Ilko Szwabiuk/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Abgar Sołtan
Tytuł Ilko Szwabiuk
Pochodzenie Dobra nauczka. Ilko Szwabiuk
Wydawca Jakubowski i Zadurowicz
Data wyd. 1896
Druk Wł. Łoziński
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

We środę z południa jeszcze krwawa łuna nad czarnohorskim pasmem płonąca, świadczyła, iż słońce tylko co za szczyty zapadło, gdy Marika, siedząca na ławie przed chatą usłyszała gwałtowny tętent galopującego konia.
Serce jej bić gwałtownie zaczęło, pot zimny wystąpił na czoło, z trudnością powstała z ławki i zbliżyła się do wrot....
Słuch jej nie omylił.... Ujrzała teraz wyraźnie silną i rozrosłą postać Andrzeja, pochyloną nad szyją pędzącego cwałem konia.... Gnał po krętej górskiej ścieżynie, głazy i ziemia sypały się z pod kopyt konia.... on jeden tylko między wszystkimi hucułami wzdłuż brzegów Czeremoszu, mógł tak nieopatrznie pędzić po nad przepaścią, on jeden tylko miał tak twarde serce i duszę tak nieulęknioną.
— Temu ręka nie zadrzy! — szepnęła w duszy i zatopiła oczy w postaci dzielnego jeźdzca.
Za chwilę osadził konia przed wrotami i pospiesznie zeskoczył z siodła. Kary mierzyn na litość zasługiwał. Ze spienionych boków lał się pot zmieszany z krwią, widoczne były ślady strasznego drucianego nahaja, łopatki i brzuch miał pokrajane jak razami ostrego noża; z pokaleczonych, podrapanych nóg spływały gęste krople krwi; oddechu schwycić nie mógł, a oczy krwią mu zabiegły.... Gdy jeździec zeskoczył z wierzchowca, to koń tylko jęknął i jak martwy powalił się na ziemię....
— Biedny koń! — zawołała mimowolnie Marika.
— Nic mu nie będzie! — zawołał z lekceważeniem Andrij — jutro rano wstanie, a na połoninie za dwa tygodnie wróci do sił... Powiedz co się stało?
— Zaraz! — odrzekła krótko i wziąwszy go za rękaw od wiszącej guni wiodła za sobą do izby.
— Co się stało? — powtórzył hucuł pytanie, skoro się przed obrazami przeżegnał. — Dlaczegoś mnie tak na gwałt wzywała?
Marika stała blada i sztywna; przez chwilę mignęło w jej oczach wahanie jakieś, chwilka wątpliwości, w oczach zjawił się czulszy wyraz; znikł jednak wnet i ustąpił miejsca owemu metalicznemu połyskowi.
— Andriju Semaniuku! — zawołała — złą radę daliście swej żonie.... Na bazarze w niedzielę Szwabiuka syn zalecał się do mnie jak do jakiej bezdomnej.... W nocy tu przyłaził, ledwiem go się pozbyła.... I dziś tu przyjdzie!... Dziś tu będzie!.... Przekazywał przez „durnego Mykołę“.... Dla tego dałam wam znać.... Brońcie czci waszej żony.... własnej czci waszej....
Mówiła to bez najmniejszego drżenia głosu, bez zarumienienia się nawet.
On patrzył na nią badawczym wzrokiem, pragnął aż w głąb duszy jej zajrzeć; dusza ta jednak była zamknięta, niedostępna; nie dowiedział się nic więcej — oprócz tego co mu jej słowa mówiły.
— Dałaś mu przyczynę? — zapytał nagle.
— Nie krzywdź mnie! — zawołała porywczo. — Nie dałam nigdy nikomu przyczyny do tego, żeby mnie pohańbił.... I tobie nie!
Zmarszczyło się na te słowa czoło Semaniuka, z oczu strzeliły straszne płomienie, zagryzając usta zapytał:
— Jakże on przekazywał?...
