Opis ziem zamieszkanych przez Polaków I/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Czechowski
Tytuł Opis ziem zamieszkanych przez Polaków
Podtytuł POMORZE I ZIEMIA PRUSKA
Stosunki kościelne, szkolnictwo, oświata, instytucye społeczne, prasa
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
STOSUNKI KOŚCIELNE, SZKOLNICTWO, OŚWIATA, INSTYTUCYE SPOŁECZNE, PRASA.


P



Prusy Wschodnie i Zachodnie należą pod względem kościelnym do dwóch dyecezyi katolickich, Chełmińskiej i Warmińskiej, i są podzielone na 4 okręgi konsystoryalne protestanckie: Gdański, Kwidzyński, Królewiecki i Gąbiński. Organizacya kościoła państwowego protestanckiego, do którego należy olbrzymia większość ewangelików, opiera się na podziale administracyjnym, i granice wymienionych okręgów konsystoryalnych zgadzają się zupełnie z granicami obwodów regencyjnych. Z okręgów tych Gdański liczył w r. 1900, według spisu urzędowego, 329,611, Kwidzyński 401,074, Królewiecki 930,833, a Gąbiński 767,732 dusz. Jak już wspomniano wyżej, w Prusach Wschodnich protestanci mieszkają zwartą masą i stanowią przeszło 90% ogółu mieszkańców, z wyjątkiem czterech powiatów warmińskich, które znowu posiadają ludność prawie czysto katolicką. Z powiatów protestanckich mniej niż 90% protestantów ma tylko powiat Nidborski. W Prusach Zachodnich protestanci stanowią wogóle mniejszość ludności. Najgęściej przez nich zaludnione są powiaty północno-wschodnie: Gdański nizinny, Suski, oba Elbląskie, Gdański miejski i Grudziądzki miejski — ponad 66%. Więcej niż 50% protestantów posiadają powiaty: Toruński miejski, Wałecki, Złotowski, Człuchowski, Grudziądzki wiejski i Kwidzyński. Powiatów z mniejszością protestancką jest, na ogólną liczbę 29-ciu, 16. Najmniej jest ich w powiatach Lubawskim (17%), oraz Chojnickim i Tucholskim (20%). Zarząd spraw kościelnych protestanckich spoczywa wyłącznie w rękach Niemców i językiem kościelnym jest niemiecki, z wyjątkiem tych gmin, w których protestanci Polacy i Litwini posiadają stanowczą przewagę. Tak więc odprawia się w kościołach protestanckich nabożeństwa polskie we wszystkich powiatach południowych prowincyi wschodnio-pruskiej. Według Tetznera (Die Slaven in Deutschland), granica północna obszaru, zamieszkanego przez „Mazurów“, idzie od Młynu nad Liwną (Liebsmühl) przez Olsztyn, Biskupiec (Bischofsburg), Rastembok i Węgoborek, a stąd niemal postą linią na wschód aż do granicy. Ale nie wszędzie na tym obszarze
Toruń. Kościół Zwiastowania N. P. Maryi.
jest używany język polski w kościele protestanckim. Mianowicie zaś zgermanizowano już zupełnie kościoły na całym skraju północnym, z wyjątkiem obszaru między Olsztynem a Młynem nad Liwną. Pozatem prawie we wszystkich kościołach mazurskich bywają odprawiane nabożeństwa i wygłaszane nauki w języku polskim i niemieckim. Na północy jednak, gdzie Mazurzy są w mniejszości, pastorowie występują chętnie w roli germanizatorów i usuwają systematycznie coraz więcej język polski. Dodać trzeba, że i w gminach czysto mazurskich pastorowie władają zazwyczaj bardzo niedostatecznie językiem polskim, kaleczą go straszliwie i zaprawiają germanizmami, tak dalece, że nauki ich są często dla Polaka, nieprzyzwyczajonego do specyalnej gwary pastora, prawie niezrozumiałe. Lud polski na Mazowszu pruskiem, przeciągnięty przez swoich władzców na mocy zasady „cujus regio ejus religio“ w początkach wieku XVI do kościoła protestanckiego, jest obecnie przywiązany fanatycznie do swojej wiary; zachował jednak z czasów przedreformacyjnych wiele tradycyi i zwyczajów katolickich, między innemi cześć dla N. P. Maryi, i w święta Matki Boskiej napełnia w niektórych okolicach tłumnie sąsiednie kościoły katolickie. Aby uczynić zadość pragnieniom i tradycyjnym zwyczajom religijnym tego ludu i powstrzymać go od powrócenia do katolicyzmu, pastorowie miejscami robią mu ustępstwa, zaprowadzając nabożeństwa według wzorów katolickich, jak np. wieczorne, zastępujące nieszpory i t. d.

Obie dyecezye katolickie w swej postaci teraźniejszej są nowotworami. Ciężkie burze polityczne, które przechodziły ziemie Pruska i Pomorska, odbiły się bardzo silnie na ich stosunkach kościelnych. Obszar nadbaltycki, zamieszkany obecnie częściowo przez ludność polską, podlegał niegdyś jurysdykcyi pięciu biskupów katolickich. Po lewej stronie Wisły istniał archidyakonat pomorski, jako oddzielna prowincya dyecezyi Kujawskiej; obszar po prawej stronie podzielił legat papieski, Wilhelm z Modeny, w r. 1248 na 4 dyecezye: Chełmińską, Pomezańską, Warmińską i Sambijską. Chełmińska obejmowała ziemię Chełmińską wraz z Michałowską i Lubawską. Między nią, Wisłą i Nogatem leżała dyecezya Pomezańska, obejmowała więc północno-wschodni kąt Prus Zachodnich i północno-zachodni Prus Wschodnich, nadto zaś teraźniejsze powiaty Ostródzki i Nidborski. Na wschodzie stykała się z nią dyecezya Warmińska, sięgająca do Pregoły, Węgorapy, jeziora Mamry i „aż do ziemi Litwinów”. Dyecezya czwarta, Sambijska, obejmowała resztę, t. j. północno-wschodnią część teraźniejszej prowincyi wschodnio-pruskiej. Każdą z tych dyecezyi znowu podzielono na 3 części, z których dwie podlegały bezpośrednio władzy Krzyżaków, a trzecia była własnością biskupów. Części biskupie były wyjęte z pod jurysdykcyi Krzyżaków i stanowiły księstewka samodzielne, obowiązane tylko do stawienia niewielkiego oddziału wojska w razie wojny. Z księstewek tych najwięcej znane i interesujące nas najwięcej było Księstwo Warmińskie. Było to jedyne z wymienionych czterech, które utrzymało się przez kilka wieków, do końca stulecia XIX. Biskup chełmiński utracił prawa księcia udzielnego po przyłączeniu swej dyecezyi do Rptey Polskiej. Dyecezya Pomezańska została w tymże czasie podzielona na część polską i krzyżacką. Część polska podlegała jurysdykcyi biskupa chełmińskiego; krzyżacka zastrzymała swego biskupa. W okresie reformacyi biskup Erhard Queiss przeszedł na protestantyzm i w następstwie tego zrzekł się władzy świeckiej.

Toruń. Kościół Ś-tego Jana Chrzciciela.
Widok z rynku.

