Pod smaganiem samumu/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Pod smaganiem samumu
Podtytuł Podróż po Afryce północnej. Algierja i Tunisja
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Concordia, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań — Lwów
Ilustrator Drukarnia św. Wojciecha
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
SPUŚCIZNA KRÓLÓW KARTAGIŃSKICH.

Gdy azjatyccy Fenicjanie przybyli na brzegi Afryki i założyli Kartaginę, zrozumieli ci odważni żeglarze, że powinni mieć jeszcze schronisko dla swoich okrętów i założyli na brzegu głęboko wcinającej się w kontynent zatoki miasto Tunes. Baszty strażnicze i obronne, wzniesione przy wejściu do zatoki, mogły zatrzymać najsilniejszą flotę współczesną, gdyby zamierzała wejść do zatoki i zaatakować Kartaginę od strony lądu.
Kartagińczycy byli kupcami, więc marzyli o tem, aby posunąć się w głąb kraju i szukać tam towarów i rynków. Jednak koczujący tu Numidyjczycy, należący do szczepów berberyjskich, opierali się wtargnięciu cudzoziemców, a opierali się pomyślnie, gdyż Fenicjanie kartagińscy w ciągu kilku wieków nie potrafili utrzymać się i utwierdzić we wnętrzach kraju. Posuwali się przeważnie tylko brzegami, posługując się swoją potężną flotą i zakładając wzdłuż wybrzeży swoje miasta, twierdze i składy handlowe. Takiemi były miasta: Bizerta, Tunis, Suss i inne, ciągnące się północnemi wybrzeżami Afryki aż do Atlantyku.
Kartagina wynalazła jednak inny sposób zagarnięcia nietyle kraju, ile ludności jego. W tym celu budowała wspaniałe miasta, gdzie wrzało huczne życie; ono zaś z różnych powodów pociągało do siebie nomadów Numidji. Wesołe życie, wielkie bogactwa, tajemniczość kultu, polityczna zręczność Kartagińczyków i wreszcie piękność, swobodne obyczaje i przebiegłość kobiet tego miasta z biegiem czasu przywiązały do przybyszów, liczne szczepy koczowników, chociaż ich wodzowie rozumieli, że zdradliwa Kartagina wysysała ich krew i dobytek. Za swoje towary i złoto wyciągała ona ze wsi i koczowisk numidyjskich wszystko to, co produkowali ich mieszkańcy, a w wypadkach wojny rekrutowali z nich nieraz olbrzymie armje, dowodzone przez ostatecznie przekupionych i w ten lub inny sposób ujarzmionych królów i książąt numidyjskich.
Jak żarłoczne pająki ciągną się te ośrodki wpływów fenickich brzegiem morskim, broniąc dostępu innym ludom do krainy, wysysanej przez kupców i urzędników kartagińskich.
Takim był Tunis.
Z upadkiem Kartaginy, padło i to miasto pod ciosami zwycięskich Rzymian i prawie nic po Fenicjanach na powierzchni ziemi nie pozostało. Tylko w muzeach można znaleźć posążki bogini Tanit, trochę mozaik, trochę monet, klejnotów punickich i amfor szklanych.
Zupełnie tak samo jak w Kartaginie, nad dawną cywilizacją punicką, widocznie, w zasadzie obcą dla szczepów afrykańskich, legła potężna cywilizacja rzymska, przytłoczyła ją i zmiażdżyła.
Epoka fenicka wydaje się echem legendarnych czasów, natomiast głazy i kolumny rzymskiego forum, frontony jeszcze stojących świątyń, przemawiają do wyobraźni i myśli głosem zrozumiałym, głosem niemal dnia wczorajszego.
Przebiegając Tunis w różnych kierunkach, nigdzie nie można dojrzeć ruin punickich; znikły tak doszczętnie, że wydać się może, iż epoka Kartaginy, została zrodzona w fantazji poety.
Tymczasem, od Zaghuana, położonego o 60 kilometrów od Tunisu, ciągną się wspaniałe pomniki Rzymu, a pomiędzy niemi nieskończenie długi wiadukt; od niego pozostała teraz tylko majestatyczna brama, lecz dawne głazy i dawna myśl rzymska posłużyły współczesnym konstruktorom francuskim przy budowie wodociągu miejskiego.
Przy zakładaniu fundamentów nowych gmachów wynaleziono liczne zabytki sztuki rzymskiej i resztki wzniesionych przez nich budynków. Sale muzeum Alaui są przepełnione temi pamiątkami Rzymu.
Ogólne ważenie, jakie wywiera tubylcza dzielnica Tunisu, zmusza do porównania jej ze starem miastem tureckiem, przypominającem Trapizondę, lub inne miasta półwyspu Małoazjatyckiego. Takie same ważenia pozostają po Bizercie, i tylko Suss i Kejruan zachowały swój dawny, berberyjski charakter. Jednak w tubylczych dzielnicach Tunisu, w ich wąskich uliczkach, w ciemnych „suk“[1], w ukrytych wnętrzach domów płynie mało zmienione życie tubylców.
Ani Rzymianie, ani Turcy, ani pokrewni innym Semitom — Arabowie azjatyccy, ani nawet Francuzi, tymczasem zasadniczo nie zmienili psychologji mieszkańców miast Tunisji. Przyzwyczaili ich być może do niektórych nieznanych przedtem przedmiotów, zmienili w pewnym stopniu zewnętrzne formy życia płynącego po za obrębem domu, lecz nieprzejednana dusza Berberów pozostała taką, jaką była za czasów Hamilkara lub Asdrubala. Oni założyli w duszy i we krwi Berberów Tunisji swoją psychologję, główne zasady swego kultu, swoje przesądy, swoją magję. Te pozostałości punickie w dziwny sposób stopiły się z nauką Proroka i z tradycją muzułmańską, przeniesionemi tu przez Arabów i zatwierdzonemi przez nich ogniem i mieczem.
Pierwszą moją wycieczką było zwiedzenie portu. Od Tunisu do Gulety, ciągnie się tak zwana El-Bahira, czyli „małe morze“, zatoka o bardzo nieznacznej głębokości, przecięta sztucznym kanałem dla większych okrętów i stanowiąca cel zabiegów miejscowej francuskiej administracji. Jest to dość duży basen wodny, obfitujący w ryby. Wczesnym porankiem na brzegach El-Bahira, widziałem duże stada dzikich kaczek, a obok nich Perkoza dwuczóbnego (Podiceps Cristatus) i kilku Kormoranów (Phallocrocorax carbo) zajętych połowem ryb. Na brzegu stała para czerwonaków (Phoenicopterus rozeus), przypominających różowe kwiaty, wybujałe na tle czarnego błota.
