Pan Geldhab/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Pan Geldhab
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT II.


SCENA  I.

Lubomir.

(sam).

Niesłychane zdarzenie... cóż czynić wypada...
Flora mnie kocha... ale ojca, ojca zdrada!...
Mnie córkę obiecuje, a Księcia z nią żeni...
Nie, nie; albo zamysły dobrowolnie zmieni,
Albo też jeszcze dzisiaj zmienić go przymuszę,
Pamięć słowa, powinność, honor w nim poruszę...
Ale nie, cóż to zdziała na miedzianém czole?
Żem o niczém nie słyszał, raczej udać wolę.
Bojaźń jego zwyczajna może mi wygodzi;
Nie będzie śmiał powiedzieć... lecz otóż nadchodzi.




SCENA  II.
Lubomir, Geldhab.

Lubomir.
(biegnąc na przeciw Geldhaba).

Jakże się miewasz, przyszły
(z przyciskiem) teściu mój kochany!

(ściska go)

Widzę, widzę, żeś hoży, czerstwy i rumiany.

(Geldhab, z pomieszaniem przyjmuje uściśnienie)
(po krótkiém milczeniu).

No jakże, Panie teściu, nie spełniamże słowa?
Jestem, choć jeszcze Czerwca nie zeszła połowa.


Geldhab (pomieszany).

Witam Waćpana, witam...


Lubomir.

Cóż za przywitanie?
Nie cieszysz się?...


Geldhab.

I owszem!
(na stronie) Przeklęte spotkanie!


Lubomir.

Czyż mnie, teściu, nie kochasz?


Geldhab (zamyślony).

Hm!... a z całej siły.

(na stronie)

Bogdajbyś był kark skręcił.
(głośno) Lecz mój Panie miły...

(na stronie)

Jak powiedzieć...
(głośno) Myślałem...


Lubomir.

Że już nie przyjadę?


Geldhab (na stronie).

Powiem mu.


Lubomir.

Na dzień, w którym szczęście moje kładę?
I że tak dawny, święty układ zapomniałem?
Ale jakżeś mógł myśleć, kiedy słowo dałem?


Geldhab (na stronie).

Śmiało!


Lubomir.

A kto je łamie, lub złamać się trudzi,
Wzgardy tylko jest godzien od uczciwych ludzi.


Geldhab (na stronie).

O! źle.


Lubomir.
(z wzrastającém zapamiętaniem).

Jest łgarzem, łotrem, hultajem!


Geldhab (na stronie).

Drżę cały.


Lubomir.

Przecie, że na nich sposób dobre nieba dały.


Geldhab.
(na stronie, nie słuchając dalej).

Ale czegóż się boję?


Lubomir.

Tu, z honoru broni
Zwykłą biorą zapłatę.


Geldhab (na stronie).

Książę mnie zasłoni,
Tylko śmiało!
(głośno) Gniew Pański i śmieszny i próżny.


Lubomir.

Ja się nie gniewam, czegoż...


Geldhab.

Zbieg zdarzeń jest różny,
Czasem słowa danego nie można dotrzymać,
Więc nie trzeba przeklinać, gniewać się i zżymać.
Właśnie... z Waćpanem... w takim przypadku zostaję,
Gdy... jego narzeczonę za Księcia wydaję.

(oddycha i pot ociera)

Lubomir.

To żart.


Geldhab.

Nie, nie.


Lubomir.

Ale żart.


Geldhab.

Nie żart, mówię szczerze.


Lubomir.

Wiem dobrze, żeś uczciwy...


Geldhab.

Nie, wierzaj...


Lubomir.

Nie wierzę.


Geldhab.

Daje słowo honoru, że tak w samej rzeczy;
Teraz przecie twój upór prawdy nie zaprzeczy?


Lubomir.

Dajesz słowo honoru, że honoru nie masz,
I chcesz... ale dość tego.


Geldhab.