Stolica Apostolska przyłączyła biskupstwo pomerańskie, obecnie już „in partibus infidelium” do dyecezyi chełmińskiej. Także biskup sambijskiej, Jerzy Polenz, przyjął w r. 1525 protestantyzm i zrzekł się władzy świeckiej na korzyść ks. Albrechta, a sprotestantyzowana jego dyecezya, w której pozostała tylko garstka katolików, została oddana pod jurysdykcyę biskupa warmińskiego. Tak więc z 4 biskupstw po prawej stronie Wisły pozostały ostatecznie dwa, po lewej stronie zaś utrzymał się archidyakonat pomorski. W r. 1825 nastąpiła, na mocy buli „De salute animarum”, reorganizacya stosunków kościelnych w dzielnicach polskich.
Podzielono wtedy cały obszar nadbaltycki pruski między dwie stare dyecezye, z częściowem tylko zachowaniem tradycyi historycznych. Od tego czasu dyecezya Chełmińska, której Stolicę przeniesiono w r. 1821 z Chełmży (między Toruniem a Chełmnem) do Peplina (inaczej Pelplina), osady cysterskiej w powiecie Starogardzkim, składa się z części następujących: 1) z pierwotnej dyecezyi Chełmińskiej, 2) archidyakonatu Pomorskiego, 3) archidyakonatu Kamieńskiego, który należał dawniej do dyecezyi Gnieźnieńskiej, 4) dekanatu Górznieńskiego, który do tej pory był częścią dyecezyi Płockiej, 5) części południowej dawnego biskupstwa Pomezańskiego. Dyecezya warmińska zaś składa się: 1) z pierwotnej dyecezyi Warmińskiej, 2) b. dyecezyi Sambijskiej i 3) północnej części b. dyecezyi Pomezańskiej.

Dyecezya Chełmińska w swym stanie teraźniejszym obejmuje powincyę zachodnio-pruską, bez obu powiatów elbląskich, malborskiego i sztumskiego, należących do dyecezyi Warmińskiej, oraz powiatu wałeckiego i części toruńskiego, należących do archidyecezyi Gnieźnieńsko-poznańskiej, nadto zaś większą część powiatów wschodnio-pruskich, nidborskiego i ostródzkiego, powiat bydgoski wiejski i oba niegdyś polskie powiaty dzisiejszej prowincyi pomerańskiej: bytowski i lęborski. Według statystyki urzędowej, dyecezya liczyła w r. 1900-ym 769,166 dusz. Należy do niej 26 dekanatów, a mianowicie: 1) chełmińskie: Chełmno, Chełmża, Golub, Lidzbark, Łasin, Lubawa, Brodnica, Toruń, Wąbrzeżno, Radzyń i Nowe Miasto; 2) pomorskie: Gdańsk, Tczew, Puck, Lębork, Kościerzyna, Starogard, Gniew, Nowe, Świecie i Fordon; 3) kamieńskie: Kamień (Kammin), Tuchola, Człuchów; 4) niegdyś płocki: Górzno; 5) pomezański. Biskup (obecnie Rosentreter) rezyduje w Peplinie; starożytny tamtejszy wspaniały klasztor cystersów, służy za kościół katedralny. Kapituła składa się z proboszcza, dziekana, 8 kanoników gremialnych i 2 honorowych. Przy katedrze istnieje seminaryum duchowne z kursem czteroletnim, oraz progimnazyum biskupie pod nazwą „Collegium Marianum”.
Toruń. Kościół Ś-tego Jana Chrzciciela. Od strony Wisły.

Dyecezya Warmińska obejmuje Prusy Wschodnie bez powiatów nidborskiego i ostródzkiego, oraz powiaty elbląskie: malborski i sztumski prowincyi zachodnio-pruskiej. Liczyła w r. 1900 317,719 dusz. Składa się na nią 16 dekanatów: olsztyński, brunsberski, elbląski, dobromiejski, lecarski, litewsko-sambijski, malborski, mazowiecki, melzacki, nytyski, reszelski, ządzborski, sztumski, wartemberski, ornecki. Biskup (obecnie Thiel) rezyduje w Fromborku (dawną stolicą biskupów był Lecbork). Kapituła składa się z 2 prałatów, 8 kanoników gremialnych i 4 honorowych. Seminaryum duchowne znajduje się w Brunsberdze; tamże istnieje założony przez kardynała Hozyusza biskupi zakład naukowy, niegdyś jezuicki, jego imienia.

*


Zrozumieć łatwo, że Warmia, gdzie rządy duchowne są odwieczną tradycyą historyczną, gdzie szlachta wiejska nie odgrywała nigdy roli wybitnej, a rozwijające się słabo miasteczka nie zdobyła się na wytworzenie silnego stanu inteligencyi mieszczańskiej, kierownikiem społeczeństwa we wszystkich sprawach było z dawien dawna i pozostało dotąd duchowieństwo, jako jedyny stan inteligentny, wpływowy i stykający się nieustannie bezpośrednio z szerokiemi warstwami ludu. W teraźniejszej dyecezyi Chełmińskiej rozwój stosunków historycznych był, jak wiadomo, inny. Zarówno pod rządami pomorskiemi, jak krzyżackiemi i polskiemi, szlachta zajmowała tu zawsze pierwsze miejsce, jako stan rycerski, obok niego zas istniało w szczęśliwie położonych nad Wisłą miastach handlowych zamożne mieszczaństwo, z którego mogła wyrosnąć w czasach naszych inteligencya świecka. Duchowieństwo cieszyło się oczywiście także w pierwotnej dyecezyi Chełmińskiej i obu archidyakonatach, tak samo jak gdzieindziej, wielkiem poważaniem i niemałemi wpływami, ale musiało dzielić się temi wpływami z innemi stanami. Obecnie jednak stosunki w dyecezyi Chełmińskiej nie różnią się zasadniczo od warmińskich. Mieszczaństwo zamożniejsze jest prawie wszędzie niemieckie, a tem samem i wpośród inteligencyi miejskiej Niemcy posiadają wielką przewagę. Szlachta zaś, niegdyś liczna i zamożna, utraciła w ciągu wieku XIX grunt pod nogami, pozbyła się z konieczności, czy w następstwie swej lekkomyślności, ziemi, zeszczuplała liczebnie i składa się tylko z kilkunastu rodów, które posiadają niewielką część ogólnego obszaru własności ziemskiej. Tak więc i tu pozostało duchowieństwo katolickie jedynym stanem, który mógł pod koniec wieku XIX rościć sobie pretensye do kierowania ludem, a wykonywając to kierownictwo, porozumiewało się stale z resztkami szlachty.
Trzeba uprzytomnić sobie rozwój stosunków politycznych i stan umysłów, aby zrozumieć, jak duchowieństwo to pojmowało swoje zadanie względem ludu polskiego. W okresie powszechnej ospałości, która nastała po przyłączeniu ziem niegdyś polskich do Królestwa Pruskiego i wojnach napoleońskich, zacierało się nietylko w Prusach, ale nawet w Poznańskiem, coraz więcej poczucie przeciwieństw narodowych. Władze pruskie prowadziły dzieło germanizacyi stale, ale oględnie, wystrzegając się jaskrawych nadużyć, które mogłyby rozgoryczyć ludność, ludność niemiecka zaś w stosunku z Polakami zachowywała się biernie i stykała się z nimi często i nie okazując im na ogół niechęci. W takich warunkach obie narodowości zbliżyły się do siebie, a następstwem tego było, że Polacy poddawali się nieznacznie prądowi asymilicyjnemu. W licznych polskich domach szlacheckich używano wtedy języka niemieckiego, wśród mieszczaństwa objaw ten był jeszcze częstszy, i ostatecznie dochodziło do tego, że dość liczne jednostki nie zdawały już sobie wcale sprawy z tego, do jakiej właściwie narodowości należą, a nie mniej liczne zniemczyły się zupełnie. I wśród duchowieństwa ten prąd asymilacyjny uwydatnił się silnie, a przyczyniła się jeszcze do jego wzmocnienia t. zw. walka „kulturna”, która zespoliła wszystkich katolików bez różnicy narodowości do obrony zagrożonych praw wspólnego kościoła. Równocześnie jednak ta sama walka wytworzyła, a przynajmniej uprzytomniła wszystkim silne przeciwieństwa między katolikami a władzami antykościelnemi i popierającą je inteligencyą wolnomyślną niemiecką. Zacieśniły się stosunki między katolikami Polakami i Niemcami, pod hasłami „centrum katolickiego”, a walka z przeciwnikami religijnemi zachęciła do bezpośredniego odwołania się do wierzącego ludu, do zainteresowania go sprawami kościelnemi i do szukania w nim oparcia. Usiłowano osiągnąć to przez wydawanie pism w języku zrozumiałym dla ludu, a więc przedewszystkiem w języku polskim, którym przemawia przeszło 75% tamtejszej ludności katolickiej. Rzecz oczywista, że wpływ, który wywierały te pisma, wychodził przedewszystkiem na umocnienie przewagi duchowieństwa, kierującego całą walką. Duchowieństwo to było w większej części pochodzenia polskiego, ale, jak już zaznaczono, nie zdawało sobie dostatecznie sprawy ze swojej narodowości. Głównym jego celem była obrona praw kościoła i swojego stanu; walczyło ono nie pod sztandarem polskim albo niemieckim, lecz pod sztandarem centrum katolickiego. Tymczasem centrum było bądź co bądź stronnictwem niemieckiem i dochodziło zwolna do uprzytomnienia sobie swego charakteru narodowego, a duchowieństwo, opierające się na niem, nie zawsze umiało odróżnić względy kościelne od narodowych i występowało często w duchu germanizacyjnym w sposób podobny, jak to jeszcze dziś widzimy na Górnym Szląsku. Zapewne te dążności germanizacyjne nie zawsze były świadome, ale bądź co bądź istniały i uwydatniały się silnie, zarówno w seminaryum peplińskiem, jak w zarządzie dyecezyi i działalności pojedyńczych księży. Tłómaczy się to poprostu pragnieniem, aby nie osłabiać stronnictwa katolickiego przez wytworzenie się w nim przeciwieństw narodowych, które wówczas już, właśnie pod wpływem walki „kulturnej” i w następstwie wydawania pism polskich, zaczęły uwydatniać się silnie. Przytem zaś duchowieństwu chodziło także o utrzymanie w swoich rękach wyłącznego kierownictwa nad ludem, zagrożonego przez wzrastające wpływy kierowników narodowych; władza duchowna zaś

