Portrety literackie (Siemieński)/Tom II/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Franciszek Morawski
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1867
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


V.

Z jenerałem Wincentym Krasińskim łączyła Morawskiego dawna zażyłość w szeregach wojskowych i pewien literacki stosunek, Krasiński bowiem lubił mecenasować literaturze i rad gromadził u siebie ludzi odznaczających się talentem pisarskim. Jeszcze w roku 1814 na jedném z takich posiedzeń poobiednich, gdzie się znajdował Niemcewicz, Osiński, Koźmian, Morawski i wielu innych, podał on myśl, aby ktoś napisał wiersz o Czapce. Dopełnił tego Morawski w kształcie listu na sposób Krasickiego, a nawet na końcu bardzo pochlebny dołożył komplement w tych słowach: „Mógłbym coś nadmienić na pochwałę Czapki jenerała, ale i temu dam pokój, chociaż była nieraz tém, czém pióro Henryka IVgo.

Zdołałbym może wzbudzić Muzę śmiałą,
I godném ciebie odezwać się pieniem,
Lecz ty uciekasz przed każdą pochwałą,
Jak nieprzyjaciel przed twojém imieniem.

Pochlebny ten czterowiersz zgadzał się z opinią, jakiéj Krasiński używał po przyprowadzeniu wojsk polskich z Francyi; był więc jéj wyrazem a nie kadzidłem.
Późniéj, jak to w kilkunastu listach Morawskiego pisanych z Lublina do Krasińskiego wyczytuję, owo uwielbienie spadało coraz niżéj, a zamiast komplementów spotykają się nieraz gorzkie prawdy, szczególniéj co do wyobrażeń arystokratycznych, któremi Krasiński przesiąknięty, posuwał je aż do śmieszności, wywodząc starożytność swego rodu z pomroków najodleglejszéj przeszłości — za co Morawski nie szczędzi przycinków tak jemu wprost, jak w listach do przyjaciół.
Najlepiéj stosunek ten wyjaśni się, gdy podam wyjątki z owych korespondencyi, mających oprócz tego wartość literacką.
(Z r. 1824).... „Nie wszczynam na nowo naszéj kłótni wiecznéj o arystokracyi, do któréj jenerał zdajesz się mnie wzywać. Kiedy tyle historycznych dowodów a zwłaszcza krajowych, nie przekonało was moi panowie, i tyle wzorowych rozumowań o tém, na cóżby się zdała moja gadanina? Nie odmień jenerał swego zdania, ale i ja mego nie odmienię, — proszę mi tylko pozwolić, abym bez obrazy krwi Jowiszowéj śmiał się z takich figur jak Mniszech, chez qui la naissance est le premier merite d’un être moral,... i który Bogu dziękuje, że nie człowiekiem, lecz że się Mniszchem urodził. Nigdy ja nie utrzymuję, aby gardzić chwałą swoich przodków, lecz że nie należy z niéj się chełpić, bo ona nie jest prywatną, lecz narodową własnością, a więc nie do nich należy, lecz do ogółu. Przywłaszczać sobie spływającą jéj zaletę, jest to żądać przywileju od publiczności na cudze zasługi. Mówią magnaci, iż to jest bodźcem dla potomków do szlachetnych czynów. O jak to smutne przeznaczenie, kiedy źródła szlachetności nie w sercu, nie w godności człowieczéj natury, lecz w tym pożyczanym zaszczycie szukać potrzeba! Przecież ci tak sławni przodkowie w sobie je znaleźli. Bóg inaczéj sądzi niż świat. Adam starszym był zapewne od wszystkich familii, a przecież djabli wzięli Kaina. Nic mu nie pomogła czysta krew rodzicielska, a czyściejsza zapewne, niż wszystkie najświetniejsze krwie magnatów. Ale dość tego. Nie — jeszcze słówko! Czy téż jenerał czytał Okolice Krakowa, gdzie w przypisku Wężyk żąda od jenerała wzniesienia Łobzowa. Nie dla tego ja mówię tu o tym poemacie, lecz jedynie aby powiedzieć, że tam się przekonałem istotnie, że nasz Jaksa jest z tych starożytnych Jaksów niegdyś tak sławnych. Dalibóg, że to nie żart Il l’est réellement.... Wykłóciwszy się z arystokratem, ściskam przyjaciela i życzę mu zdrowia i wszystkiego, co Polaka i człowieka cieszyć może....“
W innym liście do Jędrzeja Kożmiana tak pisze o téj antenatomanii Krasińskiego:
„W jakimże humorze wrócił jen. Krasiński? Nie przywiózłże potretu jakiego przodka sięgającego potopu? Rozczytawszy się w kronikach ojczystych, przekonałem się, że Korwiny niezmiernie dawne.

