Przejdź do zawartości

O odpowiedzialności karnej zwierząt

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Edmund Krzymuski
Tytuł O odpowiedzialności karnej zwierząt
Pochodzenie Niwa, 1882, Nr 175
Redaktor Mścisław Godlewski
Wydawca Stanisław Ostrowski
Data wyd. 1882
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


O ODPOWIEDZIALNOŚCI KARNEJ
ZWIERZĄT.

Jeżeli kiedy, to dzisiaj kwestya odpowiedzialności karnej zwierząt może stanowić przedmiot poważnego rozbioru. Jeżeli kiedy bowiem, to dzisiaj, świat ludzki, ten świat, o którym tak długo mniemano, że on jeden tylko odtwarza świadomie Ducha Bożego na ziemi, jeżeli kiedy, powiadam, to dzisiaj świat ludzki przestał odgraniczać się murem niebotycznym od innych królestw przyrody i zawiązał z niemi tak blizkie, tak bezpośrednie stosunki pokrewieństwa, że... nie zawsze mogąc podnosić je do siebie, często zniża się do nich, chociażby wskutek tego miał utracać wszystko, co niegdyś czcił i kochał najgoręcej, wszystko, co przypinało mu skrzydła i wypromieniało drogę do ideału.
Jakto dzisiaj? Czyż nie wygląda to raczej na gruby żart, niż na poważną sentencyą? Jakto dzisiaj, wydawszy na polu filozofii Platonów, Arystotelesów, Kartezyuszów i Kantów, rozdarłszy niebiosa poezyi takiemi błyskawicami geniuszu jak Homer, Dante, Szekspir i Goethe, myśl piękna zakląwszy w posągi Michałów Aniołów, obrazy Rafaelów i symfonie Beethovenów, miłość prawdy stwierdziwszy śmiercią męczeńską Sokratesów, Giordanów Brunów i Savonarolów, — jakto dzisiaj, po tylu walkach i po takiem zwycięztwie, ludzkość miałaby zejść z promiennego Olympu swojej cywilizacyi i zniżyć się do poziomu innych królestw przyrody, jakto dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek mielibyśmy stawać się braćmi zwierząt i w imię tego braterstwa utracać to, czego zdobycie kosztowało nas tyle pracy i tyle chwały nam przyniosło?
Tak jest! Zdaniem bardzo wielu poważnych myślicieli domaga się tego od nas nowszy rozwój nauk przyrodniczych, rozwój, który znalazł wyraz najśmielszy w hypotezie Darwina.
Daleką jest odemnie myśl stawać do walki z tą hypotezą w jej zastosowaniu do świata materyalnego. Zostawiam to przyrodnikom jako jedynym sędziom kompetentnym w tej sprawie.
Wszakże w imię prawdziwego pozytywizmu filozoficznego, w imię tego pozytywizmu, który każe człowiekowi mieć oczy otwarte na wszystkie zjawiska życia i objaśniać je bez względu na wszelkie z góry narzucone teorye naukowe lub dogmata religijne, w imię tego pozytywizmu, zdanie tych, którzy twierdzą, że między światem ludzkim a światem zwierzęcym nie zachodzi żadna różnica tak istotna, aby można było pierwszy z nich poddawać pod panowanie ustaw, które drugim nie rządzą, aby można było człowiekowi przyznawać wolę rozumną, podczas gdy zwierzę słucha tylko swoich instynktów zmysłowych, aby można było zapytać się człowieka, dla czego w danym razie tak, a nie inaczej postąpił, podczas gdy byłoby szaleństwem pytać się o to zwierzęcia, nawet gdyby ono posiadało dar mowy, — w imię tego pozytywizmu, powtarzam, zdanie tych, którzy to twierdzą, należy potępić jako pogląd jednostronny i materyalistyczny.
Jest modą dzisiaj nazywać pozytywizmem wszystko, co obala świątynię idealnych dążeń ludzkości, podobnie jak było modą w wiekach średnich nazywać realizmem wszystko, co przyznawało byt rzeczywisty ideom, Dowodzi to tylko, że świat empiryczny t. j. świat zjawisk materyalnych zajął dzisiaj względem myśli badawczej ludzkości to samo stanowisko, które w wiekach średnich zajmował świat idei. Dlatego to wówczas nazywano realistycznym pogląd, któremu dzisiaj odmawiają wszelkich podstaw realnych, nazywając go idealizmem niegodnym umysłów wykształconych w szkole pozytywizmu.
