Oliwer Twist/Tom II/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Oliwer Twist
Pochodzenie Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wyd. 1845
Druk Breikopf i Hærtel
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Oliver Twist
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.

Ostatnia noc życia Żyda.

Izba sądowa była od góry do dołu głowami ludzkiemi nabita.
Oczy ciekawe, spoglądały chciwie z każdego kącika téj izby. Od dołu do góry, na najcieśniejszym i najciemniejszym nawet zakątku galeryi, oczy wszystkich w jedno miejsce zwrócone były,.... w jednym człowieku tkwiły, a tym człowiekiem był — Żyd!
Z przodu i z tyłu, pod nim i nad nim, w prawo i wlewo,.... z wszystkich stron zdawał się go otaczać w koło błękit niebios, zasiany gwiazdami ócz świecących.
Oto stał w całym blasku głównéj osoby widowiska, jedną ręką oparty o poręcz drewnianą przed nim, drugą zaś trzymając koło ucha z głową i ciałem do połowy naprzód pochyloném, aby tém lepiéj każde słówko z ust jeneralnego prokuratora wychodzące usłyszeć, który całą skargę przeciwko niemu, przed Sądem przysięgłych wykładał.
Czasami rzucił spojrzenie bystre na sędziów, aby wyśledzić w nich skutek najmniejszego słóweczka, na korzyść jego wyrzeczonego; a jeżeli wypadki z okropną jasnością przeciwko niemu świadczyły, spoglądał na swego obrońcę błagając go z niemą trwogą, aby coś na jego obronę przytoczył.
Prócz tych jedynych oznaków swéj trwogi i zgrozy, nieruszył ani ręką, ani nogą.
Zaledwie że się ruszył, kiedy oskarżenie się rozpoczęło,.... lecz teraz, kiedy już mówić przestał, pozostał w téjże saméj postawie z największém natężeniem nadsłuchującego, mając oczy ciągle w niego wlepione, lubo ten już oddawna mówić przestał.
Szmer cichy, który pomiędzy zgromadzonym ludem się odezwał, wrócił mu przytomność, a rzuciwszy okiem naokoło, spostrzegł, że przysięgli się po cichu z sobą naradzać poczęli.
Gdy oczy jego na galeryje padły, widział, jak ludzie jedni po nad drugich się spinali, i głowy wystawiali, aby twarz jego zobaczyć; jedni z nich przykładali lunety do ócz, a drudzy szeptali ze swymi sąsiadami, którzy z odrazą i zgrozą na niego spoglądali.
Było także i kilku takich, lubo bardzo mało, którzy na niego wcale niezważali, i z podziwieniem jedynie nad sędziami się zastanawiali, jak się tak długo jeszcze namyślać mogą;.... lecz w twarzy żadnego,.... nawet i w obliczu żadnéj kobiety, których niemała ilość w téj izbie była,.... niebyło widać najmniejszego śladu litości nad nim; we wszystkich oczach zdawało się to jedyne tlić życzenie, ażeby go jak najśpieszniéj na śmierć skazano.
Gdy to wszystko za jednym rzutem oka objął, a trwoga krew jego w sercu lodem ścięła, grobowa cisza na nowo w sali powstała, a obróciwszy się spostrzegł, iż przysięgli ku sędziemu się zwrócili... Cicho!
Oni tylko prosili o pozwolenie ustąpienie do pobocznego pokoju na wspólną obradę.
Okiem śledczém badał każdego, gdy mimo niego przechodzili, aby z oczów, oblicza ich wyczytać, jaki sąd wydać zamyślają,.... na którą stronę większość się przechyli, lecz nadaremnie. Dozorca więzień trącił go w ramie. Poniewolnie udał się za nim w głąb loży oskarżonych i usiadł sobie na krześle. Dozorca musiał ono wskazać, inaczéj by go był niezobaczył.
Raz jeszcze okiem na galerye potoczył.
Wielu ludzi pokrzepiało się jedzeniem, a wielu przeciwnie chłodziło się powiewając chustkami, ciżba bowiem była bardzo wielka, a zatém i gorąco.
Pomiędzy nimi znajdował się także młody człowiek, który jego twarz w swéj tece rysował.