Jednego zdobi ta godność wysoka,
Że wraz z Krakusem zamordował smoka;
Drugi z nich Lecha monarchą wykrzykał,
Trzeci z Popielem przed myszami zmykał;
Czwarty przed Wandą wiódł hufiec marsowy
Jako kasztelan drążkowy.
Lecz gdzież mię śmiały polot doprowadził,
Któżby określił dawność téj rodziny?
Dość że z nich żaden ojczyzny nie zdradził,
Wiwat więc, wiwat Korwiny!

Muszę przestać, bo tak szaro i ciemno, jak w komisyi oświecenia....“
List powyższy pisany był w 1827 r. Popularność jenerała Krasińskiego dość była wtedy zachwianą, lecz nie zgubioną.
W tymże roku z noworoczném życzeniem taki przesłał list Krasińskiemu:
„W dzień pocztowy odebrałem zasmucające listy, a przez zaniedbanie pocztmistrza oddano mi list jenerała w trzy dni dopiero po jego przyjściu, to jest dzisiaj. Doświadczyłem więc tego, co Molski mówi:

Dobre żółwim idzie krokiem
Złe na orlich skrzydłach lata.....

Przesyłasz mi jenerał życzenia na rok nowy. Daj Boże, aby się sprawdziły, a razem i moje dla Jenerała. Ale jakąż nadzieję ich spełnienia mieć można, kiedy się już przyszło do téj ostateczności, że się już nie złemu, ale dobremu dziwić trzeba, a cnotę tak chwalić, jakby coś nadnaturalnego w człowieku. Przejdźmy w inną sferę, bo ta nadto zimna, ciemna i głupia. Mówmy o wierszach, prozie, rozumie i bredniach, to jeszcze może rozproszyć smutki. Z łaski rudéj peruki, to jest Niedoperza[1] naszego, co po trzy miesiące paki ksiąg zatrzymuje, nie wiem co się dzieje w stolicy, i ledwie z odgłosu coś usłyszę. Cóż to tam dzieł i pism peryodycznych z nowym rokiem wyleciało:

Mogęż ja téj wieści wierzyć
Że się sława literacka
Tak zaczyna znowu szerzyć
Jak w obfitym wieku Jacka[2],
Że nie syty tylu rymów,
Jaksa z prozy chce być znany,
I już fury synonimów
Płockie nam wiozą furmany,
Że nie szczędząc trudów, potu
Wszystko głęboko rozmyślił
I pełen swego przedmiotu
Najlepiéj głupstwo określił;
Że Grzymała przy nadziei
Już nam trzeci połóg głosi,
I że wielki trup Astrei[3]
Znowu się z grobu podnosi.
Że ten upiór na parnasie
Tak się często jawi, kryje,
Iż sam w strasznym ambarasie
Nie wie, czy umarł, czy żyje.

Że się wreszcie tak w balladzie
Zatopiła wieszczów tłuszcza,
Że już stróżów w rym swój kładzie,
Żydom nawet nie przepuszcza;
Wali dzieła do śniadania,
Drugie kończy do wieczora,
A Szaniawski się ogania
Okropnym mieczem Cenzora.

Nucą więc i nucą poeci, a z drugiéj strony herbaty tańcujące, assamble, pikniki, kluby i muzyki grzmiące.

Nie dziwią mię te hałasy,
Głośne bale, bardów pienia,
Bo téż to właśnie są czasy
Do śpiewania, do tańczenia.
Niech się trzpiocą jak szaleni
Cieszą chwilą tak ochoczą,
W wielkich skokach wyćwiczeni
Może i Polskę przeskoczą.

Może przeskoczą i więcéj, ale nie o tém mowa. Niebezpiecznie jest wymieniać fałszywe skoki, i ja téż nie jestem bocianem abym świat ten z żab wyczyszczał. Ale apropas żab, co téż tam robi nasz Żabcio?[4] Mnie się zdaje iż chodząc między przodkami jenerała, powinienby tam jakiego przodka przedpotopowego poznać. Wié jenerał co ja myślę: oto że i Żabcio będzie kiedyś sławnym przodkiem. Któż powié patrząc na jego figurę, że utył na krajowym chlebie. Czyż niesumiennie dopełnił swoich powinności? Czyż nie służył bez orderu; bez zapłaty? Powié kiedyś późny historyk:

Że i jego sława wzniosła
Świetnym obdarzyła stanem,
Że był dworakiem z rzemiosła,
Tylu królów szambelanem!
Lecz go o podłe wyścigi
Co się nieraz innym zdarzą,
I o dowcip do intrygi
Nigdy dzieje nie oskarżą.