— Durny Mykoła był tu dziś rano i prosił: „nagotujcie gazdyni, gołąbków[1], nagotujcie pierogów, postawcie na stół chleba białego i wina słodkiego, bo światłego gościa będziecie mieli.... Jak kury zapieją przyjdzie was pocieszać w samotności....
— Pocieszę ja go! — zawołał Andrzej przerywając słowa żony. Czekaj na niego! Puść go do chaty.... Pogadam ja z nim sam.... Pocieszę ja go po naszemu.... Szwabska podła krew.... Dam mu cudzą żonę zaczepiać....
Zamilkł na chwilę, podszedł do ściany i zaczął wybierać pomiędzy toporkami.... Wreszcie wybrał jeden, machnął nim kilka razy, położył go na stole, sam zaś usiadł obok na ławie i podparłszy głowę pięścią, spoglądał na kręcącą się po izbie żonę.
I ona milczała. Zaczerpnęła z garnka stojącego przy żarze strawy i nalawszy ją na misę postawiła przed mężem. Andrzej wziął kilka łyżek do ust, mimo zmęczenia jednak nie miał widocznie apetytu, bo wnet odsunął misę i dalej patrzył na żonę. Wzrok ten badawczy zawadzał jej, słowem jednak nie zdradziła tego, dołożyła tylko drew do pieca i usiadła pod oknem.
Jasny płomień oświecił wnet obszerne wnętrze izby, ślizgał się na obrazach świętych, przybranych w posrebrzane i pozłacane blachy, migotał po toporkach i strzelbach ozdobnych w bogate bronzowe inkrustacye.... Milczenia nikt nie przerywał.... Kot tylko czarny, olbrzymi, wysunął się z pod komina i mrucząc z cicha podszedł do Mariki i otarł się jej o nogi. Odtrąciła go niecierpliwie. Odszedł i siadł obok Andrija na stole, pomrukując złowrogo.
Czas wlókł się okropnie długo; Marice zdawało się, że wiek cały minął już od przyjazdu męża; nigdy w życiu przedtem tak straszliwie długich godzin nie przeżyła. Ogarnęło ją jakieś straszne odrętwienie; jakaś martwota duchowa i bezmyślność chorobliwa.... Wszystkie wrażenia w życiu doznawane skłębiły się w chaos jakiś dziwaczny, i chaos ten otoczył ją zewsząd, napełniał ją całą.... Czuła wszystkiego po troszę, nic jednak dokładnie.... Zdawało się jej, że wie, iż stanie się coś strasznego; tak ją jednak siły opuściły, że niezdolną była nawet palcem ruszyć na zażegnanie tej okropności.... Wreszcie sama nie wiedziała: czy za jej wolą, czy bez niej stanie się ta rzecz okropna.... Podobna była swą bezsilnością do kilkodniowego dziecka, lub człowieka wielką gorączką zmożonego.
Od czasu do czasu rzucała trwożne spojrzenia w stronę męża. Siedział tam zawsze niby martwy, topor błyskał obok prawej ręki, a tuż koło topora siedział czarny kot i mył się łapką: mrucząc gniewliwie. W migotliwych blaskach dopalającego się ogniska, widniała sucha, ogorzała twarz podstarzałego opryszka, a z twarzy tej brązowej błysnęły czasem złowrogo białka dużych wyrazistych oczu.
Nagle Marika uczuła zimny dreszcz przejmujący od razu całe jej ciało.... Młody kogucik, ochrypłym głosem pierwszy dał hasło.... Wnet po nim ozwały się inne — koncert się zaczął — godzina straszna, godzina duchów się zbliżała.
W kilka minut później przyciszone, niby lękliwe pukanie do okna dało się słyszeć. Marika zerwała się, jakby siłą jakąś odrzucona od ławy.... Pobladła i trząść się zaczęła jak w febrze.... Na kominie wielka kłoda rozpadła się na kilka kawałów i buchnął jasny płomień oświetlający wnętrze izby.