Fagin nad tém rozmyślał, czyli też podobnym go zrobił, i przypatrywał się mu spokojnie, gdy sobie ołówek zarzynał, jakby to każdy inny człowiek, niemający nic innego do czynienia, lub myślenia, był uczynił.
Kiedy wzrok jego z kolei i na sędziego padł, myśl jego zaczęła się zatrudniać jego ubiorem, krojem, suknem, ceną onegoż, i jak też długo on ten ubiór już nosi.
Na jednéj ławce naprzeciwko niego siedział jakiś jegomość otyły, który przed półgodziną może był wyszedł i teraz na dawne swoje miejsce powrócił. Fagin zaczął się nad tém zastanawiać, czyli ten staruszek niebył teraz może na objedzie, co on też jadł na objad, gdzie on to mógł być na objedzie, i podobnemi myślami ciągle się zatrudniał, dopokąd się mu jaki inny przedmiot nienawinął, oczu jego niezajął, i myśli w inny, lecz podobny kierunek nie zwrócił.
Pomimo to jego umysł niebył ani na chwilę wolnym od pewnego udręczającego, przygniatającego uczucia, że pod jego nogami grób się otwiera;... owszem, to uczucie unosiło mu się ciągle, ustawicznie, przed oczy, i przerażało jego serce, lecz w postaci niejasnéj, zamglonéj, tak że myśli jego uchwycić i sobą jedynie zatrudnić nie zdołało.
Nawet wtedy, kiedy go to zimny dreszcz przechodził i nim wstrząsał, to płomienie na niego biły i mózg mu suszyły na samą myśl nagłéj, gwałtownéj śmierci, nawet i wtedy nieprzestawał liczyć żelaznych prętów koło niego, dziwić się nad tém, jeżeli któremu główka brakowała, kiedy to ją i jakim sposobem odłamać mogli, i rozmyślać, czyli też oni pręta nowego wsadzić nie każą, lub też wszystko w tym stanie pozostawią.
Potém myśli jego znowu na okropność śmierci na szubienicy i wieszania się zwróciły, i tak długo nimi się zatrudniały, dopokąd jeden z dozorców sali sądowéj zimną wodą skrapiać niezaczął;.... to nadało znowu inny kierunek i nowy przedmiot jego myślom.
Nakoniec dał się słyszeć głos nakazujący milczenie, a wszyscy zaparli oddech i oczy ku drzwiom z natężoném oczekiwaniem zwrócili.
Przysięgli wracali ze swojéj izby obradniéj i przechodzili wszyscy po jednemu mimo niego.
Fagin, badający chciwie ich oblicza, nic z nich wybadać niemógł;... ich rysy były tak zimne, nieruchome, jak z kamienia.
Milczenie najgłębsze zaległo izbę sądową,..... najmniejszego szmeru, najlżejszego oddechu... niesłychać.
Winny!
Cały dom się zatrząsł od tego grzmotu tysiąca głosów krzyczących, które się nagle, razem, ozwały;.... jeszcze raz,.... i jeszcze raz!.... a na ten wrzask odpowiedział z ulicy odgłos grzmiący radośnego okrzyku zgromadzonego ludu. Ten lud unosił się z niewypowiedzianéj radości, że ten zbrodniarz karze nieujdzie i w poniedziałek następny powieszony zostanie.
Nareszcie się w izbie uciszyło, a sędzia się go zapytał, czyli niema na swoję obronę co powiedzieć, aby ten wyrok śmierci od siebie oddalić.
On przybrał na powrót swoję postawę nadsłuchującego człowieka, i spoglądał z natężeniem na tego co się go pytał, podczas jego mowy; lecz ten po dwakroć to pytanie swoje powtórzyć musiał, nim on zrozumiał o co rzecz chodzi;.... a potém jedynie wyjąkał,... że on jest człowiekiem starym,.... starym,.... starym,.... a głos jego przeszedł w szept cichy i w końcu zupełnie zagasł.
Sędzia włożył na głowę czarną czapeczkę, a więzień stał jeszcze ciągle w téjże saméj postawie i nadsłuchiwał.
Jakaś kobieta pomiędzy widzami, na galeryi, uniesiona uroczystością téj chwili stanowczéj, wydała okrzyk przerażenia; a on śpiesznie na nią oczy zwrócił, w gniewie niby, że tę uroczystość przerwać śmiano i z większą jeszcze uwagą naprzód się pochylił.