Pozytywizm jednak — pozytywizmem, a świat ideałów ducha ludzkiego może i powinien pozostać nietkniętym. To, co czyni człowieka tylko wyższą formą organiczną jednego pierwiastku życia, wspólnego całkowitemu łańcuchowi ewolucyi zwierzęcej, nie może mieć dla pozytywizmu innego znaczenia oprócz dowodu, że człowiek pod względem materyalnym jest tylko zwierzęciem udoskonalonem. Innego wniosku nie wolno jest wyprowadzać ztąd pozytywizmowi. Przeciwnie, pozytywizm ma obowiązek rozumować w sposób następujący: zważywszy, że pod względem fizyologicznym człowiek nie różni się tak dalece od zwierząt, aby nie można było powiązać go z niemi w jeden łańcuch ewolucyi życia; zważywszy dalej, że pod względem duchowym t. j, na polu myśli, uczucia i woli człowiek zaznaczą na zewnątrz działalność tak na wskroś odmienną, tak o całe niebo przewyższającą poziom, do którego mogą wznieść się najdoskonalsze typy zoologiczne; zważywszy, że człowiek rodzi się, wzrasta, spożywa pokarm i umiera jak każde najnędzniejsze zwierzę, a zdolny jest myśleć, czuć i postępować nieraz tak wzniośle, jak gdyby już nie zwykłym człowiekiem, lecz jakimś duchem byt wyższego rzędu; zważywszy jedno i drugie, należy chyba przypuszczać, że świat moralny ludzkości, aczkolwiek wiąże się z jej światem materyalnym w jednę całość organiczną, nie z niego tylko bierze początek, lecz ma oprócz niego inne jeszcze źródło, o którem możemy powiedzieć, że go nie znamy lub, że nigdy nie zdołamy go poznać naukowo, lecz którego nie wolno nam jest odrzucać. To źródło bowiem żyje w sumieniu całej ludzkości, a to sumienie jest świadkiem niemniej wiarygodnym od naszych organów zmysłowych, i to, co nam ono podaje, jest niemniej pozytywne od tego, co widzimy na własne oczy lub słyszymy na własne uszy, od tego np. że ptaki mają skrzydła, lub że od pioruna grzmot się rozlega.
Nie wszyscy jednak są tego samego zdania. Istnieje mianowicie cały zastęp bardzo znakomitych uczonych, którzy rozumując w imię pozytywizmu, dochodzą do rezultatów wprost przeciwnych. Oto mniej więcej, jaki jest pochód ich myśli: ponieważ człowiek jest pod względem fizycznym tylko dalszym ciągiem zwierzęcia, przeto musi nim być także pod względem moralnym. Postępując zaś dalej po tej drodze, uznają oni za właściwe odmawiać człowiekowi tego wszystkiego, co nie da się wyjaśnić za pomocą praw, rządzących światem zwierzęcym. Są oni pod tym względem podobni do owego rozbójnika z czasów bohaterskich Grecyi, który, rozciągając wszystkie swoje ofiary na jednem łożu, obcinał nogi tym, dla których było ono za krótkie. Za ciasne są dla nas ramy świata zwierzęcego, a więc trzeba uszczuplić człowieka, trzeba odebrać mu wolną wolę i, co za nią idzie, odpowiedzialność moralną, trzeba zagasić w nim ową iskrę świętą, która już starożytnych greków tak zachwycała, że aby sobie wytłómaczyć jej źródło, wymyślili aż myt Prometeusza, wykradającego ją niebu; a wtedy zostanie się z człowieka to tylko, co rzeczywiście czyni go zwierzęciem doskonalszem co prawda od innych, ale podlegającem wraz z niemi jednemu ustawodawstwu życia.
To ustawodawstwo jest siłą działającą fatalnie. Wobec niego nie może być mowy o żadnych obowiązkach, gdyż jedynym jego hasłem jest ślepa i nieubłagana konieczność. Wobec niego nie może być mowy o niczem, co się dziać powinno, gdyż tam, gdzie on panuje, to tylko ma miejsce, co nastąpić musi.
Któż nie przyzna, że między tego rodzaju ustawodawstwem, rządzącem sprawami ludzkiemi, a jakąkolwiek odpowiedzialnością moralną człowieka zachodzi najzupełniejsza sprzeczność? Któż nie przyzna, że jeżeli człowiek ma być tylko narzędziem w ręku jakiejś od niego niezależnej potęgi, jeżeli tylko, jak powiada Lange „jest on falą na oceanie wiecznego ruchu materyi,“ to byłoby straszną niedorzecznością nakładać na niego jakieś obowiązki moralne, a już pociągać go do odpowiedzialności karnej za ich niedopełnienie byłoby aktem najdzikszego barbarzyństwa.
Oświadczają to wyraźnie materyaliści, i ze stanowiska ich zasad nie można odmówić im słuszności. Trybunał, który z zimną krwią, powiada Moleschott[1], wymierza karę na podsądnego w imię sprawiedliwości społecznej, jest stokroć winniejszy od samego przestępcy, który party koniecznością dopuścił się bezprawia. Nie ma tu bowiem ani wymiaru sprawiedliwości po stronie społeczeństwa, ani jej obrazy po stronie przestępcy; istnieją tu tylko dwie potrzeby równie potężne i równie fatalne, z których jedna każe danemu człowiekowi popełnić w danym razie kradzież lub zabójstwo, a druga każe społeczeństwu bronić się przeciwko złodziejowi lub mordercy.
„Podobnie jak do herbaty, pisze lekarz francuzki Naquet w liście do Henryka Taine’a, nikt nie dolewa witryolu nie dlatego, aby dać mu do odpokutowania jego własności trujące, lecz po prostu aby sobie nie zaszkodzić; tak samo uwalniając się od przestępcy, społeczeństwo ma na myśli nie jego ukaranie, lecz swój własny interes.“ „Między człowiekiem bowiem, który mnie zabija, powiada znów uczony niemiecki Dankwardt,[2] a kamieniem, który ulegając prawu ciężkości, spada na mnie i roztrzaska mi głowę, nie ma żadnej różnicy moralnej.“ Temu zaś wtóruje w Holandyi Scholten, twierdząc, że skazujemy na śmierć mordercę podobnie jak zabijamy psa wściekłego t. j. nie w zamiarze ukarania go, lecz dla naszego bezpieczeństwa.[3]
Oto są wyniki, do których prowadzi materyalizm na polu odpowiedzialności karnej człowieka.
