Strona:Edward Słoński - Wiśniowy sad.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sączyły się słodkie jady,
kamieniał na twarzach lęk...
...Rzuciłaś na mnie o świcie
więdnących tuberoz pęk.


2

I spadły kwiaty więdnące,
jak białych motyli rój,
na szarą moją codzienność,
na krwawy mój pot i znój.

I spadły kwiaty więdnące
trującą wonią, jak czad,
na młodość moją bez szałów,
na starość moją bez lat.

Zatoczył się, zawirował
dokoła nas cały świat —