Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strawić tego odstępstwa dawnego towarzysza bojów:
„Co ten człowiek zamyśla? Mógł przestać na medalu który sam sobie wybił. Niedosyć-że jednego głupstwa? Trzebaż koniecznie fundatorów różnych imion po kościołach skupywać, i na Korwinów przerabiać? Dosięgnął już swemi portretami aż do Ziemowita; któż wie gdzie nie dojdzie?

Jak ów Rzym szukający zkąd niegdyś pochodził,
Początek swego rodu z wilczycy wywodził,
Tak téż kiedyś Korwinów linia wysoka
Pójdzie aż do cielęcia, które struło smoka.

We wszystkich tych ucinkach mnóstwo dowcipu, ale i wiele goryczy i oburzenia się; co pokazuje że do antenatomanii będącéj dość niewinną śmiesznością, łączyły się i inne grzechy, których szlachetne szczero-polskie serce Morawskiego strawić nie mogło.
Nareszcie w liście do Jędrzeja Koźmiana (z 5 stycznia 1829) jest jakby aluzya do postępku Krasińskiego w sądzie sejmowym, który wywołał takie nań oburzenie w całym kraju. Widać że z obawy wydania się ze swoim sposobem myślenia, kryje się pod ogólnik: