dwoje przepasze,
Co żywo stawia sieci na pieniądze wasze.
O wy nędzne pieniądze, toście w lichej cenie,
Żadny was nie zachowa, lada gdzie wyżenie:

Miecą wami, frymarczą lada zacz po targoch,
345 

Tułacie się po kąciech, po paniech, po smardoch.
Jakoż u nas niemieckie talery nastały,
Także też wszystki rzeczy, żywności zdrożały;
Nie bywały tu pierwej takie czasy głodne,

Gdy strawę kupowano za pieniądze drobne.
350 

Pódźmyż zasię do szynku, jaki nierząd w mierze,
Bez ustawy, jako chce, tak za kwartę bierze.
Jakom widział na sejmie na ten czas w Piotrkowie,
Kwartę wina ośm groszy dawali szynkowie.

Także i tu w Krakowie. Idź do paniej Marty,
355 

Nie da, jedno pięć groszy, złego wina kwarty.
Rostworz wino szafarko, boć się włóczka rzuci,
Im go więcej dolewasz, tem jest lepszej chuci.
Pójdzieszli też pod Wieniec gdzie do paniej Haski,

Zjesz wątróbkę cielęcą, przypłacisz małmazki:
360 

Po siedmi groszy kwartę sobie ustawili,
Którą pierwej w Mynicy po dwu groszu pili.
Jeśli się niżej udasz gdzie do paniej matki,
Ostrzegaj się, byś nie zbył bramowanej szatki.

Gdzie się kolwiek obrócisz, chcesz poczynać hojnie,
365 

Pójdziesz ze czczą kaletą, jakoby po wojnie.
Te wszystkie mianowane w Krakowie kobiety,
Rozszyndują prostakom z pieniędzy kalety.
A tak was upominam chudzi bracia mili,

Abyście prostym trunkiem nigdy nie gardzili.
370 

Wiele pożytków miewa, kto rad trzeźwy bywa,
Ma nogi pogotowiu, złego razu zbywa.
Lepiej miech groszem nadmiesz, niźli wiatrem dudy,
Boć rady przypisują szynkarki obłudy.

Chrońcie się z chorągiewką Wieńca zielonego,
375 

Prędko z ciebie uczyni błazna mierzionego.
Panom to dopuszczono pijać dla lekarstwa,
Hipokras małmazyą, a nie dla obżarstwa.
Chudzinie się nie zejdzie, jedno proste piwo;

Bo młyn woda zabrała, małe mamy mliwo.
380 




ROZDZIELENIE CZWARTE.



BARAN LEWY MÓWI:

Już zasię rzemieśnicy mają też swe sprawy,
Gdy się zejdą do cechu, strzegą swej ustawy.
Wżdy się u nich najduje obyczaj szkarady,
Pełne zdrady ze wszech stron, fałszu i przesady.

Patrzaj jedno złotnika, jak sobie ugadza,
385 

Do grzywny srebra, miedzi trzy łóty przysadza,
A wżdy rzecze, iż to jest pagament prawdziwy,
Na tych małych miasteczkach warstat ich fałszywy:
Gliwaxem srebro złoci, rozpuści kęs złota,

Opłaci się mu dobrze szmalcowa robota;
390 

Natka wosku w sygnety, purysu w łańcuszki,
Wczas to na te postawne nasze panie duszki.
O wagę się nie staraj, odda wszystko cało,
Wżdy się przedsię okruszków nam nieco dostało.

A tak swoję utratę złotniczek zagoi,
395 

Kiedy pięknie ślachciankę w łańcuszki przystroi.
Szynkowne te rzemiosła mają obyczaje,
Jako w cechu ustawią, tak każdy przedaje.
Pójdzieszli do rymarza, drogie uzdy, torki,

Dziesięć złotych wyrobi z jednej krowiej skórki.
400 

Mówią: Panowie ślachto! strawiłem w Burkacie,
Nagrodźcie mi to zasię, dobrą zbroję macie.
Drugi rzecze: Kupilem poście wielką szczukę,
Gdym swojego rzemiosła okazował sztukę.