Odezwa była uroczysta, dobitna, i wielkie wrażenie sprawiła,.... wyrok sam okropny,.... lecz on stał ciągle, niby postać z marmuru wyciosana, bez najmniejszego ruchu. Z obliczem wybladłém, wylękłem, ze zgrozy i przerażenia zmienioném,..... powiekami obwisłemi,..... oczyma w ziemię wlepionemi, stał nieruchomy, naprzód wygięty, dopokąd dozorca więzień do niego się nie zbliżył, za rękę go nieuchwycił, i z izby niewyprowadził.
Przez chwilę spoglądał na niego zgłupiały, lecz usłuchał i poszedł za nim.
Dozorca sprowadził go na dół do obszernéj izby w któréj wiele innych więźniów czekało, dopokąd koléj na nich nieprzyszła, i ze znajomemi swymi rozmawiało, zgromadzonymi koło kraty, na podwórze otwarte prowadzącéj.
Lecz pomiędzy tymi niebyło nikogo, coby z nim miał coś do pomówienia, a gdy przechodził, więźniowie się od niego usuwali, aby niezasłaniać widoku na niego ludziom zgromadzonym, którzy się na kracie wieszali, przezwy najzelżywsze i przekleństwa najokropniejsze na niego miotali, wrzeszczeli, syczeli i świstali.
On im pięścią ściśnioną zagroził, i byłby najbliżéj stojącym w oczy plunął, ale przewodnicy jego zawlekli go przemocą do ciemnéj sieni, oświeconéj tylko kilkoma słabo się palącemi lampami, i zaprowadzili do przeznaczonego dla niego więzienia.
Tutaj go najprzód ściśle przetrząśnięto, czyli niema przy sobie jakiego narzędzia lub środka do uprzedzenia sprawiedliwości zadaniem sobie dobrowolnéj śmierci; po dokończeniu tego obrzędu, zawiedziono go do celi więźniów, i zostawiono go tam samego.
Usiadł sobie na ławce kamiennéj wprost na przeciwko drzwi stojącéj, która za siedzenie i łoże razem służyła, a wlepiwszy swe oczy krwią zabiegłe w ziemię, starał się pozbierać swe myśli.
Po chwili zaczął sobie przypominać kilka urwanych ułamków z ostatniéj mowy sędziego, lubo mu się owego czasu zdawało, że ani słówka z niéj mu słyszeć niepodobna.
Po mału coraz więcéj wyjątków z niéj się mu razem w pamięci łączyło, i na właściwém miejscu stawało, tak że w krótkim przeciągu czasu cała prawie w myśli mu stanęła, w tymże samym porządku, jak ją sędzia wygłosił.
Miał być za szyję powieszony,.... dopokąd nie skona,.... oto był jéj koniec.... Za szyję powieszony, dopokąd nie skona.
A gdy się nakoniec zupełnie zciemniło, zaczął sobie tych wszystkich na pamięć przywodzić, którzy to samo na szubienicy życie swoje zakończyli,... a których on znał bardzo dobrze,.... wielu nawet z jego winy, lub przez jego podstęp i zdradę. Obrazy tych osób w takiéj ilości jeden po drugim przed okiem jego duszy się przesuwały, że mu je zliczyć nie było podobna.
Nie jednego z nich na własne swoje oczy powieszonego widział,.... i drwił, i szydził sobie z niego, iż z modlitwą na ustach umierał. Z jakimże to szelestem przeraźliwym zasuwa z pod ich nóg się wysuwała; jakżeż nagle z ludzi silnych, pełnych zdrowia i życia wiszące kłody gliny się stawały! Niejeden z nich może w téjże saméj celi więzienia mieszkał,... na téjże saméj ławeczce siedział.. Już było ciemno,.. bardzo ciemno!.. niewiedzieć dla czego nikt światła nieprzynosi?....
Ta cela już od wielu lat zbudowana być musiała;.... tłumy całe na śmierć skazanych ludzi, musiały tutaj ostatnie chwile swego życia przeżyć,.... zdawało się mu że w obszernym grobowcu, napełnionym trupami siedzi,.... wszystkie z kapturem,.... stryczkiem na szyi,..... rękami, nogami powiązanemi,.... obliczem, które nawet pod tą ohydną, przerażającą osłoną poznawał;... na boga! światła! światła!