Z drugiej strony Tunisu znajduje się jeszcze jedno wielkie jezioro Sedżumi. Jest to też zatoka, obecnie odcięta od morza i wypełniona tylko w pewne okresy wodą atmosferyczną, pod wpływem słońca w ciągu lata zupełnie znikająca. Gdy zwiedzałem to bagno, było pokryte białemi plamami soli; całe chmary ptactwa, przeważnie Kuligów różnego gatunku: Brodżce (Atcitis hypoleucos), Biegusy (Tringa variabilis), ostrygojady (Haematopus), mewy i śród nich, niby straż, — egipski czarny bocian (Ciconia nigra) żerowały na trzęsawisku.
W mieście zwiedziłem stary meczet Dżama Ez Zituna, założony w VIII-em stuleciu, lecz w ciągu swego istnienia podlegający wielokrotnym zmianom. Wśród nich największe wpływy pozostawiła sztuka turecka. Wszędzie kolumny o bizantyjskich głowicach, wysoki i imponujący minaret. Podług istniejącej legendy, pierwsi muzułmańscy zdobywcy, wznieśli ten meczet na miejscu dawnej świątyni chrześcijańskiej. Do tego meczetu należy Uniwersytet Koraniczny i kilka „medersa.“
Zwiedziłem jedną z nich i nauczony praktyką fezańską[2] poznałem się z pewnym „tolba“[3], który wydał mi się lepiej od innych mówiącym po francusku i sprytniejszym. Z tym studentem zwiedzałem Tunis i, posługując się nim, prowadziłem rozmowy i robiłem spostrzeżenia po „suk,“ kawiarniach, zajazdach i jadłodajniach tubylczych.
W pobliżu meczetu zaczyna się olbrzymia dzielnica „Suk,“ czyli handlowa. Część „suków,“ przedstawia wąskie uliczki z licznemi drobnemi sklepikami po obydwuch stronach, inne, — długie szopy z oknami w pułapie, lub obszerne hale, gdzie mieszczą się duże wspaniałe składy i drobne sklepiki i stragany. Każda branża handlu i przemysłu stanowi swój własny cech, mający swoje oddzielne miejsce w handlowej dzielnicy. Niektóre z tych suków i cechów zjawiły się tu jeszcze w XIII-ym wieku.
Zwiedzałem suki krawców i szewców, jubilerów, tkaczy, rymarzy; zwiedziłem położony wśród jednego z suków mały placyk, gdzie jeszcze przed pół wiekiem mieścił się rynek niewolników; przeszedłszy około grobowca jakiegoś świętego, trafiłem do suk perfumerów, gdzie bardzo elegancki i tajemniczy kupiec — Arab zaprosił mnie do swego sklepu.
Wyszukaną francuszczyzną oznajmił, że jest głównym dostawcą panującego Beja tuniskiego — Sidi Mohammed El Hadi, na dowód czego pokazał mi wielki portret władcy, zrobiony przez francuskiego fotografa. Opowiadając o życiu Beja, czego nie powtarzam, nie będąc pewnym, czy uprzejmy kupiec nie fantazjował, Arab zaproponował mi flakon wonnego olejku, używanego na dworze władcy. Nabyłem małą buteleczkę za czterdzieści franków, lecz moja żona, której podarowałem to „perfum Beja“ — nie była niemi zbytnio zachwycona.
Wiedząc jak trudno jest zdobyć portrety osób panujących w krajach muzułmańskich, namówiłem kupca aby mi sprzedał portret Sidi Mohammed El Hadi. Zdarł za niego straszliwie, lecz sprzedał.
Przebiegając dzielnicę „suków“, widziałem dużo bardzo pięknych sklepów, ozdobionych od frontu kolumnami, nieraz pochodzącemi z ruin kartagińskich i rzymskich, misterną rzeźbą w drzewie, i malowniczo udrapowanych makatami.
Pałac Beja, mieszczący się niedaleko starej kasby, nie zachwycił mnie, gdyż widziałem stokrotnie piękniejsze rzeczy na południu Hiszpanji i w Marokku. Niedaleko pałacu oglądałem kilka meczetów o ośmiograniastych minaretach i posiadających bogate i w dobrym stylu utrzymane ozdoby zewnętrzne.
Francuskie miasto wywiera bardzo przyjemne wrażenie swojemi szerokiemi ulicami i obfitością parków i bulwarów, a także pięknemi gmachami, szczególnie zaś pałacem Protektoratu francuskiego, otoczonym gęstą i wspaniałą roślinnością. Tunis, po zwiedzeniu obydwuch jego dzielnic, pozostawia wrażenie miasta wyjątkowo ożywionego i wesołego.
Przeważną część ludności europejskiej stanowią Włosi, przybywający przeważnie z sąsiedniej swej afrykańskiej kolonji — Trypolitanji, a korzystający ze szczególnych praw autonomicznych w gminie miasta Tunisu.
Spotkałem tu kilku Włochów i miałem z nimi rozmowę; z niej wyciągnąłem pewne wnioski. Nie wiem, czy przekonania tych panów odpowiadają całej włoskiej kolonji Tunisu, lecz wyczułem niechęć ich do administracji francuskiej i źle ukrywane marzenia o przyłączeniu Tunisji do Trypolitanji. Moi Włosi bardzo się cieszyli z powodu agitacji, prowadzonej w kraju przez „Młodo-Tunisjan“, znajdujących się pod wpływem „Młodo-Turków“ i separatystów egipskich.
Najciekawszą częścią mego pobytu w Tunisji był czas, spędzony z moim „tolba“ wśród miejscowych muzułman, ponieważ od nich dowiedziałem się o wewnętrznem, ukrytem przed oczami Europejczyków, życiu społeczeństwa tubylczego.
Muzułmanie Tunisji są podzieleni na liczne organizacje religijne, kierowane przez Szeichów, posiadających swoich zastępców po całym kraju, gdzie się werbują tak zwani „khuani“[4] — bracia oraz „khuanat,“ siostry bractwa religijnego.
Wszystkie te organizacje posiadają znaczne kapitały, składające się z podatków, wnoszonych przez ich członków, utrzymują swoje świątynie i instytucje dobroczynne. Każda organizacja całkowicie podlega rozkazom Szeicha. Podczas wielkich wystąpień politycznych i powstań, bractwa religijne zwykle odgrywają wielką rolę i wysuwają swoich wodzów.
