Huculszczyzna: Gorgany i Czarnohora/Do miast
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Huculszczyzna |
Podtytuł | Gorgany i Czarnohora |
Pochodzenie | Cuda Polski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Ilustrator | wielu autorów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Koniec jesieni... Ściemniało i stwardniało igliwie świerków i jodeł, ostatnie złote i koralowe ronią liście buki, brzozy, osiki i olchy. Na zboczach wierchów snują się gęste pasma i kłębowiska mgieł, a, gdy je wiatr zmiecie, — widać po rozłogach coraz większe plamy śnieżne. Skończono już spławy; powrócili watahowie z połonin, z borów — sykmanycze, na
jesiennych pracujący porębach; rybakom sieci lodową okrywają się powłoką, więc wymykają im się głowacice, pstrągi i lipienie; ku wsiom podciągają kłusownicy, idąc perciami tajnemi; ku miastom przemytnicy skradają się po nocach — wszystko, co żyje jawnie i skrycie po wierchach huculskich, odbywa nową włóczęgę. Do miast najbliższych kieruje się ten „ciąg“ jesienny. Dolinami obu Bystrzyc, Prutu, Pistynki, Rybnicy i obu Czeremoszów pędzą gazdowie wypasione
na podziw woły, krowy, jałówki i owce, ten i ów prowadzi koniki o mocnych karkach okrągłych; troskają się gazdynie o juki z bryndzą, wełną, grzybami i suchemi jagodami; skórnicy wiozą „terkyły“, nabite keptarami, tabiwkami, postołami; bednarze, rzeźbiarze, siodlarze, tokarze, tkacze i garncarze wędrują ze swoim towarem. W dużych wsiach i miastach, tu — „chram“, tam — jarmark. Gazdowie z Hryniawy, Jawornika, Jabłonicy, Fereskuli i Uścieryk, gdzie spotykają się bracia — Czeremosze, dążą do Kut; z Beskidu Huculskiego — do Kosowa i Kołomyi, prutcy dolinianie — do Delatyna, Nadwórnej i samego Stanisławowa nawet. Jedni jadą i idą, aby użyć życia, inni znów — aby zdobyć coś na życie, gdy śnieg okryje dachy chat, a przy „woryniach“ i „pidganiach“ nagromadzi wysokie zaspy, kurzące się na wietrze.
Kuty — to prawdziwa stolica południowo-wschodniej Huculszczyzny, bo jeszcze wkońcu wieku XVIII-go stanowiły klucz starostwa niegrodzkiego, obejmującego puszczę i góry aż po Hryniawę. Panowała tu wonczas gospodarna Ludwika z Mniszchów Potocka, kasztelanowa lwowska, pomna nakazu wojewody kijowskiego, Józefa Potockiego, co troskał się o ów „uhłowy kraj, ciepły na wzór italskich ziem, a rodny, jak żaden inny na Rusi“. W pięknej, górzystej, łagodnej, słonecznej okolicy powstały w w. XV-ym Kuty i z biegiem czasu rozrosły się znakomicie, czemu sprzyjała bogata, przedsiębiorcza gmina kupców ormiańskich, którzy za Zygmunta III-go jeszcze pobudowali tu sobie malownicze dworki, otaczając je pięknemi ogrodami, słynnemi sadami owocowemi i drzewami orzechowemi. Miasteczko stało się wówczas głównym punktem handlowym z zagranicą i Koroną. Ormianie, mając swoje filje we Lwowie, Stanisławowie, Przemyślu i Śniatyniu, pędzili przez Kuty konie huculskie, bydło, wieźli sól, kiełbasy kozie, słynne pokuckie zioła lecznicze i czarowne do Węgier i na Bałkany, dostarczając