Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona/Pieśń dwanasta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona
Redaktor Lucjan Rydel
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1902–1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Kochanowski
Tytuł orygin. Gerusalemme liberata
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pieśń dwanasta.
ARGUMENT.
Klerynda słucha o swem urodzeniu,
Potem wyszedszy wieżę zapaliła;
Tam się z Tankredom w nocnem zszedszy cieniu,
Na poiedynku żywota pozbyła.
Ale przed śmiercią, przy ostatniem tchnieniu
Nawróciła się i krztem się omyła.
Tankred zabitey od siebie żałuie,
Cyrkaszczyk się mścić iey śmierci ślubuie.
1.

Noc beła, ale ludzie zmordowani
Z oboiey strony, do tych dob nie spali:
Tu od Hetmana żołnierze przebrani
Około wieże straż odprawowali;
Tam zaś poganie swe — niespracowani —
Zwątlone mury pilnie oprawiali;
A gdzie beł który ranny albo chory,
Słano barwierze y mądre doktory.

2.

Iuż beło chorem opatrzono rany,
Iuż się y dziura była zaprawiła,
Iuż y co słabszey poprawiono ściany,
A noc głęboka na spanie radziła.
Ale Klorynda na sen pożądany
Pozwolić nie chce y wielkie myśliła
Dzieła — gdy wszyscy poszli na swe wczasy
Y tak do siebie mówi w one czasy:

3.

„Ey toć się wżdy dziś dobrze popisali
Z mężnem Sułtanem, Argant natarczywy.
Kiedy oni dway tylko wypadali
Na wszystko woysko y robili dziwy.
A o mnie co też będą powiadali?
Użyła — prawi — z daleka cięciwy
Dosyć szczęśliwie. To te będą mowy,
Cóż, czy nie mogą więcey białogłowy?

4.

Toć beło lepiey gdzie między lasami
Strzelać ielenie abo dzikie świnie,
Niźli się mieszać między rycerzami
Wielkiemi, mdłey płci y lichey dziewczynie.
Białogłowskiemi nie gardzę szatami,
Słusznie ich godna ta, która tak słynie“.
To mówiąc, na rzecz wielką się udała
Y Argantowi o niey powiadała:

5.

„Serce mię na coś wielkiego podwodzi;
Że to Bóg czyni, tak sobie rachuię,
Lub też za własną człowiek wolą chodzi.
Coś niezwykłego sobie obiecuię.
Widzisz tę wieżę, co tak miastu szkodzi,
Na tę się z ogniem y mieczem gotuię.
Tak myślę, tak chcę y tego potrzeba,
Niech o ostatku pieczą maią nieba!

6.

Abo ią spalę, abo ią posiekę,
A ieśli się też nazad nie ukażę,
Tobie swe panny oddaię w opiekę
Z starcem, którego iako oyca ważę.
Pomni to, proszę, coć dopiero rzekę,
Że do Egyptu odesłać ie każę.
Ta płeć y ten wiek nie ma żadney mocy,
Y godzien wszelkiey, Argancie, pomocy“.

7.

Zdziwił się Argant przeważney dziewicy,
Y poczuł w sercu chęć na wielkie czyny:
„Ty sama póydziesz, a my nikczemnicy
Między podłemi mamy zostać gminy?!
Y tak ma Argant tylko na ulicy
Patrzeć na dymy y twoie perzyny?!
Nic z tego. Iako beł z tobą w potrzebie,
Tak go weź na śmierć y sławę do siebie.

8.

Y ia frymarczę za sławę żywotem.
Y dla niey zdrowie rad położę wszędzie“.
Ona zaś: „Świadczy twa dzisieysza o tem
Wycieczka, która wiecznie słynąć będzie,
Iam białogłowa, y zginę-li potem,
Mną mało miastu, albo nic ubędzie.
Ale gdziębyś ty miał polec [strzeż Boże]
Kto murów zbroni? Kto miastu pomoże?“

9.

Argant iey na to krótko odpowiedział:
„Nie może to być, próżne twoie mowy,
Y bez ciebie tam drogę będę wiedział,
Chceszli mię też wziąć z sobą — iam gotowy“.
Wtem zgodnie poszli, gdzie król w radzie siedział,
Gdzie z niem radziły starsze, mądre głowy
Klorynda pocznie: „Słuchay co myślemy
Y przyimi z łaską, królu, coć powiemy.

10.