Bractwa pozostają między sobą nieraz w bardzo wrogich stosunkach, lecz w chwili ogłoszenia świętej wojny, łączą się z sobą i stanowią wtedy znaczną siłę. Bractwa te są właściwie sektami Islamu i zjawiły się w zaraniu kultu, gdy liczni prorocy i uczeni w różny sposób tłumaczyli pewne części Koranu.
Do połowy XIX-go stulecia rozpadnięcie się Islamu na podobne sekty trwało bez przerwy, osłabiając i rozbijając go, z czego naturalnie korzystała biała rasa dla swoich celów.
Jednakże od czasu do czasu któraś z takich sekt wysuwała swego „Mahdi“, czyli świętego wodza, a ten zawsze umiał połączyć, jeżeli nie wszystkie, to znaczą część sekt, w jedną masę, protestującą i przysparzającą Europejczykom niemało kłopotów.
W Tunisji istnieje cały szereg bractw, jak naprzykład: Snussia, Aissaua, Tidżania, Rahmania, posiadająca też sekcję kobiecą, założoną przez pewną Francuskę, nawróconą na Islam; ta sekta przyjmowała zawsze udział we wszystkich powstaniach przeciwko Francuzom; Czadelia, założona przez świętego, który nigdy nie spał, stale pijąc mocną kawę; kobiety muzułmańskie w Tunisji z tego powodu nazywają kawę — Czadelia; wroga Europejczykom sekta Derkaua, założona w 1826 roku, łączy w potężną organizację żebraków-włóczęgów i propaguje anarchję; Kadria, mająca za swoje „credo“ frazes: „Niema Boga nad Boga Allaha“, powtarzany 165 razy po każdej z pięciu codziennych modlitw obowiązujących.
W pierwszym tomie mojej podróży po Afryce Północnej opisywałem sektę Aissaua; sekta ta jest najbardziej pokojowo usposobiona ze wszystkich sekt afrykańskich i jej szejchowie bardzo chętnie

dopuszczają Europejczyków na swoje zebrania, chociaż są zasadniczymi wrogami naszej cywilizacji.
TUNIS. SIDI BEN AROUS

Mój „tolba“ zaprowadził mnie właśnie na religijne zebranie Aissaua.
Szeich już zdążył odczytać kilka wersetów Koranu i zebrani, oparci plecami o ściany domu, powtarzali bez przerwy sto razy frazes: „La Illah Illa Allach u Mohammet Rassul Allach, Allach Akbar“[5].
Po skończonej modlitwie pobożni odśpiewali coś chórem, a wtedy zaczęły grać instrumenty orkiestry. Szeich przy dźwiękach coraz bardziej i bardziej głośnej i szybkiej muzyki zaczął wykonywać jednostajne ruchy głową, rękami i nogami, a za nim ruchy te powtarzali wszyscy obecni. Po pewnym czasie niektórzy z wiernych zaczęli słaniać się i padać, a wtedy ich podnoszono i zmuszano do stania i rozpoczynania na nowo. Po dłuższym czasie część sekciarzy leżała na ziemi, pogrążona w omdleniu lub śnie, inni zaś z pianą na ustach i z obłędem w oczach zaczęli krzyczeć i miotać się. Wtedy szeich zaczął podawać im kawałki szkła, gwoździe, skorpiony, małe węże; wszystko to sfanatyzowani sekciarze połykali natychmiast. Inni znowu nożami zadawali sobie rany w głowę i piersi, wbijali szpilki w policzki i szyję, lub padali na ziemię i tarzali się po kłujących liściach kaktusów. Trwało to dość długo w zaduchu ciasnej izby, wśród wyziewu potu ludzkiego i dymu palących się kadzideł, aż szeich zaczął czytać wersety Koranu; wtedy ucichła muzyka i wszyscy się uspokoili i oprzytomnieli; całując rękę lub połę burnusa szeicha, wierni opuszczali dom, gdzie gnieździła się jakaś choroba, której złych duchów należało wypędzić modłami i umartwieniami ciała, stosowanemi w sekcie Aissaua.
Cała ludność Tunisji, jak zresztą i całego Mahrebu, należy do tej lub innej sekty, ponieważ Tunisyjczycy wierzą, jak dowodzi p. R. Bouquero de Voligny[6], że „ten, kto niema swego szeicha, ma za szeicha djabła“.
Zwiedzając dzielnicę tubylczą, spostrzegłem tu jedną charakterystyczną odmianę w strojach kobiecych. Niewiasty tunisyjskie noszą przeważnie barwne burnusy lub białe, lecz zasłony na twarzach mają zawsze czarne. Wydawało mi się, że to maski karnawałowe z jakiemiś tajemniczemi wrogiemi zamiarami, ukrywając coś w fałdach szerokich szat, suną wąskiemi uliczkami miasta, lub w półmroku „suków.“
„Tolba,“ towarzyszący mi, opowiadał, że wśród kobiet Tunisu przechowuje się starożytna magja, uprawiana tu według dawnych przepisów i tradycyj.
W jednym z „suków“ tolba wynalazł mały sklepik koszykarski, gdzie zastaliśmy starego Berbera, słynącego w Tunisie za najlepszego znawcę talizmanów i zaklęć. Zabrawszy go z sobą do sąsiedniej kawiarni i nabywszy od niego talizman w postaci starej monety rzymskiej, pokrytej nadrapanemi znakami magicznemi, zacząłem go wypytywać o szczegóły jego praktyki; zaskarbiłem też sobie jego serce opowiadaniem o magji, uprawianej przez lamów buddyjskich.
Staruszek podał mi kilka „niezawodnych“ recept magicznych.
Dlatego, żeby posiać, naprzykład, niezgodę pomiędzy małżeństwem, należy podczas snu tych dwojga ludzi umieścić pomiędzy nimi trochę żółci zielonej jaszczurki.

Zrozumiałem, że gorycz i kolor żółci stały się logicznym podłożem tej recepty.
TUNIS. SOUK-EL-BELAT

Dla przyspieszenia porostu brody i wąsów dostatecznem jest rozdusić i rozetrzeć motyla na twarzy.
Bardzo interesującą wydała mi się recepta, służąca do ujarzmiania złych duchów „dżinnów“ i zmuszenia ich do służby człowiekowi. Czarownik bierze w tym celu roślinny barwnik — hennę, szczyptę soli, trochę kaszy od siedmiu kobiet, mających po jednem dziecku od jednego męża, miesza to wszystko i dodaje benzoesu, paląc potem całą mieszaninę w kociołku na węgiel[7].