A gdy się nakoniec jego ręce od długiego i ustawicznego bicia w drzwi i ściany zmęczyły, pojawiło się dwóch ludzi;.... jeden z nich niósł świecę w ręku, którą do żelaznego lichtarza w ścianę wmurowanego wsadził, a drugi przyniósł ze sobą materac, na którym tę noc miał przepędzić, gdyż odtąd więzień niemiał samotnie pozostać.
A potém nadeszła noc,.. ciemna, ponura, milcząca noc.
Inni ludzie, którzy w nocy czuwali, radowali się z tego mocno, jeżeli godziny bijące słyszeli, gdyż każda godzina im życie i przyszłość zwiastowała.
Żyda zaś każde uderzenie zegaru w rozpacz coraz to większą wprowadzało.
Każde uderzenie dolatywało do jego uszu połączone z dźwiękiem ponurém, głuchém,.... śmierć mu zwiastującém.
Jakąże pociechę gwar i hałas snującego się po ulicach ludu, brzask nadchodzącego dnia sercu jego przynieść mógł? Był to również odgłos dzwonu pogrzebowego, tylko w innéj postaci, łączącéj najgrawanie z surowém, groźném napomnieniem.
Dzień minął... dzień! to niebył wcale dzień! zaledwie zeszedł, już zginął,.... a noc powtórnie nadeszła;.... noc tak długa, a jednak tak krótka!.... długa, przez swoje okropne milczenie,.... a krótka, przez swoje tak szybko jedna za drugą goniące godziny!
Jednéj godziny ten nędznik od siebie odchodził i najstraszliwsze bluźnierstwa miotał; drugiéj zaś wył z rozpaczy i włosy sobie rwał z głowy.
Staruszkowie czcigodni, starsi jego wiary przyszli do niego, aby się z nim pomodlić,.... ale on ich wszystkich z przekleństwem na ustach z więzienia powypędzał. Oni usiłowania swoje powtórzyli, lecz groźbom jego ustąpić musieli.
Już sobota wieczór!.... już tylko noc jedna jeszcze do życia mu pozostaje.... a gdy mu to na myśl przyszło, dzień nowy już zaświtał: Niedziela!
Wieczorem dopiero tego dnia ostatniego, okropnego, uczucie pognębiające, porażające, o tym stanie jego niebezpiecznym żadnéj nadziei mu niezostawiającym serce jego przejęło i rozpaczą napełniło;.... ta okoliczność nieprzyszła mu dla tego na myśl, aby kiedykolwiek najmniejszą nadzieją łaski się był pieścił, nie,.... lecz z téj przyczyny, że nigdy jeszcze na tyle sił niemiał, aby o podobieństwie zakończenia życia tak wcześnie jasno był mógł pomyśleć.
On bardzo mało rozmawiał z tymi dwoma ludźmi, którzy na przemian przy nim czuwali, a oni też nie wiele na niego zważali, i nie wiele pracy sobie dodawali, aby uwagę jego wzbudzić.
Dotąd siedział czuwając, lecz czuwając marzył.
Ale teraz co chwila się zrywał, i biegał po więzieniu w takim napadzie gwałtownym, zaciekłym trwogi, gniewu i złości, że i ci stróże nawet,.... do podobnych wybuchów rozpaczy przyzwyczajeni,...... ze zgrozą i przerażeniem od niego odskoczyli.
Nakoniec sumienie tak okropnie go udręczać zaczęło, a on się pośród tych groźnych mąk takich stał strasznym, że żaden z tych dozorców jego widoku sam jeden znieść niemógł,.... z którego to powodu obaj razem przy nim czuwać postanowili.
Usadowił się nareszcie na swojém kamienném łożu, skulony we dwoje i przebiegał przeszłość swoję w pamięci.
Owego dnia kiedy go schwytano i do więzienia prowadzono, tłum rozjuszony zranił go był w głowę, którą dla téj przyczyny chustką płócienną miał obwiązaną. Czerwony włos jego wisiał szorstki, najeżony, i zakrywał mu twarz wybladłą jak chusta; brodę miał rozczochraną, w guzy pozlipianą, w nieładzie;... z oczu jego tlił ogień przerażający,.... a członki jego brudne drżały z gorączki, wnętrze jego pożerającéj.
