Strona:PL Marcin Bielski - Satyry.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

24

Mężowie oni czyści prawie zniewieścieli,
Jawnie to szatą, strojem swym, ukazać chcieli,
Hiszpany, Włochy, Niemce, ba widzę i Hurry:
A Polacy kędy są z dawnymi Mazury?
Którzy na koń w karwatkach z miekowskiem wsiadali,
I nóg sobie kitajką nie podwięzowali.
Chociaż nie po magiersku przecięć dobrze było,
Dziś się od nich daleko wszystko odstrzeliło.
Spora wielka powstała, rozerwana wiara,
Pycha, chciwość, łakomstwo, zaginęła miara.
Stan duchowny odmienion, nie ma swej powagi,
Król, ksiądz i nikt: Boże strzeż nas od jakiej plagi.
Przyszłaśwa na wielki błąd, na takowe czasy,
Gdzie już złość z świętą cnotą śmie chodzić za pasy.
A na poły zły z dobrym świata używają,
Błaznowie przed mądrymi wszędzie przodek mają.
Ludzie młodzi swawolni, nie czują karności,
Wyrządza jeden drugim nad obyczaj złości.
Kto kogo może schylić, ten wnet myje,
Będzie z nim cudnie mówił, w sercu niechęć kryje.
Do rady wybierają młode ludzi płoche,
Granicżnik nas wojuje, widząc ludzi trochę.
Wszyscy własnych pożytków gdzie mogą macają,
A o Rzeczpospolitą mało prawie dbają.
Jakie są zabijania, obmówki, niechuci,
O pełną więc jeden się na drugiego rzuci.
Na wszystkie zbytki świata ludzie się udali,
Co żywo przeciw sobie okrutnie powstali.
Ociec z synem, brat z bratem, często za łeb chodzą,
Nie własnych obyczajów swoich dzieci rodzą.
Ociec będzieli rządny, to syn marnotrawca,
Zostawi go duchownym przyjaciel podawca.
Drugi na mnichi przyjdzie, i w szarej kapicy
Włócząc się, chleba będzie żebrał po ulicy.