Otrzymawszy od czarownika ten preparat, klient powinien iść do łaźni, rzeźni, na rynek zboża, do studni i na skrzyżowanie dróg, słowem do miejsc, zwykle uczęszczanych przez złe duchy, rozrzucić tam węgiel, prosząc „dżinnów“, aby przyszły i pomogły mu. Jest to potężna magiczna operacja, którą należy czynić, stojąc twarzą na „gibla“ czyli w kierunku Mekki.
Lecz tego mało! Należy dobrze się przygotować, aby być silniejszym od „dżinnów“, zawsze czyhających na zdrowe i życie człowieka. Potrzebne jest dla tego „riada“ — przejście przez szereg umartwień; „riada“ posiada cały szereg stopni, — pierwszym jest — samotność i milczenie, drugim — ciężkie życie w pustyni, i wreszcie trzecim — przebywanie przez trzy dni w jaskini, gdzie, jak wiadomo, zawsze mają swoją siedzibę duchy.
Skropienie wodą, w której obmyto przedtem nieboszczyka, przeszkadza dziewczynom do wyjścia zamąż. Żeby zrzucić z siebie to zaklęcie, dziewczyna powinna o wschodzie słońca zanurzyć się w siedmiu falach, pijąc po trochę z każdej, a później iść do lasu, dźwigając na głowie koszyk z ziemią lub piaskiem z cmentarza. W lesie, dziewczyna przerywa dno kosza i wsuwa w niego głowę. Wyszedłszy z lasu, należy spalić cuchnące wonności magiczne: siarkę, wełnę, rogi lub włosy, czyniąc to wszystko w głębokiem milczeniu. Fale mogą być zastąpione, w miejscach oddalonych od wybrzeży morskich, przez studnie, do których nigdy nie zagląda słońce[8].
Stary czarownik opowiedział mi, że serce jastrzębia owinięte w skrawek skóry hieny, gdy na skórze umieszczone są znaki imion księżyca, oraz rysunek psa, trzymającego się za ogon, stanowi talizman, ujarzmiający psy, ażeby nie szczekały na posiadacza tego magicznego przedmiotu.
Czarownik pokazywał mi torebki z różnemi, magicznemi proszkami.
— Tu są oczy raka, kotki i nietoperza — silne środki czarodziejskie — objaśniał. Jeżeli je zmieszać z solą lub antymonem i przyjąć w godzinie przedświtu, dają one możność widzenia różnych duchów i zadawania im pytań. Tu jest serce szakala i sowy, wysuszone, zmielone na proszek i zaszyte w torebce ze skóry lwa; człowiek noszący te „nufra“[9], może się nie obawiać ani złych ludzi, ani duchów, ani dzikich zwierząt. Jeżeli nosi się „nufra“ z proszkiem żółci czarnej kury, czarnego kota, jaskółki i czarnego byka, zmieszanemi z henną lub antymonem — oczy nabierają zdolności widzenia w nocy tak samo, jak w biały dzień. Gdy człowiek chce zostać niewidzialnym i niesłyszalnym dla wszelkich istot żyjących, należy po długiej modlitwie i „riada“[10] włożyć w zwoje turbana woreczek ze skóry szakala, zawierający proszek z mózgu małpy, jastrzębia, czarnego koguta, dudka[11] i nietoperza, a skropionych wodą z aloesem i wanilją. Zażywszy szczyptę proszku z wysuszonych oczu jeża, sowy i dudka, zmieszanych z „hedtda“[12] człowiek może dojrzeć wodę, płynącą głęboko pod korą ziemi.
Razem ze starym czarownikiem zwiedziłem raz jeszcze „suk“ perfumerów, gdzie magowie tunisyjscy nabywają potrzebne dla ich praktyki wonności: czarny i biały benzoes, przywożoną z Sudanu smołę elemi, aloes, koriander, smołę libijską i mirrę.
Jak wskazuje E. Doutté, najbardziej rozpowszechnionym podręcznikiem dla magów afrykańskich, jest księga Ibn El Hadż, który podaje w niej tablicę dwunastu wonności magicznych, zniewalających duchy, okadzane ich dymem, do służenia ofiarodawcom. W tej farmakopei, śród nieznanych substancyj znajdujemy: indyjski nard, różę, piżmo, kamforę i szafran. U tych perfumerów nabyć też można większość magicznych proszków, przygotowywanych ze spalanych części zwierząt i ptaków, a także tajemniczy perski korzeń mandragorę i „Et tebkhira elkhanza“ — wonności wstrętne, odganiające duchy.
„Tolba“ zaprowadził mnie na koniec dzielnicy arabskiej i pokazał mały domek, gdzie mieszkała Arifet. Była to czarownica sudańska, jedna z czterech, o których pisze p. R. Bouquero de Voligny[13], dodając, że w szeregach ich klientów i klientek spotkać można nawet Europejczyków. Autor ten opisuje, że czarownice wpadają w ekstazę, grając na trąbach, bijąc w bębny i tamburyny — i upajając się dymem wonności.
Każdego roku w jesieni, czarownice odbywają pielgrzymkę w miejsca bagniste, gdzie się gnieżdżą ropuchy i żółwie.
Arifet ofiarowuje im jaja pomalowane na czerwono, specjalnie przyrządzony groch i ciastka. Jeżeli zwierzę weźmie poczęstunek z rąk czarownicy, uważana jest za najbardziej umiłowaną przez złe duchy. Mój „tolba“ opowiedział mi, że czarownice mają szczególne powodzenie śród kobiet i najwięcej zarabiają na „lubczykach“, na które się składa wysuszony mózg hieny, pobudzający miłość, z tego powodu Berberki nazywają szaloną miłość imieniem hieny — „deba“. Arifet ochraniają dzieci od złego oka a mężów — od niewierności żon; od pierwszego chroni zawiązanie węzła na włosach matki lub brodzie ojca, od drugiego — zawiązanie węzła na... biczu lub uździe.
Krew, zmieszana z miodem, śliną i solą, zapewnia kobiecie powrót ostygającej miłości męża lub kochanka. Tunisyjskie czarownice są najlepszemi podobno znawczyniami magicznej siły „khatemów“, czyli drogich kamieni. One wiedzą nie gorzej od średniowiecznych alchemików, że brylant leczy od wszelkich chorób; topaz — od żółtaczki; krwawnik — od bólu zębów, krwiotoków i od niepowodzenia w sprawach, jednocześnie zapewniając długie życie; „kocie oko“ czyni wojownika niewidzialnym w bitwie; turkus pomaga na oczy i jest źródłem obfitości mleka u matek, karmiących dzieci; rubin wzmacnia serce i chroni od cholery i dżumy; szmaragd zabezpiecza od jadu węży i skorpionów, lecząc jednocześnie epilepsję. Przy przyrządzaniu talizmanów, Arifet posługują się figurą przedstawiającą gwiazdę Salomona.