Będą go więc tak potomkowie jego głosili, jak Jenerał swoje Sławki i Jaśki głosi, i wsparci na jego sławie będą swoją wykrzykiwać:

Będzie w późnych żabach słynąć,
Dojdzie do wieków tysiąca,
Nie da wielkiéj Żabie zginąć
Żabek wrzawa grzechocząca.

Ale dość już prozy i wierszów; żegnam i ściskam Jenerała; poczta za kwadrans odchodzi, muszę kończyć.“
Pełno tu ostrych przymówek: Żaboklicki był dworakiem, ale nie intrygantem, był śmiesznym ale uczciwym; kiedy W. Krasiński coraz więcéj tracił niepodległe stanowisko i występując przeciw ofiarom spisku, stawał się narzędziem W. księcia Konstantego i rządu rosyjskiego, Morawski w żartobliwym tonie swych listów daje mu to uczuć wyraźnie. W listach do Kaj. Koźmiana jeszcze ostrzéj się wyraża o nim, i odkrywa jego ambitne widoki:
„Cztéry karty listu odebrałem od Krasińskiego, ale niech mię djabli wezmą, jeźli więcéj nad dwa peryody zrozumiałem. Pachniał jeszcze papier szampanem. Namiestnik[5] podobno chory; pewno się Opinogórczykowi będzie po łbie roiło; wszakże on myślał w Fontainebleau że go królem obiorą, więc i tu mógłby znowu marzyć o namiestnictwie. Ściskam Cię i Jędrusia, jako poczciwą jeszcze krew polską.“
To ostatnie wyrażenie się o poczciwéj krwi polskiéj widocznie malowało jego oburzenie na zabiegi i przymilania się Krasińskiego w Belwederze. W innym liście, także do Koźmiana, znowu zaczyna tę materyą, widać że nie może strawić tego odstępstwa dawnego towarzysza bojów:
„Co ten człowiek zamyśla? Mógł przestać na medalu który sam sobie wybił. Niedosyć-że jednego głupstwa? Trzebaż koniecznie fundatorów różnych imion po kościołach skupywać, i na Korwinów przerabiać? Dosięgnął już swemi portretami aż do Ziemowita; któż wie gdzie nie dojdzie?

Jak ów Rzym szukający zkąd niegdyś pochodził,
Początek swego rodu z wilczycy wywodził,
Tak téż kiedyś Korwinów linia wysoka
Pójdzie aż do cielęcia, które struło smoka“.

We wszystkich tych ucinkach mnóstwo dowcipu, ale i wiele goryczy i oburzenia się; co pokazuje że do antenatomanii będącéj dość niewinną śmiesznością, łączyły się i inne grzechy, których szlachetne szczero-polskie serce Morawskiego strawić nie mogło.
Nareszcie w liście do Jędrzeja Koźmiana (z 5 stycznia 1829) jest jakby aluzya do postępku Krasińskiego w sądzie sejmowym, który wywołał takie nań oburzenie w całym kraju. Widać że z obawy wydania się ze swoim sposobem myślenia, kryje się pod ogólnik:
„Znowu więc Niemcewicz postrzelił kota; czemuż ja na to nie patrzę? Radbym słyszeć co mówi o pewnym Jegomości; jakże go obracać musi!“

Jak z wszystkich skarbów ziemi których Bóg użycza
Najpiękniejszym jest darem przyjaźń Niemcewicza;
Tak, gdy szydzi z podłości, gromi złość potwarczą,
Całe piekło ją swoją nie osłoni tarczą.
O nie znajdziesz sroższego pogromcy niecnoty,
Tyrana bab stołecznych i bicza na koty;

Rzeczywiście Niemcewicz, który był najzwyklejszym gościem w domu jenerała Krasińskiego, zerwał dawną zażyłość i noga jego nigdy więcéj tam nie postała.




  1. Kalasantego Szaniawskiego.
  2. Jacka Przybylskiego, który także, podobnie jak Marcinkowski, uważany był za typ wierszoklety.
  3. Franciszek Grzymała wydawał Astreję, bardzo nieregularnie wychodzącą.
  4. Żaboklicki mistrz ceremonii, przedmiot żartów Niemcewicza — niemniéj i Morawskiego.
  5. Książe Zajączek.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.