Klasztor w Oliwie. (Według rys. Adriolliego).

niewątpliwie, zwłaszcza pod rządami biskupa Rednera, dążyła zupełnie świadomie do germanizacyi.
Na Warmii polskiej ten stan rzeczy trwa dotąd. Tam centrum i katolicyzm do tej pory są równoznacznikami. Inteligencya świecka, która mogłaby objąć kierownictwo, nie wytworzyła się, a księża polscy, świadomi swojej narodowości i dążący do zachowania jej ludowi, są nieliczni. Tam też walka narodowa do tej pory nie rozwinęła się na szerszej przestrzeni i nie objęła szerokich warstw ludności, ale za to centrowcy, z udziałem księży pochodzenia polskiego, pracują z wielką gorliwością nad zgermanizowaniem ludu, aby zapobiedz zawczsu niemiłej sobie zmianie stosunków. O ile można wierzyć statystyce urzędowej, polskość cofa się tam szybko, i usiłowania jedynego pisemka rzeczywiście polskiego, „Gazety Olsztyńskiej”, aby powstrzymać pochód germanizacyi, są mało skuteczne. W Prusach Zachodnich natomiast nastąpił w czasach ostatnich zwrot zupełny, pod wpływem polityki germanizacyjnej. Walka, wypowiedziana przez rząd pruski kościołowi katolickiemu, mogła przyczynić się tylko do przyspieszenia procesu asymilacyjnego, walka wypowiedziana narodowości polskiej, musiała przerwać ten proces i wywołać zasadniczy, świadomy opór przeciw usiłowaniom germanizacyjnym. Na czele tego ruchu stanęła nieliczna szlachta i poczynające się rozwijać mieszczaństwo, a pierwszem jego następstwem było, że język niemiecki zniknął z domów polskich, nadto zaś liczne jednostki, wychowane już zupełnie po niemiecku, uświadomiły sobie swoje polskie pochodzenie, nauczyły się po polsku i wystąpiły do walki z germanizacyą. Tam np. najruchliwszy dziś agitator polski w Prusach Zachodnich, znany wydawca „Gazety Grudziądzkiej”, Wiktor Kulerski, jest synem zaciekłego szowinisty niemieckiego, który, pochodząc z rodziny polskiej, zniemczył się zupełnie w scharakteryzowanym wyżej okresie zacierania się przeciwieństw narodowych. Ruch narodowy zwrócił się oczywiście przedewszystkiem przeciw duchowieństwu, sprzyjającemu świadomie czy nieświadomie germanizacyi, i w niektórych kołach zatrzymał ten charakter do tej pory. Są to koła radykalne, grupujące się naokoło wspomnianej co dopiero „Gazety Grudziądzkiej”, która posiada większą połowę wszystkich czytelników pism polskich w Prusach Zachodnich. Pod wpływem tego ruchu jednak znaczna część, a bodaj większość duchowieństwa zmieniła swoje zapatrywania polityczne i, nie zrywając z centrum, wystąpiła również stanowczo przeciw germanizacyi, a nawet stanęła na czele walki. Właśnie wśród księży znajdują się dziś najgorliwsi i najzręczniejsi obrońcy interesów ludu polskiego w Prusach Zachodnich, jakkolwiek działalność ich jest mało głośną i mało znaną ogółowi społeczeństwa. Także w zarządzie dyecezyi Chełmińskiej prąd germanizacyjny od kilku lat osłabł znacznie, a przynajmniej nie uwydatnia się tak bardzo, jak dawniej, na zewnątrz. Natomiast znaczna część księży niemieckich zapisała się do tak zwanego „hakatyzmu” i popiera Niemców w walce z Polakami. Następstwem tego jest,

Synagoga w Gdańsku.

że w wyborach do parlamentu w tych okręgach, w których siły obu stron są mniej więcej równe, zwyciężają obecnie stale kandydaci niemieccy, popierani otwarcie, czy też tajnie przez centrowców. Zwrot, który wykonało duchowieństwo polskie, oświadczając się stanowczo przeciw germanizacyi, nie zakończył, jak już zaznaczono, walki między niem, a gorącymi nowymi kierownikami ludu; ale walka ta rozgrywa się już na tle innem — stronniczo-politycznem. Duchowieństwo i łącząca się z niem szlachta, a także znaczna część inteligencyi miejskiej, pragnie utrzymać w swoich rękach nadal, jak w dawnych czasach, kierownictwo we wszystkich sprawach publicznych i w tych dążnościach spotyka się ze stanowczym oporem demokratycznych przywódców ruchu, którzy głoszą zasadę, że lud sam powinien dbać o swoje sprawy i rozstrzygać sam o kierunku swojej polityki, a nie poddawać się na ślepo wskazówkom drobnej liczebnie grupy inteligencyi duchownej i świeckiej. W walce tej chodzi jednak w gruncie rzeczy mniej o zasady, niż o ambicye osobiste, nie tyle o kierunek polityki, ile o władzę nad ludem. Wspominamy o niej tylko dlatego, że walka ta między Wiktorem Kulerskim i jego potężnym organem „Gazetą Grudziądzką”, a duchowieństwem i inteligencyą świecką, zwłaszcza ziemiańską, jest obecnie ogromnie głośna i stanowi główną treść życia publicznego ludności polskiej w Prusach Zachodnich.