Cóżto, Waćpan mniemasz
Być rzeczą niepodobną, godną podziwienia,
Że mój rozum ojcowski układy odmienia?
Że dla większego dobra mniejsze dobro mija?
Że Pan z Panem się łączy, że Pan Panu sprzyja?
Wszak Geldhaba stać na to, mogę mówić śmiele.


Lubomir (z ironią).

O, postrzegam, że Pana stać na bardzo wiele.


Geldhab.

A... a... więc widzisz, mówmy, lecz mówmy bez zwady,
A poznasz, jak prawemi są moje zasady:

(odchrząknąwszy)

Znaczenie jest znaczenie, i znaczenie znaczy...

(po krótkiém milczeniu)

Któż znaczenia w złączeniu z Księciem nie zobaczy?

(po krótkiém milczeniu)

Nie gniewaj się i rozważ szybkiém twém pojęciem,
Żeś ty tylko szlachcicem a Książe Książęciem!


Lubomir.

Przodkowie nasi, którzy przez tak długie lata
Mieli godnie nabyte znaczenie u świata,
Którzy męstwem i cnotą ojczyznie służyli,
Na samym szczycie sławy tylko szlachtą byli;
Dla nich z tytułów, w które stroi zagranica,
Najchlubniejszym był zawsze polskiego szlachcica.


Geldhab.

Hm!... człowiek od człowieka, czas od czasu różny,
Dziś więcej od Waszmości, znaczy Pan Wielmożny,
Pan Wielmożny mniej znowu, jak Wielmożny Jaśnie,
A ten Jaśnie przy Jaśnie Oświeconym gaśnie;
Bo Wielmożni... tak, dobrze... Wielmożni Panowie,
Nie, nie; lecz Oświeceni... nie tak... w jedném słowie:
Czém Jaśnie Oświecony, czém jest? hm.. czém? Księciem;
A Oświecony Książe czém?... hm? moim zięciem.
Nie masz co mówić, nie masz; już cię przekonałem,
Że Florki mieć nie będziesz, choć ci słowo dałem.


Lubomir.

Gdy rozumieć nie można, trudno odpowiedzieć;
Jednak dosyć jest dla mnie piękny koniec wiedzieć.
Zapomnij Waćpan honor i moją zniewagę,
Lecz na własne swe dobro chciej zwrócić uwagę:
Czy mniemasz, że Rodosław...


Geldhab.

Książe! suplikuję.


Lubomir.

Ach, Książe, że do Flory szczerą miłość czuje?


Geldhab.

Mniemam.


Lubomir.

Fałszywie.


Geldhab (z ironią)

Czy tak?


Lubomir.

Wszakżeto rok drugi,
Jak on szuka posagu, by opłacić długi.


Geldhab.

Zazdrość, zazdrość.


Lubomir.

Nareszcie, wszak uczą przykłady,
Jakie u wielkich panów w małżeństwie zasady;
Niechaj gdziebądź dla córki ojciec brzęknie złotem,
Najpierwiej pan usłyszy... pędzi orła lotem,
O sto mil się oświadcza ufny w urodzenie,
A jak przejrzy zapisy, kocha się szalenie.


Geldhab.

Mądrze myślą, — pieniądze nie są mary płoche.


Lubomir.

Wszak i ja mam majątek.


Geldhab.

Szarpnąłeś go trochę.


Lubomir.

Dałem pół dla ojczyzny, sam poszedłem służyć,
Siebie i majętności możnaż lepiej użyć?


Geldhab

Pięknyto morał, ale...


Lubomir.

Dość jeszcze zostało
I dla mnie i dla Flory.


Geldhab.

Wszystko jest za mało
Przy tytule Książęcym, przy tej wielkiej sławie:
Mieć wielką mitrę w herbie, być wielkim w Warszawie.


Lubomir.

Gdy rozsądną uwagą nie jesteś ujęty,
Niechże cię wzruszy ojca obowiązek święty:
Chceszże dla czczej próżności przez inne zamęście
Zniszczyć na całe życie własnej córki szczęście?


Geldhab.