Ósma,.... dziewiąta,.... dziesiąta!....
Jeżeli to niebył podstęp, aby go nastraszyć, a te godziny rzeczywiście tak szybko jedna po drugiéj następowały, gdzież on będzie wtedy, kiedy po raz drugi tę porę dnia głosić będą?....
Jedenasta!
Jeszcze jedno uderzenie zegaru, a godzina ostatnia przeminie!
O ósmej godzinie był, jak sobie sam wyznać musiał, jedynym, co szedł w swoim własnym, żałobnym pogrzebowym poczecie; a o jedenastéj...
Mury okropne więzienia Newgate, które tyle nędzy i mąk okropnych, niewypowiedzianych, nietylko przed oczyma ludzi, ale bardzo często i bardzo długo, nawet przed myślą ludzką kryły, niezawierały w sobie nigdy jeszcze tak groźnego widowiska jak to.
Ci, co się koło więzienia przechodząc dziwili, co też ten człowiek teraz robi, który nazajutrz ma być powieszonym, byliby z pewnością przez całą noc oka niebyli zmróżyli, gdyby go téj chwili byli widzieć mogli.
Od rana do wieczora, a nawet aż do saméj północy ludzie po kilku naraz, co chwila do bramy się zbliżali, i usilnie z trwogą dowiadywali, czyli przypadkiem śmierci jego nieodwleczono, albo niezawieszono.
Lecz gdy im odpowiedziano, że nie, udzielali natychmiast tę pocieszającą wiadomość innym ciekawym ludziom, którzy w pojedynczych mniejszych lub większych gronach pod bramą na ulicy czekali, zaczęli sobie nawzajem pokazywać te drzwi, któremi wyjść będzie musiał,.... miejsce, na którém szubienicę wystawią, i oddalali się w końcu niechętnie, ociągając się i obglądając ciągle, aby sobie to widowisko jeszcze raz przed oczy stawić.
Pomału jednak jeden za drugim się rozeszli, a gdy północ uderzyła, nikogo już na ciemnych, samotnych ulicach przed więzieniem niebyło.
Już oczyszczono miejsce przed więzieniem, i wystawiono kilka mocnych poręczy, na czarno pomalowanych, aby silny opór téj ciżbie nagromadzonego ludu stawić mogły, któréj się nazajutrz przy spełnieniu wyroku spodziewano, kiedy Brownlow wraz z Oliwerem u drzwiczek małych od więzienia się pojawił, i pozwolenie zostania wpuszczonym do winowajcy, przez szeryfa samego podpisane, pokazał.
Wpuszczono ich tedy natychmiast do izby więźnia.
— Czy i ten mały panicz ma także iść z nami? — zapytał dozorca, którego obowiązkiem było po więzieniu ich oprowadzić; — nie jest to widok dla dzieci, drogi panie!
— To prawda że nie mój przyjacielu! — odpowiedział Brownlow, — ale ważna sprawa mię do tego nieszczęśliwego prowadzi, a ta jest ściśle z tém chłopcem połączona; a że ten chłopczyna go już na szczeblu najwyższym pomyślności i powodzenia na téj drodze zbrodni i występku widział, zdaje się mi, iż to niebędzie od rzeczy, jeżeli go teraz powtórnie zobaczy.... chociażby ten widok z przykrością i boleścią dla niego miał być połączony.
Oni te kilka słów na stronie do siebie wyrzekli, tak że ich Oliwer słyszeć niemógł.
Dozorca dotknął się swego kapelusza i spojrzał na chłopca z wielkiém zadziwieniém, otworzył potém drugą bramę, wprost naprzeciw téj się znajdującą, przez którą weszli, i poprowadził ich ciemnemi, krętemi sieniami do więzienia Żyda.
— Oto jest to miejsce, przez które przechodzić będzie, gdy go na śmierć poprowadzą, — rzekł dozorca, zatrzymawszy się na chwilę w ponuréj sieni, w któréj kilku rzemieślników w najgłębszém milczeniu jakiemiś przygotowaniami zajętych było. — Jeżeli tutaj na tém podwyższeniu staniecie, możecie zobaczyć drzwi, przez które na miejsce stracenia wyprowadzony zostanie.
