Miljon posagu (Kraszewski, 1872)/Tom I/Dwór pana hrabiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Miljon posagu
Pochodzenie Miljon posagu (zbiór)
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

DWÓR PANA HRABIEGO.

Około jedenastej nocnej, powozik Seweryna zabiegał przed ganek pałacyku Śliwińskiego. Pomimo ciemności, ciekawie się w około oglądał przybyły, chcąc, korzystając z tej dziwnej nocnej wizyty, bliżej obejrzeć miejsce. — Obszerny dziedziniec obwiedziony białemi słupy z wazonami, osadzony staremi topolami, z krągłym trawnikiem w pośrodku, zamknięty był domem mieszkalnym z kolumnadą i dwoma oficynami porządnemi.
Na bramie były herbowne znaki.
Sam dom budowany przez najoryginalniejszego ze skąpców, nosił ślady na sobie dwoiste: skąpstwa i nieumiejętności.
Ojciec powoli, oszczędnie, z wyrachowaniem co tańsze, co dłużej potrwa, założył; syn nic nie umiejący, zgadujący tylko jakby co być powinno, dokończył.
Były tam rzeczy niesłychane. Proporcje kolumn osobliwsze i kapitele ekscentryczne, okna z małemi szybami, obok gzymsów i ozdób z kamienia i gipsu nasadzonych nie w miejscu. Dzieła syna widocznie rozeznać było można; wszystko co hrabia Hubert przyczynił, naśladowało gdzieś najrzane rzeczy, ale niedokładnie i fałszywie.
Z po za oficyn wyglądała wychuchana, wytworna stajnia; za nią poczynał się angielski ogród ze zwierzyńcem, utwór Huberta. Gdy Seweryn nadjechał, światła były jeszcze we wszystkich oknach, ruch w dziedzińcu. W ganku stała gromadką dwornia hrabiego, pod naczelnikiem swym rotmistrzem Wiłą.
Zaledwie wysiadłszy Seweryn spytał:
— Jak się ma hrabia?
— Trochę lepiej... oczekuje niecierpliwie na pana.
To mówiąc rotmistrz, przez sień oświeconą wprowadził Seweryna do salonu, wychodzącego trojgiem drzwi parapetowych na ogród. Salon ten ozdobiony świeżemi meblami z Warszawy sprowadzonemi, zastawiony był niemi najniedorzeczniej. Stare sprzęty, które Hubert nauczył się cenić, mięszały się z nowemi nabytkami, krzycząc jedne przy drugich. Zupełny nieład tu panował, krzesła rozprysły się po sali, stoły bokiem do siebie jak do pojedynku postawały, lampa paliła się w oknie. Przy lampie siedziała kobieta wytwornie ubrana, piękna, słusznego wzrostu, zuchwałego twarzy wyrazu. Ta ukłoniła się milcząc Sewerynowi, zmierzyła go wzrokiem ciekawym i powoli odeszła. Była to druga czy trzecia metresa Huberta, panna Drolling, Niemka, którą wywiózł z Wiednia.
Zaledwie miał czas na nią rzucić okiem, ale i wielką piękność jej i najniestosowniejszy ubiór mógł ocenić. Twarz choć młoda zeszpecona wyrazem samowoli i gwałtowności, namarszczona ślicznemi brwiami, dumnie i pogardliwie wzniesionemi usteczkami, malowała to życie zgryzot, boju, bojaźni, którem żyć musiała hrabiowska kochanka. Biedna! jak gdyby swoje poniżenie zatrzeć czemś chciała... cała się w kosztowności i błyskotki okryła. Nie tyle może dla stroju one włożone były, co dla okazania obcemu zamożności wytworności, stopy na jakiej tu była. Obie ręce, a rączki miała prześliczne, od kostki do łokcia prawie okrywały najrozmaitsze bransolety, iskrzące się przy świetle lampy, na szyi fermoar i kolje z prawdziwych ametystów z brylantami, ogromna brosza na sukni, śliczna szatelena u pasa. Cały stoliczek przed nią zarzucony kosztownemi gracikami.
Wszystko to razem czuć tylko dawało, że panna Tekla poniżenie swoje rozumiała i zatrzeć je usiłowała tem, co nic nie zaciera i niczego nie zakrywa, chyba dla ciżby ostatniej.