Ja mam zniszczyć jej szczęście? (śmiejąc się głośno)
Ha, to myśl nie lada!
Kiedy ona z radości ledwie się posiada;
I jak się nie ma cieszyć, gdy już ogłoszono,
Ze będzie za dni parę Jaśnie Oświeconą.


Lubomir.

Jakto Floraby miała?... ach, to już zawiele,
Tak mnie szarpać, i wspierać fałsz fałszem tak śmiele;
Flora pewnie mnie kocha i wątpić nie mogę.


Geldhab.

Zapytać się jej samej najkrótszą masz drogę.


Lubomir.

Tak, niech sama odbierze daną mi nadzieję.

(na stronie).

Mamże wierzyć? o nieba!... cóż się ze mną dzieje!


Geldhab.

O! odbierze; tém jedném najpewniej usłuży,
Ja zaś szczerze pomyślnej życzę ci podróży.

(odchodzi).



SCENA  III.

Lubomir.

(sam).

Ta Flora luba, wdzięczna, skromna przy rozumie,
Miałażby się tak zmienić, dać się uwieść dumie?

I ta twarz, oko szczere i tak piękne razem,
Miałyżby nie być prawym jej duszy obrazem?




SCENA  IV.
Lubomir, Major.

Lubomir.

Ach Majorze!


Major.

Wiem wszystko; Geldhab z tobą kręci,
Dodam ja mu cokolwiek obietnic pamięci!
Tam do licha!... aż zadrży... aż mu włos powstanie!
Bo ja lubię każdemu przełożyć me zdanie
Grzecznie, ładnie... a Flora byłaże ci rada?


Lubomir.

Jeszcze z nią nie mówiłem; lecz ojciec powiada...


Major.

Temu nie wierz, on kłamie i zawsze i wszędzie,
Bo jeśli Florka stałą, to inaczej będzie;
Książęta nie Książęta (wskazuje na broń)
tędy przejdą wprzódy.


Lubomir.

Florka mnie kocha pewnie, lat tylu dowody...


Major.

Fraszki! niech cię nadzieja zawczesna nie mami:
Kobiety, przyjacielu, mówiąc między nami,
Jestto piękny twór Boga, ale bardzo słaby;
Okazałość dla kobiet wielkie ma powaby.
Żądza pochwał, odmiany i znaczenia w świecie,
Często najszlachetniejsze w nich czucia przygniecie.
Są, które przyznać trzeba, z przyrodzenia ręki
Wzięły gruntowne cnoty, rozsądek i wdzięki,

A takich jeszcze w Polsce nie mało naliczę,
I taką znaleść Florkę serdecznie ci życzę.


Lubomir.

Taką pewnie ją znajdę, idę bez bojaźni,
Resztę twojej szanownej powierzam przyjaźni.

(odchodzi)

Major (sam).

Trzeba będzie dziś widzę, broń z rozumem złączyć,
I grzecznie, ale dobrze z Geldhabem ukończyć.




SCENA  V.
Major, Książe, Lisiewicz.

Lisiewicz.
(wchodząc niewidząc Majora).

Przyjechał, proszę wierzyć rozkaz późno dany,
I ten Major przeklęty... (postrzega Majora)
A... Major... kochany...
Pozwól niech cię uściskam. (pomieszany)
Dawno tu w Warszawie?

(na stronie)

Nie dobrze.

(głośno)

Ale Księciu niechże cię przedstawię...
Grzeczność wymaga... jeśli zechcesz tu zabawić...

(do Księcia)

Waszej Książęcej Mości mam honor przedstawić...


Major.

Nie masz Waćpan honoru, my się z Księciem znamy.


Lisiewicz (na stronie).

O! źle!.

(głośno)

Więc żegnam.


Major.

Nie, nie, trochą pogadamy.


Lisiewicz (na stronie).

Uf!

(obciera pot)

Otożto nie zważać na przeczucia wieszcze.


Major.

Ale ciebieto, bratku, Książę nie zna jeszcze:

(do Księcia, biorąc za rękę Lisiewicza).

