Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rym było prawie ciemno, jedna lampa paliła się w kątku. Pan rotmistrz wiódł za sobą służącego.
— Niech że się pan rozbiera i kładzie, — rzekł szybko — potrzebujesz pewnie spoczynku. — Seweryn odurzony, zmięszany słuchał jak dziecko, ani się obejrzał po pokoju, który jednakże, na jedno uważniejsze spojrzenie, wydał by mu się dziwną przynajmniej dla niego sypialnią.
W pokoju tym pełno było kwiatów, na oknach, na etażerkach, w kątach. Jeden stół ogromny ze zwierciadłem pokryty był muślinem, kilka niskich wygodnych sofek stały przy ścianach, na jednej z nich leżała ogromna czarna chustka kobieca. Łóżko z brązami, osłonione muślinem, paradowało na podwyższeniu, łóżko przybrane, miękkie, sybaryty lub kobiece. W mgnieniu oka rozebrano Seweryna, rotmistrz dał dobranoc i ze służącym wyniósł się za drzwi. Na stoliczku u łóżka paliła się lampa, młody nasz chłopiec z fajką w ustach, przewracał książkę, którą znalazł tu roztwartą i dumał.
Książką tą byli Rozbójnicy Schillera. Seweryn wpadł na monolog Moora i czytał, czytał jak to się czasem czyta oczyma, myśląc o czem innem. Tyle najrozmaitszych dumać wiły mu się po głowie.
Pół godziny tak może upłynęło.
W tem drzwi pierwszego pokoju otwierają się po cichu.
Seweryn ucha nastawił.
Rzecz dziwna, słyszy westchnienie i jakby szelest kobiecej sukni, krew wystąpiła mu na twarz.
— Co to jest? myśli. — Zdaje mi się!
Ale w tem i drugie drzwi się otwierają, we drzwiach staje postać kobieca... To panna Tekla, głową odwrócona ku drzwiom, odpina warkocz, rozpuszcza włosy, postę-