Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie może liczyć, przy cięższej urazie — tu spojrzał na Marją.
— Przecież jadę.
Marja miała ciche łzy w oczach. — Ciotka dodała:
— Bohatersko! ale ja bym się na to zdobyć nie potrafiła...
— Niech sobie robi jak mu się podoba — szepnął cicho krajczy. — Spes in Deo, wszystko będzie dobrze.
— Jak Boga kocham nie rozumiem — dodał Kulikowicz — to coś na romans zakrawa...
Seweryn pożegnał wszystkich, a w progu pociągnąwszy za sobą Kulikowicza, rzekł mu do ucha:
— Pamiętaj pan, że choć nogi nastawiam, ale i połamać potrafię.
Oczekujące konie hrabiego, zaprzężone do lekkiego powoziku, wiatrem się uniosły z przed ganku. Noc była już jasna choć jeszcze część chmury okrywała widnokrąg.





DWÓR PANA HRABIEGO.

Około jedenastej nocnej, powozik Seweryna zabiegał przed ganek pałacyku Śliwińskiego. Pomimo ciemności, ciekawie się w około oglądał przybyły, chcąc, korzystając z tej dziwnej nocnej wizyty, bliżej obejrzeć miejsce. — Obszerny dziedziniec obwiedziony białemi słupy z wazonami, osadzony staremi topolami, z krągłym trawnikiem w pośrodku, zamknięty był domem mieszkalnym z kolumnadą i dwoma oficynami porządnemi.
Na bramie były herbowne znaki.
Sam dom budowany przez najoryginalniejszego ze