Zawiódł ich potém do kuchni murowanéj, w któréj w naczyniach miedzianych żywności dla więźniów przyrządzano, i wskazał na drzwi w niéj się znajdujące.
W tych drzwiach znajdowało się małe okienko, przez które gwar ludzkich głosów, połączony z hałasem bicia młotami i zbijania różnych belek ze sobą, uszu ich dochodził.
Ci ludzie stawiali na podwórzu szubienicę.
Oddaliwszy się ztąd, szli przez wiele innych drzwi i bram, które im inni dozorcy z wewnątrz otwierali, i wyszli nakoniec na otwarte podwórze, weszli po wschodach wązkich do góry, i nareszcie w sień, w któréj szereg cały drzwi dobrze obwarowanych po lewéj ręce się znajdował.
Poleciwszy im, aby się na miejscu zatrzymali, dozorca zapukał pękiem swych kluczy do jednych. Owi dwaj dozorcy, Żyda dotąd pilnujący, wyszli natychmiast do sieni, rozmówili się na szepty z nowo przybyłym i radzi, że choć na chwilę od owego groźnego widoku uwolnieni zostaną, rzekli do przybyłych, aby się za dozorcą do więzienia udać raczyli.
Oni też to uczynili.
Zbrodniarz na śmierć skazany, siedział na swojém łożu kamienném, chwiejąc się ciągle na wszystkie strony z obliczém, podobniejszém raczéj do źwierzęcia drapieżnego, którego w lasach złowiono, jak do człowieka.
Umysł jego musiał widocznie przeszłością być zajęty, gdyż mruczeć ustawicznie pod nosem nieprzestawał; zdawało się nawet, że mu się obecność ich raczéj częścią jego przywidzeń, jak rzeczywistością być wydaje. —
— Dobry chłopiec, zręczny chłopiec,.... Karolek,.... dobrze się spisał, — mruczał, — i Oliwer także, ha! ha! ha!.... i Oliwer także,.... wygląda jak jaki wielki panicz,..... zaprowadź go do łóżka!
Dozorca chwycił Oliwera za drugą, wolną rękę, i szepnąwszy mu do ucha, aby się niczego nie obawiał, spoglądał na niego w milczeniu.
— Zaprowadźcie go do łóżka! — wołał Żyd. — Czy słyszycie? zaprowadźcie go do łóżka. On to jest.. jest.... przyczyną tego wszystkiego.... Warto było tych pieniędzy, aby go do tego wychować.... To gardło Boltera, Billu! gardło Boltera! niech cię ta dziewczyna wcale nieobchodzi!.... Podejrznij gardło Bolterowi, tak głęboko jak tylko możesz.... Oderznijcie mu głowę!
— Fagin! — zawołał na niego dozorca.
— Tak jest, ja nim jestem! — odpowiedział Żyd, wpadając natychmiast w postawę pilnie nadsłuchującego, jaką przybrał w tedy, kiedy go przed sądy stawiono. — Ja jestem starcem, moi panowie;.... wielkim, bardzo wielkim starcem.
— Oto jest ktoś, — mówił daléj dozorca, chwyciwszy go ręką za piersi, aby go do przytomności przyprowadzić, — oto jest ktoś, co chce z wami pomówić, o coś się was zapytać, jak się mi zdaje. Faginie! Faginie! opamiętaj się, przecież jesteś mężczyzną!
— Niedługo już nim będę! — odpowiedział Żyd, spoglądając na niego z obliczem, w którém nic ludzkiego nie było, tak go zgroza i wściekłość zmieniła. — Zabijcie ich wszystkich! Jakie prawo mają do mnie? jakiem prawem życie mi chcą odebrać?
To mówiąc, oczy jego padły przypadkiem na Oliwera i pana Brownlow. Skoro ich spostrzegł, ukrył się w najdalszym kąciku swéj ławy, i zapytał ich, co ich w te miejsca sprowadziło.
— Żywo, żywo, — rzekł w tedy dozorca do nich, trzymając go na miejscu, — powiedźcież mu teraz, czego od niego żądacie,.... tylko żywo, dopokąd jeszcze czas, gdyż czém daléj, tém bardziéj się z nim pogarsza.
— Masz jeszcze u siebie papiery, — ozwał się Brownlow zbliżając do niego, — które pewien człowiek, imieniem Monks, dla większego bezpieczeństwa w twoje ręce złożył.
