Rada sprawiedliwych/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Rada sprawiedliwych
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Stołeczna” G. Kryzel
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Council of Justice
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XX.
NA SALI SĄDOWEJ.

Byli ludzie uprzywilejowani, którzy po długich usiłowaniach otrzymali karty wstępu na salę sądową. Tacy ludzie byli przeważnie przyjaciółmi głośnych reporterów, wielkich aktorów, lub też sławnych literatów. O szczęśliwcach tych doniosły wieczorowe gazety, a zwykli śmiertelnicy zazdrościli im, że mogli być obecni na procesie, który był dla Londynu wielką oodawna oczekiwaną sensacją.

Za wystąpienie przeciwko karze głównej ofiarowana została przez pozostałych członków tajnej organizacji Czterech Sprawiedliwych suma 66 tysięcy funtów bractwu „Słusznie wierzących“.
„Oczywiście chce pan to zachować w tajemnicy“, rzekł adwokat podczas jednej ze swych wizyt w celi Manfreda.
„Nie mam najmniejszego zamiaru“, odparł Manfred: „zasadniczo byłbym niezwykle zadowolony, gdyby przesłał pan taką wzmiankę do redakcji Megaphonu“.
„Czy mówi pan poważnie“? zapytał zdziwiony obrońca.
„Najzupełniej. Kto wie“, uśmiechnął się, „może to wywrzeć wielki wpływ na opinję publiczną i zwiększyć jeszcze poważanie dla mnie“.
A zatem wiadomość ta w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin obiegła całe miasto i, gdy Manfred wspinał się po wąskich, drewnianych schodach, które prowadziły do celi więziennej w gmachu sądowym, tłumy zebranej publiczności powitały go głośnym szmerem zadowolenia, a gdy się zbliżał do wejścia, jakiś głos chrapliwy rozkazał zebranym:
„Spokój“.
Wprowadzono go na salę obrad i wskazano ławę oskarżonych, na której zajął miejsce. Powstał w chwili odczytywania aktu oskarżenia.
„Przyznaje się panu do winy, czy nie“? zapytano go krótko.
„Nie mam zamiaru przystąpić do obrony“.
Począł z zainteresowaniem rozglądać się po sali. Zaciekawiała go sylwetka przewodniczącego w czerwonej todze, o niezwykle poważnej twarzy Sędziowie w puszystych, futrzanych kołnierzach i ksiądz, który siedział ze skrzyżowanemi nogami, przepełniona ława reporterów, na której porozumiewano się szeptem i wzmocnione posterunki policyjne u drzwi, — wszystko to interesowało niezwykłe Manfreda.
Przewodniczącym sądu był mały człowiek, na którego twarzy malowała się powaga, uzewnętrzniająca tragedję chwili. Zwracał się on zarówno grzecznie do otaczających go sędziów i sekretarza, jak również i do więźnia.
Możnaby było przysiąc, że w głębi duszy najchętniej byłby Manfreda uniewinnił, bowiem, jako dobry patrjota uważał, że organizacja Czterech Sprawiedliwych uczyniła bardzo wiele dla kraju. Świadkowie, którzy weszli na salę, siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w czerwoną togę przewodniczącego.
„Panowie sędziowie“, zaczął obrońca oskarżonego, „powinniśmy boleć nad tem, że społeczeństwo tak cywilizowane, jak nasze, wyznacza jednakową karę ludziom szlachetnym, jak ludziom złym i szkodzącym państwu. Każde niemal pokolenie postanawia zreformować dotychczasowe prawa, jednakże w praktyce reform tych nie widzimy. Dewizą każdego narodu powinna być wolność obywateli i wolność praw dla ludzi, którzy chcą czynić dobrze“.
W głębokiej swej przemowie wykazywać począł szlachetne popędy tajnej organizacji Czterech Sprawiedliwych, która miała zawsze na celu karanie tych, których prawo nie dosięgało. Podczas całej przemowy obrońcy Manfred, pochylony naprzód, słuchał z zajęciem jego wywodów i milczącem skinieniem głowy potakiwał nieznacznie, jakgdyby pragnąc dać poznać, że zgadza się w zupełności z wywodami adwokata.
Rozpoczęło się badanie świadków, a więc posterunkowy, lekarz i jakiś bardzo gadatliwy, zezujący jegomość. Gdy ukończyli swe zeznania, obrońca zapytał Manfreda, czy nie ma jakiegoś pytania dla świadków, lecz Manfred potrząsnął przecząco głową.
