Strona:Elwira Korotyńska - Kot mecenas.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szelest skrzydeł znudzonych już czatami wron i ostrożnie wyjrzała z norki.
Nie było już ani jednej wrony. Aha! trzeba umykać o świcie, bo znów przyjdą na czaty.
Zobaczywszy różowiejące niebo, zjadła złapaną myszkę i posunęła się po miękkim mchu, wdychając świeżość poranku.
— Chi, chi, chi! — zaśmiała się — niech rozsiadają się nad norką, niech czekają! Nie wrócę tu już nigdy, mogą nawet zamieszkać w mej norce...
Łaziła, węszyła, wreszcie coś w godzinę po wyjściu od siebie zauważyła rozgrzebaną ziemię i jakby zakryty liśćmi otwór.
— Co to być może? Jeśli nie lisia nora, to wejdę. Bo lis rozszarpałby mnie zaraz.
Zajrzała, nikogo w norze nie było, poznała schronienie królika i serce jej napełniło się radością.