*


O trzeciej grupie wyznaniowej, żydach, niewiele jest do powiedzenia. Jest to grupa liczebnie mała, topniejąca z rokiem każdym, skutkiem wyprowadzania się do wielkich środowisk handlowych i finansowych zachodu, a zwłaszcza do Berlina, skutkiem zawierania małżeństw z chrześcianami, — prawie wyłącznie protestantami, przyczem 76% dzieci bywa wychowywanych w religii chrześciańskiej, i bezpośredniego przechodzenia na protestantyzm. Gdy w roku 1871 w Prusach Zachodnich było ogółem 26,632 żydów, w roku 1900 naliczono ich tylko 18,226. W Prusach Wschodnich ubytek jest mniejszy, ponieważ tam miastem, przyciągającym najwięcej żywioł żydowski, jest stolica prowincyi, Królewiec. Ale i tam liczba żydów zmniejszyła się od r. 1871 do 1900 z 14,425 na 13,877. Jaskrawiej jeszcze uwydatnia się objaw zmniejszania się liczby żydów w W. Ks. Poznańskiem (p. str. 190191). Natomiast w Berlinie liczba żydów wzrosła od r. 1871 do 1900 z 36,020 na 92,207, a w prow. Brandenburskiej (bez Berlina) z 11,469 na 25,766.
Jak wszędzie w państwie niemieckiem i wogóle na zachodzie, tak i w obu prowincyach pruskich, większość żydów — zwłaszcza wielkomiejskich — należy do kierunku liberalnego, zachowuje się w sprawach religijnych mniej lub więcej obojętnie lub zadawala się formalnem, powierzchownem zachowywaniem ważniejszych przepisów zakonu, czem też tłómaczy się dość częste przechodzenie żydów na protestantyzm i jeszcze częstsze zawieranie małżeństw z osobami wyznania chrześciańskiego. Znaczny procent żydów wielkomiejskich różni się od bezwyznaniowców tylko ideowem poszanowaniem dla tradycyi i poczuciem solidarności rasowej. W miastach małych, prowincyonalnych, w miarę zacieśniania się widnokręgu, poszanowanie dla przepisów zakonu jest znacznie większe, wykonywanie ich ściślejsze, a gminy są więcej zwarte i jednolite. Wspólnej organizacyi kościelnej żydzi nie mają. Panuje u nich decentralizacya; gminy pojedyńcze są zupełnie samodzielne. Tak też tylko mogły wytworzyć się wielkie przeciwieństwa w pojmowaniu spraw religijnych, śmieszące jednych, napełniające oburzeniem i zgrozą drugich — przeciwieństwa nie mniejsze, niż między skromnemi domami modlitw w ubogich miasteczkach prowincyonalnych, a wspaniałemi synanogami stołecznemi, wzniesionemi kosztem milionowym. Ponad temi przeciwieństwami łączy jednak wszystkich silne poczucie wspólności rasowej i obejmuje nawet tych, którzy dawno już wypisali się z gmina izraelickich, przechodząc na protestantyzm.
Obok tych trzech grup wyznaniowych istnieje w obu prowincyach pruskich znaczna liczba sekciarzy protestanckich, babtystów, anababtystów, menonitów, rozmaitych „braci Chrystusowych” i t. d. W Prusach Zachodnich dostarczają ich najwięcej stare kolonie niemieckie, założone jeszcze przez Krzyżaków. W Prusach Wschodnich najwięcej sekciarzy jest między polskim ludem protestanckim, niezadowolonym widocznie z praktyk religijnych kościoła urzędowego. To też widzimy, że w Prusach Zachodnich liczba tych „dyssydentów” zwiększa się tylko w tym samym stosunku, jak ogólna liczba ludności, od r. 1871 do 1900 z 12,827 na 14,308, w Prusach Wschodnich natomiast wzrosła w tymże czasie o przeszło 100 procent, a mianowicie z 6,125 na 14,995.

*


Stosunki szkolne w Królestwie Pruskiem są uregulowane jednolicie ogólnem prawem krajowem. W następstwie tego, we wszystkich dzielnicach istnieją te same typy szkół, z tym samym ściśle określonym programem nauk i obowiązują te same przepisy, dotyczące zakładania i wyposażania zakładów naukowych, mianowania nauczycieli, nadzoru i t. d. Ogólna charakterystyka szkolnictwa, którą podaliśmy w opisie W. Księstwa Poznańskiego, odnosi się więc także do Prus Zachodnich i Wschodnich.

Uniwersytet w Królewcu.

Znamiennym objawem, na który zwróciliśmy uwagę, pisząc o W. Ks. Poznańskiem, jest systematyczne zaniedbywanie przez rząd pruski ziem z ludnością polską pod względem zskolnictwa wyższego. Tłómaczy się to obawą, aby wyższe zaklady naukowe w tych dzielnicach nie stały się środowiskiem ruchu umysłowego polskiego i nie oddziaływały w sposób odpowiedni na okolicę, z drugiej zaś mniemaniem, że młodzież polska, uczęszczająca do uniwersytetów, znajdujących się w miastach czysto niemieckich, podda się wpływowi swego otoczenia, przejmie się zapatrywaniami swych profesorów i zbliży się przekonaniami do narodu niemieckiego. To też mimo dotkliwego braku uniwersytetu we wschodnich dzielnicach, oddalonych zarówno od Królewca, jak od Wrocławia i Berlina, rząd pruski nietylko nic nie uczynił dla zaspokojenie tej potrzeby, ale zniósł nawet jedyny zakład z kursem akademickim, który istniał w tych ziemiach przed ich przyłączeniem do państwa pruskiego. Zakładem tym była Akademia Chełmińska, założona przez w. mistrza krzyżackiego Winryka von Kniprode i wyposażona w r. 1387 przez papieża Urbana VII prawami rzeczywistej akademii „na wzór bolońskiej”. W rzeczywistości jednak zakład ten pozostał do połowy wieku XVII szkołą średnią, z kursem, odpowiadającym teraźniejszym gimnazyalnym. Dopiero w r. 1756 ustanowiono obok ówczesnego „studium particulare” w Chełmnie dwa wydziały akademickie, filozofii i prawa. Od tego czasu też dopiero kierownicy zakładu używali urzędowego tytułu akademickiego „rector magnificus”. Po upadku Rptej polskiej Akademia Chełmińska podupadła. Rząd pruski nie postarał się o jej utrzymanie i rozwój, lecz przekształcił ją ostatecznie, po rozmaitych zmianach, w r. 1825 na gimnazyum realne.
Natomiast utrzymały się do tej pory oba wyższe zakłady naukowe w okolicach czysto niemieckich b. ziemi Pruskiej, a teraźniejszych Prus Wschodnich, a mianowicie uniwersytet w Królewcu i Lyceum Hosianum w Brunsberdze, zwanej dawniej i obecnie także znowu coraz częściej przez ludność polską Braniewem. Uniwersytet w Królewcu został założony w r. 1544 przez ówczesnego księcia pruskiego Albrechta i został nazwany jego imieniem „Collegium Albertinum”. Miał on od samego początku charakter protestancki (pierwszym rektorem był zięć Melanchtona, Jerzy Sabinus). Kiedy Prusy Książęce były lennem polskiem i między nimi a krajem zwierzchniczym istniały dość blizkie stosunki, Polacy protestanci uczęszczali chętnie do uniwersytetu królewieckiego. Największej liczby słuchaczów polskich dostarczał jednak lud nieszlachecki z samego Mazowsza pruskiego. Tak np. w r. 1744 było w tym uniwersytecie 119 Polaków pochodzenia nieszlacheckiego, z których większa część kształciła się na pastorów protestanckich. I dziś nie jest inaczej, tylko że młodzież mazurska, która wstępuje do uniwersytetu, jest już bez wyjątku zupełnie zniemczona, wstydzi się swego pochodzenia i przeważnie mówi tylko bardzo słabo po polsku. Dla obeznania przyszłych pastorów na Mazowszu z językiem polskim, istnieje przy uniwersytecie królewieckim lektorat języka polskiego (założony w r. 1723), a dla pastorów litewskich lektorat języka litewskiego. Od początków wieku XIX uniwersytet królewiecki, niegdyś bardzo głośny i ściągający młodzież nawet z dalszych stron, upada coraz więcej. Ostatnim okresem tego rozkwitu były czasy, kiedy działał tam największy z filozofów niemieckich, Imanuel Kant. W r. 1898 było w tym uniwersytecie, na ogromną liczbę 119 profesorów i docentów, tylko 671 studentów i 58 wolnych słuchaczów. W połowie

Gdańsk. Kościół Ś-tej Katarzyny.