„Czy świadek widział kiedyś poprzednio oskarżonego“? zapytał sędzia ostatniego świadka.
„Nie, sir, nie widziałem“, odparł świadek z przejęciem, nie mam nic do powiedzenia przeciwko niemu“.
Wracając na ławę świadków, zezowaty jegomość szepnął do swych towarzyszy:
„Pozostało jeszcze tamtych trzech; pocóż biedacy mają umierać“.
Cichy szept jego doszedł do uszu przewodniczącego.
„Wspomniał pan coś o tamtych trzech“, rzekł, „czy przekupili oni pana“?
„Nie, sir, niema o tem mowy“, odparł zezowaty.
Dlaczego więc nie mówi pan prawdy“?
W tej samej chwili poprosił o głos Manfred.
„Człowiek ten boi się nas“, rzekł, wskazując ławę świadków, „jest on szmuglerem sacharyny, lecz mimo wszystko prawo musi go ukarać“.
„To kłamstwo“, zawołał zezowaty, drżąc na całem ciele. „To jest niecna potwarz“.
Manfred uśmiechnął się tylko i machnął ręką z lekceważeniem.
Dzwonek przewodniczącego przywołał obecnych do porządku. Rozprawa toczyłaby się dalej, gdyby nie to, że w pewnej chwili do przewodniczącego podszedł woźny sądowy i szepnął mu coś na ucho.
Po przesłuchaniu ostatniego świadka, przewodniczący ogłosił przerwę i wraz z obrońcą oskarżonego przeszedł do przyległej sali obrad.
Manfred został przeprowadzony do małej celi dla więźniów.
W niespełna piętnaście minut potem obrady rozpoczęły się na nowo. Na odgłos dzwonka przewodniczącego na salę wszedł nowy świadek, ubrany w długi, czarny, płaszcz; twarz świadka zakrywała do połowy czarna maska.
Przystąpiwszy do barjerki, przybysz spojrzał na Manfreda z wesołym uśmiechem.
„Czy przyszedł pan zeznawać na korzyść oskarżonego“? zapytał przewodniczący.
„Tak, panie sędzio“.
„Czy całą odpowiedzialność za czyny oskarżonego bierze pan na siebie“?
„Tak, panie sędzio“.
„Czy istotnie jest pan członkiem organizacji, noszącej miano Czterech Sprawiedliwych“.
„Jestem“.
Świadek mówił spokojnie i bez cienia zmieszania patrzał w oczy przewodniczącego.
„Zeznaje pan również“, mówił dalej sędzia, przeglądając leżące przed nim dokumenty, „że brał pan udział w naradach organizacji“?
„Zeznaję“.
Zaległa grobowa cisza, bowiem sekretarz zapisywał odpowiedzi świadka.
„Twierdzi pan, że poglądy pańskie zgadzają się z ich metodami“?
„W zupełności“.
„Dopomagał im pan w karaniu tych, których prawo ominęło“?
„Dopomagałem“.
„Udzielał im pan wszelkiego poparcia“?
„Tak jest“.
„Uważa pan, że samosądy Czterech Sprawiedliwych były ich świętym obowiązkiem i tem samem działali oni dla dobra społeczeństwa“?
„Są to moje poglądy“.
„I, że ludzie, których oni zabijali, zasłużyli na śmierć“?
„Tak jest, panie sędzio“.
„Czy uważa pan, że działali oni na korzyść ojczyzny“?
„Wierzę w to niezbicie“.
„Czy Czterej Sprawiedliwi porozumiewali się z panem przed każdym samosądem“?
„Byłem obecny podczas wszystkich ich obrad“.
Przewodniczący skinął głową i w tej samej chwili powstał z miejsca prokurator, aby zadać świadkowi kilka pytań.
„Zanim zapytam pana o cośkolwiek“, rzekł, „muszę ogłosić publicznie, że solidaryzuję się również z wysokim sądem, który pozwolił panu zeznawać w masce“.
Młodzieniec skłonił się głęboko.
„A teraz“, rzekł oskarżyciel, „niechaj mi wolno będzie zapytać, jak długo należał pan do organizacji Czterech Sprawiedliwych“.
„Przez sześć miesięcy“, odparł świadek.
„Czy uważa pan, że oskarżenie przywódcy organizacji jest niesprawiedliwością“?
„Nie wątpię w to“.