Jestto Imć Pan Lisiewicz.


Lisiewicz (na stronie trąc oczy).

W oczach mi się mieni.


Major.

Wszystkich szczery przyjaciel, a zwłaszcza pieczeni.
Słuchać go... ma majątek w czystym kapitale,
Bez długu, w pewnym ręku, procent duży... ale...
Proces, zbieg interesów, zawód, ciężkie lata, —
Skutkiem, że nie ma grosza a w słowach intrata.


Lisiewicz (cicho do Księcia).

Podobnoś Mości Książe, on zaczepki szuka.


Major.

Jak żyje?... tam do licha! w tém największa sztuka.
Oto zręcznie latając od domu do domu,
Różne wieści rozdaje, i wie, co dać komu:
Zrana, gdy brukowego towaru nazbiera,
Biegnie, gdzie przedać może; jednakże wybiera
Krótką chwilę wprzód, kiedy siadają do stołu;
Nie odmawia, gdy proszą, by siadał pospołu,
I dla dobrego wina, lub smacznej potrawy,
Czerni bliźnich, lub wojny rozrządza wyprawy.


Lisiewicz (do Księcia).

Wszak mi przymawia?


Książe.

Prawda.


Lisiewicz (do Księcia).

I w brzydkim sposobie.


Książe.

Prawda.


Lisiewicz (do Księcia).

Mocno mi chybia.


Książe.

Nie daj chybiać sobie.


Lisiewicz (do Księcia).

Jak w złość wpadnę?


Książe.

To wpadnij.


Lisiewicz (do Księcia).

Ach, kiedy się boję...


Książe.

To milcz.


Lisiewicz.

Nie, wolę odejść.


Major (przytrzymując Lisiewicza).

Zaraz, weź, co twoje.
Jeszcze jedna pochwała... niech Księciu zostanie
Lisiewicz dobrze znanym.


Lisiewicz
(na stronie ocierając czoło).

Lubi zalecanie.


Major.

Nie dosyć że pożytkiem, gdzie jakiebądź gody,
Żniwem mu jeszcze młodzian wyzwania i zgody.
Gdy się dwóch sprzeczać pocznie, co się często zdarza,
On pierwszy między nimi jeszcze gniew rozżarza,
I temu i tamtemu tyle szepce, plecie,

O urazie, honorze, o przykładach w świecie,
(Gdzie nieraz już się bito o pół słowa prawie,
Aby nie przypisano spokojność obawie),
Póki radzi nieradzi z gniewem czy bez gniewu,
Nie zabiorą się do krwi srogiego wylewu;
Wtedy, jak wicher niesie między baby plotkę,
Tu trzeźwi matkę, siostrę, tam pociesza ciotkę;
A gdy wieść pojedynku po mieście rozgada,
Powraca do młodzików i zgodę układa.
Tak więc gdzie miała zostać srodze krew przelana,
Kończy się na ostrygach i koszu szampana.
O, jakiejż sobie wtenczas nie zjedna zalety!
Lisiewicza pod nieba wynoszą kobiety,
Wszędzie proszon, bo pięknie rzecz tę opowiada,
In gratiam jednej kłótni, sześć obiadów zjada.
Trąba często fałszywa każdego zdarzenia,
Natręt wielki, tchórz większy, sługa, gdzie pieczenia,
I gdzie lepiej zapłacą, intrygant do wzięcia:
Oto Lisiewiecz. Jestże przyjacielem Księcia?


Książe.

Ale na cóż, Majorze...


Lisiewicz (trochę śmielej).

Tak, na co...


Książe.

Ta mowa.


Lisiewicz (śmielej).

Ta mowa.


Książe.

Wiem o wszystkiém, więc stracone słowa.


Lisiewicz (coraz głośniej).

Tak, Książe Pan wie wszystko...

(zuchwale).

A prawo stanowić...


Major.
(tupa nogą i postępuje ku Lisiewiczowi).

Ja tak chcę! tam do licha!


Lisiewicz.
(cofając się z ukłonem, pokornie).