stamtąd kukurydzy, wełny, ozdób wschodnich, kobierców, broni i win. „Ormiański płaj“ był dobrze znany opryszkom-beskidnikom. Ormianie pozostali na Pokuciu, lecz nie grają już dawnej roli, wyparci przez nawałę żydowską. Będąc zawsze lojalnymi obywatelami polskimi, długo jednak przechowywali swoją odrębną obyczajowość i język, lecz od czasu, gdy zerwały się wszystkie więzy z ojczystą Armenją i pobratymcami, przebywającymi w Turcji i Rosji i z patryarchą w Eczmiadzinie, spolszczyli się zupełnie. Starcy tylko pamiętają coś-niecoś z historji Ormian, o ich wspaniałej literaturze i władają jeszcze mową ojczystą. W niewielu zaledwie rodzinach przygotowują na Wielkanoc „kathę“ — obrzędową paschę pszenną z miodem i wielkopostny „machoch“, lecz niemal całkowicie zapomniano już o odpustach w dzień Kirkora Łusaworicza — św. Grzegorza Światłodawcy, apostoła ormiańskiego, i św. Kajetana, zato dzień św. Antoniego obchodzi się niezmiennie. „Phezak“ — dawny ślub tradycyjny i związane z nim uczty „thegin“, gdy to na rachunek gospodarza cyrulik golił brody gościom, i obiad, gdy podawano szczawiową zupę — „gandżabur“, z uszkami, „pilaw“ i „dołmę“, czyli mięso, zawijane w liście winne lub kapustę, — wszystko to uległo wielkim zniekształceniom. Mają więc słuszność sędziwi księża ormiańscy — „derderowie“, kiedy ze smutkiem patrzą na słabe już ślady odchodzącej bezpowrotnie tradycji, bo ze zdumieniem szczerem słucha młodzież, gdy, święcąc po domach paschę, pisanki, szynkę i kozinę, dawnym zwyczajem winszuje współwyznawcom siwowłosy „dender“: „Tok, tok, amen dari, parou hasnik paskan dun, machoch tus!“ Nie rozumieją już Ormianie, że po polsku tak brzmi to pobożne życzenie: „Kołataj do Boga co roku, a doczekasz szczęścia wnieść paschę w dom, pozostawiwszy placek postny na dworze.“ Gdzieniegdzie tylko stara babka, rzucając na strych wypadły ząbek wnuczka, zamrucze stare zaklęcie: „Mughy, mughy ar z budugy, dur indzi argythe jest khezi oskyre!“ — „Myszko, myszko, weź garnek, daj mi ząb żelazny, a sobie bierz kościany!“ Cóż na to poradzić?!
W Kutach nad Czeremoszem, niedaleko okazałego mostu — stoi dworzec kolejowy, dokoła brzmi mowa polska a oknami i drzwiami wdziera się cywilizacja autobusów, kinoteatrów, radja, dancingów, sportów... Kościoły katolicki, ormiański i cerkiew odcinają się malowniczo na zielonem tle okolicy; po wojnie powstało w mieście kilka pokaźnych gmachów współczesnych. W Kutach odbywają się zgiełkliwe i tłoczne jarmarki, gdzie można podziwiać barwną ceramikę, wyroby koszykarskie i skórzane, bogate keptary żabiowskie i bukowińskie, siodła, taszki, wory do juków i mnóstwo innych wyrobów rzemieślników kuckich i obcych. Uskoki grzbietu Chomeńskiego, szczyty Krzemienicy i góry Owidjusza, niby olbrzymi parawan kilimowo-barwny w lecie i czarno-biały w zimie, bronią Kut przed zimnemi wiatrami, czyniąc z tego malowniczego, przytulnego miasteczka najcieplejszy obok Kosowa, jak wskazują tabele meteorologiczne, zakątek naszej ojczyzny.