Wyniki te witają z radością niektórzy przedstawiciele tej szkoły. Dlaczego z radością?[4] Bo ich zdaniem są one wyrazem zwycięztwa zasad humanitarnych nad wymaganiami sprawiedliwości zawsze okrutnej i bezwzględnej, czy się ona u teologów nazywa ideą pokuty, czy też występuje u filozofów jako narzędzie zemsty.
Humanitaryzm ten polega na postawieniu przestępcy na równi z witryolem, psem wściekłym, belką spadającą mi na głowę, lub wszelką inną przyczyną mechaniczną złego. Zaiste dziwny to humanitaryzm i czyni on zaszczyt szkole, która go wypisuje na swoim sztandarze! Zaiste dziwne to postępowanie pozbawiać człowieka w imię poczucia ludzkości tego, co go czyni człowiekiem, tego, co pozwala mu kształcić się wedle coraz czystszych wzorów doskonałości, tego, co jest w nim dłutem, za pomocą którego wykuwa on z grubego kamienia swojej natury zwierzęcej coraz szlachetniejsze posągi życia, — zaiste dziwne to postępowanie pozbawiać człowieka wolnej i rozumnej woli i następnie w imię poczucia ludzkości obchodzić się z nim jak z bydlęciem, nie karząc go, gdy jest zbrodniarzem, lecz urządzając na niego obławy.
Takim samym filantropem był ów wspomniany wyżej rozbójnik grecki, obcinając nogi tym swoim ofiarom, dla których jego łoże było za krótkie. Od Prokrustesa uwolnił Grecyą Tezeusz; jakiż bohater uwolni od materyalizmu odpowiedzialność karną człowieka?
O tego bohatera nie trudno. Istnieje on w każdym człowieku i nazywa się zdrowym, mówiąc zaś pospolicie — chłopskim rozumem. Tym rozumem nie gardził encyklopedysta francuzki d’Alembert, wypowiedziawszy tę głęboką i sprawiedliwą myśl, że cokolwiek przytaczanoby, aby obalić w nas poczucie wewnętrzne wolności, my zawsze będziemy postępowali tak, jak gdybyśmy byli wolni.[5]
Tak ten rozum wyrzecze się raczej wszystkiego, byle nie wolności woli. Dla uratowania tego skarbu gotów on nawet poświęcić samego siebie, jeśli zarazem nie będzie chciał zerwać z materyalizmem.
Dowodzą tego sami materyaliści. Niektórzy z nich bowiem wzdrygają się na myśl pozbawienia człowieka odpowiedzialności moralnej, uważając to za akt nierozumny. Pomimo tego jednak są oni przekonani głęboko, że ludzkość, stanowiąc wobec świata zwierzęcego tylko wyższy typ ewolucyjny tego samego pierwiastku materyalnego, musi także znajdować się odnośnie do tego świata tylko na wyższym stopniu rozwoju tej samej zasady moralnej.
Że ten stopień jest wyższy — to nie ulega wątpliwości. Tu jednak rozchodzi się o co innego. A mianowicie rozchodzi się tutaj o bliższe oznaczenie tego stopnia, o bliższe oznaczenie różnicy, zachodzącej między wyrazem moralności w życiu zwierzęcem a tym, który ona otrzymuje w działalności ludzkiej. Otóż materyaliści chcą tę różnicę sprowadzić do minimum.
Dla dokonania tego uczeni, o których dotąd była mowa, pozbawiali człowieka wolnej woli, a więc gwałtem obniżali jego moralność aż do poziomu etyki zwierzęcej.
Dla dokonania tego samego uczeni, z którymi teraz mamy zabrać znajomość, obierają całkiem inną drogę, a mianowicie podnoszą etykę zwierzęcą aż do poziomu moralności ludzkiej, przyznając także bydlętom wolną wolę i w imię tejże uważając za właściwe pociągać je do odpowiedzialności prawnej.
Do tych należy między innemi Dr. Lacassagne, profesor medycyny sądowej w uniwersytecie Lugduńskim.
W obronie honoru zwierząt tak niesłusznie zdaniem jego posądzanych o brak zmysłu moralnego wystąpił Dr. Lacassagne przed kilku tygodniami z artykułem drukowanym w Revue scientifique p. t. „O popełnianiu zbrodni przez zwierzęta“ („De la criminalité chez les animaux“).[6]
Dr. Lacassagne ubolewa nad tem, że ludzie niegdyś tak serdecznie usposobieni względem zwierząt, dziś pogardzają niemi; że niegdyś, poczuwając się do obowiązku wytaczania zwierzętom procesów karnych za różne drobne lub większe ich przewinienia, dzisiaj uważaliby to za ujmę dla siebie; że niegdyś, uznając w zwierzęciu istotę obdarzoną wolną wolą, dzisiaj czynią z tej władzy swój wyłączny monopol.
Któż temu winien, pyta się Dr. Lacassagne? Czyż może obudzenie się w naturze ludzkiej jakichś zdrowszych i długo drzemiących w niej instynktów? Bynajmniej. Przyczyną tego jest raczej przytłumienie w człowieku owego wrodzonego mu poczucia dobroci i sprawiedliwości, które niegdyś odzywało się głośno w jego sercu i któremu w nowszych czasach zadały cios tak śmiertelny teorye metafizyczne prawa. Dr. Lacassagne wymienia tu nawet wyraźnie winnych. Potężny wpływ Kartezyusza oraz encyklopedystów i uczonych XVIII-go wieku, o których Dr. Lacassagne powiada, że byli częściej burzycielami, niż budowniczemi — oto zdaniem jego rzeczywista przyczyna tej emancypacyi człowieka, nad którą on tak serdecznie ubolewa.
