Przygody Piotrusia Pana/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor J. M. Barrie
Tytuł Przygody Piotrusia Pana
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1914
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Peter Pan in Kensington Gardens
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ IV.

PO DZWONKU.

NIEZMIERNIE trudno dowiedzieć się czegoś o elfach, jedno jest tylko pewne, że elfy przebywają zawsze w miejscach, gdzie się bawią dzieci. Dawnymi czasy, kiedy dzieci nie miały wstępu do Parku leśnego, nie było w nim ani jednego elfa. Ale zaledwie zakaz ten cofnięto i dzieci poraz pierwszy przybiegły bawić się w parku, tłumy elfów nadciągnęły wieczorem za niemi. Poprostu elfy nie mogą żyć bez dzieci. Tylko, że w dzień trudno je zobaczyć, bo przebywają bądź pod ziemią, bądź na trawnikach i klombach odgrodzonych słupkami z drutem albo siatką drucianą. A także i dlatego, że w dzień są bardzo chytre i przebiegłe, a co najzabawniejsze, że „po dzwonku“ nie są już ani trochę chytre, ani przebiegłe.

Kiedy byliście ptaszkami, znaliście się z elfami doskonale, a nawet później już jako niemowlęta niejedno jeszcze pamiętaliście z czasów, kiedyście przebywali wśród nich. Nie mogę odżałować, że takie maleństwa w powijakach nie umieją pisać, bo w miarę jak podrastają, zapominają wszystko, tak, że ja sam znałem dzieci, które mnie zapewniały, że nigdy nie widziały elfa. A ręczę, że w chwili kiedy to mówiły, tuż przed niemi uwijało się mnóstwo elfów. Ale cóż z tego, kiedy tak trudno je poznać, bo ci mali figlarze zawsze udają, że są czemś innem, niż elfami. Najczęściej przebierają się za kwiaty, bo dwór królewski mieści się w Kotlinie elfów i wzdłuż Aleji dzidziusiów, gdzie rośnie ich najwięcej. Suknie elfów robione są na wzór kwiatów — mody ich zmieniają się odpowiednio do pory ich kwitnienia. W czasie kwitnienia lilij przeważa w ich strojach barwa biała, w porze dzwonków — różowa i błękitna.
Niektóre barwy cieszą się ich szczególnymi względami — wszystkie elfy n. p. przepadają za krokusami i hyacyntami. Na ogół wolą barwy delikatne od jaskrawych, dlatego też rzadko bardzo odziewają się w sukienki tulipanowe, bo żywe ich kolory nazbyt wpadają w oko. Ale bardzo chętnie używają kielichów białych tulipanów za kolebki dla swych niemowląt.

Skoro im się zdaje, że nikt na nie nie patrzy, pląsają wesoło po trawnikach i klombach, a kiedy dojrzą człowieka i nie mają czasu ukryć się przed nim stają nieruchome, jakby wrosły w ziemię i udają, że są kwiatami. Nieraz przechodzisz tuż koło nich i nie domyślasz się nawet, że to są elfy a ledwie je miniesz, gnają co tchu do domu i opowiadają swojej mamie, jakiego ci wypłatały figla. Jak wiecie, cała kotlina elfów pokryta jest bluszczem wijącym się po ziemi, (z niego robią elfy swój olej rycynowy) gdzieniegdzie tylko wystrzelają pęki kwiatów. Otóż niektóre są kwiatami, a inne przebranemi za kwiaty elfami. Trudno bardzo rozpoznać elfa, najlepiej przechodząc koło kwiatu, który się podejrzewa, że jest przebranym elfem, udawać, że się nie zwraca na niego uwagi, a potem szybko obejrzeć się poza siebie. Danio wymyślił jeszcze inny sposób. Jeżeli ma podejrzenie, że kwiat jakiś jest elfem, staje w miejscu i patrzy na niego dopóty, póki elf zmęczony nieruchomością nie poruszy się. Wtedy ma już pewność, że kwiat ten jest elfem. Wzdłuż Aleji dzidziusiów kręci się ich zawsze całe mrowie, bo tu im się łatwo ukryć w rabatach kwiatowych. Ale czasem i elfom zdarzają się różne przygody. Posłuchajcie tylko, co spotkało pewną pensyę dziewczynek.