A, a... proszę mówić.

(na stronie)

Wiedziałem, że tak będzie.


Major (do Lisiewicza).

Z tobą już skończyłem,
Teraz słówko do Księcia.

Lisiewicz (na stronie)

Diable się skłóciłem;
Nauczę ja go kiedyś, jak mnie trzeba cenić!


Major (do Księcia).

Wiesz Książe, że osoba, z którą się chcesz żenić,
Zdawna Lubomirowi obiecaną była?
Że to ich familia z dawna ułożyła,
I że te dzieci miłość najściślejsza wiąże,
Którą teraz nie łatwo zerwać? wie to Książe?


Książe.

A ja się znowu spytam: ten ton co ma znaczyć?!


Major.

O! to chcę i winienem jasno wytłómaczyć:
Słowo dane jest świętem, cudza własność świętą,
Tamto łamać, tę chwytać jest łotrom ponętą;
Ale człowiek uczciwy ściśle zważa na nie...
Lecz chcąc tłómaczyć, muszę powtórzyć pytanie,
Czy wiesz...


Lisiewicz.

Że z Księciem mówisz, zapominasz, widzę.


Major.

Człowieka w nim uważam, a z tytułów szydzę;

Jeśli duszy nie zdobi prawej cnoty darem,
Ta wstęga i ta ranga tylko mu ciężarem.


Książe.

Mości Panie...


Major.

Bez gniewu.


Książe.

Za długo mu znoszę...


Major.

Bez gniewu, tam do licha!


Lisiewicz (na stronie).

Gadajże z nim proszę.


Major.

Więc widzę, z własnej woli, nie z podstępnej rady.
Sprawiasz smutek i zrywasz tak święte układy!
Mości Książe! dla wszystkich, jak kraju ustawa,
Tak dla wszystkich są równe i honoru prawa.
Lubomira od ciebie spotkała zniewaga,
Więc zadość uczynienia od ciebie wymaga.


(po krótkiém milczeniu.)

Odstąp twego zamiaru, jeśli pragniesz zgody,
Chcesz zaś przy nim pozostać, bronią zmierz się wprzódy.


Książe (nieco pomieszany).

Lecz... ale...


Lisiewicz.

Bić się z Księciem! Mospanie Majorze?


Major.

Tak, tak, strzelać się z Księciem, Mospanie faktorze.


Lisiewicz (z zadziwieniem)).

Strzelać do Księcia!


Major.

Księstwo nie składa pancerza,
Kula w haft i siermięgę zarówno uderza.


Lisiewicz (na stronie).

Czart, nie Major.


Major.

Wybieraj... czyń Książe dowoli.


Lisiewicz.

A ja, nim drugi przyjdzie, wymknę się powoli.
(Odchodzi).




SCENA  VI.
Major, Książe.

Książe.
(po krótkiém milczeniu z udanym uśmiechem).

Cóżto, czyśmy wrócili w te szalone wieki,
Gdzie płeć piękna wzywała rycerzów opieki?
Mamyż na Rosynantach, długa dzida w dłoni,
Zbijać karki po polu w miłosnej pogoni?
Albo też siłą barków, lub dzielnością ręki
Wysławiać swej kochanki przymioty i wdzięki?
A na końcu tych szaleństw, po odmiennym losie,
Śpiewać miłość i boje przy echa odgłosie?
Nie, nie; co to, to pozwól, mój luby Majorze,
Trudno, ażebyś całkiem odnowił w tej porze.

(śmieje się).

Major.

Tam do licha...


Lisiewicz.
(przebiegając w lewe drzwi przez scenę, do siebie).

Już idzie.


Książe.
(śmiejąc się głośno z przymusem)

Tego brakowało.

(seryo ironicznie)

Wprawdzie dla Lubomira największą jest chwałą

Ścierać się o dziewicę tyrana Geldhaba,
Ale dla mnie, jak sława, tak nagroda słaba.

(śmieje się odchodząc)

Geldhab (we drzwiach).

Gdzież Książe?