Dobra szosa biegnie z Kut do Kosowa. Coraz rozleglejsze ciągną się połacie ziemi ornej, gdzie rolnicy sieją pszenicę i kukurydzę, a zagrody wieśniaków toną w sadach owocowych. Jednak nie widać już tam „posedków“ huculskich, gdyż zwyciężyła tu pospolita, mało pociągająca chata podolska. Pomiędzy Kutami a Kosowem wyczuwa się już żyzną glebę Zadniestrza i osiadłe, jednostajne życie oraczy. W zieloności tonie Kosów — znaczne, liczące dwanaście tysięcy mieszkańców miasteczko, wyciągnięte po obu brzegach Rybnicy, z imponującym na wiosnę wodospadem — „hukiem“
u lesistego podnóża Michałkowa. Znawcy wróżą miasteczku świetną przyszłość winnic polskich i plantacyj najbardziej wyszukanych w naszym klimacie owoców — brzoskwiń i moreli. Stare to osiedle, oddawna słynące żródłami solnemi, przy których trwa dodziśdnia salina rządowa w starannie utrzymanym parku; powstał tu popularny zakład przyrodoleczniczy d-ra A. Tarnawskiego — polskiego Lahmanna i energicznego propagatora klimatyczno-uzdrowiskowego znaczenia Pokucia. Miasto to stało się ważnym ośrodkiem przemysłu lokalnego, a między innemi pracowniami słyną tu warsztaty wykładanek artystycznych i wyrobów kożuszniczych. Nad miastem wznosi się Miejska Góra, gdzie można ongiś szlachta — Kossakowscy — miała siedzibę obronną, nazywaną w aktach „fortalicją“. Stoi tam teraz krzyż żelazny, obok zaś — drewniany, wystawiony, ponoć, przez zbójnika Dobosza nad grobem zabitych towarzyszy-opryszków; widnieje stąd w mglistej dali skrawek Karpat na Bukowinie; niżej — rozrzucone zbiegowisko domów miasteczka i piękne nieraz wille po wzgórzach, wpółukryte za drzewami.
Dzwonica w Kosowie
Szosa, prowadząca do Kołomyi, przecina Pistyń, gdzie turysta z zainteresowaniem obejrzy sławną pracownię garncarską, w zdobieniu swych wyrobów posługującą się motywami wspólnemi całej Polsce, a może nawet — słowiańszczyźnie. Natomiast odrębna jest kompozycja rysunku na kaflach ceramicznych, gdzie występują sceny rodzajowe
z życia wojska, szlachty, opryszków — nieraz pełne humoru, a nawet nielada zjadliwości. Świeże tam podziśdzień stare tradycje polskich garncarzy Kowalskiego, Baranowskiego i Bachmińskiego, którzy wprowadzili do życia huculskiego garncarstwo ozdobne i wysoce artystyczne — rozwija się ono nieprzerwanie i po dawnemu — w warsztatach polskich garncarzy. Stara cerkiew, zbudowana podług najsurowszych kanonów cerkiewnego budownictwa huculskiego, posiada kilka misternych sprzętów roboty Szkryblaków, „trijcie“, krzyże i — małe... qui pro quo. W prawym ołtarzu bowiem umieszczony został dobrego pędzla francuskiego portret pysznie ufryzowanej hetmanowej Barbary Lanckorońskiej, w balowej sukni jedwabnej, o śmiałym dekolcie w. XVII. Stróż cerkiewny i wieśniacy żegnają się pobożnie przed tą „ikoną“... świętej Barbary. Cóż? Może istotnie pani wojewodzina ruska, późniejsza hetmanowa, była dobrodziejką Pistynia, a modlitwa do jej patronki raduje tę duszę w zaświatach... Z Pistynia niedaleko do polskiej wsi Szeszory, z malowniczym wodospadem w skalistym zwarze Pistynki. Potomkowie osiedlonej tu przez Jana III-go szlachty chodaczkowej pokazują tu „zamczysko“, raczej szczątki murów i głęboką piwnicę, lecz niewiadomo dokładnie, kto władał tym zamkiem i jakie losy zmienne miotały nim? Błąkają się tu, coprawda, jakieś echa konfederacji halickiej i nagłej ucieczki mocno, ponoć, w czasach króla Poniatowskiego skompromitowanej pani Katarzyny z Potockich Kossakowskiej, która musiała szukać „kąta przezpiecznego“ aż na Wołoszczyźnie, bo ziemia pokucka istotnie paliła wonczas stopy patrjotom.
Paliła ona w różne doby i w Kołomyi też, w tem dużem mieście, co, mając się za stolicę całego Pokucia i Huculszczyzny, formułę prawną swawolnego i zgiełkliwego wieku siedemnastego stosowało ostro do opryszków sławnych i zwykłych nicponiów, pomna, iż... „fur, latro, incendiarius, viarum depopulator et praedo ubique capiatur et deteneatur“. Toteż od Tatarów, którzy niemal corocznie zagony swoje spoza Dniestru zapuszczali, przejąwszy sposoby okrutne, władza grodzka rękami pachołków miejskich, owych „smolaków z sekwestru“, chwytała wszelkich „contemptores legum divinarum et humanarum“ i „w katowniach popytawszy, wieszała, ćwiartowała i na dybie łamała“. W lochach sądu grodzkiego upływały ostatnie, straszne dni „czarownic“, które jeszcze w w. XVIII-ym wyprowadzano niekiedy na stos i palono bez miłosierdzia, albowiem „życiu i duszy chrześcijańskiej szkodowały ciężko“.