Czarownice sudańskie prowadzą na szeroką skalę handel koszulami i zawojami, pokrytemi znakami magicznemi, a służącemi jako talizmany.
Ciekawym jest fakt, że na swoich talizmanach Arifet często piszą niezrozumiale słowa: „malakain, barakain“[14] i inne; niektóre z tych słów, jak naprzykład, wymienione wyżej, są pochodzenia fenickiego. Jednakże najsilniejszem zaklęciem i talizmanem jest „khankatiriya“, w pospólstwie nazywane „knikiatrja.“
O tem zaklęciu pisał cały szereg folklorystów europejskich, a p. E. Doutté przytacza jego receptę z jakiejś księgi arabskiej.
Jest to dość ponury talizman, noszący na sobie wszelkie ślady krwawych ofiar, cechujących kult fenicki. Należy wziąć czarne zwierzę bez najmniejszej białej plamy, trzymać je w domu i tuczyć podczas trzydniowego absolutnego postu właściciela. Po upływie tego terminu czarownik powinien wypowiedzieć 21 razy bardzo powikłane i niezrozumiałe zaklęcie, a później, obróciwszy się na wschód, przeciąć gardło ofierze jednem ostrzem, a drugiem — brzuch, wykrzykując przytem kilkakrotnie słowo „khankatiriya“; zabite zwierzę zostaje umieszczone w jednem naczyniu wraz z trzynastu zarżniętemi jaskółkami; należy zamazać otwór naczynia gliną i postawić na ognisko. Gdy wszystko się spali na węgiel, ostrożnie otworzyć naczynie, bacząc jednak, aby dym nie trafił do oczu, ponieważ natychmiast powoduje ślepotę. Po ostudzeniu zawartości należy ją rozetrzeć na proszek, wykrzykując słowo „khankatiriya“. Ten proszek używa się dla wszelkich talizmanów i amuletów i w zależności od zastosowania tych lub innych zaklęć, może przywołać na pomoc dobre duchy, lub złe.
„Tolba“ opowiadał mi dużo o różnych przesądach i wierzeniach Berberów tunisyjskich, a śród tych przesądów znalazłem zabobony, przechowywane do dnia dzisiejszego w Europie.
Berberowie tak samo, jak i my — myśliwi, wierzą, że czeka ich niepowodzenie, gdy przy wyjściu z domu przed podróżą lub polowaniem, spotkają starą kobietę. Wnosząc się do nowego mieszkania, stawiają w niem jedzenie, jako ofiarę dla duchów danego miejsca.
Razem z „tolba“ odbyliśmy wycieczkę do Sidi Fethallah. Jest to mała wioska, gdzie mieszkał niegdyś słynny marabut; zanosił on modły do Allaha, wchodząc na skałę, znajdującą się w pobliżu. Skała ta jest obecnie każdego piątku miejscem pielgrzymek kobiet, proszących o płodność, lub dziewczyn, zamierzających wyjść zamąż, a obawiających się największego nieszczęścia w małżeństwie muzułmańskiem — braku dzieci. Pochyła skała jest zupełnie wypolerowana jak marmur i śliska jak szkło; pochodzi to od tego, że kobiety, pół obnażone, kładą się na tę skałę i trzy razy staczają się z góry na dół.
Gdy patrzyłem na tę wygładzoną skałę, otoczoną dzikim zabobonem, przypomniałem sobie kilka starych świątyń w Azji, gdzie błagające o płodność kobiety, dotykały palcami niektórych kolumn, a że ten zwyczaj trwa od kilkunastu wieków, palce kobiet wyżłobiły w kamieniu głębokie na stopę wklęśnięcia. Przypomniałem sobie też kult czarnego kamienia, który z głębin Azji wynurzył się na brzegi Morza Śródziemnego, przywędrował do Afryki, a stąd wdarł się nawet do Rzymu. Są to przejawy kultu fallicznego, objawiającego się w różnych krajach w różnych formach. Ekstaza, w jaką wpadają niektóre kobiety, odwiedzające Sidi Fethallah, — i słowa, wykrzykiwane przez nie, świadczą o tem najlepiej.
„Hakim“, czyli znachorzy, są tu ścigani przez władze francuskie, jak zresztą w całym Mahrebie, lecz wypadki leczenia przez nich chorych, bądź co bądź się zdarzają. Najczęściej jest to przyrządzanie szkaplerza z zaszytą w nim modlitwą lub zaklęciem; szkaplerz nosi się na chorej części ciała; czasem stosowane bywa gotowanie w wodzie papierka z zaklęciem i zażywanie tego „ekstraktu modlitwy“ przez pacjenta[15].
Choroby oczu, tak bardzo rozpowszechnione na wschodzie, znachorzy leczą zaklęciami, znakami magicznemi, przedstawiającemi imiona duchów, lub zawieszeniem przed oczami chorego kawałków czerwonej tkaniny. Należy zauważyć, że mieszkańcy Tunisu, już obeznani z potęgą medycyny europejskiej, chętnie zwracają się do francuskich lekarzy, lecz jednocześnie korzystają z porady swoich czarownic lub „hakimów.“ W takich razach leki czarowników zwykle mają dobry skutek.
Z rozmów z „tolba“ wywnioskowałem, że tolerowana przez Islam magja, posługująca się magiczną siłą 99 imion Allaha, czyli tak zwana „joksza“, uprawiana w Marokku, — w Tunisji nie jest w użyciu. Tu posługują się raczej magją czarną i sudańskie „Arifet“ są najbardziej jaskrawemi jej adeptkami.
Kiedy zwiedzałem port Gulettę, poznałem się z rybakiem, który miał na piersiach talizman, dający posiadanie skarbów, czy to ziemi, czy też morza; jest to tak zwany „terbi“. Gdym oglądał mały skórzany woreczek z wypalonemi na nim znakami magicznemi, rybak opowiedział mi, że przybył tu z Algierji przed dwudziestu laty i pierwszego dnia połowu ryb, przy obiedzie, zjadł głowę dorady; od tego czasu pozostał, widocznie, na zawsze w Tunisji. Podobno istnieje nawet przysłowie ludowe, głoszące, że: „kto zje głowę dorady, złapanej w wodach Tunisji, ten nigdy tego kraju nie opuści“.
Ta czarna chmura zabobonów, przesądów i wpływów magji wkradła się we wszystkie przejawy życia tubylczego. Z taką łatwością obserwowana nawet w Tunisie, tuż pod bokiem cywilizowanego Beja i administracji francuskiej, — magja nieograniczenie panuje na południu, w Kejruanie, Sussie i w koczowiskach południowych szczepów.