Trzeci rzecze: Ścinałem świec poście trzydzieści
405 

Kosztuje mię to wiele, blisko złotych sześci.
Któż to ma nam nagrodzić? Nikt, jedno ziemianie,
Zmówmy się jednostajnie, zszedwszy się w cech na nie:
Nie wadzić ich nam podskuść. Poprzedalić brożki,

Zbroja za dziesięć złotych, na koń rząd bez troszki.
410 

Szle, puszliszka, nagłówki, cugle, tak przedawać,
Jakośmy ustawili, inaczej nie dawać.
Pójdzieszli do kusznierza, patrz dobrego czasu,
Zapłaciszli od szycia, zapłać i od kwasu.

A jeśli też twojemi liszkami podszyje,
415 

Lepiej cię on podgoli, niźli barwierz zmyje:

Nigdy się rękaw z szatą od niego nie zgodzi,
Przeto mu sporo futro podszywać przychodzi.
Ukażeć rozmaite futra, czare bobry,

Chocia drogo szacuje, rzadko który dobry.
420 

Natrze kretą wiewiórkę, rzecze popielica,
Kupi prędko niewiasta, nie znając nędznica.
Hojniej żywie kożusznik na swój mały notek,
Niźli na wsi nieborak, orząc pługiem kmiotek:
Bo nie umie folować, wszywać uszu, nóżek,
Jedno prosto do pługa wziąć wołu za rożek.
Krawcy nie są szynkowni, jako i murarze,
Przeto im przekażają w robotach sturarze.
Wiele chromych na nogi, na ręce, na słowo,

Przeto niezawżdy trafisz szaty swej gotowo.
430 

Kretą kryśla, rozmierza, strzyże wielkie cwykle,
Jakoby który został, we łbie się mu wikle.
Przedsię w zysku zostaną rozmaite płatki,
Kiedy darmo, nie wadzi upstrzyć imi dziatki.

Pokrajawszy, idzie precz z jakim drugim nogciem,
435 

Upiwszy się, ubije ucznia swego łokciem.
Ale mu za złe nie miej, boć robił u dworu,
Przeto trzeźwym nie bywa, tylko do nieszporu.
Jutro obiecał uszyć żupan, szarawary,

Nie przysiągłci prawdy znać, nie dawaj mu wiary.
440 

Ale owy czapniczki fortel też swój wiedzą,
Według losu porządkiem w swych kramnicach siedzą.
Konew piwa z imbierem pod sobą piastując,
Popiją się kobiety, społu się czestując:

Zachwyciła powietrza, odmieniła mowę,
445 

Zatacza się po domu, styskuje na głowę;
Mąż wódką z różej kropi, nie wie, co się dzieje,
Pani czapkę przepiła, a z niego się śmieje.

Powie, iż ją ukradli cisnęcy się drabi,

Rzecze mąż: często wżdy ten drabik czapki szwabi.
450 

Pójdzieszli też do szewca, chciejże kupić boty.
Które pierwej bierano tylko za dwa skoty,
Dziś nie dadzą inaczej, jedno za półkopek,
Jakoż się ma dobrze mieć nasz ubogi chłopek.

Musisz dobrze zapłacić i ono kopyto,
455 

Które ćwieczki popsował, gdy twe bóty szyto.
Zapłać też kolacyą, bo wiele przepili,
Tańcując z choragwiami, gdy świece topili.
A wżdy się wymawiają: droga na nas strawa,

Wójt, sędzia, prokurator, łupią nas u prawa.
460 

A tego nie chcą baczyć, co w gospodach strawią,
Dawszy kordy pochować, za gardła się dawią.
Także który towarzysz przywędruje nowo,
Jeśli witać nie trafi, nie będzie mu zdrowo:

Wnet go urwą i winę starszy brat założy,
465 

Co będzie miał w kalecie, w koło na stół włoży.
Nawięcej się bednarze w gospodach trybują,
Przeto często po mieściech tam i sam wędrują.
Wieleby było o ich nierządzie pisania,

Któreby były godne od starszych karania.
470 

Bowiem im to pożytku żadnego nie niesie,
Dla ich błazeńskich ustaw zawżdy dziura w trzesie.
Siodłarze i paśnicy, bednarze, ślósarze,
Naporząd rzemieśnicy wszyscy i garbarze,

Jako w cechu ustawią, także przedawają;
475 

Bowiem słusznej ustawy od starszych nie mają.
Zmówią się rzemieśnicy zszedwszy się do cechu,
Mało pieniędzy w skrzynce, mało mamy w miechu:
Już czas przyszedł ćwiczenia, będziem strzelać kurka,

Niejedna się uczyni w naszym mieszku dziurka.
480 

Co wszyscy rzemieśnicy na kurku utracą,
To wszystko bracia miła swym groszem zapłacą.
Rycerskie to ćwiczenie, powiadają oni,
Przeto swoje utraty na ślachcie pogoni.