Pyszniła się okrutnie Kołomyja, że ją podobno rzymscy kronikarze uwiecznili, a w każdym już razie starodawny kniaź halicki — Koloman często tu i chętnie przebywał. Niech tam myśli Kołomyja, co chce o swym rodowodzie, wiadomo zato, że Jagiełło oddał tę kasztelanję wraz z całem Pokuciem wojewodzie mołdawskiemu Aleksandrowi — w zastaw a, wykupiwszy, klasztor Dominikanów założył.
...rozjaśniają je słoneczniki złote...
Miasto podniosła, ozdobiła i wzbogaciła Marja, ciotka Kazimierza IV, po śmierci małżonka hospodara Eljasza, wdowie tu pędząc życie. Jej afektu do Kołomyi nie podzielał wcale hospodar Piotr, bo miasto docna spalił. Podniosła się jednak Kołomyja, wysiliła się na zamek obronny z wałami, basztami i bramami mocnemi, nad Prutem nawet pobudowawszy „tyny trzyrzędowe“. Po wojnie 1914—18 r. stanęły tu nowe gmachy; życie, mimo wszystko, wre tu od rana do nocy; obroty, banki, tranzakcje, jarmarki, wystawy i zgiełk uliczny świadczą o tem wymownie. Kołomyja wystawiła pomniki dwum „poetom rzeczywistości“ — Franciszkowi Karpińskiemu i Józefowi Piłsudskiemu, który w natchnieniu wolności porwał za sobą Hucułów na czyn zbrojny i sławny. Dokoła Kołomyi — rozpiera się płaszczyzna, łąki bogate i pola złote, gdzie wieśniak i ziemianin tną ziemię żyzną stalowym lemieszem.
...i różowe maków kwiecie
Aż hen po Dniestr biegną te łany, rodzące obficie pszenicę, żyto i kukurydzę. Wzorowe to gospodarstwa i na wysokim stoją poziomie. Należą one do Polaków i Ormian. Stare siedziby szlachty mocno ucierpiały w czasie wojny, nowe dwory
nie rażą zbytnim przepychem. Wyczuwa się, że zamieszkała w nich ciężka, uporczywa, systematyczna praca i troska o przyszłość, której nikt i nic już nie zabezpieczy — tylko własny wysiłek i myśl, przewidująca szybko zachodzące zmiany na świecie, do dna wzburzonym wichurą wojny światowej. Ormianie, wzbogaceni na handlu, w w. XVIII-ym zaczęli osiadać na roli. Pracowici i zabiegliwi doprowadzili swoje posiadłości do kwitnącego stanu. Wraz z ziemianami — Polakami stworzyli na równinie przedniestrzańskiej spichrz dla Pokucia i Huculszczyzny, a każde niepowodzenie i klęska ziemiaństwa odbija się dotkliwie na życiu wierchowiny.