Było ich dwadzieścia cztery; wyszły właśnie ze szkoły w towarzystwie nauczycielki i zamierzały odbyć codzienną przechadzkę wzdłuż nieobsadzonej jeszcze rabaty, gdy raptem nauczycielka stanęła i znacząco położyła palec na ustach. Wszystkie dziewczynki odziane były w hyacentowe mundurki, więc na znak nauczycielki stanęły jak wryte na rabacie i udały, że są prawdziwymi hyacyntami. Nauczycielka usłyszała jakiś podejrzany szelest i rzeczywiście ledwie pensyonarki przemieniły się w kwiaty, nadeszło dwóch ogrodników z wielką paką świeżych kwiatów. Ujrzawszy rabatę obsadzoną już szafirowymi hyacyntami, obaj ogrodnicy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. — Czyż nie szkoda wysadzać takich pięknych hyacyntów? — zapytał pierwszy. — Wiesz, że taki jest rozkaz księcia — odparł drugi i nie namyślając się dłużej, poczęli wydzierać hyacynty z rabaty. Potem wszystkie pensyonarki razem z nauczycielką wrzucili na taki, wywieźli poza ogród i wysypali na kupę nawozu. Naturalnie biedaczki nie śmiały nawet okiem mrugnąć, żeby nie zdradzić się, że są elfami i leżały na nawozie aż do zmroku. „Po dzwonku“ dopiero odważyły się wrócić do domów, ale w pośpiechu pogubiły trzewiczki i rodzice tak się rozgniewali, że wszystkie dziewczynki odebrali z pensyi i biedna przełożona musiała pensyę zwinąć.
Co do mieszkań elfów, to szkoda ich szukać, bo ich mieszkania są widzialne tylko w nocy. Domy ich malowane są na kolor nocy, a że nocy za dnia nikt widzieć nie może, więc i mieszkań elfów dojrzeć niepodobna. Ale nie sądźcie, że wszystkie ich barwy są czarne — broń Boże — noc ma te same barwy co dzień, tylko bledsze o kilka tonów. Czerwień, zieleń i błękit nocy są podobne do dziennych, tylko daleko bardziej przejrzyste.
Pałac królowej elfów jest jedną z najpiękniejszych rezydencyi królewskich. Zrobiony jest z kolorowych szkiełek i królowa się uskarża, że pospólstwo od samego rana oblega pałac, żeby widzieć, co królowa robi. I tak cisną nosy do ścian, że przynajmniej połowa elfów ma nosy spłaszczone albo zadarte do góry. Ulice i chodniki są na przestrzeni kilku mil wysłane miękką, białą materyą wełnianą, ale że ptaki często wyrywały po kawałku chodnika na podściółkę do swoich gniazd, więc elfy na każdym rogu ulicy ustawiły teraz policyanta.
Jedna wielka różnica zachodzi między ludźmi a elfami; oto elfy nie robią nigdy nic pożytecznego. Kiedy pierwsze dzieciątko ludzkie zaśmiało się poraz pierwszy, śmiech jego rozsypał się w miliony okruszków, które poczęły wirować po ziemi i wirowały dopóty, póki się z nich nie zrobiły elfy. Drobny ten ludek pracuje niezmordowanie od świtu do nocy, ale gdybyś się którego elfa zapytał co zrobił właściwie, okazałoby się, że nic zupełnie. Co chwila porzucają jedną robotę, żeby zacząć inną, i to trwa przez cały dzień. Nieuki z nich straszne — jedno tylko potrafią doskonale: płatać figle i w pole wyprowadzać ludzi. We wszystkiem usiłują nas naśladować, mają więc n. p. swojego listonosza, ale listonosz obchodzi domy ze swoją torbą tylko na Boże Narodzenie. Budują prześliczne szkoły, ale nauka nie odbywa się w nich nigdy; najmłodsze dziecko uznane jest zawsze za najmędrsze ze wszystkich i ono bywa nauczycielem. Ale zaledwie wywoła imiona uczniów i uczennic, zaraz cała klasa idzie na spacer i już nie wraca więcej do szkoły. W domu także najmłodsze z dzieci rządzi wszystkimi — najmniejsze dzieci bywają również obierane na królów i królowe. Niemowlęta pamiętają o tem dobrze i choć później są pomiędzy ludźmi, myślą, że im jeszcze jak dawniej wszystko wolno.