Argant tę wieżę spalić chce y na tem
Mieyscu czyni-ć tę obietnicę głośną.
Ia przy niem będę; czeka tylko zatem,
Że się pokładą y że ludzie posną“.
Król płakał — długiem obciążony latem,
Y mowę do nich uczynił żałosną:
„Ieszcze chcesz Boże sług swoich ratować,
Ieszcze to w cale królestwo zachować!

11.

Y potrwa pewnie, kiedy ludzie takie,
Takiego serca y takiey mam ręki.
A ty, o zacna paro ludzi, iakie
Masz mieć odemnie nagrody y dzięki?
Będą te wasze dzielności iednakie
Podawać światu wieczney sławy dźwięki.
To samo wielka nagroda na świecie,
Lecz y odemnie część państwa weźmiecie“.

12.

To mówiąc starzec zalewał się łzami,
Y z płaczem w głowę oboie całował;
Ale Soliman, co siedział z radami,
Wielką z tey sprawy zazdrość pokazował:
„Y ia nie darmo miecz noszę y z wami
Póydę y tu też nie będę próżnował“.
Klorynda na to: „O Królu, o Panie,
Póydziemli wszyscy, kto z tobą zostanie?“

13.

Iuż się chciał ozwać Argant niecierpliwy,
Że nie chciał z niem bydź na tę drogę zgodny,
Ale uprzedził y wzrok Król szedziwy
Do Solimana obrócił łagodny:
„Na każdem mieyscu, rycerzu cnotliwy
Pokazowałeś, żeś sobie podobny
Y na naygorsze razy zawsze śmiele
Szedłeś y biłeś swe nieprzyiaciele.

14.

Y wiem, żebyś mógł co godnego sprawić
Tey wielkiey sławy, którą masz na świecie,
Ale wżdyć kogo muszę z was zostawić
Przy sobie, którzy dzielnością słyniecie.
Nakoniec y tych nie chciałbych wyprawić,
Bo wiem, iako wy krwie nie szanuiecie;
Kiedyby się kto inszy tego ważyć
Y na tak wielki chciał się czyn odważyć.

15.

Więc iż po wszystkich stronach, iako wiemy,
Gęsta straż w koło wielkiey wieże chodzi
Y trochą ludzi nic nie uczyniemy,
Woysko też wszystko wywieść się nie godzi;
Ta para, co się — iako to słyszemy,
Tego chce podiąć, niech na to wychodzi,
Która takich dzieł nieraz dowodziła,
Y którą może kłaść za inszych siła.

16.

A ty tak iako królowi należy,
W bramie — proszę cię — bądź gotów z inszemi,
Że kiedy ci w zad póydą y na wieży
Uyrzymy ognie z dymami gęstemi,
Gdzie nieprzyiaciel w pogonią pobieży,
Ty ich zratuiesz z rotami świeżemi“.
Tak się królowi koniecznie to zdało,
Ale Sułtana przedsię to bolało.

17.

Przymówił się też Izmen do tey sprawy:
„Lepiey — powiada — że późniey wyńdziecie,
A ia wtem siarki y insze przyprawy
Zgotnię, które z sobą poniesiecie;
Przeto czekaycie odemnie odprawy,
Y straży śpiące pręcey tak naydziecie“.
Podobało się Izmenowe zdanie,
Y rozeszli się, pozwoliwszy na nie.

18.

Klorynda zatem zwyczayny złożyła
Szyszak y zbroię srebrem nabiianą,
A inszą na się niezwykłą włożyła,
[Co iuż beł zły znak] czarno smalcowaną,
Żeby się na niey w nocy nie świeciła,
Tusząc tak łatwiey udać się nieznaną.
Był przy niey Arset, który ią wychował,
Y prawie z pieluch dotąd iey pilnował.

19.

Ten kędykolwiek iedno się udała,
Wszędzie szedł za nią laty obciążony,
A widząc, że się niezwykło ubrała,
Postrzegł, że w pole wyniść chciała z brony.
Y przez życzliwość, którą po niem znała.
Y przez siwy włos na niey wysłużony
Prosił, aby się na to rozmyśliła,
Ale daremna iego prośba była.

20.

Potem rzekł: „Iż cię prośby nie obeszły
Y takeś na złe swoie zatwardziała,
Żeś ty na te łzy y na wiek móy zeszły
Y na tę radę życzliwą niedbała —
Powiem ci teraz twóy stan y wiek przeszły,
Od tego czasu kiedyś beła mała
Wszystko prawdziwie, wszystko nieomylnie“.
Zatem tak pocznie, a ta słucha pilnie:

21.