Niedaleko od Kołomyi, w Kniażdworze przechował się największy w Europie rezerwat cisu, tego wymierającego już gatunku drzew, i wieś „św. Józef“, zamieszkała przez Mazurów, którzy wykarczowali tu lasy i pobudowali osiedla na wzór wiosek, zwykłych dla Mazowsza. Z Kołomyi odgałęzia się od głównego toru kolejowego bocznica — „lokalka“, biegnąc przez Peczeniżyn, przechowujący w nazwie swej ponure wspomnienie o Pieczyngach, ogniem i mieczem nawiedzających w w. XI-ym tę
część dawnej Rusi Czerwonej. Dochodzi ta staroświecka kolej do kopalń ropy w Słobodzie Rungurskiej. Przemysł naftowy zapoczątkował tu w ostatniej kadrze wieku XIX-go patrjota gorący i myśliciel — Stanisław Szczepanowski. W łagodnej miejscowości, wśród zielonych gór widnieją tam rozrzucone chaty, domki, przytulne wille i kaplica patronki górników, św. Barbary, należące do wsi i osady fabrycznej. Najświetniejsze czasy tego „ropyszcza“ minęły już, ale praca tu nie ustała wszakże... Nieprzerwanie pracują „trójki“, pompami wyciągając ropę z żył ziemi i napełniając nią wagony-cysterny. Nad kotliną, przeciętą małą rzeczką, panuje najwyższa tu góra Ostapiuk; po stokach bezleśnych rozparły się wspaniałe łąki o trawach bujnych, żyznych i kobiercach z dzwonków, wonnych „świeczek“, koniczyny olbrzymiej, niezapominajek i bratków polnych. Słoboda Rungurska wierzy święcie, że nie zagasła jeszcze gwiazda kopalni rungurskiej i pielęgnuje ideę Szczepanowskiego. Żyją tu spadkobiercy jego idei, zrośli z tą piękną i bogatą ziemią, a w ich domu można zrozumieć wszystko, co zdumiewa turystę i dręczy go niepokojącą tajemnicą w chatach gazdowskich, przy watrze na połoninie i w kolibie „sykmanyczów“... Wczuli się oni w duszę Hucułów, słyszą każdą zmianę w rytmie ich krwi gorącej, troskają się i cieszą razem z nimi. Turysta, który zabrnie tu, powinien podążyć na przełęcz na Kniażlu, leszczyną i bukami porosłą, i rzucić stąd okiem na długą i szeroką dolinę od Jabłonowa aż po Delatyn, na wieś Berezów Niżny — siedlisko zbójnickie, skąd królowie polscy wyrugowali wkońcu „beskidników“, polską tu szlachtę osadziwszy, i przyjrzeć się dalekim górom nad Kosmaczem, Riczką i Jaworowem i majaczącemu we mgle grzbietowi Ihrca.
Figury w kościele...
...ormiańskim...
...w Stanisławowie
Z Kniażla i Ostapiuka, panujących nad Słobodą Rungurską, w dzień pogodny widać Delatyn. Znaczna to osada nad Prutem, — gdzie powstał zakład leczniczy z kąpielami solankowemi i pracuje kilka pił. W XV-tym wieku założyła tu sobie gniazdo szlachta ruska Delatyńskich, od których w w. XVI klucz ten, obejmujący bodaj z pięćdziesiąt wsi i miasteczek, przeszedł do Bełzeckich. Przez długie lata czterej bracia z tej rodziny prawowali się o Delatyn, gdzie w owe czasy stał zameczek dość dobrze obwarowany... Spór rodzinny powodował najazdy, chwilami wojny niemal i to demoralizowało okoliczną ludność, tembardziej, że Bełzeccy potajemnie posiłkowali się oprzyszkami i w pewnych wypadkach uzbrajali swoich poddanych, zachęcając ich do grabieży po dworach przeciwników. Takie wypadki stawały się coraz częstsze i zuchwalsze. Był to gorszący obraz bezprawia, społecznej i duchowej nędzy pewnej części szlachty na ziemiach kresowych. I nic nie mógł poradzić na te plagi ówczesnego życia na owych rubieżach słonecznych potężny nawet Stanisławów, groźny pod wywierającym wielki urok znakiem Szreniawy. W r. 1661 założył go Jędrzej Potocki i zbudował wspaniałą farę z relikwjami świętego Wincentego. Podziśdzień przechowały się w podziemiach tego kościoła groby Potockich, a w nawie — posągi mężów i niewiast tego możnego rodu i tablica ku czci poległego pod Wiedniem pułkownika husarzy