Oj! nieszczęśliwa ta nasza oświata! Nie dosyć, że Rousseau widział w niej przyczynę wszelkich nierówności społecznych między ludźmi, trzeba jeszcze, aby dzisiaj uczony tak poważny jak Dr. Lacassagne występował przeciwko niej z nowym zarzutem. Trzebaż jeszcze, aby ją dzisiaj oskarżano o starganie węzłów, łączących niegdyś świat ludzki ze światem zwierzęcym, o zerwanie między niemi tego stosunku idealnej równości, który niegdyś, — a było to już w r. 1543 — pozwolił np. radzie municypalnej miasta Grenobli we Francyi podać prośbę do oficyała biskupiego o rzucenie klątwy kościelnej na ślimaki i liszki za jakieś tam straszne ich niegodziwości, lub który później jeszcze, bo już w r. 1668 pozwolił Kacprowi Bailly, obrońcy przy senacie w Sabaudyi w dziele bardzo poważnem p. t. „Traité des monitoires“[7] podawać bardzo na seryo wzory różnych procedur karnych, mających prowadzić się przeciwko zwierzętom w tym lub owym przypadku ich działalności kryminalnej.
Zaprawdę, gdyby ta nasza oświata nie miała innych grzechów na swojem sumieniu, to ten, o który obwinia ją dr. Lacassagne, pozostawiłby ją czystszą od Westalki. Któż bowiem nie widzi, że ten rzekomy grzech stanowi raczej jednę z najznakomitszych zasług naszej cywilizacyi, jednę z tych, które każą nam być pobłażliwymi dla bardzo wielu jej błędów.
A najprzód, czy prawdą jest, że było to wynikiem jakiegoś wrodzonego ludziom poczucia dobroci i słuszności pociągać zwierzęta do odpowiedzialności karnej za te ich czyny, które, gdy ich sprawcą był człowiek, uchodziły za przestępstwa?
Gdybyśmy w tym względzie mieli przyznać racyą dr. Lacassagne, to nie widzę powodu dlaczego w dalszej konsekwencyi nic mielibyśmy twierdzić, że było to wynikiem odzywania się u ludzi jakiegoś czystszego poczucia religijnego, gdy oddawali oni zwierzętom cześć bałwochwalczą, jak to zresztą czynią jeszcze dzisiaj niektóre narody pogrążone w pomroce barbarzyństwa.
Wprawdzie August Comte nazywa fetyszyzm tą epoką w historyi naszej cywilizacyi, w której człowiek uczuwał najsilniej potrzebę zaspokojenia swoich pragnień religijnych.[8] Ale to nie znaczy, aby w tej epoce stosunek człowieka do Istoty Najwyższej miał zawiązać się w sposób najdoskonalszy. To znaczy tylko, że potrzeba religijna była pierwszą gwiazdą, która zabłysła na niebie naszego życia duchowego, a więc, że był czas, w którym była ona jedynym drogowskazem wszelkiej cywilizacyi ludzkiej. Czas ten minął już dla wielu narodów, bo był to okres najniższego stopnia ich rozwoju umysłowego; ale ta gwiazda świeci dotąd na niebie ludzkości, o wiele jaśniej jeszcze niż ongi, aczkolwiek, a może dlatego właśnie, że już nie sama jedna wyświeca nam ścieżki postępu.
Ale wróćmy się do owego fetyszyzmu zwierzęcego, który na polu naszych wyobrażeń religijnych znany jest dzisiaj w nauce pod nazwą totemizmu i kazał nam niegdyś stawiać ołtarze krokodylom i słoniom, a który później, nieco już przekształcony, pozwalał nam na polu naszych pojęć prawnych pociągać na równi z ludźmi do odpowiedzialności karnej nawet takie mizerne stworzenia jak szczury, liszki lub ślimaki.
Jest to prawdą, którą już filozofia grecka jasno zaznaczyła, aczkolwiek tylko w jej rozumieniu moralnem a mianowicie, że nie ma dla człowieka rzeczy trudniejszej nad poznanie samego siebie. Nosce te ipsum było zawsze i jest jeszcze dzisiaj nakazem, któremu zadosyćuczynić mogą tylko jakieś wyjątkowe osobistości.
A cóż dopiero wówczas, kiedy to człowiek stawiał pierwsze kroki na widowni świata! A cóż dopiero wówczas, kiedy to człowiek był jeszcze niemowlęciem duchowym a świat, który go otaczał, przemawiał już do niego wszystkiemi swojemi głosami, począwszy od cichego szeptu strumyka aż do rozwścieczonego huku nawałnicy morskiej, począwszy od melodyjnego świergotania ptasząt aż do przerażającego wycia lwów i panter.
Przyroda była już księgą skończoną, człowiek zaś, był dopiero dziecięciem, który miał się nauczyć jej abecadła, aby z czasem módz ułożyć z niego inną księgę, doskonalszą i wspanialszą od tamtej, księgę, nad którą pracowali nasi przodkowie podobnie jak dzisiaj my nad nią pracujemy i jak dalszy jej ciąg przekażemy w spuściźnie przyszłym pokoleniom.
Czyż pierwsze karty tej księgi naszej cywilizacyi mogły nie nosić na sobie piętna fetyszyzmu zwierzęcego? Czyż wśród tego, co niebyło człowiekiem, a jednak żyło na świecie, nie musiały bydlęta, jako najbardziej zbliżone do nas, oddziaływać najpotężniej na nasz umysł dziecięcy? Dlaczego jednak ten stosunek między człowiekiem a światem zoologicznym nie zawiązał się odrazu w sposób, odpowiadający jego istotnej naturze, a mianowicie dlaczego nie zajęliśmy w nim odrazu stanowiska górującego?
