Kot mecenas

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Kot mecenas
Podtytuł Opowiadanie z życia zwierząt
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 20
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



ELWIRA KOROTYŃSKA.

KOT MECENAS
OPOWIADANIE
Z ŻYCIA ZWIERZĄT
z ilustracjami


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.
PRINTED IN POLAND
Druk. Sz. Sikora





Było lato. Słońce świeciło jasno, złociste jego promienie zalewały ziemię, rzucały blask na zieloną murawę, na różnobarwne kwiecie.
Wszystko weseliło się w przyrodzie.
Ptaki śpiewały, brzęczały owady, nawet liście drzew szeleściły radośnie.
W wodzie rechotały żaby, rybki wysuwały swe srebrzyste łebki i przyglądały się błękitowi nieba, przezroczyste ważki unosiły się nad tym leśnym zbiorowiskiem wody i w locie łapały małe muszki i nieopatrzne żuczki.
Z gąszczy krzewu wysunęła łebek łasiczka. Było to maleńkie stworzonko, z wydłużonem ciałem i gładkim włosem. Noskiem zaczęła węszyć, podniósłszy pyszczek rozglądać się zaczęła, czy nie grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, a upewniwszy się w tem, że nikogo z jej wrogów niema w pobliżu, puściła się dalej.
Miała ona norkę dobrze ukrytą, ale jak tego miała już dowód, odkryły ją drapieżne wrony i stary, na dębie gnieżdżący się jastrząb, — nie było więc jej już tam bezpiecznie.
Postanowiła szukać lepszej kryjówki i wymykać się tak ostrożnie, żeby nikt jej nie spostrzegł.
Tymczasem jednak chciała znaleźć coś do zjedzenia.
Była bardzo głodna — ze strachu przed wrogami, nie wychodziła od dnia poprzedniego, a w norze nic nie miała zapasów.
Do pola był kawał drogi, mógłby spostrzedz ją jastrząb, a wtedy byłoby po niej. Na polu zaś tylko mogła sobie żer znaleźć, tam były myszy polne, które stanowiły jej główne pożywienie. Jaja bardzo lubiła, a i małe ptaszki, ale trudno je było zdobyć, najłatwiej szło jej z myszami, jeśliby tylko nie odległość i połączone z tem niebezpieczeństwo, miałaby nawet zapasy.
Głód jednak wygnał ją dziś z kryjówki i niepomna niczego pełzła ostrożnie ku polu.
Długie jej ciało, krótkie łapki, posuwały się niewidzialnie, zdając się nie poruszać, lecz płynąć.
Tak dolazła do kawałeczka pola, gdzie w zbożu były siedziby myszek. Stara mysz wyruszyła po żer, a w gnieździe były mysiątka.
Brzydkie, potykające się co chwila na niezdarnych nóżkach, podobne były do ropuszek, ale łasica nie patrzała na urodę, wiedziała, że są smaczne i tłuste, że naje się niemi do syta i to było dla niej dostateczne.
Schrupała dwie, jedną wzięła do pyszczka i powracała do domu. Będzie miała na kolację.

Ostrożnie wysunęła się ze zboża i powoli pełzła ku norce.
Zdaleka zobaczyła coś niezwykłego.
Norkę jej wokoło obsiadły wrony, czekając na powrót. Zauważyły widocznie, jak wychodziła i ustawiły straż.
Nad norą stała wierzba rosochata, na tej wierzbie usadowiły się inne wrony i rozglądały się wokoło.
Dostrzegłszy z wysokości drzewa powracającą łasiczkę, wydały przeciągły krzyk, dając tem znać o konieczności przygotowania się do napaści.
Ale łasiczki słyną z przebiegłości.
Biedaczka zrozumiała, co ten krzyk znaczy i całym pędem rzuciła się ku ucieczce. O, jakżesz żałowała, że obyczajem lisa, nie miała gdzieś drugiej norki! Miałaby się teraz gdzie ukryć.
Ale jakoś los jej dopomógł. Gdy cała chmara wron, naradziwszy się przez chwilę, ukryła się na drzewach, aby porwać podstępem wracającą, chociażby wieczorem, łasiczkę, ta rzuciła się całą mocą i szybkością swych nóżek w stronę nory i, zanim drapieżnice się spostrzegły, była już w swej bezpiecznej siedzibie.
Rozzłoszczone niepowodzeniem obsiadły wrony legowisko łasiczki i postanowiły czekać jej wyjścia, bo wszak wyjść kiedyś będzie zmuszona.
— Uf! jakem się zmęczyła, a jaki strach miałam! — zaszeptała w norce łasiczka — aż poty mię oblały! Uf! Mam mysz, mogą mnie trzymać w oblężeniu, a w nocy uciec stąd trzeba, aby szukać bezpieczniejszego schronienia. Mieszkając tutaj — zginę...
I małe stworzonko ułożyło śpiczastą swą główkę na liściach, za posłanie jej służących i śniło o pięknem mieszkanku, o założeniu rodziny, o bezpiecznem przed wrogami schronieniu.
Czujne jej uszko posłyszało w nocy szelest skrzydeł znudzonych już czatami wron i ostrożnie wyjrzała z norki.
Nie było już ani jednej wrony. Aha! trzeba umykać o świcie, bo znów przyjdą na czaty.
Zobaczywszy różowiejące niebo, zjadła złapaną myszkę i posunęła się po miękkim mchu, wdychając świeżość poranku.
— Chi, chi, chi! — zaśmiała się — niech rozsiadają się nad norką, niech czekają! Nie wrócę tu już nigdy, mogą nawet zamieszkać w mej norce...
Łaziła, węszyła, wreszcie coś w godzinę po wyjściu od siebie zauważyła rozgrzebaną ziemię i jakby zakryty liśćmi otwór.
— Co to być może? Jeśli nie lisia nora, to wejdę. Bo lis rozszarpałby mnie zaraz.
Zajrzała, nikogo w norze nie było, poznała schronienie królika i serce jej napełniło się radością.
— Nora królika! Wiem, co zrobię! Poszedł sobie na polowanie, a tymczasem ja zajmę jego lokal i nie wpuszczę go tutaj. Dlaczegożby ta nora nie miała do mnie należeć? Ziemia jest dla wszystkich, żadnych właścicieli nie uznają. Zaraz sprowadzę sobie kogoś, co ze mną zamieszka, naprzykład syna tej starej kuny lub tchórza i założymy rodzinę, A jak tu zacisznie, jak miło! A jak miękkie posłanie.
Ale, pst! idzie królik...
Wysunęła łebek i zobaczyła królika z prześliczną różą w pyszczku.
— Ho, ho! jaki romantyczny! Bawi się w kwiaty... Witam pana, czego pan tu sobie życzy?
— Jakto? czego tu sobie życzę? przyszedłem do swego domu, — zdziwił się królik.
— Pana dom? Taki sam pana, jak i każdego. Weszłam tu, gdy pana nie było i zawładnęłam nim niepodzielnie. Teraz jest on moim.
Ale proszę, niech pan się odsunie, lub raz już wyjdzie, bo zasłania — mi pan otwór, lubię światło...
— Co pani? czyś oszalała? Ja mam wychodzić, ja mam usuwać się w mojem własnem mieszkaniu, w mojem schronieniu, które mam od dziada, pradziada? Czyś się pani objadła blekotu?.. Cha! cha! cha! A to ci dobre!
— Co pan opowiada o jakichś dziadach, pradziadach! Żadnych nie było! Bajki! Wychodź pan!
— Ależ pani, ochrona lokatorów jeszcze nie zniesiona — to moje mieszkanie!
Mój dziad Michał i moja babka Eufrozja zakończyli tu swe życie, tu moje rodzinne gniazdo!
— Miałeś dziada i babkę, a rodziców nie miałeś! Fi, jakiś ty nieprzyzwoity!
— Rodzice moi padli ofiarą drapieżności ludzkiej, dlatego to, niszczę im przez zemstę te wychodowane róże, codzień jedną wyrywam i niszczę...