Książe.

Ha! precz (śmiejąc się)
Oto nowego masz zięcia.
(Wychodzi).




SCENA  VII.
Major, Geldhab.

Geldhab.

Cóż to znaczy, mój Panie, rozgniewałeś Księcia?
Widzisz go!... to mi śmiałość i śmiałość nie lada.

(Chodzi prędko poprzed Majora, który stoi zamyślony).

Księcia gniewać... hm... gniewać... jak szalony wpada,
Moralność, cnoty, związek, mój honor obala...
Któżto w moim pałacu rządzić się pozwala?
Powtarzam, Lubomira próżne przedsięwzięcia,
A Florka nie forteca dla ciebie do wzięcia;
Zatém szturmuj gdzie indziej, szturmuj sobie wszędzie...


Major.
(tupa nogą, Geldhab staje jak wryty)

A tam do licha! ciszej! pókiż tego będzie?
Milczę, tak mnie oburzył ten dumny niecnota,
A ten sobie rozpuścił w gębie kołowrota.

(Chodzi w gniewie poprzed Geldhabem, który stoi w miejscu; do siebie.)

Smiać się, drwić, kiedy grzecznie... a! tego za wiele;

(w złości)

Księcia, i Lisiewicza i...

(staje przed Geldhabem)

ciebie zastrzelę.


Geldhab (przestraszony)

Mój Majorciu, Majorciu, siadaj, (daje krzesło)
gniew ci szkodzi...
Siadaj, Majorciu, powiedz, o co, o co chodzi?


Major (do siebie chodząc).

Rosynant, nie Rosynant, w dobrym czy złym losie,
Ale ty, Mości Książe, oberwiesz po nosie!


Geldhab (na stronie, z zadziwieniem).

Książe po nosie!


Major.

Słuchaj, oddawna cię znałem

(za każdém słowem Geldhab się kłania.)

Z rozsądkiem, z sercem, głową; lecz się oszukałem,
Jesteś chciwy, nieczuły, w uczciwości... różny,
Jesteś próżny.


Geldhab.

Nie, ale...


Major.

Tam do licha, próżny!

(Geldhab skłania głowę, jakby przystawał na to.)

Bo na cóżbyś dla córki sklejał związek nowy,
Gdyby ci tytuł Księcia nie zawrócił głowy?
Myślisz, że po tym kroku zapomną w Warszawie
Tę mąkę... hm?... ten owies w ostatniej przystawie,
Co to zgniły... rozumiesz? każdy to pamięta;
Jakże w świecie ty będziesz, jak córka przyjęta?
A jeśli ona dumę równą twej posiada,
Ręczę, widzieć cię w domu, że nie będzie rada;
Wnuki, coby twych późnych lat pociechą były,
Teraz Książęta, będą dziada się wstydziły;
Bo ty siebie nie zmienisz oświeconym zięciem,
Geldhab będzie Geldhabem, a Książe Książęciem.


Geldhab.

Córka mnie bardzo kocha, on wielce poważa.


Major.

Ech, bajki, on drwi z ciebie, a szkatułkę zważa.
Już dosyć jesteś starym, i mógłbyś już wiedzieć,
Że panowie zwyczajni na dwóch stołkach siedzieć;
Więc twój Książe Jegomość pełen dobrej chęci,
Gdy lepszy związek ujrzy, może jeszcze skręci,
Nareszcie o twém szczęściu niech nie będzie mowa,
Lecz któż cię, tam do licha, uwolnił od słowa?


Geldhab (pomieszany).

Musiałem...


Major.

Co, co pleciesz, chciej się zastanowić.


Geldhab.

Namowa...


Major.

He?


Geldhab.

Przypadkiem...


Major (z ironią).

Dałeś się namówić.


Geldhab.

Niby, tak; raz Lisiewicz, tak mnie...


Major.

Zbałamucił.


Geldhab.

Nie, lecz słowo...


Major.

Podchwycił i na złe obrócił;
Podszedł cie zdradą?


Geldhab.

Ale...