Dlatego, żeśmy siebie nie znali. Dlatego, że duch w nas drzemał jeszcze, a co się tyczy naszych władz fizycznych, to te niezawsze musiały zyskiwać w naszych oczach na zestawieniu z odnośnemi władzami tego lub owego zwierzęcia. Człowiek malał w swojej własnej opinii, porównywając się z lwem co do siły swoich muskułów, widząc, że lis przewyższa go przenikliwością zmysłów, że wąż jest od niego zwinniejszy a ptaki prześcigają go szybkością swojego lotu. Nawet psu musiał on przyznać doskonalszy organ węchu, a wołowi zdolność ponoszenia większych trudów fizycznych. Człowiek wtedy nie mógł jeszcze wznieść się na to stanowisko syntetyczne, które dzisiaj pozwala mu uznawać siebie nawet pod względem materyalnym za typ przewyższający swoją doskonałością wszystkie twory świata zwierzęcego. Człowiek wtedy nie mógł jeszcze wiedzieć, że aczkolwiek jest słabszy od lwa, nie dorównywa psu co do czułości węchu i nie posiada skrzydeł, za pomocą których mógłby się puścić w pogoń za orłem; to jednak niema pod słońcem ani na lądzie, ani w morzu stworzenia, któreby jak on łączyło w sobie tak harmonijnie to wszystko, co tylko częściowo, lub z jakąś bardzo nieproporcyonalną przewagą jednego organu nad innemi złożone jest w naturze tego lub owego zwierzęcia.
Nic dziwnego, że nie mogąc odrazu wznieść się na to stanowisko syntetyczne, człowiek musiał z początku przyznawać niektórym zwierzętom bezwzględną przewagę nad sobą. Wyrazem tego jest fetyszyzm w najobszerniejszem znaczeniu tego słowa. Najwymowniej występuje on w religii pierwotnych narodów, wszakże spotykamy go również w ich instytucyach prawnych oraz w ich literaturze. Na polu religii fetyszyzm objawia się w postaci czci, oddawanej niektórym zwierzętom, uchodzącym za uosobienia bóstwa; na polu instytucyj prawnych wywołuje on ustawy, mające na celu zapewnianie owym uświęconym stworzeniom szczególniejszej opieki przeciwko niegodziwości ludzkiej; w literaturze zaś poetycznej ślady fetyszyzmu dadzą się zaznaczyć w hymnach, układanych na cześć zwierząt,[9] oraz w opisach licznych metamorfoz tego lub owego bóstwa, czerpanych często ze świata zoologicznego.
W drugim okresie dziejowym swego stosunku do zwierząt człowiek zapatruje się na nie jak na istoty jemu równe. Ten pogląd wywołał na polu religii wiarę w metampsychozę t. j. w przechodzenie duszy człowieka po jego śmierci w ciało zwierzęce. W literaturze znów najwymowniejszym wyrazem tego poglądu jest owa sławna epopeja, która każe zwierzętom mówić i postępować na sposób ludzki i którą Goethe umiał tak genialnie odtworzyć w swojem „Reinecke Fuchs.“
Nareszcie pogląd ten wycisnął także swoje piętno na instytucyach prawnych ludzkości, a jednym z jego najwybitniejszych wyrazów w tym kierunku jest pociąganie zwierząt do odpowiedzialności karnej.
Nad tym wyrazem wypada nam zastanowić się tutaj bliżej. W historyi prawa karnego dadzą się odróżnić trzy główne jego typy:
Najprzód występuje on w postaci procesów, wytaczanych zwierzętom jako istotom, o których człowiek przypuszczał, że posiadają inteligencyą prawną i że za pomocą, kary można oddziaływać odstraszająco nietylko na przyszłą wolę ukaranego bydlęcia, ale także na usposobienie wszystkich innych podobnych mu stworzeń, klóreby inaczej mogły iść za jego złym przykładem. Tak zapatruje się na tę kwestyą ustawodawstwo Zoroastra. Ustawodawstwo to bowiem karze bydlę nawet wtedy, gdy ofiarą jego zbrodni nie stał się żaden człowiek. Tak w myśl jego przepisów pies, któryby złośliwie kąsał jakiekolwiek inne zwierzę, miał stosownie do wielkości swego przewinienia utracić najprzód ucho prawe, następnie lewe, potem ogon, później jeszcze jednę łapę, potem znów drugą, a w końcu życie. Ślad tego poglądu widzimy dziś jeszcze w zwyczaju przybijania jastrzębi na ścianach kurników, co w niektórych miejscowościach lud prosty uważa za środek odstraszenia. W tym samym celu, jak opowiada Rorarius,[10] miano dawniej w Afryce krzyżować lwy na drogach wiodących do siedzib ludzkich, a nad Renem znów miano wieszać wilki przed owczarniami.