Salon urządzony pewnie z porady panny Tekli, byłby najsmutniejszego rozśmieszył, taka tu była mieszanina rzeczy nie spotykających się gdzieindziej, wytwornych i niesmacznych i znać tylko było, że panna Drolling domyślała się, że jest gust na świecie a sądziła że mieć go powinna, skoro ma pieniądze do rozporządzenia. Niestety! gust najtrudniej kupić.
Dwór hrabiego otoczył z ciekawością Seweryna. Na czele jego stał rotmistrz Wiła, potężnego wzrostu, barczysty mężczyzna w czamarce zawiesisto szamerowanej i widocznie na przybycie obcego włożonej. Łysa głowa, blond włosami z tyłu zaczesanemi ubrana, wznosiła się nad tym ogromnym klocem z kości i mięsa. Małe oczki bez koloru w pomarszczonych chodziły powiekach; pod ogromnym nosem konopiate wisiały wąsy, coraz poprawiane i podkręcane co chwila. Na ręku kilka pierścieni, bogaty łańcuszek na kamizelce. Za rotmistrzem szedł jakby dla kontrastu maleńki człowieczek pan Durczyński, nie młody już, znać z miny zakrawający na dowcipnisia i błazna. Ręce chude i długie, twarz koścista pomarszczona, włos szpakowaty, oczki czarne, gęba wykrzywiona dziwacznie. Na nim stary frak granatowy i cały strój stosowny... Za panem Durczyńskim szli jeszcze trzech czy czterech rezydentów i błaznów rozmaitych twarzy i strojów; tłuszcza podrzędna, pod naczelnictwem rotmistrza zostająca. Rotmistrz był totumfackim w domu, on kierował stajnią, zawiadował końmi, dysponował myśliwstwem, wyszukiwał różowych twarzyczek i czasem plenipotentował w powiatowem mieście...
Przeciwnie pan Durczyński, nic nie robił, kpił tylko, dawał kpić z siebie, jadł, pił, spał... i nigdy się nie gniewał. Tak podle potulnego człowieka trudno było znaleźć drugiego. Hrabia też wysoce go cenił i kiedy niekiedy dawał mu krom starego fraka, jakie sto złotych gratyfikacji, gdy się dobrze nim ubawił. Biedny Durczyński nigdy nie bywał w złym humorze, zawsze i na zapotrzebowanie wesół, udawał przybyłe osoby wybornie, umiał mnóstwo wierszyków i anegdotek, które nieźle deklamował. Przed laty był nauczycielem domowym, ale raz poznawszy się wypadkiem z hrabią, pomiarkował, że u jego boku było dla niego miejsce i osiadł. Lat dziesięć już nie rozstawali się... Bez Durczyńskiego hrabia był jak bez ręki... ziewał, nudził się i nie wiedział co robić.
Kiedy ten tłum darmozjadów obstąpił Seweryna, z ciekawemi minami, z wytrzeszczonemi ślipiami, gdy młody człowiek ujrzał się przedmiotem żywej ciekawości, a przyszło mu na pamięć, jak powszednim chlebem były tu niewczesne żarty i bolesne mistyfikacje, pożałował chwilę, że się dał sprowadzić.
— Chodźmy więc do pana hrabiego, — rzekł do rotmistrza.
— Hrabia, — przerwał wysuwając się z pod łokcia rotmistrzowi Durczyński, — trochę usnął, może by go nie budzić.
— Ale był bardzo cierpiącym?
— Przez parę godzin... teraz zdrzemnął się.
— Możemy służyć herbatą? — spytał rotmistrz grając rolę gospodarza...
Seweryn skłonił się w milczeniu.
Nie wiedzieć o czem było rozmawiać, co robić, stał jak na szpilkach.
Panna Tekla ukazała się znowu we drzwiach salonu, okryta na ten raz szalem białym kosztownym, i widocznie zdobywając się na odwagę, którą grała przesadzając, usiadła u stoliczka.
Niebieskie jej pełne blasku oczy przebiegły po zgromadzeniu i ustanowiły się na Sewerynie z uwagą.
— Niechże dają herbatę — rzekła po polsku, z wyraźnym jednak akcentem niemieckim — panie rotmistrzu!
— Kazałem już... Proszę pana siadać. — Seweryn padł raczej niż usiadł na krześle. Milczenie; komenda tylko pana rotmistrza szepce po cichu... Seweryn ziębnie ile razy wspomni, że go mogą wybrać za cel jakiej mistyfikacji.
Ale chwilkę tylko trwało utrapione to milczenie i utrapieńsza jeszcze urywana rozmowa.
