dzinach przygotowują na Wielkanoc „kathę“ — obrzędową paschę pszenną z miodem i wielkopostny „machoch“, lecz niemal całkowicie zapomniano już o odpustach w dzień Kirkora Łusaworicza — św. Grzegorza Światłodawcy, apostoła ormiańskiego, i św. Kajetana, zato dzień św. Antoniego obchodzi się niezmiennie. „Phezak“ — dawny ślub tradycyjny i związane z nim uczty „thegin“, gdy to na rachunek gospodarza cyrulik golił brody gościom, i obiad, gdy podawano szczawiową zupę — „gandżabur“, z uszkami, „pilaw“ i „dołmę“, czyli mięso, zawijane w liście winne lub kapustę, — wszystko to uległo wielkim zniekształceniom. Mają więc słuszność sędziwi księża ormiańscy — „derderowie“, kiedy ze smutkiem patrzą na słabe już ślady odchodzącej bezpowrotnie tradycji, bo ze zdumieniem szczerem słucha młodzież, gdy, święcąc po domach paschę, pisanki, szynkę i kozinę, dawnym zwyczajem winszuje współwyznawcom siwowłosy „dender“: „Tok, tok, amen dari, parou hasnik paskan dun, machoch tus!“ Nie rozumieją już Ormianie, że po polsku tak brzmi to pobożne życzenie: „Kołataj do Boga co roku, a doczekasz szczęścia wnieść paschę w dom, pozostawiwszy placek postny na dworze.“ Gdzieniegdzie tylko stara babka, rzucając na strych wypadły ząbek wnuczka, zamrucze stare zaklęcie: „Mughy, mughy ar z budugy, dur indzi argythe jest khezi oskyre!“ — „Myszko, myszko, weź garnek, daj mi ząb żelazny, a sobie bierz kościany!“ Cóż na to poradzić?!
W Kutach nad Czeremoszem, niedaleko okazałego mostu — stoi dworzec kolejowy, dokoła brzmi mowa polska a oknami i drzwiami wdziera się cywilizacja autobusów, kinoteatrów, radja, dancingów, sportów... Kościoły katolicki, ormiański i cerkiew odcinają się malowniczo na zielonem tle okolicy; po wojnie powstało w mieście kilka pokaźnych gmachów współczesnych. W Kutach odbywają się zgiełkliwe i tłoczne jarmarki, gdzie można podziwiać barwną ceramikę, wyroby koszykarskie i skórzane, bogate keptary żabiowskie i bukowińskie, siodła, taszki, wory do juków i mnóstwo innych wyrobów rzemieślników kuckich i obcych. Uskoki grzbietu Chomeńskiego, szczyty Krzemienicy i góry Owidjusza, niby olbrzymi parawan kilimowo-barwny w lecie i czarno-biały w zimie, bronią Kut przed zimnemi wiatrami, czyniąc z tego malowniczego, przytulnego miasteczka najcieplejszy obok Kosowa, jak wskazują tabele meteorologiczne, zakątek naszej ojczyzny.
Dobra szosa biegnie z Kut do Kosowa. Coraz rozleglejsze ciągną się połacie ziemi ornej, gdzie rolnicy sieją pszenicę i kukurydzę,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/65
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.