Drugim typem pociągania zwierząt do odpowiedzialności sądowej jest ściganie ich ze względu na ludzi t. j. dla obudzenia w tych ostatnich wstrętu do niektórych przestępstw. Tu należy przepis prawa Mojżeszowego, żądający ukamienowania wołu za przebodzenie na śmierć człowieka, a także postanowienie Numy Pompiliusza, o którym wspomina Festus, autor rzymski z początku IV-go w. p. Chrystusie, i wedle którego w przypadku zaorania kopców granicznych, nietylko człowiek, który się dopuścił tego przestępstwa, lecz i woły miały być za karę wyjęte z pod opieki prawa.[11] Tu zdaje się należałoby także odnieść pogląd starego prawa niemieckiego, według którego pies, niedźwiedź, jeleń, lub jakiekolwiek inne zwierzę miało być za zabicie człowieka ukamienowane, a jego mięso uważane za nieczyste.[12] Tę samę cechę noszą na sobie niektóre przepisy prawa kanonicznego. W myśl bowiem tych przepisów bydlę, nie posiadając rozumu, nie jest wprawdzie zdolne popełnić przestępstwa, wszakże należy je karać za niektóre czyny, aby okryć niesławą ich pamięć.[13]
Trzecim nareszcie typem karania zwierząt, ale już wyłącznie tych, które znajdują się w posiadaniu człowieka, jest wydawanie ich poszkodowanemu, aby uwolnić względem niego ich właściciela od wszelkiej dalszej odpowiedzialności prawnej. Takie stanowisko zajmuje wobec tej kwestyi stare prawo rzymskie XII tablic.[14]
Jak widzimy, tylko pierwszy z trzech powyższych typów pociągania zwierząt do kary jest oparty na przyznawaniu im zdolności popełniania przestępstw. Zresztą karano zwierzęta albo dla odstraszenia człowieka od zbrodni, albo też aby uwolnić ich właściciela od obowiązku wynagrodzenia poszkodowanemu krzywdy, którą mu one wyrządziły. To też ten pierwszy typ jest pochodzenia najstarszego. Dziwna rzecz, że mimo to przechował się on w obyczajach niektórych narodów najdłużej, bo aż do ostatnich niemal czasów.
Tak, jeśli mamy wierzyć czasopismu, wychodzącemu w Lipsku p. t. „Allgemeine deutsche Strafrechtszeitung,“ to jeszcze w r. 1861 w mieście angielskiem Leeds, sąd przysięgłych skazał na śmierć koguta za wyrządzenie dziecku ran, wskutek których ono umarło. Wykonanie tego wyroku, jak donosi to pismo, odbyło się w obecności całego sądu i było godne owych egzekucyj karnych, któremi w czasach średniowiecznych zaszczycano tak często zwierzęta.
Krajem jednak, w którym te ostatnie używały pod tym względem stanowiska najbardziej uprzywilejowanego i zasiadały najczęściej na ławie oskarżonych była niezawodnie Francya. Jakób Berriat–Saint-Prix, niegdyś profesor procedury w szkole prawa w Paryżu, w artykule drukowanym w r. 1819 w czasopiśmie „Thémis“ p. t. „des procès intentés aux animaux“ (I, 194—197); a następnie w dziełku wydanem osobno w r. 1839 p. t. „Rapport et recherches sur les procès et jugemens relatifs aux animaux“ podaje nam w tym przedmiocie cały szereg ciekawych przykładów.
Wogóle między rokiem 1120 a 1741 wydano we Francyi przeciwko rozmaitym gatunkom zwierząt, począwszy od osła aż do szarańczy, 80 wyroków śmierci lub ekskomuniki.
Tak w r. 1120 biskup z Laons rzucił klątwę na liszki i myszy za szkody, które one wyrządzały polom okolicznym. W roku zaś 1356 jedna z bardziej żarłocznych przedstawicielek nierogacizny we Francyi została skazana na ścięcie mieczem za pogryzienie na śmierć dziecka. Ponieważ zaś uszkodziła ona ramię i część głowy swojej ofiary, przeto i jej odcięto, najprzód jednę nogę i poraniono twarz, — „le visage,“ jak to wyraźnie zaznacza dokument francuzki.
Nie brakło także i innych kar, wymierzanych na zwierzęta w owej szczęśliwej epoce, w której człowiek nie uważał jeszcze odpowiedzialności prawnej za swój wyłączny przywilej. Tak jeżeli w r. 1405 skazano jakiegoś wołu na śmierć „pour ses démérites,“ to znów w r. 1499 wysłano innego wołu do robót ciężkich „pour avoir par furiosité occis un joine fils de 14 a 15 ans.“ A znów ta sławna sentencya z r. 1516 Jana Milon oficyała biskupiego w Troyes, która nakazuje liszkom wyprowadzić się w ciągu 6 dni z miasta Villeneuve pod karą ekskomuniki, lub ta inna sentencya magistratu w Bazylei, która skazuje na spalenie żywcem koguta „pour avoir fait un oeuf,“ czyż to nie przepyszne ilustracye tego stosunku idealnej równości, który niegdyś w przekonaniu człowieka zachodził między jego moralnością a etyką zwierzęcą i o którego zerwanie Dr. Lacassagne obwinia tak ciężko Kartezyusza i filozofów XVIII-go wieku.
Niedokładną jednak byłaby charakterystyka tego stosunku, gdybyśmy pominęli tutaj jeden proces karny, który miał miejsce we Francyi w r. 1530 przeciwko szczurom biskupstwa Autun. Zasługuje on na szczególną uwagę, raz dlatego, że jego opis znajduje się w dziele bardzo poważnym Jakóba de Thou a mianowicie w jego „Historyi,“[15] powtóre dlatego, że jako obrońca występował w nim poraz pierwszy Chassanée, głośny potem adwokat i prezes parlamentu w Prowancyi.