wieku XVII natomiast zakład ten, przy znacznie mniejszej liczbie profesorów, posiadał przeszło 2,000 studentów.
„Liceum Hosianum” w Brunsberdze na Warmii niemieckiej nie jest pełnym uniwersytetem, lecz akademią z dwoma fakultetami, teologicznym katolickim i filozoficznym. Założył je w r. 1569 kardynał Hozyusz, biskup warmiński, sprowadzając do niego Jezuitów z Wilna. W r. 1818 rząd pruski przekształcił ten sławny dawniej zakład na akademię z 2 wydziałami, pozostawiając mu charakter katolicki. Obecnie „Lyceum Hosianum”, wraz z seminaryum duchownem w Brunsberdze, odgrywa na Warmii katolickiej mniej więcej tę samą rolę, co uniwersytet królewiecki w protestanckich Prusach Wschodnich: służy przedewszystkiem dla wykształcenia duchowieństwa. Znaczenie jego naukowe jest niewielkie.
Także pod względem wyposażenia w specyalne zakłady naukowe z kursem wyższym Prusy Wschodnie są, w przeciwieństwie do Zachodnich, uprzywilejowane. W Prusach Zachodnich istnieje obok seminaryum katolickiego w Peplinie tylko jeszcze akademia handlowa w Gdańsku. Wschodnie zaś posiadają, oprócz seminaryum katolickiego, akademię sztuk pięknych, konserwatoryum muzyczne, 2 wyższe szkoły rolnicze i szkołę weterynaryjną — wszystkie w Królewcu. Natomiast są rozdzielone dość równomiernie

Gdańsk. Muzeum. (B. klasztor franciszkański).

średnie i niższe szkoły specyalne. Tak więc w Prusach Zachodnich znajdujemy: 6 seminaryów dla nauczycieli i 8 dla nauczycielek, 4 zakłady dla preparandów (patrz str. 249), 1 szkołę handlową i 1 przemysłową dla kobiet w Gdańsku, 2 rolnicze stałe, 3 rolnicze zimowe, szkołę dla akuszerek, szkołę żeglugi, szkołę rzemieślniczą, szkołę przemysłu ozdobniczego, 4 zakłady dla głuchoniemych i jeden dla niewidomych. W Prusach Wschodnich zaś istnieje 8 seminaryów dla nauczycieli, 4 zakłady dla preparandów, 11 niższych szkół rolniczych, 2 szkoły żeglugi, 4 zakłady dla głuchoniemych, jeden dla niewidomych, 2 szkoły dla akuszerek, 1 szkoła budowlana, 1 przemysłowa i 1 rzemieślnicza.
Gimnazyów i t. p. zakładów średnich Prusy Zachodnie posiadają 28, a mianowicie: trzynaście gimnazyów klasycznych (katolickie w Chełmnie, Chojnicach, Wałczu i Wejherowie; protestanckie w Gdańsku (2), w Elblągu, Grudziądzu, Malborku, Kwidzynie i Toruniu; mieszane w Starogardzie i Brodnicy), 4 gimnazya realne (w Gdańsku (2), Elblągu i Chełmnie), 6 progimnazyów klasycznych (w Peplinie, Kościerzynie, Frylądzie, Lubawie, Nowem Mieście i Szczecinie) i 5 progimnazyów realnych (w Tczewie, Toruniu, Jankowie, Prabutach i Chełmnie). W Prusach Wschodnich istnieje szkół średnich ogółem również 28, gimnazyów klasycznych 16, realnych 3, progimnazyów klasycznych 1, realnych 1, nadto 1 wyższa szkoła realna, 2 zwykłe realne i 4 wyższe dla chłopców, zwane krótko „średniemi“. W interesujących nas częściach prowincyi wschodnio-pruskiej, a mianowicie na Warmii i Mazowszu, znajdujemy gimnazya: w Olsztynie, Bartoszycach, Brunsberdze, Olsztynku, Ełku, Rastemborku i Reszlu. Średnie szkoły żeńskie istnieją prawie w każdem mieście. Plan i system nauk w gimnazyach i t. p. szkołach średnich jest ten sam, co w W. Ks. Poznańskiem. Językiem wykładowym jest wyłącznie niemiecki. W kilku gimnazyach, do których uczęszczają przeważnie Polacy, jak w Chełmnie, Starogardzie i Brodnicy, a także w Brunsberdze na Warmii niemieckiej, udzielano także nauki języka i literatury polskiej. Obecnie jednak, w związku z systemem germanizacyjnym, naukę tę ograniczono, a w niektórych gimnazyach zniesiono zupełnie „dla braku nauczycieli polskich“, a bogate w niektórych miastach biblioteki gimnazyalne polskie zamknięto, tak, że uczniowie z nich korzystać nie mogą.
W szkołach ludowych, których każda z prowincyi pruskich posiada około 2,000, język polski nie jest przedmiotem nauki i używanie jego jest stanowczo zakazane, co jednak w praktyce, zwłaszca wobec dzieci małych, nie umiejących jeszcze wcale po niemiecku, oczywiście nie zawsze daje się przeprowadzić. Stosunki szkolne w Prusach Zachodnich o tyle zresztą różnią się od poznańskich, że tam także nauka religii odbywa się w języku niemieckim, gdy w Poznańskiem, skutkiem protestów polskich, popartych energicznie przez centrum katolickie, zachowano jeszcze język polski. Dopóki wśród nauczycieli szkół początkowych znajdowała się znaczna liczba Polaków, którzy w razie koniecznej potrzeby mogli porozumiewać się z dziećmi, nie umiejącemi zgoła nic po niemiecku, w języku ojczystym, germanizacyjny system szkolny nie odbijał się w sposób zbyt szkodliwy na wychowaniu młodzieży. Obecnie jednak liczba nauczycieli polskich maleje bardzo szybko, z powodu trudności, jakie robią im władze szkolne. Ponieważ zaś Niemcy niebardzo garną się do tego licho opłacającego się, a trudnego zawodu, w Prusach Zachodnich, tak samo zresztą jak i w Poznańskiem, uwydatnia się coraz większy brak nauczycieli wogóle; że zaś liczba ludności wzrasta nieustannie, szkoły są ogromnie

Gdańsk. Muzeum. (Krużganek).

przepełnione, co w związku z niezrozumiałym wykładem niemieckim wpływa bardzo szkodliwie na wykształcenie młodzieży. Obecnie rząd, pragnąc przyspieszyć germanizacyę, zamierza powiększyć liczbę szkół i nauczycieli, i w tym celu zakłada w Prusach Zachodnich (a także na Górnym Szląsku) kilkanaście nowych zakładów dla preparandów i seminaryów nauczycielskich, przyrzekając wielkie ulgi rodzicom niemieckim, którzy zdecydują się na przeznaczenie swych synów do zawodu nauczycielskiego. Nadto zaś usiłuje ściągnąć nauczycieli niemieckich z innych stron do dzielnic polskich, przez przyznawanie im wyższej pensyi i premii za gorliwą działalność germanizacyjną.
O ile można wnosić ze statystyki, szczegółów, przechodzących do wiadomosci publicznej, i ogólnego rozwoju stosunków, ten system germanizacyjny wydaje pewne owoce tylko na Mazowszu, a bodaj także na Warmii polskiej. Zdaje się, że tam część dzieci polskich niemczy się rzeczywiście i część młodzieży zapomina zupełnie o swej narodowości. W Prusach Zachodnich natomiast skutków żadnych tej akcyi germanizacyjnej w szkole początkowej nie widać, a o ile je widać, nie świadczą one o jej powodzeniu. Dzieci, opuszczające szkoły, w których uczono je w języku mniej lub więcej niezrozumiałym, nie posiadają oczywiście żadnych wiadomości pozytywnych, nie nauczyły się dostatecznie po niemiecku, a po polsku nie umieją ani czytać, ani pisać. Uczą się tego jednak widocznie w czasie pozaszkolnym. Tak bowiem tylko można zrozumieć ogromny rozwój prasy ludowej polskiej w kilkunastu latach ostatnich, właśnie od czasu rozwinięcia się polityki germanizacyjnej. Jak już zaznaczyliśmy, pisząc o W. Ks. Poznańskiem, prasa ludowa zastępuje ludowi polskiemu w Prusach w czasach obecnych szkołę i zaopatruje go w wiadomości, potrzebne w życiu prywatnem i zarobkowem, uświadamiając go równocześnie pod względem politycznym.