Tradycyjne życie tubylców Tunisji prawie niczem się nie różni od życia innych szczepów berberyjskich, zamieszkujących Algierję i Marokko. Są odmienne rysy w obrządkach ślubnych i pogrzebowych, lecz różnica jest bardzo drobna i nie zasługująca na szczególną uwagę; jedna tylko okoliczność uderzyła mnie: Kobieta tunisyjska jest niezawodnie bardziej samodzielna w Tunisji, niż w innych krajach Mahrebu, zdradzając, być może bezwiednie dążenie do życia społecznego i nawet politycznego. Zdarzały się wypadki udziału kobiet w wyborach władz miejskich, zjawienie się kobiet nauczycielek i dość rozpowszechniony udział ich w sektach religijnych i w życiu poza domem, czego nie spotka się nigdzie, ani w Algierji ani w Marokku, bo w tych krajach podług tradycyj kobieta żyje dla męża, dla dzieci i dla domu — wyłącznie i niepodzielnie.
Kobiety — Marabuty i Szeichi nieraz spotykano w Tunisji, kobiety śpiewaczki uliczne i kierowniczki chórów i orkiestr są znane w stolicy kraju i w innych miastach.
W pewnej kawiarni tubylczej w Tunisie widziałem orkiestrę i chór, pod kierownictwem kobiety. Była to trupa „arifa“, wykonująca tańce ekstatyczne, pochodzące z meczetu Sidi Saad z okolic Tunisu. W tych tańcach biorą udział mężczyźni i kobiety. W kłębach dymu palonych kadzideł, tancerze najpierw śpiewają, wykonując cały szereg ruchów, które stają się coraz bardziej i bardziej szybkie i namiętniejsze. Wtedy tańczący dzielą się na pary; mężczyzna i kobieta przyciskając się do siebie twarzami, narzucają sobie na głowy kawałki czerwonej tkaniny i w takt muzyki uderzają nogami o ziemię, wykonując jednocześnie bardzo ożywione ruchy ramionami. Oprócz szybkiego tempa, z łatwością doprowadzającego do ekstazy, a nieraz nawet do stanu hypnotycznego, działa też dym odurzającego kadzidła, nazywanego „gadżidżi.“
Zwiedzając miejsca, gdzie mogłem zauważyć wielkie zgromadzenie tubylców, uderzyła mnie ta okoliczność, że mieszkańcy Tunisu żywo się interesują sprawami politycznemi. Zwiedzając te miejsca nie z „tolba“ lecz z przewodnikiem Hiszpanem, dobrze mówiącym i rozumiejącym po arabsku, dowiedziałem się, że Tunisjanie bacznie śledzą za wszystkiemi wypadkami, jakie zachodzą w Egipcie, Turcji i na północy Marokka, gdzie rozpoczął szaloną wojnę Abd El Krim; rozmawiali o tem głośno, wyrażając swój zachwyt z powodu zwycięstwa wodza Riffenów[16], drwiąc ze wszystkich Europejczyków i żywiąc nadzieję, że prędko nastąpi czas, gdy zjawi się nowy „mahdi“, czyli „wódz doby“; on podniesie zielony sztandar Proroka i wypędzi wszystkich „berrania“, czyli cudzoziemców z krajów, gdzie wierni wysławiają imię Allaha i jego Proroka.
Zaciekawiony przejawami takiej ksenofobji[17], postarałem się zajrzeć trochę w tę sprawę. Miałem w tej kwestji bardzo długą rozmowę z człowiekiem obznajmionym z sytuacją polityczną. Niestety, nie mogę, na prośbę mego znajomego, wymienić jego nazwiska.
— Mamy tu w Tunisji zmniejszający się liczebnie z każdym rokiem, element rozsądny i konserwatywny — mówił. — Są to starzy i majętni ludzie, którzy nietylko nie ujawniają wrogich dla Europejczyków uczuć, lecz nawet starają się zbliżyć do nich, o ile pozwala na to nauka Proroka; zresztą dobrze oni pamiętają zasadę Islamu, uznającego chwilowe poddanie się sile. Inny element stanowią Młodo-Tunisjanie, którzy są w ścisłej łączności z Młodo-Algierczykami i Młodo-Turkami. Dziwna rzecz! Jest w tem jakaś Nemezis dziejowa, gdyż ci Młodo-Tunisjanie są to ludzie wolnych, inteligentnych profesyj, a więc ci, których stworzyła cywilizacja europejska. Europejska nauka odkryła przed nimi nowe horyzonty i dała im pewność, że oni sami już potrafią skierować życie swego narodu ku dobrobytowi, szczęściu i państwowej niezależności. Podobnie jak Młodo-Turcy dążą oni do odrodzenia dawnego imperium Islamu, w czem dopomagają im autonomiści egipscy. Istnieje jeszcze jeden element najbardziej niebezpieczny, ponieważ zupełnie nieobliczalny i nieodpowiedzialny. Jest to organizacja religijna Snussia; do niej należy ciżba miejska, proletarjat wiejski i pół-dzicy koczownicy.
— Prosiłbym pana o szczegóły dotyczące tej sekty! — rzekłem, zwracając się do mego rozmówcy.
— Snussia zrodziła się w Algierji w końcu XVIII-go wieku i od tego czasu liczy największą ilość zwolenników i współwyznawców; posiada z górą 300 własnych świątyń, rozrzuconych po całym świecie muzułmańskim — w Mahrebie, Egipcie, Turcji, Kurdystanie, Arabji, Persji, Afganistanie, w dolinie Gangesu i nawet w Chinach, mając dużo adeptów wśród muzułman Rosji. Wpływy tej sekty są nieograniczone, co czyni z niej, wobec żywionych przez nią wrogich uczuć do cudzoziemców, najbardziej niebezpieczną organizację. Uważa ona za swoich wrogów nietylko Europejczyków, lecz nawet tych władców muzułmańskich, którzy podtrzymują z chrześcijanami stosunki polityczne. Stronnicy sekty Snussia, są fanatykami i zwolennikami panislamizmu, bardzo umiejętnie prowadzą intrygę antyeuropejską i niewidzialnie przyjmują udział we wszystkich zaburzeniach przeciwko białej rasie skierowanych; jednocześnie propagują masową emigrację muzułman z pod władzy europejskiej do posiadłości tureckich lub perskich, zwiększając tam zastępy ludzi, najłatwiej werbowanych do wojska. We wszystkich dawnych powstaniach w afrykańskich kolonjach Francji odczuwać się dawała ręka sułtana konstantynopolskiego, oraz kierowników sekty Snussia, mających swoją siedzibę w oazie Kuffra. Młodo-Tunisjanie i Młodo-Algierczycy, zapomocą agentów Snussia, starają się zdyskredytować władze francuskie i siać niezadowolenie w masach ludności tubylczej, nawołując jednocześnie do połączenia się wszystkich muzułman dla walki o wolność. W tym celu Młodo-Tunisjanie żądają większego udziału w administracji, szkolnictwie i w urzędach krajowych.