skrzydlatych — Stanisława Potockiego, którego imię nadano temu miastu, gdyż przedtem nazywano je Zabłociem. — W w. XVIII-ym stanęły tu świątynie Niepokalanego Poczęcia N. Panny Marji, katedra unicka, ślicznej architektury kościół ormiański z cudownym obrazem Bogarodzicy i freskami Jana Soleckiego; klasztor ks. trynitarzy, który istniał do r. 1830. Szerzyło tu oświatę kolegjum jezuickie, gdzie nauki pobierali poeci polscy: — Franciszek Karpiński i Mieczysław Romanowski oraz ruski — Antoni Mogilnicki. Potężną warownią był ów gród kresowy. Budował ją znakomity inżynier awinjoński — François Carassini, a potem dzielny i biegły w sztuce fortyfikacyjnej — Józef Potocki, hetman wielki koronny, który wydawszy na ten cel kilkanaście miljonów złotych polskich z własnej szkatuły, niedostępną z niego twierdzę uczynił. Na wyniosłym ratuszu jeszcze w wieku ubiegłym stał żyd z blachy srebrzonej, trzymający wielki bochen chleba za... 1 grosz. Wymowna reklama taniości życia i dobrobytu ogólnego! Było na co tu spojrzeć! Sekretarz królowej Marji Kazimiery, bywały kawaler D’Alleyrac, mówi o Stanisławowie: „Cette ville avec un beau palais de pierre, magnifiquement bâti et orné...“ Wielu ludzi znakomitych widział w swoich murach zamek Potockich i wiele przeżył złych i dobrych lat. Włości, bronione przez fortecę, plądrowały czambuły tatarskie, wojska Rakoczego i Moskale po elekcji Leszczyńskiego; długo pamiętano tu napad Adama Sieniawskiego, stronnika Sasów; srożyły się tu dżuma, i niszczące pożary. Zato pamiętano tu długo, że Stanisławów w r. 1676 dopomógł królowi Janowi III w jego zwycięstwie pod Żurawnem, gdy to gród Potockich zatrzymał pod swoimi murami wyborowy korpus Szejtana-Baszy i dał możność Sobieskiemu pomścić haniebny pokój buczacki, przyłączyć dwie trzecie Ukrainy do Polski, zmusić Turków i Tatarów do dostarczenia posiłków na pierwsze zawołanie Rzeczypospolitej i wyprowadzić z niewoli tatarsko-tureckiej wszystkich jeńców polskich. W Stanisławowie obchodzono hucznie koligację z Burbonami; odpowiadano wybuchem szczerego patrjotyzmu narodowego w dobie konfederacji halickiej i barskiej i radowano się każdemu, bodaj, najkrótszemu okresowi, gdy zdawało się że dla Rzeczypospolitej „jam aurea saecula redibunt“ — a jej „złoty“ wiek ogarnie całe Pokucie i Wierchowinę, o której „kasztelanja Stanisławowska“ nic nie wiedziała, lub niezmiernie mało. Rok 1801-szy był rokiem tragicznym dla Stanisławowa. Ostatni jego dziedzic — Prot Potocki zbankrutował beznadziejnie. Austrjacy objęli miasto pod swoje rządy. Odeszły w otchłań wieków niszczące niegdyś kraj najazdy tatarskie, ciągłe obawy spowodu chciwości wschodniego i zachodniego sąsiadów, wyprawy wojenne obu, konfederacje, ścigania, sądy i egzekucje... Jak chmura, brzemienna ulewą, przytłoczyła całe życie ponura cisza cmentarzyska. W Stanisławowie, w tem najbliżej ku górom wysuniętem mieście, nie zamarła jednak bujna i śmiała dusza, co to w dziejach naszych śmiałe stąd rzucała słowa i hasła. Zrozumiano tu, że nie czas na jakieś zbrojne zmagania z najeźdźcą, tembardziej, że austrjaccy urzędnicy — podstępni i przebiegli — umiejętnie siali śród Rusinów ziarna nienawiści do Polaków i w każdej chwili mogli w perzynę obrócić nasze odwieczne placówki kresowe. Zabrano się wonczas do pracy organizacyjnej, która miała przynieść uświadomienie polityczne i dobrobyt. Ludzie dobrej woli i rozległego, głębokiego rozumu poczęli szkoły zakładać i wyższe kursy rolnicze, techniczne i handlowe, gospodarstwa, stacje i warsztaty doświadczalne, szerzyć zamiłowanie do nauki, literatury, teatru i sztuki. Dawne „królewięta“ demokratyzowały się w najlepszem