Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A więc powiem, co najbardziej mam za złe, czego pojąć i pogodzić z szlachetnym charakterem nie umiem.
— Ah! to zapewne szalonego kroku do domu krajczego — zawołał hrabia, — nie mówmy o tem, winienem... ale więcej niż ja... ci! — I znowu wskazał na jedzących i pijących w kącie.
Nie masz wyobrażenia — dodał, — co to za podłe stworzenia.
— Godziż się żyć z niemi?
— Wytłumacz mi pan jeśli potrafisz, dla czego się bez nich obejść nie umiem. To mi potrzebne jak psy i konie.
— Panie hrabio, ale w ich osobie upodla się przed tobą człowiek, o tyś sam człowiekiem.
— Myślisz pan, że bardzo wielkie, piękne mam wyobrażenie o ludzkości? O mój drogi panie! Dobrze ci z tem, żeś jeszcze tak młody. Niby się szanuje ludzkość, póki się jej nie pozna! Plwam na nią... gardzę... nie wierzę w ideały żadne.
Westchnął hrabia, ale jakby natychmiast pożałował chwili smutku i poważniejszej rozmowy, zawołał:
— Durczyński! tańcuj!
Na ten niespodziewany rozkaz osłupiał Seweryn, myśląc że uszy zwiodły. Stary eks-profesor, porwał się susem z kanapy na pański rozkaz.
Było coś bolesnego, przykrego w widoku tak spodlonego człowieka, w tej starości, nie umiejącej się szanować i nie poszanowanej.
Wszyscy zajadający poczęli jakiś taniec chórem śpiewać, a Durczyński z dziwnemi pantominami tańcować. Seweryn ogłupiał.
Durczyński w kąt! — zawołał hrabia. I Durczyński