Dziwicie się pewnie nieraz, czemu wasza malutka siostrzyczka zawsze robi co innego, niżby sobie życzyła mama, albo piastunka. Siada, kiedy powinna stać, wstaje — kiedy chcą, żeby siedziała, dokazuje, kiedy ją ułożono do snu i w najładniejszej sukience raczkuje po podłodze. I myślicie, że malutka robi to z przekory i uporu? Tymczasem siostrzyczka wasza żyje jeszcze życiem elfów i przez pierwsze dwa lata swego życia, będzie robiła to wszystko, czego się nauczyła u nich. Potem dopiero w miarę jak się oswoi z ludźmi, zacznie ich naśladować. Wszystkie gwałtowne wybuchy płaczu i gniewu u niej, przypisuje mama wykłuwaniu się ząbków. Mnie się zdaje, że przyczyna leży w czem innem. Oto w każdem malutkiem dziecku budzi się rozżalenie, że nikt z otoczenia nie rozumie języka, jakiem się ono posługuje. A przecież ono mówi językiem elfów. Jeszcze czasem matki i piastunki rozumieją, że n. p. „dia“ znaczy „podajno mi to bliżej“ „wa?“ — „czemu włożyłaś dziś na głowę taki śmieszny kapelusz?“, bo obcując ciągle z dziećmi, połapały coś niecoś i z języka elfów.
Danio nieraz próbował przypomnieć sobie trochę z ich mowy, za pomocą pociskania skroni obu dłońmi. I rzeczywiście przypomniał sobie kilka zdań, które wam powtórzę kiedyindziej, jeżeli ich jeszcze nie zapomniałem. Językiem tym mówił Danio, kiedy był jeszcze drozdem, sądziłem więc, że jest to może język ptaków, a nie elfów — ale Danio mnie zapewnił, że jest-to język elfów, bo w zdaniach tych jest mowa o różnych figlach, a ptaki mówią zawsze tylko o swoich gniazdach. Danio pamięta dobrze, że ptaki przelatują z drzewa na drzewo, zaglądają do gniazd sąsiadów i rozmawiają tak: — „Ten kolor nie bardzo mi się podoba pani dobrodziejko“, albo: „czy szanowny pan sądzi, że pościółka będzie dość ciepła?“ albo jeszcze: — „Ależ to obramowanie jest okropne!“ i t. p.
Elfy tańczą znakomicie, dlatego i maleńkie dzieci strasznie lubią się kręcić w kółko i aż piszczą z uciechy, kiedy się z niemi tańczy. Bale elfów odbywają się zawsze na świeżem powietrzu; ich plac zabawy nazywa się „czarodziejskim kręgiem“. Nieraz w kilka tygodni po balu można jeszcze odnaleźć na trawniku ślady ich gwałtownego wirowania. Czasem w kręgu takim znajdują się i grzyby. Są to stołki elfów, których służba nie zdążyła uprzątnąć i pozostawiła na placu zabawy. Wygnieciona trawa i porozrzucane grzyby są jedynymi dowodami nocnej zabawy elfów; napewno sprytne elfy nie omieszkałyby zatrzeć i tych śladów, ale z takiem roznamiętnieniem tańczą do ostatniej prawie sekundy, że już nie mają na to czasu. Raz, kiedyśmy weszli z Daniem zaraz po otwarciu bramy parku, odkryliśmy „czarodziejski krąg“ jeszcze zupełnie ciepły.
Kto uważnie patrzy na tablicę znajdującą się przy wejściu, może łatwo odgadnąć, kiedy elfy urządzają bal u siebie. Zapewne pamiętacie, że na tablicy tej jest naznaczona godzina zamknięcia parku. Otóż elfy, pragnąc wcześniej rozpocząć zabawę, zdejmują tablicę i na jej miejsce wieszają inną z liczbą 6½ zamiast 7. Ludzie nie domyślając się podstępu, wychodzą z parku o pół godziny wcześniej, niż zwykle, a elfy odrazu zaczynają hulać w najlepsze.