No, ale, dość tego gadania! Wychodź pani, szukaj sobie innej nory, ja sublokatorów nie potrzebuję, mogę sam tutaj zamieszkać!
Prędzej, bo naprowadzę na panią szczurów.
— Być nie może! — zawołała przestraszona łasiczka, — żebyś był tak niegrzeczny, niegościnny, no i okrutny!
Trzeba być bardziej rycerskim, odejść spokojnie i drugą sobie wykopać norę, a nie zajmować tej, w której ja zamieszkałam. Wstydź się pan!
— Ależ to moja! — bronił się królik.
— Boża, nie twoja, a Bóg jest dla wszystkich jeden, tak więc ta nora jest twoja, jak i moja, ale, że ja pierwsza weszłam, kiedy ciebie nie było, należy do mnie...
— Widzę, że zmuszony jestem sprowadzić tu szczury... Będziesz się miała z pyszna, moja pani!..
To mówiąc królik wziął laseczkę do ręki i skierował się ku wyjściu.
— Daj pokój! daj pokój ze szczurami! — zawołała łasiczka — lepiej idźmy do Mruczysława, niech naszą sprawę rozsądzi.
— Dobrze, godzę się na to, to mądry sędzia, on odda mi sprawiedliwość, na ciebie zaś wyda wyrok, jaki ci się słusznie należy...
— Zobaczymy, zobaczymy, nie mów przed czasem... Nie bądź tak pewny wygranej... Możesz się zawieść, Mruczysław mądry, a i dla dam bardzo pobłażliwy i dobry...
— Dosyć tych bredni, chodźmy! — zawołał królik i poszli.
Mruczysław siedział na pniu ściętego drzewa i łapką czyścił bure swoje futerko.
— Jeść mi się chce, — mruczał — myszy gdzieś się ukryły, nabiegałem się napróżno po polu, a te muchy, co mi wlatują same do gardła, toć nie pożywienie dla kota! Nie czuję ich nawet, może jak otwieram pyszczek do ziewania, to wylatują z powrotem... Kto to wie!..
I ziewnęło kocisko przeciągle, nasłuchując jakiegoś szmeru.
— Ho, ho, idzie jakaś pocieszna para! Królik i łasica! Co one tu robią? Ach! jakbym ich schrupał! Idą wprost do mnie! A to gratka! Zobaczymy, czego chcą odemnie, a potem skorzystam z ich nieoględności...
— Dzień dobry, panu mecenasowi! — odezwały się dwa piszczące głosiki — przyszliśmy na poradę!
— Dzień dobry, proszę bliżej, bo nie słyszę...
— Łasica zabrała mi mieszkanie...
— Nieprawda! to on!
— Moje drogie dzieci, — odezwał się łagodnie Mruczysław, — jestem stary i głuchy, przysuńcie się do mnie i krzyczcie do ucha! Ot tak!
Łasica zawisła krzycząć swą skargę u jednego kociego ucha, królik darł się przy drugiem, a tymczasem sędzia Mruczysław łap! carab! schwycił i udusił oboje.
A to pyszną miał ucztę stary mecenas Mruczysław. Zazdrościły mu wrony i kruki.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.