Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Przyznaje się panu do winy, czy nie“? zapytano go krótko.
„Nie mam zamaru przystąpić do obrony“.
Począł z zainteresowaniem rozglądać się po sali. Zaciekawiała go sylwetka przewodniczącego w czerwonej todze, o niezwykle poważnej twarzy Sędziowie w puszystych, futrzanych kołnierzach i ksiądz, który siedział ze skrzyżowanemi nogami, przepełniona ława reporterów, na której porozumiewano się szeptem i wzmocnione posterunki policyjne u drzwi, — wszystko to interesowało niezwykłe Manfreda.
Przewodniczącym sądu był mały człowiek, na którego twarzy malowała się powaga, uzewnętrzniająca tragedję chwili. Zwracał się on zarówno grzecznie do otaczających go sędziów i sekretarza, jak również i do więźnia.
Możnaby było przysiąc, że w głębi duszy najchętniej byłby Manfreda uniewinnił, bowiem, jako dobry patrjota uważał, że organizacja Czterech Sprawiedliwych uczyniła bardzo wiele dla kraju. Świadkowie, którzy weszli na salę, siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w czerwoną togę przewodniczącego.
„Panowie sędziowie“, zaczął obrońca oskarżonego, „powinniśmy boleć nad tem, że społeczeństwo tak cywilizowane, jak nasze, wyznacza jednakową karę ludziom szlachetnym, jak ludziom złym i szkodzącym państwu. Każde niemal pokolenie postanawia zrefomować dotychczasowe prawa, jednakże w praktyce reform tych nie widzimy. Dewizą każdego narodu powinna być wolność