Gdy z nim statków targujesz, strojów i naczynia,
485 

Co wspomni na utratę, po groszu przyczynia:
Przetośmy się uczyli swojego rzemiosła,
By nam nasza nauka pożytek przyniosła.
Przed wszystkiemi rzemiosły garncarze wygrali,

Boga starszego mistrza w swym cechu wybrali;
490 

Bo z tejże materyej Bóg człeka sposobił,
Z której garncarz piec działa, i garnce wyrobił.
Materyej dodawa, co potrzeba, matka,
Z niej żywność wszyscy mają, stąd przyjdzie i szatka.

Przeto garnce pobożnie ludziom przedawają,
495 

Iż materyą darmo od matki miewają.
Płatnerz czeka kłopotów, chłopek na wsi żniwa,
Barwierz zwad, grobarz moru, a młynarze mlewa.
Patrzże, jako ci żywią, by kostyra z losu,

Takżeć wszystek położon świat na takim stosu:
500 

Nie dziwujże się temu, iż ci wszyscy łupią,
Każdy za losem idzie, prowadząc swą kupią.
Więcej się temu dziwuj, iż to wolno czynić,
Towar cudzy z szkodą wieść, a swemu precz wynić

Jako czynią kupczycy, co przedają fraszki,
505 

Upstrzą nasze ślachcianki, wypróżnią ich taszki.
Owo śrebro drutowe, co je Włoszek złoci,
Drogo je zapłaciwszy, w niwecz się obróci.
Druga się szkoda wielka przez goldszlary dzieje,

Iż on razem kilko set złotych w kupę zleje:
510 

Rozbija to malarzom na cieniuchne listki,
Potem się to obróci z obrazem na chwistki.

W koniech też szkodę wielką przez furmany mamy,
Wiele koni popsują, wożąc cudze kramy.

I ciby godni wieże albo wielkiej winy,
515 

Co wywożą saletrę do cudzej krainy.
Jako czynią niektórzy, albo i Żydowie
Wożą prochy do Wołoch, do Węgier, łotrowie.
Moskwa to ma w zwyczaju i na dobrej pieczy,

Nie przedadzą do Tatar żadnej takiej rzeczy,
520 

Które ku wojnie służą, albo ku obronie,
Trzeba tego każdemu na swoim zagonie.





ROZDZIELENIE PIĄTE.



BARAN PRAWY MÓWI:

Pódźmyż zasię do ślachty. Jaka ich utrata,
Chocia też i drugiemu dokurczyły lata:

Jeden się nad drugiego przekłada na stroje,
525 

Musi mieć koń turecki, pozłociste zbroje.
Rząd i alzbant ze srebrem na swój koń przyprawi;
Ale wioskę z folwarkiem na ten strój zastawi.
Musi też być do ziemie i turecka szata,

Ciżmy, wielkie ostrogi, nastały w ty lata:
530 

Kołnierz wielki, mały kraj czapką się nadstawi,
Wiatr go z tyłu żegluje, z góry nogi stawi.
Jakoż w Polsce nastały te wielkie kołnierze,
Także u młodych ludzi zginęły halerze.

Więcej kołnierz kosztuje, niźli wszystka szata,
535 

Poszła barzo na błazna ta nasza utrata.

A już widzą u drugich aż do kolan wiszą.
Drudzy na nich małżonkam swym oprawy piszą:
Bo zagony niewieczne, przyjdzie nam na funty,

Lepiej podszyj baranem, a zachowaj grunty.
540 

Przyjdą potem na Żydy twe kosztowne stroje,
Na co przyszły nakłady one próżne twoje?
Włoch począł, Żyd dokonał, na was się zmówili,
Aby za wasze dobra jedli, dobrze pili.