— Puść go! — ozwał się przyciszony, lecz rozkazujący i do głębi węzłów nerwowych trafiający głos Andrija.
Ona stała po środku izby zmartwiała zupełnie. Nie miała siły wykonać rozkazu męża.... Nie mogła już i tamtego przestrzedz.... Z dziwną niemocą słyszała jak drzwi od dziedzińca się otworzyły i on wszedł do izby.... Pociemniało jej w oczach, omal nie upadła na ziemię, aż musiała się oprzeć o przypiecek....
Ilko stał przed nią, piękny i wesoły, w świetnym, błyszczącym mundurze cesarskiego ułana; stał i wyciągał obie ręce ku niej....
— Chodź! — zawołał na nią tylko patrząc. — Wszystko gotowe, będziesz moja!
W tej chwili Andrij z toporem w ręku rzucił się jak żbik naprzód i stanął pomiędzy ułanem a drzwiami, zagradzając mu drogę do odwrotu.
— Złodzieju! — wrzasnął tak, że aż obrazy na ścianach zadrżały, kot umknął pod ławę, a płomień w kominie zamigotał. — Złodzieju! chciałeś ukraść cudzą żonę, tak jak twój ojciec pokradł cudze grunta i ogrody. — I podniósł topór w górę.
— Ona moja! Pierwej była moją niż twoją! — odpowiedział ułan sięgając po zawieszony u boku rewolwer.
Nie zdołał go jednak pochwycić, topór jak błyskawica mignął w powietrzu, uderzył w czerwoną myckę ułana, krew i mózg bryznęły na ściany izby, na żarzące się węgle w kominie, na twarz przerażonej kobiety.... Żar zaskwierczał, kobieta jęknęła boleśnie, a Ilko Szwabiuk jak podcięty świerk karpacki, zwalił się na ziemię.
Stało się! W duszy Mariki przeciągnięta struna jakaś pękła i wydając zgrzyt okropny zadźwięczała po raz ostatni.... Bezsilność opuściła ją, jak tygrysica zraniona rzuciła się do ciała zabitego kochanka, twarz swą krwią jego zmazała i zaczęła całować stygnące usta i gasnące oczy.
— On prawdę powiedział! — krzyknęła rozpaczliwie. — On był mój! mój lubas!... Jam do niego należała pierwej nim ciebie zbóju poznałam.... On był mój!... mój!... mój!... — i cisnęła głowę do piersi w której serce już bić przestało.
— Wiedziałem o tem! — ozwał się z głuchym śmiechem rozwścieczony opryszek.
I topor błysnął po raz wtóry w powietrzu i martwe ciało Mariki spoczęło obok trupa kochanka....
Zabójca, po dokonaniu podwójnej zbrodni, usiadł na ławie, jakby pragnął odpoczynku.... Czyn spełniony i sąsiedztwo pomordowanych ofiar nie przerażały go zbytecznie i zachowywał się tak, jakby nie po raz pierwszy w życiu funkcyę taką spełniał....
Posiedział trochę, odsapnął jak by po ciężkiej pracy, później wstał, poprawił ognisko, dorzucił drew i zabrał się do oglądania zabitych przez siebie istot.... Twarz mu się przy tem zajęciu krzywiła ironicznym uśmiechem.
— Cudzej ci się zachciało — szepnął przez zęby potrącając trupa ułana. — Masz za swoje!
Mówiąc to nachylił się nad trupem, porozpinał guziki munduru i z kieszeni na piersiach wyjął pulares.... Znalazł tam dwa tysiące reńskich stuguldenowymi banknotami i świeżo wydany pasport.... Popatrzył na zdobycz z przyjemnością, pieniądze przeliczywszy schował do żelaznej skrzyni, na pasport popatrzył raz jeszcze, znał się z takimi papierami, nie raz brał je z becyrku dla siebie i towarzyszy.