Gdybyśmy jak mała Tonia Mamering[1] mogli bodaj jedną noc spędzić w Parku leśnym, ujrzelibyśmy najcudowniejsze widowiska, jakie sobie wyobrazić tylko można. Tłumy najśliczniejszych elfów i elficzek ciągną na bal ze wszystkich stron. Mężowie obejmują czule swoje żony, a kawalerowie ustrojeni w mundury niosą treny dam. Przed orszakiem biegną pachołcy z pochodniami, zrobionemi z gałązek żórawinek. To są latarki elfów. Najpierw damy udają się do garderoby, gdzie zrzucają zasłony i zarzutki, a wdziewają śliczne trzewiczki srebrne. Wszystkie kwiaty rosnące wzdłuż Aleji dzidziusiów wychylają główki, stają na palcach i przyglądają się z zachwytem orszakowi zaproszonych; nie posiadają się też z radości jeżeli mogą której z dam pożyczyć szpilki do spięcia oberwanej falbanki. Na najwyższem wzniesieniu siedzi królowa elfów, a za jej tronem stoi Wielki kanclerz, ze „stałością męską“ w ręku, z której zdmuchuje godzinę, ile razy jej Wysokość zapytać o nią raczy.
Obrusy zmieniają się zależnie od pory roku. W maju utkane są z kwiatów kasztana. Tkaninę tą robi się w następujący sposób: Dwadzieścia elfów strząsa najpierw kwiaty z drzewa, a gdy ziemia pokryje się niemi, jak śniegiem, zbiegają się pokojówki i dopóty kręcą się w kółko z rozpostartemi sukienkami, póki płatki kwietne nie rozłożą się na ziemi w kształcie obrusa.

Elfy mają trzy rodzaje wina, które piją w trzech
rodzajach kieliszków. Wino berberysowe, wino pierwiosnkowe i borówkowe. Królowa częstuje wszystkich winem, ale że flaszki są tak ciężkie, że nikt ich udźwignąć nie może, więc całe to częstowanie jest tylko „na niby“. Uczta zaczyna się zawsze od chleba z masłem. Dla wszystkich gości wystarcza porcya wielkości pięciu kopiejek. Na deser podaje służba ciastka nie większe od okruszków. Z początku wszystkie elfy siedzące dokoła grzyba, zachowują się bardzo grzecznie, ale jak się tylko rozbawią, zaraz pakują palce w masło, (które się wyrabia z korzonków starych drzew), a najniegrzeczniejsze włażą nawet na stół i językiem zlizują z półmisków cukier i inne słodycze. Skoro królowa to spostrzeże, daje znak służbie, żeby wszystko uprzątnęła i zaraz rozpoczynają się tańce. Królowa postępuje przodem, a za nią idzie Wielki kanclerz, niosąc w ręku dwie czarki napełnione sokiem gwoździkowym i lewkoniowym. Sok gwoździkowy służy do cucenia omdlałych gości, a sokiem lewkoniowym smarują sińce i guzy, które sobie często nabijają w czasie tańca. Orkiestrą elfów jest Piotruś Pan. Piotruś zasiada na grzybie w pośrodku czarodziejskiego kręgu i przygrywa elfom do tańca coraz szybciej, coraz skoczniej, coraz weselej, a elfy wirują jak szalone, póki nie pomdleją ze zmęczenia. Najpiękniejsze bale odbywają się zawsze ze współudziałem Piotrusia. Na kartach zaproszeń, wysyłanych do najwyższych dygnitarzy, wydrukowany jest nawet jego monogram P. P. Na ogół elfy mają bardzo wdzięczne serca, więc też i królowa elfów, chcąc wynagrodzić Piotrusia za prześliczną muzykę, którą uświetnił bal wydany w drugą rocznicę jej urodzin (elfy obchodzą urodziny każdego miesiąca) wypełniła najgorętsze życzenie Piotrusia.

Było to tak: Królowa elfów kazała Piotrusiowi uklęknąć i powiedziała mu, że w nagrodę za jego muzykę wypełni jego najserdeczniejsze życzenie. Wszystkie elfy zbiegły się dokoła, żeby usłyszeć życzenie Piotrusia. Ale Piotruś namyślał się długo, bo nie bardzo wiedział, czego ma sobie życzyć.
Nareszcie rzekł: — „Czy mogłabyś tak zrobić, żebym wrócił do mojej mamy?“ Królowej nie podobało się to pytanie, bo gdyby Piotruś wrócił do matki, nie miałby kto elfom przygrywać do tańca. Więc pokręciła lekceważąco noskiem i rzekła: — A, cóż to za życzenie! Możesz prosić przecież o coś daleko większego.