Dziwniejsze dziś niż pierwej postawy, rozmowy,
545 

Nie wiem, na co to poszło, ogoli pół głowy:
Zwłaszcza owi młodzieńcy, co chodzą witając,
Rad się pięknie postawi, pieniędzy życzając;
Ale gdy zasię wracać, to go boli głowa,

Prędko się mu zmieniła ona piękna mowa.
550 

Zjadą się na biesiadę, będą sobie radzi,
Z przodku on podgolony z drugim się powadzi.
Pachoł kufel piastuje, mieczem się podpiera,
Chocia go nikt nie wściąga, rzkomo się wydziera:

Aby pana ratował, bo go już raniono,
555 

Pomógłcibych był panie, ale mi broniono.
To nazajutrz pojadą, pisać ran do grodu,
Nabrawszy przyjacieli z swojego narodu.
Kiedy się marnotrawca trafi jaki hojny,

To się zlecą do niego szukający wojny:
560 

Przy kuflu się zaleca, będęć ku potrzebie,
Mam romak, żywotny koń, daruje im ciebie.
Nieradci wiele mówię, nierad wiele grożę,
Na kogo jedno każesz, swe pięć palców włożę.

Drudzy jadą na zając, doświadczając chartów,
565 

Boga tam nie wspomioną, jedno wszytkich czartów.
Pachołczysko z jastrząbem za nimi się wlecze,
Koń skłóty, grzbiet odarty, z popręga wyciecze.

Czasem koń porwie wodzą, musi znowu wsiadać,

Musi za dobre przyjąć, chocia będzie biadać.
570 

Barzoby rad pachołek i koń to widzieli,
By do śmierci z zającem przymierze dzierżeli:
Bo się im krotochwila ta barzo sprzykrzyła,
Goleń, plecy i głowy w harab naruszyła.

Pojedźmyż tak domu, bądź zajączku w lesie,
575 

Przestaniemy na gąsce, dobra o tym czesie.
Nuż zasię na granicach jakie ich utraty,
Stroi się, by na wojnę, w samsiedztwie na braty:
Zbrojniej się wyprawiają w granice na swary,

Niźli kiedy do Moskwy, albo na Tatary.
580 

Nie będzie też czasem stał on kęs lasu za to,
Co nałoży nieborak z małej wioski na to.
Starostowie w granicach ściskają ziemiany,
Chciałby zwieść komisarze, trudno zwieść te pany:

Trzeba posłać jednemu dwa jednochodniki,
585 

Po drugiego poślemy, bo chory, woźniki.
Patrzże jedno, skąd im te utraty przychodzą?
Stąd, iż wiele przyjaciół ku tej sprawie zwodzą.
Dosyćby, pod umową, sam urząd przywodzić,

Takby jeden drugiego nie mógł w tem uszkodzić.
590 

By ślachta, jako indziej, po mieściech mieszkała,
Takby też młodź statecznem ćwiczeniem zrównała:
Strzegliby się srogości miejsckiego urzędu,
Przestaliby zuchwalstwa i innego błędu.

Na wsi kto kogo ma karać? Prawa się nie boi,
595 

Gdy się sam nad kim pomści, to za jego stoi.
Gdzie wiele w domu synów z trochą majętności,
Pożywie z nimi samsiad niemałej trudności:
Skarżyli przed starostą, pozwać ukazuje,

A on wyrządziwszy złość, dalej powędruje.
600 

Drugi nie ma tak wiele swojej majętności,
Jako wiele wyrządza dobrym ludziom złości.
Nie chcą temu zabieżeć, którym to należy,
Dobrze, żeby zuchwalec posiedział też w wieży;

Bo nam z nimi przychodzi nietrafna biesiada.
605 

Możesz z nimi posiedzieć rano do obiada,
Ale zaś od obiada do późnej wieczerzy,
Gdy nań rosa wystąpi, rozum włosy wzjeży:
Hardzie każe na męstwo, siedzi by koczkodan,

Posąg srogi okazał, gębę z wąsem odął.
610 

Panowie je też częścią k temu przyprawują,
Chocia winien, za nimi często się wzdejmują.
Ktoby się chciał ślachcicem z domu prawym mienić,
Nie miałby na żadny czas postawy odmienić:

Tak rano, jako w wieczór, w biesiedzie, w pacierze,
615 

Takiemuby rzekł każdy, ślachcic w prawej mierze.





ROZDZIELENIE SZÓSTE.



BARAN LEWY MÓWI:

Już zasię małżonki ich co za dziwy stroją,
Ludzi się nie sromają, ani Boga boją:
Jęły się pisma czytać, kądziele przestały,

Przeto nam na koszule tak płótna zdrożały.
620 

Jakie zbytnie ubiory co rok wymyślają,
Dziwna rzecz, iż mężowie tego dopuszczają.
Która nie ma własnych szat, ta indzie pożycza,
Nie każda się mężowi z tych zbytków wylicza.