„Synap bogaty szczęśliwie sprawował
Ethyopią z inszemi kraiami,
Który obrzędy y wiarę zachował
Maryey Syna — z swemi murzynami,
Gdziem poganinem będąc, posługował
Królowey między białemi głowami
Za niewolnika, która czarna była,
Ale gładkości czarność nie wadziła.

22.

Król ią miłował, ale się z miłością
Tak w niem zawisna boiaźń pomieszała,
Że choć słynęła cnotą y czystością,
Zupełney wiary u niego nie miała.
Tem niedowiarstwem, tą zięty zazdrością,
Chciał, żeby zawsze w zamknieniu mieszkała.
Ona to wszystko, co król chciał — czyniła,
Y z gmachu piędzią nigdziey nie chodziła.

23.

Tam obrazami między nabożnemi,
Biała dziewica beła malowana,
Która okrutnie powrozy mocnemi
U twardey skały beła uwiązana.
Smok do niey bieżał y kiedy ostremi
Kłami od niego miała być szarpana —
Ostrem go rycerz przepędził żelazem.
Przed tem się często madlała obrazem.

24.

Wtem dziećmi zaszła y bywszy brzemienną,
Ciebie dziecinę białą urodziła,
A widząc barwę w dziecięciu odmienną,
Niezwykłemu się cudowi zdziwiła.
Y potem troską strapiona codzienną,
Płód ten przed królem taić umyśliła.
Obawiaiąc się, aby z twey białości
Złe nie rozumiał o iey stateczności.

25.

Y na twe mieysce inszego szukała
— Boiąc się króla — dziecięcia czarnego.
A iż tam żywa dusza nie mieszkała,
Okrom białychgłów, okrom mnie samego,
Mnie cię na ten czas beze krztu oddała,
[Świadoma moiey wierności] którego
Tak prętko dzieciom nigdy tam nie daią:
Różny w tem zwyczay w tamtych kraiach maią.

26.

Oddała mi cię z płaczem y zleciła
Daleko cię gdzie zanieść na chowanie.
A kto wymówi, iako się trapiła!
Iakie ostatnie beło iey żegnanie!
Całowała cię, łzami twarz moczyła,
Powtarzaiąc swe smętne narzekanie.
Nakoniec w niebo weyrzawszy tak rzecze:
„O Ty, co skryte myśli wiesz człowiecze —

27.

Ieślim chowaiąc niezmazane łoże,
Przeciw małżeńskiey nie zgrzeszyła wierze —
[O się nie mówię: wiem na się, móy Boże,
Insze swe grzechy, ale nie w tey mierze].
Za niewinniątkiem proszę, co nie może
Od swoiey własney mleka mieć macierze. —
Niech żyie matce podobne czystością,
Za twoią łaską y dobrotliwością.

28.

Y ty rycerzu święty, coś na srogą
Śmierć nie dał dziewki niewinney smokowi,
Ieśli co z lichem nabożeństwem mogą
Stawiane świece twemu obrazowi —
Weź w swą opiekę dziecinę ubogą,
Bądź niewinnemu obrońcą wiekowi“.
To rzekszy zmilkła y mowę zawarła
Y od żałości ledwie nie umarła.

29.

Ia przyiąwszy cię, niosłem cię z kłopotem
W małey nakrytey skrzynce w one czasy,
Y takem umiał potrafić, że o tem
Nic nie wiedzieli y obcy y naszy.
Szedłem nieznany polmi, ale potem,
Kiedym wszedł z tobą między gęste lasy,
Uyrzę, że lwica prosto do mnie bieży,
Gębę rozdziewia, a grzbiet ostry ieży.

30.

Iam uciekł na dąb, a tyś porzucona
Odemnie, w trawie pod drzewem leżała;
Ona przypadnie y zastanowiona
Straszliwą głowę nad tobą trzymała.
Potem postawszy mało, coś zmiękczona,
Iuż okiem na cię łaskawem patrzała.
Y chropawem cię lizała ięzykiem...
Ktoby rzekł, że iest litość w zwierzu dzikiem?

31.

Tyś iey małemi straszney ręczynami
Sięgała gęby y na nięś się śmiała;
W temci się swemi zniżyła piersiami,
Ssałaś ią zatym, gdy nad tobą stała.
A ia zakryty między gałęziami
Strętwiałem, widząc iaka się rzecz działa.
A skoro cię swem mlekiem nakarmiła
Poszła y gęstem lasem się zakryła.

32.