Zwłaszcza w Prusach Zachodnich związek między rozwojem dziennikarstwa polskiego a polityką germanizacyjną jest uderzający. Początki tego dziennikarstwa były tam bardzo słabe. Pierwszem pismem polskiem był w Prusach tygodnik p. t. „Szkoła Narodowa“, założony w r. 1848 w Chełmnie przez Józefa Gółkowskiego. W roku następnym tenże Gółkowski założył drugi tygodnik pod nazwą „Katolik dyecezyi Chełmińskiej“. Doznawszy z obu wydawnictwami niepowodzenia, założył w r. 1850 trzeci tygodnik „Nadwiślanin“, z dodatkiem „Gospodarz“, a później zamienił go na pismo wychodzące trzy razy na tydzień i dodał do niego tygodnik „Przyjaciel Ludu“. Redakcyę tego wydawnictwa objął Ignacy Danielewski, obecnie nestor dziennikarzów polskich w Prusach, zięć Gółkowskiego, i stanął po śmierci swego teścia na czele ruchu wydawniczego. Przeniósł on „Nadwiślanina“ z Chełmna do Torunia (w r. 1865) i począł wydawać go codziennie pod nazwą „Gazeta Toruńska“. W Chełmnie zaś pozostał dawny dodatek tygodniowy do „Nadwiślanina“ — „Przyjaciel Ludu“, jako tygodnik samodzielny. Takie były pierwsze początki dziennikarstwa w prowincyi zachodnio-pruskiej.
Józef Gółkowski.
Jakkolwiek innych pism nie było w tej dzielnicy, widocznie potrzeba czytania była tak mała, że oba te wydawnictwa rozwijały się początkowo bardzo słabo. Dopiero po kilkunastu latach „Przyjaciel Ludu“ zdobył sobie kilka tysięcy czytelników, gdy „Gaz. Toruńska“ nie miała ani tysiąca. Tymczasem przykład Gółkowskiego i Danielewskiego zachęcił innych. Ruch wydawniczy począł się cokolwiek ożywiać i do roku 1870 powstało kilka pisemek, z których większość jednak szybko upadła: w Pelplinie tygodniki „Pielgrzym“ i „Rolnik“ (oba w roku 1869), a w Chełmnie tygodnik „Piast“ (1869) i założony przez zasłużonego pisarza ludowego Józefa Chociszewskiego, drugi „Katolik“, przeniesiony później do Bytomia.
Józef Chociszewski.
„Piast“ i „Rolnik“ niebawem upadły, „Pielgrzym“ natomiast utrzymał się do dziś dnia i wychodzi od roku 1877 trzy razy na tydzień. W r. 1875 Danielewski założył w Chełmnie zamiast „Przyjaciela Ludu“, przeniesionego do Poznania, nowy tygodnik „Przyjaciel“, z dodatkiem dla dzieci. Do tych pism starych przybyło w ostatniej ćwierci wieku tylko parę: „Gazeta Gdańska“, założona w roku 1890 przez drukarza Milskiego (3 razy na tydzień), wydawana od roku 1894 przez Wiktora Kulerskiego, i „Gazeta Codzienna“ w Toruniu, założona w r. 1895 przez Jana Brejskiego, który w tymże czasie objął wydawnictwo „Gazety Toruńskiej“, a w roku 1899 „Przyjaciela“. Pod względem liczby pism więc dorobek nie jest wielki; natomiast pod względem rozwoju czytelnictwa ogromny. Scharakteryzujemy go najlepiej przez podanie kilku cyfr, dotyczących najpoczytniejszego dziś pisma, wspomnianej juz wyżej, w uwagach o stosunku duchowieństwa katolickiego do ludu — „Gazety Grudziądzkiej“. W r. 1894 pisemko to miało 900 prenumeratorów, w r. 897-ym 3,500; trzy lata później juz 13,200, w roku 1901 przeszło 24,000, w następnym przeszło 38,000, a w styczniu roku bieżącego (1903) 52,000. Niewątpliwie ten olbrzymi rozwój tłómaczy się w znacznej części ruchliwością wydawcy, jego zdolnościami organizacyjnemi i krzykliwością pisma, ale łatwo zrozumieć, że wszystko to na nicby się nie zdało, gdyby wśród ludu nie obudziło się gwałtowne pragnienie czytania. Widzimy zresztą, że także inne pisma, redagowane w tonie mniej krzykliwym, rozwinęły się w czasie ostatnim i zdobyły znaczną liczbę prenumeratorów. Ogólny stan dziennikarstwa w Prusach Zachodnich przedstawia się jak następuje:
Nazwa pisma Wychodzi Liczba
prenumer.
Gazeta Codzienna
Gazeta Toruńska
Gazeta Grudziądzka
Gazeta Gdańska
Przyjaciel
Pielgrzym
Toruń

Grudziądz
Gdańsk
Toruń
Peplin
1,550
1,500
52,000
4,000
6,000
1,500
Razem 66,550
Nadto wychodzi cały szereg dodatków i drobnych wydawnictw peryodycznych. Z pism tych olbrzymia większość rozchodzi się w samych Prusach Zachodnich, niektóre tylko, jak „Gaz. Grudziądzka“, wysyłają znaczną liczbę egzemplarzy poza granice prowincyi, do Prus Wschodnich, Poznańskiego, na G. Szląsk i emigracyę; ale z drugiej strony dochodzą do Prus Zachodnich pisma, wydawane w innych dzielnicach. Można więc przypuszczać, że w prowincyi tej istnieje około 60,000 osób, które prenumerują jedno z pisemek polskich. Ponieważ zaś naliczyliśmy w Prusach Zachodnich 546,321 Polaków, więc dochodzimy do wniosku, że na 9 głów przypada tam jeden egzemplarz pisma polskiego. Z wszystkich pism wymienionych, tylko Gazety „Codzienna“ i „Toruńska“ są zastosowane do średniego poziomu oświaty i przeznaczone dla stanów inteligentniejszych. Wszystkie inne mają charakter ludowy. Co się tyczy kierunku, to „Pielgrzym“ pepliński jest organem duchowieństwa, sprzyjającego centrum katolickiemu; wszystkie inne są katolickie, mniej lub więcej demokratyczne.
Pomnik M. Kopernika w Toruniu.
Najwięcej na lewo posuwa się „Gazeta Grudziądzka“. „Gazeta Gdańska“ do niedawna (r. 1902) była, pod redakcyą swego założyciela Milskiego, pismem, zbliżonem przekonaniami w części do „Pielgrzyma“, w części do poznańskich pism zachowawczych, uprawiała politykę porozumiewania się z rządem pruskim i broniła kierownictwa warstw inteligentnych, głównie ziemian i duchowieństwa w życiu publicznem. Obecnie zachowuje z dawnego programu tylko punkt drugi, a w stosunku do Niemców i rzadu nie różni się od innych pism t. zw. „ludowych“, czyli, jak dzis mówią coraz częściej, „ludowcowych“.