Radniej włóż włosienicę własną twego ciała,
625 

Niźliby szat na pychę drogich pożyczała.
Poczciwiejci tobie być w swym własnym ubiorze,
Niż się często odmieniać w cudzy strój w komorze.
Bo ony tak działają, chodząc do komory,

Odmienią się częstokroć w rozliczne ubiory,
630 

A która na odmianę nie ma szat, ubioru,
Zada sobie chorobę, leży do nieszporu.
Widząc druga, aby też taki ubiór miała,
Będzie często przez palce na strój poglądała.

By też wioskę zastawić, mieć z pontałów tkanki,
635 

Chcą mieć takie rękawy już wszystkie ślachcianki:
Junkiery, saltarelle, metlik, inderaki,
Przywodzą ku utratam męże nieboraki.
Pod swój żywot lada koń, pod panią woźniki,

Poczyniły ty panie swe męże nędzniki.
640 

Patrzże też, co kosztuje koszulka perłowa,
Pierzcień, łańcuszek złoty grosza nie zachowa.
Gdzie grosza nie zachowasz, jużeś nędznik wieczny,
A jeśli się zadłużysz, nie będziesz przespieczny.

Dobry kożuch z pozłotką zimie chodzić paniej,
645 

Haras z barchanem lecie, bo to weźmie taniej.
Dobra też i koszula po swojej robocie,
Nie bądź nikomu winien, nie będziesz w kłopocie.
Nuż zasię potrawy ich, takież drogie trunki,

Bez takich nie mogą być harde Krakowianki.
650 

A czynią to dla pychy więcej, niż potrzeby,
Daj kokoszom bróg żyta, przedsię będą grzebły.
Jeśli za stołem nisko, w kącie gdzie usiędzie,
To się gniewa, frasuje, i jeść już nie będzie.

Przeto się więc gospodarz z sadzania wymawia,
655 

Iż każda na swem miejscu poczesnem przestawa.

Patrzże przywitania ich, patrzże też i chodu,
Nie chce ręki wyciągnąć, iż wielkiego rodu,
Kosztownie jest ubrana, kosztownie zawita,

Obrazek malowany, macuszka wyryta.
660 

Panny takież mają swe kosztowne noszenie.
I osobne od macior z karaniem ćwiczenie.
W łaźni, myjąc w sobotę, miotełką upierze,
A w niedzielę do tańca w axamit ubierze.

Skacze panna w sobotę, skacze i w niedzielę,
665 

Naskaczesz się panienko, jako dzikie cielę.
Obciągnie się sznurkami, ledwo dychać może,
Łańcuchów pełno na niej, ledwo chodzić może.
Wystawiają maciory na swe córki wiechy,

Suszą piątki, chcą, by Bóg odpuścił te grzechy.
670 

Lepiej nie pość, nie bożkuj, nie nakładaj z mnichy,
Chceszli, być Bóg odpuścił, nie strój więcej pychy.
Za pierwszych lat nosiły nasze panie duszki
Pacierze bursztynowe, nie złote łańcuszki,

Na szyi prosty czecheł, albo było goło,
675 

Na głowie toczenice, a chomlą na czoło.
Musiały na tem przestać, jako zakreślono,
Dziś szaty i potrawy z pychą wymyślono.
Długoli to będzie trwać, Panu Bogu wolno,

Lepiejci wżdy poczynać, co komu przystojno.
680 

Gdy na wesele jadą, kmieć wiezie tłomoki,
Twarz baba uwałkuje, idzie w pląsy, w skoki:
Pomoże gonionego i gęsiego tańca,
Wygra czasem na głowę skoczonego szańca.

Statecznych tu nie ruszam, które wstyd miłują,
685 

Tylko same wszeteczne w tem się zawięzują:
Które z postawą chodzą, miłościwać każą,
Godnych ludzi statecznych nizacz sobie ważą.

A gdy w sześciniedzielach która kiedy leży,

Poduszek pstrych do wierzchu nad sobą najeży;
690 

Kobiercami ze wszech stron ściany zobijano,
Prześcieradła tkankami w koło zbramowano.
Przyjadą nawiedzając przyjaciółki miłe,
Ukażą, co umieją, a zwłaszcza opiłe.