— Więc to jest takie małe życzenie? — pytał Piotruś.
— O, takie malutkie — odparła królowa, przysuwając wskazujące palce bliziutko do siebie.

— A jakie będzie duże życzenie? — pytał dalej Piotruś.
— Przynajmniej takie — odparła królowa i odmierzyła dość duży kawałek na swojej sukni.
Piotruś dumał przez chwilę: — Ha, w takim razie poproszę cię o wypełnienie dwóch małych życzeń, zamiast jednego dużego.
Naturalnie królowa musiała się na to zgodzić, ale elfy bardzo się przestraszyły, bo Piotruś zażądał ni mniej ni więcej, tylko żeby mógł odwiedzić swoją matkę, ale z prawem powrotu do Leśnego Parku, w razie gdyby go w domu spotkała jakaś przykrość. A drugie życzenie zachował sobie na inny raz.
— Mogę ci udzielić mocy latania — odpowiedziała królowa po namyśle — ale drzwi twego domu otworzyć nie jestem w stanie.
— O, drzwi otwierać nie trzeba, bo okno przez które wyleciałem, jest zawsze otwarte. Matka moja nie zamyka go nigdy, bo nie traci nadziei, że kiedyś do niej powrócę — odpowiedział Piotruś.
— A ty skąd wiesz o tem? — pytały zdumione elfy, ale Piotruś nie umiał im na to odpowiedzieć.
— Wiem i już — odparł krótko.
Nie było więc rady, elfy musiały się zgodzić na życzenie Piotrusia. Udzieliły mu mocy latania, za pomocą łechtania go w łopatki. Im silniej go łaskotały, tem mocniej swędziło miejsce, w którem dawniej rosły skrzydełka i po krótkiej chwili Piotruś uniósł się w powietrze i szybował coraz wyżej i wyżej, het ponad wierzchołkami drzew i ponad szczytami dachów i kominów.
Podróż była tak cudna, że Piotruś zboczył nawet trochę z drogi wiodącej ku domowi, i latał długo ponad wieżami kościelnemi, nad pałacami i olbrzymią rzeką przerzynającą korytem swojem miasto. Wreszcie jednak skierował się ku domowi i odszukał otwarto okno sypialnego pokoju matki. Ale już w czasie tej podróży napowietrznej postanowił poprosić królowę elfów, żeby go zamieniła w ptaka.
Kiedy Piotruś wleciał przez otwarte okno sypialni, matka jego spała. Piotruś usiadł cichutko w nogach jej łóżka i uważnie jej się przypatrywał. Ramię matki podłożone pod głowę, tworzyło w poduszce wgłębienie, które wysłane puchem bujnych, jedwabistych włosów, podobne było do najcudniejszego gniazdka. Piotruś nie mógł oczu oderwać od jej ślicznej twarzy i delikatnych koronek, zdobiących jej bieliznę i pościel. Niezmiernie był dumny, że ma taką śliczną mamę.
— O matko! gdybyś wiedziała kto siedzi na twojem łóżku — szepnął po cichutku.
Delikatnie pogładził rączką maleńkie wzniesienie zarysowane na kołdrze przez jej stopy; z wyrazu twarzy matki poznał, że sprawiło jej to przyjemność. Wiedział, że wystarczyłoby szepnąć jedno najcichsze słówko, a przebudziłaby się natychmiast, bo matki budzą się zawsze na najlżejsze poruszenie swych dzieci. Z ust jej wydarłby się okrzyk radości, ramiona jej objęłyby go mocnym, gorącym uściskiem.
— Nie powiem, żebym się nie mógł obyć bez tego, ale dla niej, o, dla niej byłaby to wielka radość — dumał Piotruś. Kiedy wracał do matki, nie wątpił ani przez chwilę, że robi jej tem największą łaskę, jaką matce dziecko zrobić może. — Z pewnością niema większej przyjemności, jak mieć na wyłączną własność małego chłopczyka. Wiadomo, jak matki się tem cieszą i jakie są dumne z tego — rozmyślał.
Czemuż jednak Piotruś siedzi tak długo w milczeniu na brzegu łóżka? Czemu nie powie swojej matce, że powrócił do domu?