Wziąwszy cię potem, szedłem daley w drogę
Y do miasteczka trafiłem iednego,
Gdziem mamki dostał, która cię niebogę
Karmiła — godną chowania inszego.
Tamem rok cały, ile pomnieć mogę,
Y połowicę wymieszkał drugiego;
Tyś iuż niektóre słowa wymawiała
Y postępować iużeś poczynała

33.

Ale kiedy mi dobrze nachylony
Radził na pokóy wiek w podeszłem lecie —
Złotem od matki twoiey obciążony
Tak, żem mógł nędze nie cierpieć na świecie,
Porzucić żywot błędny, uprzykrzony
Y żyć w oyczystem myśliłem powiecie
Y z przyiacioły zażyć lepszych czasów,
Wetuiąc przeszłych trudów y niewczasów.

34.

Tak do Egyptu do swoiey rodziny
Z tobąm się zaraz puścił w oney chwili.
Ale nad rzeką — wypadszy z krzewiny,
Ze wszystkich mię stron zbóyce zaskoczyli.
Cóż było czynić? porzucić dzieciny
Nie chcę; mnieby też iuż beli zabili.
Puściłem się w pław, iedną cię trzymaiąc,
A drugą ręką, iakom mógł — pływaiąc.

35.

Ze dżdża y długiey rzeka niepogody
Wezbrała beła y bystro bieżała;
A kiedym przyszedł, gdzie naigłębsze wody,
Zakręciwszy mię, na dół mię porwała.
Próżno iuż było uść widomey szkody:
Upuściłem cię, ale cię trzymała
Y wyniosła cię woda na brzeg niski,
Iam też wypłynął, bywszy śmierci bliski.

36.

Noc zatem przyszła, iam się też położył,
A kiedy beło o pułnocy prawie,
We śnie ogromny rycerz na mię złożył
Drzewo, w surowey y groźney postawie.
„Czemuś krzest dotąd dziecięciu odłożył?
Iakoć zleciła matka na odprawie.
Okrzcisz ią — prawi — Bóg tak chce koniecznie,
Y ia iey mam być opiekunem wiecznie:

37.

Iam y dzikiemu litość dał zwierzowi,
Y bystrey wodzie, y bronię iey wszędzie.
A ty — gdzie temu nie uwierzysz snowi,
Któryć Bóg zsyła — obaczysz, coć będzie“.
Wtem wstawszy, ztamtąd wyszedłem ku dniowi,
O krzcie nie myśląc, bom został w tem błędzie,
Żem we śnie tylko iakąś widział marę
Y swąm rozumiał bydź prawdziwą wiarę.

38.

Taiłem tego; tyś się uchowała
Poganką zatem y tąś dotąd była,
Y śmiałąś potem y mężną została,
Y przyrodzenieś y płeć zwyciężyła.
Sławyś y państwa dzielnością dostała,
Y sama pomnisz iakoś potem żyła —
Y żem na wszystkich woynach w każdey dobie,
Był iako ociec y sługa przy tobie.

39.

Ale zaś wczora, kiedy miał świt rany
Wychodzić na świat swem promieniem złotem —
We śnie on pierwszy rycerz rozgniewany.
Stanął przedemną y tak mówił potem:
„Iuż czas nadchodzi niezahamowany,
Że się Klorynda rozstać ma z żywotem,
A chociaś nie chciał, gwałtem przedsię ona
Póydzie do nieba y będzie zbawiona“.

40.

Wtem zniknął. A ty uważ to u siebie,
Żeć coś strasznego: te sny obiecuią;
Y nie wiem, iak to tem póydzie na niebie,
Co swych rodziców wiarę prześladuią.
Przeto — ieśli co łaski mam u ciebie —
Zostań y te łzy niechay cię hamuią“.
Wtem umilkł; z strachem Klorynda słuchała,
Bo taki drugi niedawno sen miała.

41.

Potem tak rzekła: „Tę wiarę chcę chować,
Którą rozumiem bydź dotąd prawdziwą,
Y w któreyeś mię ty sam chciał uchować,
A teraz ią chcesz udać za wątpliwą.
Więc dla boiaźni nie chcę odstępować
Rzeczy zaczętych — nie takem lękliwą,
Abym się na strach iaki oglądała,
Choćbym też dobrze umrzeć zaraz miała“.

42.

Potem go mową łagodną cieszyła,
A iż iuż ich czas przychodził wyprawy,
Z Cyrkaszczykiem się, odszedszy — złączyła,
Co towarzyszem miał być do tey sprawy.
Dzielność [co przez się sama się kwapiła]
Izmen zagrzewa y dawa przyprawy
Do zapalenia z siarki uczynione
Y świece skryte y w miedzi zamknione.

43.