Ladaco powiadają, przy łożu siedzęcy,
695 

Miód, wino, małmazyą z kosmatym pijęcy.
To będą pić maciorki, pani młoda mdleje,
Jedna z tyłu podnosi, druga na nię wieje,
Druga woła dyptanu, dobry na omdlenie,

Uskromi to niewieście w żywocie gryzienie.
700 

Popiwszy się, to stroją rozliczne fierleje,
Jedna drugą odczepi, i oczy zaleje,
A drugiej zawijają mokrą chustką głowę,
Dziwnąby tam oglądał biesiadę, rozmowę.

Lepiejby paniej młodej w ten czas być bez gości,
705 

Niźli leżeć strapiona w takiej niewczesności.
Pódźże też do miejsckich żon. Jak są gładkiej mowy,
Chocia pisma nie umie, zwycięży cię słowy:
Ma po temu języczek, ma mieszek szeroki,

Daj, coś winien, młodzieńcze, nic tu na odwłoki.
710 

Moja kuchnia, naczynie, postąpię i ławy,
Dam i obrusa na stół, jedno nakup strawy,
Dam i konwie po wino, dam też na stół chleba,
Ale co jedno powiem, to zapłacić trzeba.

Szlachciankom się przeciwią, pstrzą się też by sroczki,
715 

Twarz gore, trzewik skrzypi, brwi czarne i oczki.
Bociki sznurowane, tabinowa szata,
Folwarków żadnych nie ma, dobytka, ni płata,
Ma pierścienie, ma perły, klejnoty od złota,

Ostrzegajże się mężu, byś nie ciągnął kota:
720 

Bo w tych strojach ozdobnych, w tych kosztownych chuściech,
Rady chodzą na Skałkę panie po odpuściech.
Twarz cudna, szata świetna, obiad k temu hojny,
A jakoż jej młodzieniec nie ma służyć strojny.

Przeto, gdy z domu jedziesz ubogi nieboże,
725 

Wiedz, jako jej odjeżdżasz: nie wszystkiegoć może
Wypowiedzieć na panią zielona papuga,
Niechaj tam mnich i krasny nie postoi sługa.
Ani się baba wdaje w rzecz z temi szafarki,

Gdy jedziesz na Podgórze z kramem na jarmarki.
730 

Patrzże zasię pisarka, jako trawi szczodrze,
Gdzie stanie na gospodzie, pocznie sobie dobrze:
Płaci za towarzysze, za drugie kobiety,
Nie wadzi to jemu nie, bo z pańskiej kalety.

Wszystko w regestr napisze, co kędy utraci,
735 

A pan jego, nieborak, to wszystko zapłaci.
By się ciągnął jako lis, tobie płacić panie,
Co pisarek w gospodzie za strawę zostanie.
Wszakci się wyrachuje, bo się tego uczył,

Aby w twoję i w swoję nótę dobrze łuczył.
740 




ROZDZIELENIE SIÓDME.



BARAN PRAWY MÓWI:

Starzy ludzie, gdy żony swe stroili w szaty,
Strzegli się ze wszystkich stron kosztu i utraty:
Gdzie suknie nie dostała, koszulą nadstawił,
Na włoski adamaszek kmiotka nie zastawił.

Mym bratem szubkę podszył, nie dbali o lisy,
745 

Ani owe półmiski, jedli z jednej misy.
Na chlebowych talerzoch bez serwet jadali,
Zwierzyny dosyć mieli, w piekarniach siadali;
Piwo a miód pijali, o wino nie dbali,

A wżdy daleko zdrowszy niż wy dziś bywali.
750 

Zboże, sukno i ołów, mięso tanie było,
I wszystko im tak prawie jak z wodą płynęło.
Łacno było o konia i o służebnika,
Cnotliwszego niźli dziś nalazł pacholika.

Chowaszli dziś pachołka, inakszyć nie będzie,
755 

Jedno za stół pospołu z swoim panem siędzie:
Opiwszy się w ten czas mąż, wnet na harc wyjedzie,
Ale pana przy sobie on łotrzyk zawiedzie.
Konia się sroma siodłać i botów wymazać,

Za starych ludzi było naciężej rozkazać.
760 

Ku potrzebam bywali, tania była zbroja,
Spólne pastwy dziedzinne, tak twoja jak moja.
Wsiadł na swój koń żywotny w takowym ubierze,
Także też i służyli na królewskim dworze.