Daleko gorzej przedstawiają się stosunki na Warmii, a na Mazurach są wprost opłakane. Nie wiele to znaczy, że tamtejszy lud polski, zajmujący zwartą masą cały skraj południowy prowincyi wschodnio-pruskiej, sąsiaduje bezpośrednio z Polakami w Ziemi Chełmińskiej i wogóle styka się ze wszystkich stron, z wyjątkiem północy, z Polakami. Tradycye historyczne są tam znacznie silniejsze od wspólności języka. Mazurzy, pozostający od wielu wieków pod władzą Krzyżaków, a później Hohenzollernów brandenburskich, odgrodzeni od rodaków granicą polityczną, nie utrzymywali z nimi nigdy bliższych stosunków, a także udzielne biskupie księstwo warmińskie stanowiło zawsze całość dla siebie i także w czasie należenia do Rzptej Polskiej związek między niem a resztą państwa był tylko formalny. Ważniejsze bodaj jeszcze od tych stosunków politycznych były wyznaniowe, a zachowały one swoje znaczenie do tej pory, jakkolwiek już od przeszło 100 lat zniknęły stare granice polityczne. Mazurów oddzielają od katolików Polaków w ziemiach Chełmińskiej, Michałowskiej i Lubawskiej różnice religijne, a Warmiaków od rodaków katolickich Mazurzy protestantcy. Tak więc, między trzema grupami ludności polskiej w Prusach po prawej stronie Wisły niema do dziś dnia prawie żadnych związków. Każda żyje własnem życiem, i ruch, uwydatniający się w jednej, nie przechodzi na drugie. Nadto na Warmii i wśród Mazurów nie było tego żywiołu, który w b. Prusach Królewskich i W. Ks. Poznańskiem bądź co bądź pierwszy obudził się z uśpienia i zabrał się do pracy nad ludem, zajął się jego oświatą, uświadomieniem i organizacyą. Niema tam szlachty, a w czasach nowszych drugiego, jeszcze więcej ruchliwego żywiołu — inteligencyi miejskiej. Gdy więc w Poznańskiem i Prusach Zachodnich ostatecznie wszczął się ruch i ogarnął w ostatnich dziesiątkach lat w. XIX najszersze warstwy ludu, Warmia i Mazowsze nie potrafiły nic wydobyć z siebie i pozostały w uśpieniu, a próby przeniesienia tam ruchu politycznego z innych dzielnic były mało owocne, zwłaszcza że robiono je tylko dorywczo, bez wytrwałości i konsekwencyi.

Na Warmii najważniejszą z tych prób było założenie w r. 1886 „Gazety Olsztyńskiej“. Krok ten wywołał jednak wielkie obawy wśród duchowieństwa katolickiego, przywiązanego, jak już wspomniano wyżej, do haseł centrowych. Gdy zaś „Gaz. Olszt.“, wydawana pierwotnie raz na tydzień, poczęła nawoływać to duchowieństwo — w znacznej części polskie — do udziału w pracy i ganić jego oporne zachowanie się, księża przeciwstawili jej pisemko własne, wydawane w języku polskim, ale duchu centrowym, zakładając w , 1890 w Olsztynie „Nowiny Warmińskie“, a po ich upadku nowy organ p. t. „Warmiak“ (w. r. 1893). Nie jest to bynajmniej pismo germanizacyjne, ale usypiające, a raczej utrzymujące lud w uśpieniu, odwracające jego uwagę od spraw publicznych, usiłujące zapobiegać rozbudzeniu się ruchu samodzielnego. Otrzymawszy takiego współzawodnika, „Gazeta Olsztyńska“, która od r. 1890-go wychodzi dwa razy na tydzień, nie może rozwijać się pomyślnie i zdobyć większej liczby prenumeratorów (obecnie około 1,000), stanąć o własnych siłach i rozwinąć działaloności na większą skalę. Bądź co bądź, za jej staraniem powstało na Warmii kilkadziesiąt biblioteczek ludowych i parę stowarzyszeń polskich, które przyczyniają się skutecznie do powstrzymania pochodu germanizacyi. Była chwila, kiedy zdawało się, iż na Warmii naprawdę obudzi się życie, i ruch, rozbudzony przez „Gaz. Olszt.“, ogarnie szerokie warstwy ludu. Było to okrągło przed dziesięciu laty, w r. 1893, kiedy po raz pierwszy i dotąd ostatni, w wyborach do parlamentu zwyciężył tam kandydat polski,
Ignacy Łyskowski.
ks. Wolszlegier z Dąbrowny. Odtąd jednak stosunki pogorszyły się znacznie. Poseł, któremu lud powierzył obronę swoich interesów, zadowolił się zdobyciem mandatu, a nie myślał o spełnianiu swoich obowiązków, nie pokazał się ani razu swoim wyborcom, a tem mniej jeszcze starał się o rozwinięcie odpowiedniej działalności wśród ludu. Nie dziw, że lud ten utracił zaufanie do niego a równocześnie i do haseł, których poseł polski miał być przedstawicielem. Skutek był ten, że w wyborach następnych, w r. 1898 i 1903, kandydat polski poniósł stanowczą klęskę, a mandat z polskiego okręgu warmińskiego powrócił do rąk centrowców niemieckich.

Na Mazurach najruchliwszym i mimo niepowodzeń najwytrwalszym wydawcą polskim jest rząd pruski, korzystający z chętnej choć niezręcznej pomocy umiejących po polsku pastorów protestanckich. Pastorowie ci odgrywają tam zupełnie tę samą rolę, co na Warmii księża centrówcy: obawiają się utraty swoich wpływów na lud, w razie rozwinięcia się ruchu narodowego wśród Mazurów, i usiłują mu zapobiegać. Nadto znaczna ich część dąży otwarcie i świadomie do germanizacyi i popiera energicznie usiłowania władz wyższych i niższych urzędników, wśród których najważniejszą pod tym względem rolę odgrywają nauczyciele szkół początkowych, pełniący zazwyczaj równocześnie funkcye „kantorów“. Wydawanie pisemek germanizacyjnych w języku polskim sięga początków drugiej połowy w. XIX. Pierwszym takim organem był „Kurek Mazurski“, wydawany przez rząd królewiecki. W kilka lat po jego upadku założył prezes naczelny pisemko nowe pod nazwą „Nowe ewangielickie głosy“ (r. 1884), redagowane przez pastora Klaudyusza, które również nie utrzymało się długo. Władze jednak nie zniechęciły się, i gdy na Mazurach począł pod wpływem „Gazety Ludowej“, wydawanej w Ełku od r. 1896—1902 budzić się ruch żywszy, przeciwstawiono jej trzeci organ germanizacyjny p. t. „Pruski Przyjaciel Ludu“ (r. 1899), który wychodzi dotąd. Wszystkie te pisma odznaczają się bardzo lichą polszczyzną, a raczej gwarą, w której niemczyzna kłóci się nieustannie z polszczyzną i archaicznem narzeczem mazurskiem. Mają one charakter religijny i patryotyczno-pruski, a głównym ich celem jest odstraszenie ludu mazurskiego od łączenia się z Polakami „papistami“ i „wrogami państwa“. Wpływ ich nie był nigdy wielki, bo Mazurzy, jakkolwiek są gorliwymi protestantami i w swej większości przywiązani do tradycyi państwowych pruskich, nie mają zaufania do pism mało zajmujących, a narzucanych gwałtem przez policyę.
Ze strony polskiej zrobiono do tej pory na Mazurach niewiele. Dla ogółu społeczeństwa był to zawsze kraj niemal egzotyczny, którego stosunków prawie wcale nie znano, którym nie interesowano się wiele. Przecież i dziś jeszcze jest to w oczach wielu kraj „rdzennie niemiecki“. Nieliczne pisemka polskie, które wychodziły tam z wielkiemi przerwami, jak „Gazeta Laska“ i „Mazur w Ostródzie“, były redagowane nie lepiej od rządowych, mało zastosowane do rzeczywistych potrzeb ludu, i dlatego też nie zdobyły sobie w trudnych warunkach bytu większego grona czytelników. Niewiele lepsze było i ostatnie pismo, wspomniana już „Gazeta Ludowa“, którą wydawano 3 razy na tydzień w Ełku, w ciągu lat 6. Pierwszy jej redaktor, Karol Bahrke, zabrał się do pracy dość zręcznie i wywołał znaczne zainteresowanie, pzenosząc dyskusyę z pola wyłącznie narodowego na społeczne, przeciwstawiając systematycznie ubogim robotnikom i niezamożnym włościanom mazurskim butnych właścicieli ziemskich — „majątkarzy“ niemieckich, rządzących krajem i popieranym przez władze. Rozwinął też dość ożywioną agitacyę i obudził w szczupłem co prawda gronie czytelników pisma ruch dość ożywiony. Nie była to jednak osobistość, która mogłaby budzić zaufanie szerszych kół ludu, ani osób, popierających pismo. Po jego przymusowem usunięciu kierowali „Gazetą Ludową“ Neuhaus-Nowodworski i Bahrke młodszy, brat pierwszego redaktora. Żaden z nich jednak nie podołał swemu zadaniu. Pod ich nieudolną redakcyą pożyteczne pisemko upadało coraz więcej i nareszcie, po przeniesieniu z Ełku do Szczytna, upadło zupełnie w r. 1902. Odtąd jedynem pismem, przeznaczonem dla Mazurów, jest germanizacyjny „Pruski Przyjaciel Ludu“. Garstka uświadomionych Mazurów po utracie swego organu nie daje znaku życia; niewątpliwie też wielu z nich zniechęciło się zupełnie, zarówno niepowodzeniem, jak i sposobem występowania ludzi, którzy mieli służyć im za przywódców i nauczycieli. Założenie nowego pisma polskiego, któreby powstrzymało skutecznie germanizacyę, podniosło poziom umysłowy, przyczyniło się do podniesienia dobrobytu i uświadomienia Mazurów pruskich, do tej pory (grudzień, r. 1903) pozostaje w sferze życzeń i projektów.