— W sytuacji, przedstawionej przez pana, czuliby się doskonale agenci bolszewizmu, korzystający niezmiennie ze wszystkich zaburzeń politycznych i społecznych! — zauważyłem.
— Tego nowego wroga mamy już przed sobą! — przerwał mi mój znajomy. — Już się liczymy z nim, lecz niestety nie prowadzimy przeciwko niemu otwartej walki. Moskwa przysłała do Turcji całe zastępy swoich agitatorów, pochodzących ze szczepów muzułmańskich, zamieszkujących Rosję nadwołżańską lub Syberję. Mamy wiadomości, że są to ludzie, którzy pokończyli szkoły propagandy politycznej, lub też akademję wojskową w Kazaniu. Oni to przynieśli tu bolszewizm z jego ideologją, którą zrodzić mógł wyłącznie mózg wschodniego koczownika. Skłonny do mistycyzmu umysł narodów Wschodu, zdolnych do tworzenia przeróżnych herezyj i sekt, mógł doprowadzić znane już w Europie ideały wolności, równości i braterstwa, praw człowieka i obywatela, do absurdu, jakim jest bolszewizm rosyjski. Komunizm nie jest obcy szczepom, gdyż jest on pozostałością dawnych ustrojów patryarchalnych, a ślady ich nietylko spotykamy śród koczowników, lecz nawet wśród osiadłych Berberów-rolników.
— Dobrze znam bolszewizm — rzekłem — i jego propagandę wśród ludów nieeuropejskich, naprzykład, w Azji, z czem stykałem się bardzo blisko i często. Ci zwiastuni komunizmu przychodzą do narodów niecywilizowanych wcale nie z ideami komunizmu, ponieważ mogłoby to przestraszyć muzułman, szanujących własność prywatną i stare tradycje rodzinne i religijne; komuniści przychodzą do nich z hasłami walki o wolność, walki przeciwko białej rasie, — wskazując i podkreślając wszystkie, nie dość dobrze obmyślane przez administratorów europejskich zarządzenia, które mogą być wytłumaczone jako zamach na wolność, wiarę i majętność ludów i szczepów kolorowych.
— Tem gorzej! — zawołał mój znajomy. — Właśnie dlatego znajdują oni posłuch u Młodo-Tunisjan i u sekty Snussia.
Zwiedzając Tunis, moje wprawne oko, które tyle razy w życiu i przez tak długi czas, spotykało się z działalnością komunistycznych agentów w obcych krajach, dojrzało kilka typów, kręcących się wszędzie, zupełnie tak samo, jak to w swoim czasie obserwowałem w Fezie[18].
Robiąc wycieczki po mieście i okolicach, a także zagłębiając się na południe, zrobiłem spostrzeżenie, że francuskie władze dokonały wielkiego dzieła cywilizacyjnego w tym kraju. Północna część jego przedstawia całkowicie europejską kolonję; wszędzie rozrzucone są posiadłości plantatorów, ich białe wille, uprawne pola, pracujące traktory, wielolemieszowe pługi i inne najbardziej współczesne maszyny rolnicze; wspaniale utrzymane gaje oliwne, sady owocowe, ogrody warzywne, drogi żelazne przecinające kraj od Tunisu do górzystej Hamady, do Suss i, aż do El Udian, gdzie się zaczynają tak zwane „szotty“, czyli słone, wysychające jeziora, oderwane niegdyś od morza; kolej, przechodząca wybrzeżem od Tunisu przez Sfax do portu Gabes, za którym zaczyna się już wschodni Erg z jego diunami; starannie utrzymane szosy, mosty i obfitość studni, rozrzuconych po całym kraju, a dających nadzieję rozwoju rolnictwa w miejscowościach, uważanych dotychczas za niezdolne dla kultury, — wszystko to dowodzi, że Francuzi dokonali tu wielkiego wysiłku myśli i czynu.
Tubylcze wioski, rozrzucone na północy, wyglądają jednak bardzo ubogo. Są to raczej jakieś schroniska tymczasowe, złożone z kamieni, zcementowane gliną, a pokryte czerwonemi dachówkami. Objaśnia się to tem, że ludność tych wiosek pracuje po miastach i plantacjach. Bielejące tu i owdzie kubby i zauje posiadają kopuły, lecz nie mają narożnych wieżyczek i zębów na murach, czem się różnią od podobnych świętych miejsc, zwiedzanych w Marokku i Algierji.
Tuż obok wysokiej kultury francuskiej i najbardziej współczesnych urządzeń, te budynki pietyzmu muzułmańskiego wydają się anachronizmem; jednak ludność północnej Tunisji, chociaż już przyjęła zewnętrzne, a nie zawsze najlepsze obyczaje Europejczyków, czci te miejsca, a Francuzi ochraniają je.
W Tunisie i w innych północnych miastach, daje się zauważyć proletaryzacja miejscowych Arabów i Berberów, a ta nowa klasa społeczna niezawodnie sprzyja rozwojowi wszelkich intryg politycznych, odbywających się na terenie Tunisji.
Być może, że z łona tubylczego proletarjatu wyszedł obcy dla kobiety muzułmańskiej specyficzny feminizm tunisyjski, jeszcze tymczasem ukryty za czarną zasłoną, noszoną na twarzach kobiet, — lecz już dający się wyczuć w niektórych przejawach życia kraju, a szczególnie w agitacji Młodo-Tunisjan i organizacjach religijnych.
Tunis tubylczy jest w znacznym stopniu zmodernizowany pod względem zewnętrznych form, używania strojów i psychologji, lecz zdaje się nie należy upatrywać w tem asymilacji.
Historja daje przykłady nieco oziębiające.