Kaptur, pas, diszak, harnas, tylczyk, szarszon, kusze,
765 

A na głowie kapalin, na nim tkwiały pusze:
Siedząc pasem na koniu, dospiał samostrzała,
Zawżdy się ich Wołoszy, Turcy, Moskwa bała.
Rohatyny po ziemi podle konia wlekli,

Wszyscy nieprzyjaciele przed nimi uciekli.
770 

Strzelba była żelazna, na nogach by kozy,
A rożny opaliwszy, ostawiali wozy.
Chocia nieprzyjaciele imi zatrwożyli,
Wżdy ich tym obyczajem nigdy nie pożyli.





ROZDZIELENIE OSME.



BARAN LEWY MÓWI:
Starzy ludzie pieniędzy nie wiele miewali,
775 

Bo się w zbytnich pokładziech nie bardzo kochali:
Tylko aby miał za co kupić konie, kuszę,
Łacno więc wyposażył swą pannę Maruszę.
Odprawiał dziesiącią kóp na wieś pana zięcia,

Nie stroili ojcowie w łańcuchy dziecięcia:
780 

Suknia, płaszcz nowej barwy, to wszystko odzienie,
Na głowie, jakom pisał, takie też noszenie.
Dziś młodzion krasny pyszno przeglądając chodzi,
Gdzieby dostał pieniędzy gotowych, tam godzi:

Włożyłby swoje wszystko imienie w biesagi,
785 

Wżdy się bierze po żenie brać wielkie posagi.
Pierwej drugich posagi już będą gdzieś w lesie,
Niźli panią małżonkę do domu przyniesie:
Bo mu na axamitne, szarłatne żupany

Siła wyszło, i owe próżne dybidzbany,
790 

Co ich za nim rząd długi w nowej barwie chodzi,
A boje się, że ich nikt k temu nie przywodzi,
Jedno samiż ojcowie, albo matki owy,
Co na to rady patrzą. Także głupie wdowy,

Do których w dom człek dobry gdyby w sukni szarej
795 

Przyjechał, i sług nie miał do swojej wsi starej,
Śmieją się z niego, szydzą, zowią go prostakiem,
Alić druga nie wskóra z swoim więc dworakiem.
Gdy mu wszystko nie sporo, nie masz gotowizny,

Będzie mówił częstokroć: złyto rok, nieżyzny,
800 

Nie masz zacz kupić konia, złe bywają targi;
Złożył swoję postawę, paniej zbladły wargi.
Będą się tem cieszyli, iż oboje młodzi,
Acz pole płonne mają, ale żonka rodzi.

Czemże dziatki wychowasz, obaczże się młody,
805 

Kiedy mało w stodole i w brogu urody?
Drugi mówi: Pojąłbych i świnię z obory,
Gdyby miała pieniądze i pełne komory.
Drugi godzi, jakoby był wstępniem do baby,

Ale i stąd twój obchód będzie zawżdy słaby:
810 

Bo się od niej częstokroć do ludzi powleczesz,
Utraciwszy jej dobre, sam od niej ucieczesz.





ROZDZIELENIE DZIEWIĄTE.



BARAN PRAWY MÓWI:

Kmiecy lud pospolicie chłopy przezywamy,
Chocia wszyscy z ich pracej dobrze używamy.

Sam Bóg wie, jak w swym stanie tak długo trwać mogą,
815 

Nigdy nie odpoczynąć ręką ani nogą.
Są oni u wszech ludzi jako niewolnicy,
Co żywo, imi żywie, nakoniec i wilcy.
Pan wołu zje, wilk konia, pleban dziesięcinę,

Jeszcze wsadzą, ubiją i założą winę.
820 

Przy robocie urzędnik kijem mu dopierze,
Lada z jakiej przyczyny winę z niego bierze.
Pójdzie skarżyć do pana, pan mu źle potuszy,
Tak króla jako pana kmieca skarga głuszy.

Wielką plagę przepuszcza Pan Bóg często na nie,
825 

Napierwej mu niż komu chleba nie dostanie;
Musi woły poprzedać, choć ich w pług potrzeba,
Ze złego wybierając, lepiej kupić chleba.
Patrzże, jako Bóg nie ma wszystkich o nie karać,

Mając z nich dobrodziejstwo, nie chcemy się starać,
830 

Abyśmy im też na czas w czem pofolgowali,
Przez kilka lat dziesięcin i ospów nie brali.
Jeśli go kto zabije, wziąć gardło samemu,
Nie masz ceny u Boga człowieku każdemu.

