Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czele jego stał rotmistrz Wiła, potężnego wzrostu, barczysty mężczyzna w czamarce zawiesisto szamerowanej i widocznie na przybycie obcego włożonej. Łysa głowa, blond włosami z tyłu zaczesanemi ubrana, wznosiła się nad tym ogromnym klocem z kości i mięsa. Małe oczki bez koloru w pomarszczonych chodziły powiekach; pod ogromnym nosem konopiate wisiały wąsy, coraz poprawiane i podkręcane co chwila. Na ręku kilka pierścieni, bogaty łańcuszek na kamizelce. Za rotmistrzem szedł jakby dla kontrastu maleńki człowieczek pan Durczyński, nie młody już, znać z miny zakrawający na dowcipnisia i błazna. Ręce chude i długie, twarz koścista pomarszczona, włos szpakowaty, oczki czarne, gęba wykrzywiona dziwacznie. Na nim stary frak granatowy i cały strój stosowny... Za panem Durczyńskim szli jeszcze trzech czy czterech rezydentów i błaznów rozmaitych twarzy i strojów; tłuszcza podrzędna, pod naczelnictwem rotmistrza zostająca. Rotmistrz był totumfackim w domu, on kierował stajnią, zawiadował końmi, dysponował myśliwstwem, wyszukiwał różowych twarzyczek i czasem plenipotentował w powiatowem mieście...
Przeciwnie pan Durczyński, nic nie robił, kpił tylko, dawał kpić z siebie, jadł, pił, spał... i nigdy się nie gniewał. Tak podle potulnego człowieka trudno było znaleźć drugiego. Hrabia też wysoce go cenił i kiedy niekiedy dawał mu krom starego fraka, jakie sto złotych gratyfikacji, gdy się dobrze nim ubawił. Biedny Durczyński nigdy nie bywał w złym humorze, zawsze i na zapotrzebowanie wesół, udawał przybyłe osoby wybornie, umiał mnóstwo wierszyków i anegdotek, które nieźle deklamował. Przed laty był nauczycielem domowym, ale raz poznawszy się wypadkiem z hrabią, po-