Major.

Poczekajno drabie!
Kiedy tak, daj, daj rękę: (wstrząsa mocno).
nie bój się Geldhabie.

(Wstrząsa kilka razy ręką Geldhaba).

Nie bój się! dobrze będzie; zrobimy to snadnie.

(odchodząc).

O, drwinkami nie wyjdzie, kto mi w ręce wpadnie.




SCENA  VII.
Geldhab (sam).

Cóż teraz... o dla Boga! cóż czynić potrzeba?

(chodzi).

Zastrzelę, mówił... Florka... nos Księcia... o nieba!

(po krótkiém myśleniu).

Żeby jak... hej, jest tam kto?... lecz cóż zrobić mogę?
Ha!... będę komendanta prosił o załogę.

(Siada i pisze. Kładzie pióro.)

Cóż potem? wszak on Major, a to będzie żołnierz,
Jeszcze mu za broń weźmie, gdy mi ściśnie kołnierz,
A jak mu w ręce wpadnę, to już po mnie będzie.

(po krótkiém myśleniu).

Gdybym jak... ha, tak dobrze; drzwi niech zamkną wszędzie.
Jest tam kto?... hej!... dokoła zamknąć, zatasować;
Hej, liberya moja! niema co żartować.

(Ze wszystkich stron zbiegają się służący).



SCENA  IX.
Geldhab, Flora, Lokaje, Kobiety.

Flora.

O nieba! cóż się dzieje?


Geldhab.
(odchodząc i niewidząc nikogo).

Niech strzela do bramy...
Ja się schowam... jest tam kto?


Lokaj.

Już dawno czekamy.


Geldhab.

A, jesteście... ty, Florko, zamknij się w pokoju,
Muszą wszystko w téj chwili urządzić do boju.


Flora.

Jednak...


Geldhab.

Idź, idź. (Flora sama odchodzi.)




SCENA  X.
Geldhab, Lokaje, Kobiety.

Geldhab.

Potrafię tę chmurą oddalić.
Jest tam kto? (postrzegając)
A... drzwi wielkie zamknąć i zawalić.

(pokazuje)

Bierzcie krzesła, kanapy, książki, graty... baby!

(Lokaje biorą sprzęty).
(Po krótkiém milczeniu.)

Cóż z tego... czekać!
(krzycząc) czekać!
(do siebie) wszystko odpór słaby...
Jak wrzaśnie: tam do licha! nic dostać nie może.
Liberya moja, precz! (siada zmęczony)
Cóż robić, o Boże!

(Lokaje i kobiety odchodzą.)



SCENA  XI.
Geldhab, Lisiewicz.

Lisiewicz (pokazując głowę).

Jest Major?


Geldhab.

Niema.


Lisiewicz.

Pewnie?


Geldhab.

Niema, mówię, niema.


Lisiewicz.
(wchodząc i obzierając się wkoło).

Ma szczęście, że już poszedł, (chodzi prędko)
mnie nikt nie dotrzyma;
Bo jak w złość wpadnę... to... to... Trzeba słyszeć było
Jakeśmy się tu starli, aż wspomnieć niemiło.


Geldhab (wstaje i słucha).

Pst!... pono idzie.


Lisiewicz.
(biegnąc ku drzwiom przeciwnym).

Pójdę...


Geldhab (siadając).

Nie, to wiatr zaszumiał.


Lisiewicz.

Ma szczęście, że nie przyszedł; lecz on rzecz zrozumiał:
Ze mną niema żarcików!


Geldhab.

Z nim także, mój panie.
U niego się wyrąbać, jak nam zjeść śniadanie;
Już on tutaj w Warszawie nie jednego zucha
Należycie naznaczył od ucha do ucha;
Albo na pistolety... aż mnie dreszcz przechodzi:
Kiedy wyzwie, to w sam łeb, lub w serce ugodzi,
Nie wyzywaj go! jutra nie dałby ci dożyć.


Lisiewicz.

Zabije?


Geldhab.

Jak bekasa.