— Hrabia się obudził! Hrabia prosi! — zawołał pan Durczyński.
— Chodźmy!
Pospieszyli przez drzwi w lewo wiodące i minąwszy dwa pokoje, z których jeden bilardowy, drugi biblioteczkę imitujący, do sypialni hrabiego. Obszerny pokój z alkową, na której podwyższone piękne mahoniowe, z pawilonem stało łoże. Głąb, boki, sufit jego okryte były zwierciadłami.
Wielkie bióro pyłem przysute, kilka zielonych skórą wybijanych fotelów elastycznych, komin marmurowy, zdobiły sypialnię. Okna jej zapuszczone były ślicznemi story, ale zmiętemi i zwalanemi. Kilka psów różnego rodu leżały na poduszkach, w kątach, na kanapie.
Hrabia postrzegłszy Seweryna, wyciągnął rękę ku niemu.
— Wierz mi pan, — zawołał — do śmierci masz we mnie najszczerszego przyjaciela! Tak mu jestem obowiązany! z serca! z serca!
— A noga panie hrabio!
— A! rób sobie z nią co chcesz, odcinaj byle nie bolała! boli, spuchła!
— Zobaczymy!
Rotmistrz zbliżył świecę, ruszyli się słudzy, odsłoniono kołdry, odwinięto bandaże, które zręcznie odjął Seweryn unosząc chorą nogę w powietrzu i pokazało się obrzęknienie znaczne i czerwoność.
— Postawimy pijawki, — rzekł Seweryn.
— Szkaradna rzecz! kole to nieznośnie i obrzydliwe stworzenie — rzekł hrabia.
— Cóż kiedy go niczem zastąpić nie można. Mamyż pijawki?
— Panie Durczyński, do ochmistrzyni...
— Są u panny Tekli, — rzekł rotmistrz. — Na imię panny Tekli, hrabia spojrzał Sewerynowi w oczy, potem na Wiłę. Wiła kiwnął głową, jakby mówił — widział.
Seweryn usiadł na krześle obok hrabiego; ten już na widok obcego w swoim domu, niepohamowanej nabierał ochoty figla mu niewinnego wypłatać, oczy mu się paliły.
— Widziałeś, — rzekł, — moją Teklusię...
— Tę panią w salonie? — spytał Seweryn.
— Tę panią... tylko mi jej nie zbałamuć, korzystając z mojej słabości — dodał śmiejąc się.
— O! panie hrabio! nikogom jeszcze w życiu nie miał szczęścia zbałamucić.
— Doprawdy, ani nawet Anusi?
To wspomnienie krwią oblało Seweryna, który się zżymnął.
— Przepraszam pana, nie mówmy o tem.
— Wierzę że jesteś poczciwszy odemnie starego łotra. Ale dla tego boję się o Teklusię.
— Gdybym przynajmniej, — rzekł przybyły usiłując się do dziwnego tonu rozmowy nastroić — gdybym przynajmniej mógł walczyć z hrabią. Ale cóż ja, ubogi chłopak, dla panny Tekli znaczyć mogę? Tego rodzaju zdobycze pospolicie się płacą...
Hrabia westchnął.
— Starzy płacą, a młodym samo idzie.
— Wszyscy płacą, — rzekł Seweryn — i wszyscy się oszukują... bo z przeproszeniem... każdy potem żałuje trochę targu dobiwszy, nieprawdaż?
Hrabia uśmiechnął się przymuszenie, pogładził po czole.
— Mój drogi panie, — rzekł, — na świecie podobno i to co się zowie daremnem, co człowiek kupi sercem, duszą, sobą i poświęceniem przyszłości, nazwać można marché de dupe.
— Co to pan hrabia mówi? — śmiejąc się spytał Durczyński, który z za pawilonu głowę wyścibiał. — Marsz do czego? homerycznym śmiechem rozległ się pokój sypialny, Seweryn zczerwieniał; szczęściem pijawki przyniesiono.
Hrabia się zmarszczył... trzeba było wytrzymać ukąszenie dwudziestu kilku pyszczków!
Ale w czasie gdy się zabierano do roboty, kiwnął na Wiłę i począł mu coś szeptać na ucho śmiejąc się... Wiła aprobował, potem zdawał się sprzeciwiać, potem nareszcie zgodził się. Seweryn nie bez bojaźni, postrzegł tę naradę tajemniczą; ciągle się jakiejś mistyfikacji obawiając, z drugiej strony w głowie mu się pomieścić nie mogło, żeby hrabia miał ochotę cierpiący, z nogą potłuczoną wywdzięczyć figlem jakim, za staranie które tak zdawał się cenić wysoce. Wiła na chwilę zniknął, ale natomiast ukazała się przez drzwi sąsiedniego salonu panna Tekla, która czegoś zdawała się szukać w biblioteczce. Było to może jak bransoletki i szal, nadaniem sobie jakoś tonu, okryciem się nową błyskotką.