Jeśli to rzecz pobożna, powiem statut o tych:
835 

Człowiek za dziesięć grzywien, szkapa za sto złotych!
Dobrze, iż ich do pługa już nie zaprzągają,
Dlatego niebożęta wżdy woły chowają.





ROZDZIELENIE DZIESIĄTE.



BARAN LEWY MÓWI:

O dług a o zabicie statut mamy słaby,

A nie wierzym, aby go nie składały baby:
840 

Więtsza wina w statucie, gdy kto drzwi wybije,
Niż gdy jeden drugiego umyślnie zabije.
A co jeszcze gorszego na to wymyślili,
Na scrutinium dadzą, by rychlej zabili.

Ali głownik zakupi świadki kłodą piwa,
845 

Jeszcze strona czyniąca zostanie w tem krzywa.
Musi przestać przyjaciel czynić o zabicie,
Gdy się to tak przytrafia u nas pospolicie:

Jedzieszli gdzie do prawa, jakie tam przewłoki,

By miał nasprawiedliwszą, pojedziesz na roki.
850 

Prokurator akcyą twoję tak powlecze,
Czekając długo sprawy, od prawa uciecze.
Który u nas językiem będzie lepiej śmigał,
Ten wszystkiego u prawa bez pochyby wygrał,

Statutu naciągając, ferują dekreta,
855 

Simile alegują, zlęknieć się kaleta.
Przyjdzie de aequitate drugie rzeczy sędzić,
Nie możno wszystkiego w statucie narzędzić.
Skąd ją poczniesz, wszędzie źle, ze wszech stron utrata.

Nie maszli forytarza, nie zyszczesz ni płata:
860 

Bo cię wnet zdadzą w zysku sądowni panowie,
Zadrapiesz się nieboże który raz po głowie.
Jeszcze więtsze łupiestwa są w niemieckiem prawie,
Wnet się laską podeprzesz, siedzieszli na ławie.

Najdziesz w niem rozmaite sztuczki i fortele,
865 

Kiedy szlą do innych miast sobie po ortele.
Szepszelingi, leda ocz, wnet na cię założą,
Prędko, kto nie rozumie, takiego zubożą.
O gierady domowe, zapisne wielkierze,

Pójdą gęste u prawa z kalety halerze.
870 

Jeśli gwaru nie umiesz palcem wydać słusznie,
Musisz palec odkupić, gdzie wziąć tu wziąć dusznie.
Nuż za się frystowanie, z komisyi rotunki,
Pójdą by na jarmarku z kalety wiardunki.

A jeśli się na siedm miast twoja rzecz odwlekła,
875 

Jakoby się nieboże dostała do piekła:
Już z kalety nie wyjmuj nigdy swojej ręki,
Pożywiesz na ten uraz we dnie, w nocy męki;
Nie czyni to pożytku, jedno upor wielki,

Kto ma rozum, strzeże się tego człowiek wszelki.
880 

Radniej podaj swoję rzecz przyjacielom w ręce,
Nie będzie twa kaleta w takiej wielkiej męce.
Za starych ludzi pierwej niewiele pisano,
Jedno, co czyje było, jawnie powiedziano.

Kontrowersyi pisanych nigdy nie czynili,
885 

Języczni prokuraci sędzią nie kręcili.
A tak radzę każdemu, by się jednał z braty,
Skąd ją poczniesz, wszędzie źle, na wszystkiem utraty.





ROZDZIELENIE JEDENNASTE.



BARAN PRAWY MÓWI:

Tuby był plac, co mówić o duchownym stanie,

Których pierwsza powaga dzisia chodzi tanie:
890 

Bo już dwieście biskupów zmarłych pamiętawa,
I wiele kardynałów w swej pamięci mawa.
Ale iż to nie naszej, rzecz tak wielka, głowy,
Dajwa pokój, Bożych sług nie tykajwa słowy.

A raczej się na ten czas mój bracie prześpiwa,
895 

Bo więcej, niż potrzeba, zda mi się, mówiwa.

Koniec.


W Krakowie, w drukarni Jakuba Siebeneychera,
Roku Pańskiego 1587.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marcin Bielski.