Fenicjanie w swojej epoce zyskali sobie sporo zwolenników nietylko wśród rodów panujących i arystokracji miejscowej, lecz nawet wśród całego szeregu szczepów okolicznych, wnieśli swoją kulturę, a swój kult Baala i Astarty zakorzenili głęboko w duszach ludności; Rzymianie dali całemu krajowi wielką kulturę materjalną, zabezpieczającą szczepom dobrobyt; budowali akwedukty, studnie i drogi, ustalili prawo i ład wewnętrzny, a jednak przy pierwszej sposobności tubylcy powstali przeciwko władzy Rzymu, zburzyli wielkie dzieło potężnego Imperium i jego poprzedniczki Kartaginy, grabiąc miasta i świątynie i w ciągu wieków biorąc z tych ruin piękne kolumny korynckie i mozaiki, marmur i onyx na budowę swoich świątyń, pałaców i „suków“ handlowych.
Niezawodnie, że tubylec tunisyjski, szczególnie na północy, widząc swoją korzyść ze współpracy z Francuzami, nie wyrywa się tymczasem z pod reguły prawa obowiązującego, jednak dusza jego nie jest inną od duszy przodka numidyjskiego, burzącego i palącego Kartaginę fenicką i Kartaginę rzymską.
Już w Suss i Kejruan południowi koczownicy i rolnicy żyją własnem życiem, przechodząc obok cudzoziemców obojętnie. Jednak pod wpływem agitacji politykujących Tunisjan i intryg sekty Snussia, obojętność ta, jak zwykle bywa w krajach muzułmańskich, skłonnych do fanatyzmu, z łatwością może przejść w stosunek wrogi.

Należy w każdej chwili pamiętać, że wszelkie zmiany w nastrojach muzułman danego obwodu i wybuch w nim fanatyzmu, bynajmniej nie należą do zjawisk, mających miejsce wyłącznie w tym kraju.
ZAKLINACZ WĘŻÓW Z TUNISJI

Muzułmanin nie jest nacjonalistą, nie jest „patryjotą ziemi“; jest on tylko członkiem wszechświatowej organizacji muzułmańskiej, „patryjotą kultu“ islamicznego. Echa zjawisk, nurtujących i pobudzających nienawiść i fanatyzm współwyznawców, osiadłych gdzieś nad brzegami Nilu południowego, nad Gangesem, lub w dolinie Hwang-Ho, mogą znaleźć energiczny oddźwięk w Tunisji, Sudanie i w Marokku.
W tem czai się najgłówniejsze niebezpieczeństwo dla Europejczyków, rządzących ludami i szczepami muzułmańskiemi, bo wyznawcy Islamu są nieobliczalni w swoich przejawach i czynach politycznych.
W czasach obecnych do trudności tych dodać należy podsunięte nieopatrznie przez różne czynniki dążenie poszczególnych ludów i szczepów muzułmańskich do samodzielności państwowej. Mówię — nieopatrznie, gdyż mistycyzm muzułmański zatrzymał myśl narodów, wyznających Islam, i uczynił ją tymczasem niezdolną, a w każdym razie obojętną na przyjęcie współczesnej cywilizacji. Nikt chyba nie podejmie się dowodzić, że jakikolwiek lud w obecnych czasach skomplikowanych stosunków międzynarodowych i zmienionych do głębi warunków bytowania na ziemi, może istnieć bez cywilizacji, nie obawiając się, że albo zacznie iść drogą degeneracji i wymierania, albo wprost automatycznie stanie się objektem eksploatacji bardziej cywilizowanych sąsiadów.
Tego zrozumieć zdaje się nie mogą struci przez agitatorów kierownicy myśli ludów i szczepów niecywilizowanych, a dyplomacja zachodnia, chrześcijańska, stosując wszędzie argument pięści, nie potrafiła znaleźć nowych dróg do przekonania tych ludów, aby wyjaśnić im podkład ich pomyłek i niebezpieczeństwo, grożące od tych błędów całej ludzkości współczesnej.
Taka sytuacja jest szczególnie niebezpieczna dla Tunisji. Ludność tego kraju przewyższa dwa miljony głów. W tem morzu muzułmańskiem zupełnie tonie kolonja europejska, licząca zaledwie 155 tysięcy ludzi. Jest to oaza w pustyni i doraźne niebezpieczeństwo, na jakie jest narażona europejska kolonizacja, występuje przy pierwszych krokach, na ziemi tej stawianych. Niebezpieczeństwo jest tem większe, że pomiędzy Europejczykami, skutkiem różnic politycznych tymczasem niema jedności. Dość tylko przejrzeć ostatnią statystykę rządową, wykazującą, że na 155 tysięcy białych, Francja posiada w Tunisji tylko 55 tysięcy swoich obywateli, gdy tymczasem Włochów jest 90 tysięcy, reszta to Hiszpanie, Maltańczycy i Grecy, — żeby należycie ocenić tę sytuację.
Stan ten, jak się należy spodziewać, powinien się wkrótce zmienić z dwóch powodów:
Włosi, pochłonięci obecnie kolonizacją zajętej przez siebie Libji, nie są w możności posyłać emigrantów do francuskiej Tunisji; rząd paryski zaś, robi starania do skierowania większych ilości swoich kolonistów do protegowanego przez siebie kraju.
A kraj ten zasługuje na wielką uwagę pod względem gospodarczym, ponieważ posiada znaczne obszary uprawnej ziemi, pokaźną ilość gajów oliwnych, liczne stada owiec i duże pokłady fosforytów — tego równoważnika urodzajności ziemi w Europie. Większa część tych bogactw naturalnych tymczasem leży odłogiem, nie przynosząc żadnej korzyści ani ludności tubylczej, ani wyczerpanym rynkom europejskim.





  1. Suk — uliczka handlowa.
  2. Fez — stolica Marokka.
  3. Tolba — student.
  4. Członek organizacji religijnej.
  5. Niema innego boga, tylko Bóg Allah i Mahomet, prorok Allaha, Allaha starożytnego.
  6. Patrz: A. Tunis, derrière les murs. Tunis, 1922.
  7. W „Historji Naturalnej“ Plinjusza można znaleźć podobne recepty.
  8. Patrz: Prof. E. Doutté, l. c.; Ałmazow. B. Wostocznaja magja. Petersburg, 1907.
  9. Amulety.
  10. Umartwienie.
  11. Upupa epops.
  12. Mieszanina pirytu miedzianego z antymonem, proszkiem orzeszków gallusowych i oliwy; kobiety używają to do malowania włosów, rzęs i brwi.
  13. L. c., str. 44.
  14. Malaka — panować, baraka — błogosławić.
  15. R. Bouquero de Voligny, l. c., str. 47. — Ałmazow, l. c. 110.
  16. Riff — górski grzbiet zaludniony Kabilami w granicach hiszpańskiego Marokka.
  17. Ksenofobja — wrogi stosunek do cudzoziemców.
  18. Patrz moją książkę p. t. „Płomienna Północ.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.