— To kłamstwo!.... kłamstwo wierutne, — odpowiedział Żyd. — Ja nie mam żadnych, żadnych, żadnych. —
— Zaklinam cię na imie Boga, — rzekł Brownlow uroczyście, — nieukrywaj się z tém stojąc już jedną nogą w grobie, ale powiedz mi, gdzie są te papiery. Wszak wiesz o tém dobrze, że Sikes umarł, Monks wszystko wyznał, że nie ma teraz żadnéj nadziei, abyś coś na tém mógł zyskać. Powiedz, gdzie są te papiery?
— Oliwer, — zawołał Żyd, kiwając na chłopczynę, aby się do niego zbliżył. — Chodź, chodź do mnie ja ci coś do ucha powiem.
— Ja się go nieboję, — rzekł Oliwer po cichu, puszczając rękę pana Brownlow.
— Te papiery, — rzekł Żyd, przyciągając go do siebie, — są we woreczku płóciennym, w kryjówce po nad kominem w izbie na przodzie. Jabym z tobą chciał pomówić mój drogi, chciałbym z tobą pomówić.
— Dobrze, dobrze, — odparł Oliwer. — Pozwólcie, żebym z wami modlitwę zmówił. Pomódlcie się wraz ze mną. Uczyńcie to,.... błagam was! ach uklęknijcie wraz ze mną, a będziem z sobą rozmawiać, aż do jutra rana.
— Nie tu, nie tu! na dworze! — odpowiedział Żyd, popychając chłopca przed sobą ku drzwiom, i spoglądając okiem błędném po nad jego głowę. — Powiedz im, żem ja usnął,.... oni tobie uwierzą. Jeżeli to uczynisz, co ci mówię, to mię ztąd będziesz mógł uwolnić. Teraz! teraz!
— O Boże! przebacz temu nieszczęśliwemu człowiekowi! — zawołał chłopczyna rozpłakawszy się rzewnie.
— Tak,.... tak,.... to dobrze;.... to jest środek najlepszy! — mruczał Żyd. — To nam najlepiéj pomoże. Najprzód te drzwi! Niezważaj wcale na to, chociaż będę drżał i chwiał na nogach, gdy sienią iść będziemy; ty biegaj co sił.... Teraz!.... teraz.... teraz!
— Czy pan już nie masz co więcéj z nim do pomówienia? — zapytał dozorca.
— Nie, nie mam nic, — odpowiedział Brownlow. — Gdybym się mógł spodziewać, że go do poznania swego położenia przyprowadzić możemy......
— Toby się na nic niezdało, mój panie, — odpowiedział ów człowiek, wstrząsając głową. — Lepiéj pono będzie, gdy go opuścicie.
Drzwi od więzienia się otworzyły, a tamci dwaj dozorujący ludzie weszli.
— Żywo, żywo! teraz czas, — wołał Żyd. — Cicho, cicho, tylko nie tak powoli! Śpieszniéj! śpieszniéj!
Lecz dozorca chwycił go za barki, i uwolniwszy Oliwera od jego uściśnięcia, przytrzymał go na miejscu. On się zaczął rzucać, wyrywać, pasować z siłą rozpaczy, i wrzasnął kilka razy tak przeraźliwie, że głos jego przez te na kilka łokci grube mury się przedarł, i w uszach brzmiał, dopokąd się na świeże powietrze nie dostali.
Długo jeszcze czasu minęło, nim więzienie opuścić byli w stanie, gdyż Oliwer omal nie zemdlał na ten widok okropny, i tak na siłach osłabł, że więcéj jak godzinę odpoczywać musieli, nim się na nogach mógł utrzymać.
Już świtać zaczynało, kiedy więzienie opuszczali. Koło więzienia już się wielka ilość ludu zgromadziła; okna były zapełnione ludźmi palącemi fajki i grającemi w karty dla zabicia czasu; tłumy całe się cisnęły, potrącały, krzyczały, kłóciły i żartowały.
Naokoło obraz życia, wesołości,... w samym środku tylko była gromada bardzo smutnych i złowieszczych przedmiotów,... czarne rusztowanie, szubienica, stryczek i inne okropne narzędzia śmierci.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Dickens.