tego słowa znaczeniu. Rolnictwo i hodowla bydła, posługując się najlepszemi wzorami zachodnio-europejskiemi szybko doszło do rozkwitu, rozwijać się począł energicznie przemysł, rzemiosło i handel; a wraz z podniesieniem dobrobytu układać się poczęły stosunki polsko-rusińskie i w Stanisławowie i Lwowie szczerze i przyjaźnie naradzały się o wspólnych losach pewne koła polskie i ukraińskie, widząc w monarchji Habsburgów wspólnego wroga i ciemiężcę. Z Stanisławowa, jak niegdyś, w czasach zawieruch tatarskich, sunęły setki ludzi do wszystkich powstań naszych, bo tu na kresach biły zawsze gorące, wierne serca Polaków — serca odważne, dziedzicznie zaprawione do roboty bitewnej i do ofiary z krwi i życia, aż doszły te cnoty obywatelskie do najwyższego i najpromienniejszego szczytu w krwawe dni lwowskie, gdy powstająca z gruzów Polska piersią własną broniła zachodu przed hordami wschodnich barbarzyńców, którzy fałszywemi obietnicami rzucili na nas Ukraińców. Po Austrji oddziedziczyła Stanisławów Polska odrodzona. Zapłaciła za to ojczyzna nasza sowicie krwią wiernych synów swoich. Któż zapomni zasługi pułku ułanów krechowieckich pod dowództwem bohaterskiego pułkownika Bolesława Mościckiego w lipcu 1917 r. Stanisławów się palił, a rozbestwione tłumy rosyjskiej dziczy żołdackiej niszczyły miasto, zabijały i grabiły mieszkańców. Do tego to piekła w porządku wzorowym wszedł pułk naszych ułanów. Po otrzymaniu rozkazu od swego dowódcy ułani rzucili straszny siew śmierci za morderstwo, gwałt, grabież i podpalenie, a potem zajęli się lokalizowaniem i gaszeniem pożaru, zagrażającego całemu miastu. Stąd tu, przed odejściem pułk wysłał gorąco i uczciwie zredagowane pismo do Rady Stanu. A potem nastały skwarne i krwawe dni bitew z Niemcami i Austrjakami pod Stanisławowem, między innemi pod Krechowcami, gdzie stoczono zwycięski bój, gdy to ułani wykonali sześć szarż razporaz i rozwiązali trudne i niezbędne zadanie strategiczne. Pamięć o tym bohaterskim czynie przekazuje wiersz Pusłowskiego:
„Mówcie, jak było w szarży na Krechowce?
pytał wachmistrza młody ułan-zuch. —
Idź, policz naszych poległych grobowce!...“
...i jej Męka Pańska
Polska w najnowszych czasach rozbudowała, ożywiła i uczyniła Stanisławów stolicą jednego z ważniejszych województw. Władze polskie gospodarują tu energicznie. Dość przyjrzeć się nowym gmachom, ożywionemu niebywale ruchowi w mieście, gdzie powstały duże warsztaty kolejowe, rafinerja nafty, fabryka smarów, zakłady koszykarskie, tkalnia mechaniczna, fabryki waty, watoliny, pracownie, gdzie wyrabiają na zamówienia wielkich miast i firm kołdry,
ubrania gotowe, obuwie, dywany perskie, kilimy. Elektrownia, młyny, suszarnie owoców i jarzyn rozwijają się z każdym rokiem. Stanisławów jest siedzibą grecko-katolickiego episkopatu i ośrodkiem turystycznym dla całych Karpat wschodnich. Miasto ożywione, zaopatrzone w znaczną ilość szkół różnego typu, posiada teatr, muzea i bibljoteki. Jest to miasto wrażliwe na wszelkie powiewy ideowe i polityczne, gorące i jarne, jakgdyby w żyłach swoich obywateli przechowujące dawien ogień, co gnał Potockich, Jabłonowskich, Kossakowskich i innych — możnych i maluczkich daleko, daleko, ba — aż pod mury Wiednia i na daleki Sybir. Teraz w nowoczesnej „kasztelanji“ wiedzą o wszystkiem, co się dzieje na Huculszczyźnie — od Gorganów do Śniatynia i od przedgórza aż po dalekie rozłogi południa i groźny mur Czarnohory, rozumieją nawet marzenia i porywy górali beskidskich, a ich przejawy w wytworach sztuki ludowej przemawiają z gablot muzeum stanisławowskiego, pomyślanego i ochranianego z pietyzmem prawdziwym i wnikliwością głęboką.