Wstyd mi trochę za Piotrusia, ale muszę wam powiedzieć, że Piotrusia ciągnęło w dwie zupełnie przeciwne strony. Patrzył z miłością na matkę, ale zaraz potem zwracał oczy z tęsknotą ku otwartemu oknu. Hm, byłoby to bardzo miło być znowu synkiem swojej mamy, ale... I tu oblegały go wspomnienia wesołych chwil spędzonych w Leśnym parku. Brrr... jakby było niemiło wdziewać znowu majteczki i sukienki! Zeskoczył z łóżka i zaczął wyjmować z komody różne części ubranek, które nosił dawniej. Leżały ułożone najporządniej w szufladzie, ale Piotruś ani rusz przypomnieć sobie nie mógł, jak się je nawdziewa, czy rękawki kaftaniczka wciągają się na rączki, czy nóżki? Właśnie z trudem usiłował przecisnąć nóżkę przez rękawek koszulki, kiedy nagle wskutek skrzypnięcia szuflady matka przebudziła się i szepnęła: „Piotrusiu!“, głosem tak słodkim i rzewnym, jakby to było najmilsze słowo na świecie. Piotruś siedział bez ruchu i patrzył na matkę z zapartym oddechem. Nie mógł wyjść ze zdumienia, że matka już wie, że synek jej powrócił do domu. Ale gdyby była raz jeszcze powtórzyła „Piotrusiu!“ byłby zerwał się z podłogi i rzucił się jej w ramiona z okrzykiem „mamusiu!“. Ale matka westchnęła tylko cichutko, a kiedy Piotruś popatrzył na nią, spała jak przedtem, tylko po twarzy jej spływały dwie srebrzyste łzy.
Piotrusiowi zrobiło się bardzo przykro i oto co zrobił: Usiadł na brzegu łóżka i zagrał na fujarce najpiękniejszą kołysankę. Kołysankę tę ułożył sam dla swojej matki na melodyę tego słodkiego szeptu „Piotrusiu“, jaki przed chwilą z ust matki posłyszał. I grał dopóty, póki na twarzy matki nie dojrzał wyrazu cichej, głębokiej szczęśliwości.
Melodya którą wygrywał, podobała mu się tak bardzo, że już, już chciał przebudzić matkę, żeby usłyszeć jej okrzyk pełen zachwytu: „Oh, Piotrusiu! jakżeż ty grasz cudownie!“ — ale, że matka wyglądała w tej chwili na zupełnie zadowoloną, Piotruś znowu zwrócił oczy ku otwartemu oknu. Nie żeby miał zamiar odlecieć i nie powrócić więcej do domu. Przeciwnie, postanowił sobie solennie, że będzie nadal synkiem swojej mamy, tylko nie było się z czem tak spieszyć... Miał przecież prawo do drugiego życzenia. Wprawdzie nie miał już ochoty zostać ptakiem, ale wyrzec się zupełnie drugiego życzenia byłoby prawdziwem marnotrawstwem. A na to, by zostało wypełnione, trzeba było wrócić do elfów. Gdyby zaś je odkładał w nieskończoność, mogłyby się elfy zniecierpliwić i odmówić spełnienia jego życzenia. Wydawało mu się także, że byłoby to bardzo nieładnie, gdyby pozostał w domu, nie pożegnawszy się wpierw ze swoim przyjacielem Salomą. „I takbym chciał bodaj raz jeszcze pożeglować na Wężowem jeziorze w mojej kochanej łódeczce — szepnął śpiącej matce do ucha. — I takbym jeszcze chciał opowiedzieć moje przygody ptaszkom z „Ptasiej wyspy“ — dodał pieszczotliwie. — Ale przyrzekam ci mamo, że wrócę do ciebie napewno — zakończył uroczyście i wyleciał przez okno. Dwa razy jeszcze wracał z gzymsu okiennego, chcąc ucałować matkę na pożegnanie. Ale zaraz przyszło mu na myśl, że radość może przebudzić jego mamę, więc wygrał jej tylko kilka pocałunków na fujarce i poleciał do Parku leśnego.
