Strona:Elwira Korotyńska - Kot mecenas.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i każdego. Weszłam tu, gdy pana nie było i zawładnęłam nim niepodzielnie. Teraz jest on moim.
Ale proszę, niech pan się odsunie, lub raz już wyjdzie, bo zasłania — mi pan otwór, lubię światło...
— Co pani? czyś oszalała? Ja mam wychodzić, ja mam usuwać się w mojem własnem mieszkaniu, w mojem schronieniu, które mam od dziada, pradziada? Czyś się pani objadła blekotu?.. Cha! cha! cha! A to ci dobre!
— Co pan opowiada o jakichś dziadach, pradziadach! Żadnych nie było! Bajki! Wychodź pan!
— Ależ pani, ochrona lokatorów jeszcze nie zniesiona — to moje mieszkanie!
Mój dziad Michał i moja babka Eufrozja zakończyli tu swe życie, tu moje rodzinne gniazdo!
— Miałeś dziada i babkę, a rodziców nie miałeś! Fi, jakiś ty nieprzyzwoity!