Z kupionego towaru, usiłowała się przerobić w oczach obcego na heroinę romansu.
Noga opatrzoną została; podano w sypialnym pokoju herbatę, na wspaniałych srebrach, z wytwornemi dodatkami, których zbytek zdradzał niespokojne przygotowanie. Hrabia ściskał rękę Seweryna i dziękował.
Darmozjady połapawszy każdy po filiżance i zagarnąwszy co tylko zagarnąć się dało do zjedzenia, nalawszy sobie dobrą dozę rumu, z Durczyńskim na czele, który kieszeń wyładował ciasteczkami, odstąpili nieco, aby pożywać spokojnie. Seweryn został u łóżka. Hrabia z zajęciem zbliżał się do niego, wdzięczność jego zdawała się być żywą i prawdziwą.
— Pan mnie znasz z jednej nieszczęśliwej awantury, w której więcej jest winy rotmistrza niż mojej — rzekł, — musisz się mną brzydzić? nieprawdaż... i wiele cię to kosztuje, że jesteś w moim domu.
— Ale, — dodał, — wszystko olbrzymieje zdaleka... nie wierz wiele złemu, które o mnie słyszałeś. Jestem trochę łotr to prawda, trochę rozpustnik, ale każdy z nas w duszy taki, tylko się jeden kryje, drugi nie widzi potrzeby... Lubię błaznować, otaczam się takimi ludźmi, jak oto ci — i wskazał na zajadających. — To są wszystko przeciwko mnie kreski. Ale potrzeba mnie bliżej poznać, a możebyś i pan ostrych zasad, i niepohamowanego życia, znalazł co dobrego we mnie. Ludzie powiększają wszystko złe chętnie.
— Nie lubię pracy, — mówił dalej, — życie chcę mieć użyciem, to niesie samo karę za sobą. Nudzę się i zużywam! Lituj się więc kiedy chcesz, ale nie gardź mną... krzywdy ludzkiej nie mam na sumieniu... mogę to śmiało powiedzieć.
— Pozwolisz mi hrabio, mówić szczerze? — spytał cicho Seweryn.
— Proszę o to.
— A więc powiem, co najbardziej mam za złe, czego pojąć i pogodzić z szlachetnym charakterem nie umiem.
— Ah! to zapewne szalonego kroku do domu krajczego — zawołał hrabia, — nie mówmy o tem, winienem... ale więcej niż ja... ci! — I znowu wskazał na jedzących i pijących w kącie.
— Nie masz wyobrażenia — dodał, — co to za podłe stworzenia.
— Godziż się żyć z niemi?
— Wytłumacz mi pan jeśli potrafisz, dla czego się bez nich obejść nie umiem. To mi potrzebne jak psy i konie.
— Panie hrabio, ale w ich osobie upodla się przed tobą człowiek, a tyś sam człowiekiem.
— Myślisz pan, że bardzo wielkie, piękne mam wyobrażenie o ludzkości? O mój drogi panie! Dobrze ci z tem, żeś jeszcze tak młody. Niby się szanuje ludzkość, póki się jej nie pozna! Plwam na nią... gardzę... nie wierzę w ideały żadne.
Westchnął hrabia, ale jakby natychmiast pożałował chwili smutku i poważniejszej rozmowy, zawołał:
— Durczyński! tańcuj!
Na ten niespodziewany rozkaz osłupiał Seweryn, myśląc że uszy zwiodły. Stary eks-profesor, porwał się susem z kanapy na pański rozkaz.
Było coś bolesnego, przykrego w widoku tak spodlonego człowieka, w tej starości, nie umiejącej się szanować i nie poszanowanej.
Wszyscy zajadający poczęli jakiś taniec chórem śpiewać, a Durczyński z dziwnemi pantominami tańcować. Seweryn ogłupiał.
— Durczyński w kąt! — zawołał hrabia. I Durczyński ukłoniwszy się dziwacznie wśród oklasków ciżby, wsunął się na kanapę, przeciw swojej filiżanki. Ale... o zgrozo! herbata z rumem była wypita... a ciastka znikły mu z kieszeni.