„Czy zeznania pana idą w kierunku ułatwienia drogi oskarżonemu“?
„Tak jest“, odparł świadek z uśmiechem, „zresztą sam Manfred zapewnia o swej niewinności“.
„Czy uważa pan, że Manfred powinien być uniewinniony“?
„Tak jest, choćby ze względu na to, że działał on na korzyść kraju“.
Publiczny oskarżyciel skinął głową na, znak, że ukończył szereg swoich pytań. Świadek spoglądał teraz na oskarżonego, lecz Manfred potrząsnął głową z uśmiechem i młodzieniec wolnym krokiem opuścił salę obrad.
Rozległy się głośne szmery wśród publiczności i dopiero dzwonek przewodniczącego przywołał wszystkich do porządku.
Garret, siedzący wśród reporterów pochylił się do swego przyjaciela.
„Czy zauważyłeś, Jimmy, jak dziwnie ten proces jest prowadzany? Czy nie uważasz, że dzieje się tu wielka niesprawiedliwość? Prowadzenie filozoficznych rozmów skończy się powieszeniem oskarżonego“.
„Jestem tego pewien“, mruknął Jimmy.
Następnie sir William Seddon, oskarżyciel publiczny rozpoczął swą przemowę. Wywołała ona szmer oburzenia na s di, wszyscy bowiem niemal słuchacze, mimo niezwykłej sensacji, jaką im dał proces Manfreda, mimowoli skłaniali się na stronę oskarżonego.
Przy samym końcu obrad udzielono głosu Manfredowi, który z zupełnym spokojem, malującym się na bladej jego twarzy, powstał z miejsca.
„Wysoki sądzie“, rzekł. patrząc śmiało przed siebie“.
Na sali zapadła taka cisza, że słychać było wyraźnie skrzypienie piór reporterskich po papierze
„Nie przypisuję wielkiej wagi do swojej przemowy“, ciągnął dalej oskarżony, „ani też nie wmawiam sobie, że to, co powiem wam, panowie sędziowie, zmieni wasze zdanie o mnie. Jestem pewien, że zdanie to w ciągu długiego śledztwa wyrobiliście sobie już przedtem. Pragnąłbym tylko raz jeszcze stwierdzić, że do czynów zarzucanych mi przyznaję się i, że całą odpowiedzialność przyjmuję na siebie, choćby ze względu na to, że byłem przywódcą naszej organizacji. Celem naszym było unieszkodliwianie ludzi, którzy przysparzali wiele zła społeczeństwu, a którzy dzięki swemu sprytowi umieli zręcznie ominąć prawo. Zasłużywszy na karę, otrzymywali ją z rąk naszych w momentach, kiedy się najmniej tego spodziewali. Sam jestem prawnikiem i wiem, co znaczy prawo. Potępiam morderców, myśląc o tem, że czynię to dla sprawiedliwości. Czynów mych nie żałuję i jestem pewien, że w głębi duszy i wy, panowie sędziowie, potępiać mnie nie możecie. Los mój pozostawiam teraz wam i z ochotą przyjmę każdy wyrok, jaki zapadnie“.
Usiadł na miejscu i patrzał dalej ze spokojem przed siebie.
Obrońca pochylił się w stronę publicznego oskarżyciela z cichem zapytaniem:
„I cóż pan myśli o tem wszystkiem“?
Sir William potrząsnął głową niechętnie. „Zadziwiające“, szepnął z rozpaczą.
Po wyjściu na półgodzinną naradę, sąd ogłosił wyrok, skazujący George‘a Manfreda na śmierć przez powieszenie.
„Jestem pewien, że sąd również święcie wierzy w jego ucieczkę“, rzekł Garret do przyjaciela swego, gdy wychodzili sądowym korytarzem.
„A jednak pragnąłbym wiedzieć“, odezwał się towarzysz, „kto był tym tajemniczym świadkiem, który zeznawał na samym końcu“.
„Jego Wysokość, książę Eskurialu“, odparł Charles, „przepędza on w Londynie swe miodowe miesiące“.
„I ja tak przypuszczałem“, rzekł Jimmy, „poznałem go bowiem po głosie, gdy rozmawiał z obrońcą na korytarzu“.
Charles Garret nie wyjawił jednak tej tajemnicy nawet swemu redaktorowi, wołał bowiem, aby mieszkańcy Londynu nie domyślili się, że Jego Wysokość książę Eskurialu wtajemniczony był w wszelkie poczynania tajnej organizacji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.