Otóż między rokiem 1522 a 1530 szczury miały się tak rozmnożyć w okolicy miasta Autun i tyle szkód wyrządzać w polach, że zaczęto na seryo obawiać się głodu. Zarządzono najprzód przeciwko tym zwierzętom zwykłe środki ludzkie, kiedy te jednak nie skutkowały, podano prośbę do oficyała biskupiego o rzucenie na nie klątwy. Oficyał był zdania, że klątwa byłaby niesprawiedliwa, gdyby nie przeprowadzono przedtem formalnego procesu. Stosownie do tego promotor, a promotorem zwał się oskarżyciel przy trybunałach duchownych, wniósł najprzód skargę przeciwko szczurom, oficyał zaś na zasadzie tej skargi nakazał im stawić się do sądu w oznaczonym terminie.
Otóż czy to przez jakąś wrodzoną krnąbrność charakteru, czy to z innego jakiegoś powodu, bo tego nam historya nie tłómaczy, dosyć że szczury nie stawiły się przed sędzią. Wówczas promotor uzyskał przeciwko nim pierwszy wyrok zaoczny i zażądał, aby przystąpiono do ostatecznego rozstrzygnięcia sprawy. Oficyał, będąc sędzią sprawiedliwym, uznał za właściwe wyznaczyć oskarżonym przynajmniej obrońcę z urzędu. Wybór jego padł na młodego Chassané’a, który właśnie rozpoczynał wtedy swoję karyerę adwokacką.
Chassanée wywiązał się świetnie z powierzonego mu zadania i, jak pisze de Thou, zdobył sobie przez to odrazu sławę znakomitego obrońcy. Widząc bowiem, że jakoś opinia publiczna jest źle usposobiona względem jego klientów, przypuszczał, że czas ją nieco załagodzi i dlatego to użył najprzód z ogromnym talentem wszelkich możliwych środków prawnych, ażeby przewlec proces. Klienci jego, mawiał on, będąc rozproszeni na znacznym obszarze terytoryalnym, nie mogą przecież stawić się tak prędko na wezwanie oficyała; zresztą byłoby niesprawiedliwem nie uwzględniać także trudności, z jakiemi jest połączona ich podróż, zwłaszcza niebezpieczeństw, które im zagrażają od kotów, czyhających na nie na wszystkich drogach, prowadzących do sądu i t. d. i t. d., aż nareszcie wyczerpawszy wszelkie możliwe excepcye dylatoryjne, nie można już było usprawiedliwić dłużej niestawiennictwa szczurów. Wtedy nie pozostawało naszemu adwokatowi nic innego, tylko przekonać sąd o niesprawiedliwości wyroku, któryby dotknął bez różnicy wszystkich szczurów zamieszkałych w biskupstwie Autun. Tu okazał się on prawdziwie natchnionym kapłanem Temidy: „Jest-że coś niegodziwszego, pyta się on sędziów, od owych kar ogólnych, które zadają cios całym rodzinom, które każą dziecku pokutować za zbrodnię ojca, które dosięgają zarówno winnych, jak niewinnych?!“ Na ten temat powiedział on jeszcze wiele innych rzeczy równie pięknych i równie wymownych, aż nareszcie doszedł do tego ze wszech miar sprawiedliwego wniosku, że sąd, nie mogąc ograniczyć swego wyroku tylko do tych szczurów, które rzeczywiście dopuściły się przestępstw im zarzucanych, powinien ze względów wyższej słuszności i polityki uwolnić je wszystkie od kary, a to w myśl zasady, że lepiej aby sto zbrodniarzy uszło z rąk sprawiedliwości, niż aby jeden oskarżony miał być niewinnie skazany.
Niewiadomo jest, jaki był rezultat praktyczny tej świetnej obrony, gdyż historyk urywa na niej swoje opowiadanie o tym tak ciekawym i tak oryginalnym procesie.
Czyż można na seryo żałować, że podobne sceny należą już do przeszłości? Czyż można na seryo mieć za złe człowiekowi, że dzisiaj sam czując się odpowiedzialnym moralnie za swoje czyny, odmawia tej zdolności bydlętom i uważałby za szaleństwo powoływać je przed kratki swoich sądów?
Oczywiście, że nie, i to tak oczywiście, że chcąc tego dowodzić ubliżyłbym tylko powadze czytelników.
Za to sądzę, że ubliżyłbym niemniej tej powadze, gdybym miał poprzestać na samem zaznaczeniu owego faktu.
Jeżeli bowiem z jednej strony nikt nie wątpi, że byłoby dzisiaj szaleństwem wytaczać zwierzętom procesa, to zdrugiej — nie jest to dla wszystkich rzeczą równie jasną, dlaczego mielibyśmy uważać odpowiedzialność karną za wyłączny przywilej człowieka? Tak jest, przywilej, nie cofam tego słowa. Jeżeli jest cóś na świecie, co się należy przestępcy w imię jego godności ludzkiej, coś, do czego on ma prawo jako człowiek, to tem jest niezawodnie kara.
Dlaczego nie może być ona równie dobrze udziałem zwierząt? Czy dlatego, że tylko człowiek bywa dobry lub zły? Nikt nie zaprzeczy, że nietylko wilki są drapieżniejsze od psów, ale nawet, że wśród tych ostatnich bywają indywidua bardzo różnego temperamentu, to łagodne i pieszczotliwe tak dalece, że je zapraszamy do naszych salonów, to znów nietowarzyskie i złośliwe do tego stopnia, że dopiero na noc spuszczamy je z łańcucha, aby strzegły nasz dom od złodziei.
