Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszyscy płacą, — rzekł Seweryn — i wszyscy się oszukują... bo z przeproszeniem... każdy potem żałuje trochę targu dobiwszy, nieprawdaż?
Hrabia uśmiechnął się przymuszenie, pogładził po czole.
— Mój drogi panie, — rzekł, — na świecie podobno i to co się zowie daremnem, co człowiek kupi sercem, duszą, sobą i poświęceniem przyszłości, nazwać można marché de dupe.
— Co to pan hrabia mówi? — śmiejąc się spytał Durczyński, który z za pawilonu głowę wyścibiał. — Marsz do czego? homerycznym śmiechem rozległ się pokój sypialny, Seweryn zczerwieniał; szczęściem pijawki przyniesiono.
Hrabia się zmarszczył... trzeba było wytrzymać ukąszenie dwudziestu kilku pyszczków!
Ale w czasie gdy się zabierano do roboty, kiwnął na Wiłę i począł mu coś szeptać na ucho śmiejąc się... Wiła aprobował, potem zdawał się sprzeciwiać, potem nareszcie zgodził się. Seweryn nie bez bojaźni, postrzegł tę naradę tajemniczą; ciągle się jakiejś mistyfikacji obawiając, z drugiej strony w głowie mu się pomieścić nie mogło, żeby hrabia miał ochotę cierpiący, z nogą potłuczoną wywdzięczyć figlem jakim, za staranie które tak zdawał się cenić wysoce. Wiła na chwilę zniknął, ale natomiast ukazała się przez drzwi sąsiedniego salonu panna Tekla, która czegoś zdawała się szukać w biblioteczce. Było to może jak bransoletki i szal, nadaniem sobie jakoś tonu, okryciem się nową błyskotką.
Z kupionego towaru, usiłowała się przerobić w oczach obcego na heroinę romansu.
Noga opatrzoną została; podano w sypialnym pokoju