Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzeba było posłuchać i bić czołem przed cudnie uszytemi na tem tle powiastkami.
Jedna panna Scholastyka nie uwierzyła temu, druga Marja.
Słowo przecież najniedorzeczniejsze tyle ma mocy na człowieku! Anna była w istocie tak piękną! tak piękną, że i Marja w cichości nie jedną łzę wylała, choć rozum myśl winy Seweryna odpychał.
Kończyła się wieczerza skromna, deszcz jeszcze lał ulewny, gdy posłaniec od hrabiego zjawił się we drzwiach
— Zastaję pana Kotlinę?
— Jestem... co takiego?
— Oto list... czekam z końmi na pana.
Karteczka ręką hrabiego napisana zawierała te słowa:
„Mój szlachetny nieprzyjacielu! — Ratuj jeśli w Boga wierzysz — gorę z bolu, w drodze do domu noga spuchła i nieznośnych doznaję boleści — doktor wyjechał, jak mi donoszą — jeśli mi odmówisz pomocy, w łeb sobie strzelę, bo nie umiem cierpieć.“
— Co to jest? — spytał krajczy.
I wszyscy spojrzeli na Seweryna, który chował zarumieniony kartkę do kieszeni.
— Hrabia chory, doktora nie ma, prosi mnie o ratunek.
— Pan pojechałbyś do niego? — spytała Scholastyka — do tego...
— Ktokolwiek jest, cierpi — odrzekł Seweryn wstając.
Kulikowicz ruszył ramionami.
— Tem lepiej.
— I ja bym to powiedział, gdybym nie był chrześcjaninem — powoli odparł Seweryn.
— Osobiście wiele wycierpiałem od niego, ale to się