(Lisiewicz kiwa głową, nie dowierzając.)

No, chcesz się założyć?


Lisiewicz.

A, nie chcę!


Geldhab.

Tak, dla próby.


Lisiewicz.

Czyś Waćpan szalony!


Geldhab.

Wygrałbym, bo jak strzela, jestem zapewniony:
Raz tu przypadkiem strzelił, jednakże nie chybił,
Jak wyrznął! (pokazując)
W same okno, i dwie szyby wybił.


Lisiewicz.

Fraszki.


Geldhab.

Nic się nie boisz?


Lisiewicz.

Nie.


Geldhab.

Wcale?


Lisiewicz.

Nic wcale.


Geldhab.

A kiedy tak, więc dobrze, przednio, doskonale.
Słuchajże przyjacielu: ten major przeklęty,
Na mnie, ciebie i Księcia okropnie zawzięty,
Trzeba się bić, lub milczeć, chcąc przywrócić zgodę;
Zatém zrób nam tę grzeczność i wielką wygodę,
Strzelaj się za nas wszystkich, powiem, żeś ty winny...


Lisiewicz.

Nie, nie...


Geldhab.

Proszę cię.


Lisiewicz.

Nie chcę, nie; mam projekt inny...

(myśląc mówi pomału)

Dobrze można... rzecz... skończyć, i bez krwi wylewu...
Trzeba, żebyście z Księciem, nie bojąc się gniewu,
Wpadli z góry na niego. Powiedzcie mu śmiało,
Że nie chcecie odmieniać, co się raz już stało;
Że Twoja córka Księżną musi być koniecznie.
Tylko z nim żwawo, huczno, nawet i niegrzecznie,
A on sam zaraz będzie załatwiał tę zwadę.
Tylko krzyczcie...


Geldhab.

A Waćpan?


Lisiewicz.

Ja na wieś pojadę.


Geldhab.

Tak? Waćpan widzę śmiały do dawania rady;
Lecz taką rzeczą nasze pieniężne układy...


Lisiewicz.

Jakto, mógłbyś je znosić? czyjażeto głowa
Pierwszy projekt wydała? czyjażeto mowa
Księcia nam zniewoliła? Całemi godziny
Chwaliłem mu twe cnoty i twojej rodziny,
Aż nieraz głosu brakło. I za to staranie
Takaż nagroda? taka...


Geldhab.

Ale mój Mospanie,
Chciejże sobie rozważyć, za cóż ja mam płacić,
I razem córkę, Księcia i pieniądze tracić?


Lisiewicz.

Wszak jeszcze nie stracona.


Geldhab.

Tém lepiej, lecz rada...


Lisiewicz.

Innej poszukać teraz, i działać wypada,
Chodźmy do Księcia, niechaj z komendantem mówi.


Geldhab.

Niech idzie do Senatu, niech senat stanowi.


Lisiewicz.

Ten poradzi...


Geldhab.

Rozstrzygnie...


Lisiewicz.

W najkrótszym sposobie.


Geldhab.

Wszak to napaść...


Lisiewicz.

Obelga na mojej osobie.


Geldhab.

Gwałt względem mojej córki.


Lisiewicz.

To mniejsza, lecz przecie...


Geldhab.

Ale nie mniejsza, proszę...


Lisiewicz.

Któż słyszał na świecie,
Ażeby jeden Major...


Geldhab.

Śmiał mój dom szturmować!


Lisiewicz.

Łajać!


Geldhab.

Grozić!


Lisiewicz.

Chcieć strzelać!


Geldhab.

Rozbijać!


Lisiewicz.

Rabować!


Geldhab.

Chodźmy.


Lisiewicz.

Chodźmy.


Geldhab.

Zobaczy, z Księciem jaka sprawa.


Lisiewicz.

Jutro Pana Majora nie ujrzy Warszawa.


(przytrzymując Geldhaba).

Jednak mnie przestrzeż, jeśli zoczysz go zdaleka;
Chcę unikać, bom w złości, a szkoda człowieka.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.