— Ot tobie podróż z cudzą żoną! — zawołał i cisnął książeczkę w płonące ognisko.
Później ciała pomordowanych powynosił, pozakopywał w zaroślach, ślady krwi w chacie pozacierał i spać się położył jak po pracy ciężkiej.

∗             ∗

Na drugi dzień jak grom rozlegała się po dolinie Czeremoszu wieść: że Szwabiuka syn okradł ojca i wraz z żoną Semaniuka, piękną Mariką uciekł gdzieś w cudze kraje.
Stary wójt wpadł w szał jakiś: latał i zwijał się jak oparzony, wypytywał żandarmów, pojechał do starostwa. Tam dowiedział się, że przekupiony i podpojony przez Ilka stary kancelista Knopf pasport mu na wyjazd za granicę wystawił i podsunął niepostrzeżenie staroście do podpisu.... Pasport był — jak z rewersu się przekonano — wystawiony na imię Ilka Końskiego i jego żony Maryi.... Kancelista Knopf stracił miejsce i poszedł na pół roku do więzienia; nie uspokoiło to starego wójta, szał jego wzmagał się z dniem każdym, pił na zabój i obłęd jakiś chwytał go od trunku.... Przyszły później jakieś majaczenia gorączkowe.... Grunta i połoniny za byle co żydom sprzedawał, a pieniądze zbierał i trząsł się nad nimi.... Tylko Rina cyganka dostęp do starego miała, jeść mu gotowała i w napadach jego pielęgnowała....
Z czasem doszło do tego, iż niechciał wierzyć, iż syn jego z cudzą żoną uciekł.... Siadywał we wrotach chaty lub na ławie przed karczmą i wołał rozdzierającym głosem:
— Ciarachy się pomściły!... Krew pańska bez pomsty nie przepadnie.... Za krew przelaną.... za dziateczki pomordowane, za wielmożne dziedziczki pohańbione, pański Bóg się pomścił na Wojciechu.... Hu! hu!... I cysarz słaby przeciw niego, przeciw tego Boga pańskiego.... Hu! hu! I starosta słaby, i żandarmy bez mocy... Hu! hu!.. Synkuż ty mój, Iliaszu dziecko zasługuj się tam w niebie ciarachom zasługuj, żeby nie znęcali się nad tobą za winy twego ojca.... Hu! hu!... Krew! krew! krew! czerwona!
Huculi słuchali mało zrozumiałych słów i śmieli się, wzruszając ramionami.
Do pół roku po zniknięciu Ilka stary Szwabiuk wysprzedał prawie wszystkie grunta, tylko chatę nad rzeką zostawił sobie i w niej przechowywał pieniądze ze sprzedaży ziemi zyskane. Cyganka jeść mu gotowała i ona jedna nieustannie w chacie przebywała.
Pewnego poranku znaleziono w chacie trupa tylko. Ktoś zabił starego, a pieniądze i cyganka znikły.
W tydzień później udało się żandarmom wyśledzić Rinę. Wzięta na konfesatę wyznała, że Szwabiuka zamordowali: Andrij Semaniuk i dwóch jego synów, którzy wrócili z gór bałkańskich.............

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przed sądem w Kołomyi stawiono zabójców. Stary opryszek widząc, że się tym razem od stryczka nie wykręci, zapragnął zaimponować licznie zebranym słuchaczom.... Opowiedział przebieg całego życia.... Skrzętnie stenografujący tę dziwną i straszną spowiedź reporter dziennikarski, zapisał trzydzieści siedm zbrodni zabójstwa, popełnionych przez tego dobrodusznego na pozór człowieka.
W skutek wyroku śmierci, wydanego przez ławę przysięgłych.... ojca i trzech synów powieszono w murach kołomyjskiego więzienia....








  1. pierogi z kaszy zawinięte w kapuściane liście, potrawa podawana na uroczystości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.