Wiele nocy i wiele miesięcy upłynęło, zanim Piotruś się zdecydował poprosić elfy o spełnienie drugiego życzenia. Sam nie wiem dlaczego tak długo z tem zwlekał. Może dlatego, że musiał oddać mnóstwo pożegnalnych wizyt i nietylko wszystkim swoim przyjaciołom, ale i wszystkim ulubionym trawnikom i placom. Potem odbył dużo przedostatnich, ostatnich i najostatniejszych podróży w swoim stateczku. A wreszcie nie spieszyło mu się tak bardzo znowu, bo matki gotowe są zawsze czekać na swoje dzieci. Kiedy się raz z tem wyrwał wobec Salomy, kruk rozgniewał się bardzo, bo takie zdanie mogło zachęcić samiczki do zaniedbywania gniazda w czasie wylęgu piskląt. Salomo miał cały szereg świetnych przysłowi, którymi zachęcał ptaki do sumiennego wypełniania obowiązków. — „Masz znieść jajo, znieś je dzisiaj, masz zjeść ziarno, zjedz je jutro“ albo: „chwytaj chwilę za czub, bo ci umknie“. Gdyby ptaki usłyszały teorye Piotrusia o matkach, z pewnością rozmiłowałyby się w niedbalstwie.
Wierzcie mi jednak, że pomimo odwlekania chwili odlotu, Piotruś trwał w zamiarze powrotu do matki i do domu. Że zaś jego zamiar był szczery, świadczy zachowanie się jego względem elfów. Elfy bardzo pragnęły, żeby Piotruś pozostał w Parku leśnym i przygrywał na ich ucztach i balach, to też wszelkimi sposobami starały się go zmusić do zrobienia jakiejś uwagi, któraby go pozbawiła drugiego życzenia. Niechby powiedział tylko: — „Ach, jakbym chciał, żeby trawa nie była mokra“, a jużby było po życzeniu. Czasem nawet rozmyślnie myliły takt tańcząc, w nadziei, że zniecierpliwiony Piotruś zawoła: — „Chciałbym, żebyście się już raz nauczyły tańczyć do taktu!“ — a wtedy elfy powiedziałyby mu, że już stracił drugie swoje życzenie. Ale Piotruś odrazu poznał się na ich sztuczkach i choć nieraz słowo „chciałbym...“ cisnęło mu się na usta, zawsze zamilkł w porę, tak że elfy nic wydobyć zeń nie mogły i kiedy nareszcie oświadczył: „chciałbym na zawsze wrócić do mojej matki!“ elfy musiały połechtać go w plecki i z żalem ujrzały, że uniósł się w powietrze.
Piotruś leciał spiesznie, bo śniło mu się ubiegłej nocy, że matka jego płakała. Piotruś dobrze wiedział, co było przyczyną tych łez i wiedział, że jeden pocałunek jej wspaniałego syna wywoła natychmiast uśmiech na jej drogich ustach. Och, Piotruś był tego zupełnie pewny i spieszno mu było wtulić się w ramiona dobrej matki, więc też leciał najkrótszą drogą wprost ku oknu, które zawsze stało dla niego otworem...
Ale dziś okno było zamknięte; zimna, żelazna krata broniła wstępu do domu. A gdy Piotruś przycisnął nosek do szyby, ujrzał matkę śpiącą jak dawniej na łóżku, z innem dzieciątkiem w ramionach.
Napróżno wołał za oknem: Matko! mamusiu! Napróżno ranił maleńkie piąstki o zimną, żelazną kratę. Matka go nie słyszała. Boleśnie łkając powrócił Piotruś do Leśnego Parku i nigdy więcej nie ujrzał drogiej twarzy matki. Jakże złudną była wiara Piotrusia, że nic go nigdy zastąpić nie zdoła... Ach, Piotrusiu, gdyby ci wszyscy którzy wielkie błędy popełnili w życiu, mogli rozpocząć je na nowo! Ale Salomo miał słuszność: „trzeba chwilę chwycić za czub, bo umknie“. Chwila taka zdarza się tylko raz jeden w życiu. Kto jej za czub nie chwyci, napróżno powracać będzie do okna. Przybędzie „po dzwonku“ i żelazne kraty bronić mu będą przystępu do szczęścia przez całe, długie życie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Matthew Barrie i tłumacza: Zofia Rogoszówna.
  1. Przypis własny Wikiźródeł prawdop. błąd w druku (powinno być: Mannering); w oryg. Maimie Mannering