Drugim, bardzo ważnym czynnikiem w rozwoju ludności polskiej Prusach, jak już zaznaczono w pierwszej części tej pracy, są stowarzyszenia. Na Mazowszu instytucyi takich polskich niema wcale. Istnieją tam tylko stowarzyszenia niemieckie, do których jednak Mazurzy zazwyczaj nie należą, i stowarzyszenia „wojackie“ (wysłużonych żołnierzy), które posiadają organizacyę wojskową i kierunek narodowo-niemiecki i są dla Mazurów, należących do nich w bardzo wielkiej liczbie, środkiem germanizacyjnym. Na Warmii polskiej stowarzyszenia polskie rozwinęły się w latach ostatnich, głównie za staraniem redaktora „Gazety Olsztyńskiej“, Pieniężnego, i kilku księży, ale liczba ich jest jeszcze bardzo mała. Charakter ich jest przeważnie religijny. Natomiast w Prusach Zachodnich stowarzyszenia najróżniejsze, towarzyskie, zawodowe, śpiewackie, gimnastyczne, robotnicze, mające często charakter kościelny — są liczne i odgrywają tę samą rolę wychowawczą i organizacyjną, jak w W. Ks. Poznańskiem, a w miarę rozwijania się stowarzyszeń polskich, maleją zastępy niemieckich stowarzyszeń wojackich, do których dawniej należała bardzo wielka część dorosłej polskiej ludności męzkiej. I dziś jednak jeszcze Polacy stanowią w tych stowarzyszeniach, które od lat kilku mają wyraźny charakter germanizacyjny, znaczny procent członków, zwłaszcza w okolicach, gdzie lud jest mniej uświadomiony, lub więcej zależny materyalnie od Niemców. Dość rozpowszechnione są też w Prusach Zachodnich polskie biblioteczki ludowe, dostarczające spragnionym czytania, bez opłaty, książeczek treści pouczającej, historycznej, beletrystycznej i religijnej.
Leon Czarliński.

Dzięki tym trzem głównym środkom oświaty: prasie ludowej, stowarzyszeniom i czytelniom bezpłatnym, a wreszcie i gorliwej pracy ze strony inteligencyi, zarówno miejskiej jak wiejskiej, i duchowieństwa, wśród których, obok wymienionych już wyżej, zwracają na siebie przedewszystkiem uwagę zasłużony pisarz rolniczy, poseł i organizator, nieżyjący dziś już Ignacy Łyskowski (portret str. 411), niestrudzony w swych zabiegach nestor obywatelstwa zachodnio pruskiego, Ludwik Ślaski (portret str. 415), oraz znany powszechnie także poza granicami Prus energiczny i śmiały obrońca praw ludu w sejmie i parlamencie, Leon Czarliński (portret str. 414), — ogólny stan oświaty i poziom umysłowy, mimo osłabiającej ducha szkoły germanizacyjnej, podnosi się nieustannie, a szybko. Pod tym względem ludność zachodnio-pruska na ogół nie ustępuje poznańskiem, a przewyższa ją często umiejętnoscią spożytkowania nabytych wiadomości w życiu praktycznem, w stosunkach zarobkowych. Tak więc dziś o zgermanizowaniu tego ludu, który w okresie spokoju politycznego przed ćwiercią wieku zlewał się już z niemieckim i zatracał świadomość swojej odrębności, mowy być nie może, a ruch, rozpierający silnie społeczeństwo, posuwa się dalej i wciąga w swe kręgi także oderwane grupy ludności polskiej, które od paru wieków już nie utrzymywały żadnych stosunków z resztą narodu, jak resztki Kaszubów i Polaków w prowincyi Pomerańskiej. Na Warmii natomiast, a zwłaszcza na Mazurach, niebezpieczeństwo germanizacyi jest groźne i groźniejsze z każdym rokiem.

Instytucyi naukowych i kulturalnych, zakrojonych na większą skalę i odpowiadających większym wymaganiom, jak łatwo osądzić z uwag powyższych, Polacy na Warmii i Mazurach nie mają.
Ludwik Ślaski.
W Prusach Zachodnich natomiast istnieją dwie takie instytucye, odpowiadające poznańskim, wymienionym w pierwszej części tej pracy, mianowicie zaś: Towarzystwo Pomocy Naukowej w Chełmnie i Towarzystwo Naukowe, połączone z Muzeum, w Toruniu. Zachodniopruskie Towarzystwo Pomocy Naukowej, założone w r. 1849, ma tak samo, jak poznańskie, na celu dostarczanie pomocy materyalnej młodzieży niezamożnej, uczęszczającej do szkół średnich i wyższych. Ograniczone fundusze, wynoszące tylko kilka tysięcy marek rocznie, nie pozwalają jednak towarzystwu temu na rozwinięcie rozległej działalności. Może to też jest jeden z powodów, dla których inteligencya polska po miastach nie zwiększa się w Prusach Zachodnich tak widocznie i szybko, jak w Poznańskiem, jakkolwiek w czasach ostatnich można zauważyć pod tym względem zaczny postęp. Toruńskie Towarzystwo Naukowe powstało w r. 1875 za staraniem zasłużonego Zygmunta Działowskiego, obywatela ziemskiego z Mgowa. Dzieli się ono na trzy wydziały: teologiczny, lekarsko-przyrodniczy i historyczno archeologiczny, i wydaje „Roczniki“, zawierające bardzo cenne przyczynki do dziejów i stosunków tej dzielnicy. Prezesem Towarzystwa jest znany z gruntownych rozpraw historycznych ksiądz Kujot. Muzeum, należące do Towarzystwa, jest bogate w wykopaliska i zabytki historyczne, zebrane przeważnie na b. Ziemi Pomorskiej i Chełmińskiej. Na szczególną uwagę zasługuje piękny zbiór po części bardzo rzadkich typów urn. Z Towarzystwem jest połączona cenna biblioteka, obfita zwłaszcza w dzieła historyczne i teologiczne.

Istnieje w Toruniu jeszcze drugie muzeum, założone przez wspomnianego wyżej Zygmunta Działowskiego, pozostające pod zarządem miasta i oczywiście opanowane zupełnie przez Niemców. I tam znajduje się wiele cennych zabytków z przeszłości teraźniejszej prowincyi zachodnio-pruskiej. Największy zbiór tego rodzaju, niestety jednak nie uporządkowany dostatecznie, znajduje się w Muzeum prowincyonalnem w Gdańsku, któremu służy za pomieszczenie wspaniały starożytny gmach b. klasztoru Franciszkanów (ryc. str. 403 i 405). Mniejsze, zebrane dorywczo, istnieją w rozmaitych miastach prowincyi.