— Jaśnie wielmożny grafie! — zawołał tragicznie Durczyński włażąc na stolik i machając rękoma, — proszę o głos!
— Cóż powiesz?
— Krzywda mi się stała...
— Jaka?
— Proszę o głos i cierpliwość. Wiadomo jaśnie wielmożnemu grafowi, że kocham się w ekonomównie, pannie Petronelli, która mi płaci obojętnością i kułakami. Nic tak przywiązania nie wzmaga jak szturchańce; miłość więc moja wzrasta z sińcami. Myśl zajęta wdziękami Petronelli, na każdym kroku idzie ze mną i wszędzie mną kieruje. Gdy roznoszono ciasteczka, przyznaję... furtum feci, napakowałem ich w kieszenie. Ale nie podłe łakomstwo mną kierowało, nieszczęsna, zapamiętała miłość. Dla niej były biszkokty i makaroniki, które przysiadłszy macerowałem w kieszeni.
W czasie baletu mego, gdym miał szczęście być przez waszą grafowską mość okryty oklaskami zasłużonemi, bom sobie o mało nóg nie powykręcał, oto ta ciżba, oto ta tłuszcza, oto ci ludzie wykradli mi ciastka... wypili herbatę z rumem dolanym dla zapomnienia o moich nieszczęściach miłosnych i szturchańcach przeszłych! Proszę sprawiedliwości! Błagam jej!
Głośne śmiechy towarzyszyły tej mowie, której Seweryn wysłuchał przecierając sobie oczy. Hrabia odezwał się.
— Oto mój wyrok. Co się zjadło, to przepadło, dać panu Durczyńskiemu ciasteczek i herbaty; ale z warunkiem. Miłość jego dla panny Petronelli, niezgrabna i niefortunna, cały ród męzki w jego osobie znieważa.
Godziż się nie być kochanym, a być bitym? panu Durczyńskiemu dany jest ostateczny termin dwadzieścia cztery godziny, po upływie którego obowiązany złożyć dowody, że został kochanym i zwyciężył.
— To będzie trochę trudno — rzekł skrobiąc się w głowę stary błazen — bo... JW. grafie... chybabym działał przez plenipotenta, sam czując się inpotentem.
Szalone śmiechy znowu koncept ten pokryły. Durczyńskiemu postawiono rum z flaszką, dozwalając za dowcipne słowo uraczyć się do woli.
Wszedł rotmistrz Wiła i znowu do hrabiego się zbliżywszy, coś mu szeptał.
— Czuję się sennym — rzekł hrabia — dobranoc. Rotmistrz pokaże panu jego apartament, wybacz jeżeli by ci nie było dosyć wygodnie, sam nie mogę wstać, ale spodziewam się...
— Będzie mi dobrze, — rzekł Seweryn, — niech hrabia będzie spokojny, nie przywykłem do wielkich wygód...
— Dobra noc.
Poważnie, w milczeniu pan Wiła przeprowadził Seweryna, przez biblioteczkę, bilardowy pokój i salon.
W salonie siedziała jeszcze panna Tekla, która ukłoniła się i na kilka słów wyrzeczonych po cichu przez Wiłę, poszła do hrabiego.
Seweryna wywiódł rotmistrz z salonu do sieni, z sieni we drzwi, w które gdy wchodzili, ludzie stojący tu dusili się od śmiechu. Seweryn tego nie widział.
Minąwszy przedpokój, szybko weszli do pokoju w którym było prawie ciemno, jedna lampa paliła się w kątku. Pan rotmistrz wiódł za sobą służącego.
— Niech że się pan rozbiera i kładzie, — rzekł szybko — potrzebujesz pewnie spoczynku. — Seweryn odurzony, zmięszany słuchał jak dziecko, ani się obejrzał po pokoju, który jednakże, na jedno uważniejsze spojrzenie, wydał by mu się dziwną przynajmniej dla niego sypialnią.
W pokoju tym pełno było kwiatów, na oknach, na etażerkach, w kątach. Jeden stół ogromny ze zwierciadłem pokryty był muślinem, kilka niskich wygodnych sofek stały przy ścianach, na jednej z nich leżała ogromna czarna chustka kobieca. Łóżko z brązami, osłonione muślinem, paradowało na podwyższeniu, łóżko przybrane, miękkie, sybaryty lub kobiece. W mgnieniu oka rozebrano Seweryna, rotmistrz dał dobranoc i ze służącym wyniósł się za drzwi. Na stoliczku u łóżka paliła się lampa, młody nasz chłopiec z fajką w ustach, przewracał książkę, którą znalazł tu roztwartą i dumał.
