Napoiłem cię piołunem... (cykl)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Słoński
Tytuł Napoiłem cię piołunem...
Pochodzenie Wiśniowy sad
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Nowina”
Data wyd. 1918
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

NAPOIŁEM CIĘ PIOŁUNEM...



Napoiłem cię piołunem,
nakarmiłem cię cykutą,
dałem tobie miłość moją,
miłość jadem snów otrutą.

Dałem tobie miłość moją,
przepojoną serca szałem,
więc mi wybacz, że tak gorzko
i boleśnie cię kochałem.





KTOŚ MI MÓWIŁ...

Ktoś mi mówił dziś o tobie wieczorem,
ktoś z pod serca tajemnicę wydzierał,
kiedy łuną purpurową nad borem
dzień upalny w bladych zmierzchach umierał.

Ktoś rozbudził w piersi dawne marzenie
i tak żary spopielałe rozdmuchał,
żem się w oczu twych zapatrzył płomienie
i w melodyę twego głosu zasłuchał.





NA PRZESMUTNE TWOJE OCZY...

Na przesmutne twoje oczy
słońce rzuca blask uroczy,
wonnem kwieciem drzewa prószą,
nad przesmutną twoją duszą —
i ja kładę czucia moje
na przesmutne serce twoje.

Za zielonym, ciemnym borem
słońce zgaśnie dziś wieczorem,
wiosna minie — jak przed laty
sady strząsną wszystkie kwiaty,
jeno w sercu twem zostanie
moje wielkie miłowanie.





SZEDŁEM DO CIEBIE...

Szedłem do ciebie, szedłem do ciebie
przez mroźne wichry i znojne spieki —
gasły nade mną gwiazdy na niebie,
szumiały w borach wezbrane rzeki.

Szedłem przez bory, szedłem przez rzeki
z wiosną kwitnącą, z jesienią złotą,
ja, tułacz wieczny, pielgrzym daleki,
biegiem do ciebie przed swą tęsknotą.


Myślałem: zgubię ją na tych drogach
gdzieś za górami i za lasami,
myślałem: w obcych, dalekich progach
wreszcie będziemy zupełnie sami.

Lecz my nie sami, ach! my nie sami —
patrz — na gościniec otwarte wrota
i stoi cicha pomiędzy nami
moja tęsknota... moja tęsknota.





TUBEROZY
1

Rzuciłaś na mnie o świcie
więdnących tuberoz pęk;
miłości szał miałaś w oczach,
przeczucie śmierci i lęk.

Rzuciłaś na mnie o świcie
kochania i śmierci czar...
W upojonej woni tuberoz
palił mnie oczu twych żar.


Sączyły się słodkie jady,
kamieniał na twarzach lęk...
...Rzuciłaś na mnie o świcie
więdnących tuberoz pęk.


2

I spadły kwiaty więdnące,
jak białych motyli rój,
na szarą moją codzienność,
na krwawy mój pot i znój.

I spadły kwiaty więdnące
trującą wonią, jak czad,
na młodość moją bez szałów,
na starość moją bez lat.

Zatoczył się, zawirował
dokoła nas cały świat —

te kwiaty miały w kielichach
ust twoich słodycz i jad.

W tych kwiatach był twoich oczu
liliowy płomień i żar,
z tych kwiatów spływał powoli
kochania i śmierci czar.


3

Pod sercem swojem nie czułem
krwi wrzącej twojego ciała,
tyś nigdy w mojem objęciu
w dreszczu rozkoszy nie mdlała.

Nie kładłem ust rozpalonych
na bioder tych białość cudną,
sen tylko miałem o tobie
i dziś mi zapomnieć trudno.


Więc wciąż pamiętam, jak jawę,
ten sen — i wciąż mi jest smutno
i pachną mi tuberozy
słodyczą dziwnie okrutną.

I woła mnie coś do ciebie,
i woła mnie i odpycha...
Czai się rozkosz bolesna
na dnie kwietnego kielicha.


4

Śmiertelna słodycz twych ust
pachnie, jak kwiat tuberozy,
pełno w niej żaru i krwi,
bolesnej żądzy i grozy.

Śmiertelna słodycz twych ust
upaja trującym czadem,

płomieniem wżera się w krew,
do mózgu wsysa się jadem.

Śmiertelna słodycz twych ust
do ust mych zwolna się sączy...
Nie odchodź! Niech cały świat
w tym pocałunku się skończy!


5

I nagle dzień się rozwidnił,
pierzchł szał i rozwiał się lęk,
tylko na pustej pościeli
pozostał tuberoz pęk.





ŁZY

Musnęła mnie gałąź bzowa,
jak twoja kochana dłoń,
rozlała się wkrąg liliowa
oddechu, czy kwiatu woń.

Zwidziało mi się w księżycu,
że wrastam w kwitnące bzy
i nie wiem, czy mam na licu
ros krople, czy twoje łzy.


Więc jąłem szukać cię w bieli
płateczków rozkwitłych bzów,
a z pustej twojej pościeli
wstały upiory mych snów.

Rozbiegły się po księżycu
podpełzły pod białe bzy —
i teraz wiem, że na licu
mam łzy, ale swoje łzy.





MGŁY

Ach, jak mi ciebie żal! Ach, jak mi żal
uśmiechów, co z twych ust na zawsze zbiegły!
Ach, jak mi żal, żeś tak odeszła w dal,
w te siwe mgły, co między nami legły.

Nie bije już, niby skrzydłami ptak
pod sercem mem twe serce i nie woła...
I jesteś tu i wciąż mi ciebie brak,
więc z każdym dniem włos bielszy zgarniam z czoła.

I patrzę w noc i myślę: — To nie ty,
mój słodki śnie pod słońcem i kwiatami! —
I płyną łzy, jak piołun gorzkie łzy
na siwe mgły, co legły między nami.





ZERWANA MIŁOŚĆ

Zerwana miłość — dwa słowa,
dwa słowa i więcej nic,
a łzy wybiegły z pod powiek,
a łzy stoczyły się z lic.

Zerwana miłość... Nikt nie wie,
Bóg chyba jeden i ty,
dlaczego po tych dwóch słowach
polały się z oczu łzy!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).