Czy może dlatego, że zwierzęta nie podlegają wpływowi uczuć, które nazywamy szlachetnemi, lub też na odwrót nie stawają się ofiarami namiętności, które potępiamy ze stanowiska naszych wyobrażeń moralnych? Znamy z opisu świadka wiarygodnego wzruszającą historyą o jednej małpie, którą dwa razy odganiano od jej małego wystrzałami z fuzyi i która mimo to wróciła poraz trzeci po swój skarb najdroższy i już, już miała z nim uciec, gdy nowy wystrzał położył ją trupem.[16] A znów przeciwnie, czyż to raz widziano psa, zazdroszczącego drugiemu niektórych pieszczot lub przysmaków i wpadającego w złość z tego powodu.
A więc może dlatego, że tylko człowiek zdolny jest postępować dobrze z obawy kary, a zwierzęta byłyby nieczułe na jej wpływ odstraszający? Bynajmniej. Kto tylko zajmował się edukacyą psa, kota lub konia, ten przyzna, że karcenie jest wybornym środkiem dla wyleczania tych zwierząt od pewnych wad ich temperamentu i dla zaszczepiania w nie pewnych przymiotów dodatnich.
A więc, jeżeli z jednej strony zwierzęta podobnie jak człowiek mogą popełniać czyny, którym nadajemy nazwę dobrych lub złych; jeżeli zaś z drugiej strony są one podobnie jak człowiek czułe na bojaźń kary lub nadzieję nagrody: to dlaczego nie mielibyśmy postawić ich etyki na równi z naszą moralnością i w imię tego równouprawnienia przyznawać im także odpowiedzialność karną?
Dlatego, że przez odpowiedzialność karną w znaczeniu ludzkiem tego słowa, rozumiemy nietylko zdolność obawiania się kary, lecz także zdolność zasługiwania na nią. Dlatego, że nasza moralność nie zaczyna się i nie kończy tam, gdzie zawiązuje się lub przerywa wpływ naszych pobudek materyalnych. Dlatego że człowiek ma władzę stawać do walki z temi pobudkami, a zwierzę musi im ulegać; dlatego że człowiek ma obowiązek panować nad niemi, a zwierzę musi być ich niewolnikiem.
Obowiązek! Oto jest to niebo, o które moralność ludzka przewyższa etykę zwierzęcą.
Zwierzę bywa dobre albo dlatego że nim być musi fizycznie t. j. ze względu na swoje instynkta zmysłowe, albo dlatego, że nim być musi psychologicznie t. j. ze względu na obawę kary. Człowiek może w danym razie być dobry wbrew wszelkim swoim podnietom materyalnym i wbrew wszelkiej obawie kary, jedynie dlatego, że nim być powinien moralnie, jedynie dlatego, że uznaje nad sobą panowanie obowiązku.
Zkąd ta pewność? zapytają się niektórzy. Są prawdy w życiu, które dadzą się porównać do słońca na niejednym obrazie. Nie widzisz jego samego, a jednak jesteś przekonany, że to ono tam błyszczy.
Taką prawdą jest między innemi przywilej człowieka odpowiadania moralnie za swoje czyny w imię obowiązku, który każe mu być dobrym i w imię wolnej woli, która pozwala mu także być złym. Tyle promieni tej prawdy rozlanych jest wszędzie, że choć jej ognisko kryje się przed naszym wzrokiem, my mamy wszelkie prawo twierdzić, że ono błyszczy istotnie poza obrazem pozytywnym naszego życia, a mamy to prawo dopóty, dopóki nam nie dowiodą, że na tym obrazie nie rysuje się to arcydzieło, które nazywamy cywilizacyą ludzką.

Dr. Edmund Krzymuski.
Kraków w Marcu 1882 r.






  1. Por. CaroProblèmes de morale sociale, Paris 1876, p. 230.
  2. Dankwardt — Psychologie und Criminalrecht, str. 51.
  3. Scholten — Der freie Wille.
  4. Cless — Die Aufgabe des Staates gegenüber dem Verbrecherthume nach den Grundsätzen des Materialismus. Zürich, 1875. Por. także Krzymuski — Repressya przestępstw wobec fatalizmu filozofii współczesnej (Gazeta sąd. War. 1877 N. 17-20).
  5. Por. Reybaud — Etudes sur les Réformateurs. I. 66 (7-me édition, 1864).
  6. Revue scientifique, 14 Janvier 1882.
  7. Traité des Monitoires, Lyon, in 1668, 4°, á l‘article de l‘excellence des monitoires, pag. 27 et suiv.
  8. Comte — Cours de philosophie positive. Paris 1861. V. p. 1—83.
  9. Tak w Rigwedzie spotykamy często hymny na cześć krów. Por. Zimmer — Altindisches Leben. Berlin, 1879 str. 223.
  10. Rorarius — Quod animalia bruta saepe ratione utantur melius homine. Paryż 1548.
  11. Denique Numa Pompilius satuit, eum, qui terminum exarasset, et ipsum et boves sacros esse. Festus ad terminum, ed. Mueller p. 368.
  12. Kulm Stadtr. V. 25. Por. Geib — Lehrbuch des deutschen Strafrechts, 1862, II, str. 197.
  13. Quaeritur, quomodo sit reum pecus, quum sit irrationale, nec ullo modo legis capax. Pecora inde credendum est iussa interfici, quia tali flagitio contaminata, indignam refricant facti memoriam. (can. 4. Caus 15, qu. 1)
  14. Instit. IV, 9.
  15. Historia mei temporis ad ann. 1550.
  16. Por. Espinas — Des sociétés animales, Paris, 1878, p. 560.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krzymuski.