Książką tą byli Rozbójnicy Schillera. Seweryn wpadł na monolog Moora i czytał, czytał jak to się czasem czyta oczyma, myśląc o czem innem. Tyle najrozmaitszych dumać wiły mu się po głowie.
Pół godziny tak może upłynęło.
W tem drzwi pierwszego pokoju otwierają się po cichu.
Seweryn ucha nastawił.
Rzecz dziwna, słyszy westchnienie i jakby szelest kobiecej sukni, krew wystąpiła mu na twarz.
— Co to jest? myśli. — Zdaje mi się!
Ale w tem i drugie drzwi się otwierają, we drzwiach staje postać kobieca... To panna Tekla, głową odwrócona ku drzwiom, odpina warkocz, rozpuszcza włosy, postępuje wolnym krokiem nie patrząc, sądząc się widocznie samą... Składa na stoliczku swoje bransolety, broszę, rękawiczki; wyciąga znużone ręce, odpina suknię.
Seweryn stracił przytomność i nie wiedział co począć z sobą... nie miał głosu, by się odezwać... Ona nie widziała go; zrzuciwszy szal, rozpuściwszy długi warkocz włosów, postąpiła ku łóżku.
W tem krzyk dał się słyszeć...
Ujrzała Seweryna, który z otwartemi usty, nie śmiejąc się ruszyć, leżał sparty na poduszce.
— Co pan tu robisz!
— Pani, ja nie wiem.
— Ale to jest niegodnie... to...
— Pani...
Ledwie tych kilka słów przemówić mogli, gdy drzwi rozwarły się z łoskotem i hrabia, niesiony na ręku służących, z całą swoją czeredą ukazał się.
Panna Tekla wściekle rzuciła się ku niemu łając wszystkiemi językami, jakie umiała, po polsku, po niemiecku, po rusku, po francusku, hrabia zachodził się od śmiechu.
— To mnie uleczy! — wołał. — Daruj! daruj! panie Sewerynie! Nie ma dalibóg za co się gniewać. To rotmistrz skomponował ci tę siurpryzę, szkoda tylko, że panna Tekla za wcześnie się postrzegła. O! wybornie!
Rotmistrz śmiał się chowając w kącie od panny Tekli, która uderzywszy go w twarz, przebiła się przez ludzi i uciekła.
Seweryn nie wiedząc czy się ma gniewać, czy śmiać, i nie czując się tak bardzo obrażonym, chwycił się z łóżka, nie mogąc pohamować wesołości, którą w nim mimowolnie ta pocieszna wzbudziła mistyfikacja. Przypominając sobie podziwienie Drolling, jej gniew, jej skok ku rotmistrzowi i dany mu policzek, trudno było w istocie nie pośmiać się trochę.
Hrabia stękał na nogę i zawodził. Podano szlafrok Sewerynowi, a Hubert z chorą nogą spoczął na łóżku panny Tekli.
— Szampańskiego wina! — zakrzyczał gospodarz, — zdrowie mojego gościa i panny Tekli, zdrowie rotmistrza.
— Bylebyś hrabia nie pił! — rzekł rozbrojony Seweryn...
— Jeden kieliszeczek!
— Lepiej by żadnego...
Wniesiono tacę, kielichy i z wielką radością rezydentów, którzy szampańskie wino pili z uszanowaniem, dobyto butelek.
— Nie gniewasz się? — rzekł hrabia do Seweryna.
— Panna Tekla chyba gniewać się za to może, — odparł grzecznie chłopiec. — Boję się żeby mnie nie posądziła o należenie do spisku.
— Wszystko się skończyło na rotmistrzu, — kielich w górę wznosząc, zawołał Durczyński. — Zdrowie twarzy pana rotmistrza, która życzenia tego najbardziej zdaje się potrzebować.
— Policzek od kobiety... przyjmuję zawsze z radością — odparł Wiła.
— Pijże rotmistrzu!
Wesoło chichocząc, rozeszli się wszyscy; nareszcie hrabiego zaniesiono do jego pokoju, a Seweryna przeprowadzono do przygotowanego apartamentu, na ten raz snu już mu nie przerywając. Nazajutrz rano hrabia miał się lepiej, panna Tekla nie pokazała się a Seweryn po śniadaniu odjechał.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.