Wychodzą spiesznie przez nocne ciemności
Z miasta pospołu one dwie osobie
Y pełni dotąd szczęśliwey śmiałości,
Iuż blisko wieże beli w oney dobie
Serce w nich skacze od wielkiey radości
Y nie może się zmieścić samo w sobie,
Na krew ich chciwość podwodzi niesyta;
Wtem straż postrzeże y o hasło pyta.

44.

Ci przedsię w ciemnem idą cicho mroku —
Straż w larmę biie, hasła iuż nie bada;
Ale cna para cicho więcey kroku
Nie niesie y iuż więcey się nie skrada,
Iako więc piorun Iowiszów z obłoku
Razem się błyska y grzmi y wypada,
Tak y ci razem do strażey skoczyli,
Razem natarli, razem się przebili.

45.

Przez tysiąc mieczów ostrych prześć musieli,
Y to, na co się udali — sprawili:
Do przypraw, które od Izmena mieli,
Nagotowane knoty przyłożyli.
Zaiął się ogień, y tak iako chcieli,
Ogromną wieżę iemi zapalili.
Płomień się szerzy, gęste dymy wstaią
Y iasne twarzy gwiazdom zasłaniaią.

46.

Widać: a ono, okrutne płomienie
Idąc ku niebu z dymem się mieszaią,
A z którey strony wiatr na wieżę wienie —
Błędne się ognie do kupy zbieraią.
Światła niezwykłe — nocne pędzą cienie,
Y Chrześciany blaskiem urażaią;
Gdzie poyrzysz wszędzie strach między namioty:
Giną w godzinę tak długie roboty.

47.

Tem czasem rączo prosto ku ogniowi
Hufiec z obozu bieżał wyprawiony;
Cyrkaszczyk woła y grozi ludowi:
„Ten ogień waszą krwią będzie zgaszony“.
Ale nie mogąc wytrzymać gwałtowi,
Zlekka uchodził z Kloryndą ściśniony.
Iako po deszczu wielkiem potok zbiera,
Tak na nich co raz więtszy lud naciera.

48.

W otwartey bramie z ludźmi przebranemi
Czekał Soliman na nich w oney chwili:
Przed pogoniami nieprzyiacielskiemi
Uwieść ich w miasto, gdzieby się wrócili.
Iuż beli za próg uszli, lecz za niemi
Wpadli ci w bramę, którzy ie gonili,
Ale ich wyparł Sułtan y wzwód spuścił
Y samey tylko Kloryndy nie puścił.

49.

Tak wszyscy twierdzą iednostainie o tem,
Że właśnie kiedy wzwód beł podniesiony
Zagoniła się za Ardeliotem,
Który iey zadał raz niepostrzeżony.
Y Argant tego nie widział, że potem
Wróciła się wzad y wypadła z brony;
Bo y noc beła y w oney pogoniey
Y mieszaninie, nie mógł wiedzieć o niey.

50.

A skoro swóy gniew y serce zażarte
W chrześcijańskiey krwi w on czas zaprawiła
Widząc, że bramy y miasto zawarte,
Po wielkiey części o sobie zwątpiła.
Ale nadzieią płochą myśli wsparte
Prętko na nowy fortel obróciła:
Za iednego się z ich woyska udała
Y między nie się nieznana wmięszała.

51.

Potem iako wilk, co stado rozbiie,
Dopadszy lasu prętko z oczu ginie —
Idzie ukradkiem y łatwie się kryie
W nocy y w oney wielkiey mieszaninie.
Lecz Tankredowi przecie się nie skryie;
Ten widział, kiedy w oneyże godzinie
Ardeliota przed bramą zabiła
Y pilnował iey, gdzie się obróciła.

52.

Mniema, że to mąż iaki doświadczony,
Nie myśląc, aby białą płcią bydź miała.
Chce się z nią spatrzyć, a ta z iedney strony
Obbiegszy miasto, drugą bramą chciała
Y niż iey Tankred dognał zapędzony,
Na chrzęst się iego zbroie obeyrzała:
„Co — prawi — niesiesz?“ On iey na to powie:
„Y śmierć y woynę“. Ona zaś odpowie:


Louis-Jean-François Lagrenée: Tancred and Clorinda
53.

„Jeśli chcesz śmierci y ta cię nacieszy,
Dam ci ią wnetże“. W tem stanęła w kroku.
On widząc, że beł nieprzyiaciel pieszy,
Zarazem z siodła w prętkim wypadł skoku.
Tak zbywszy konia, do niey się pospieszy
Y oboie szli po miecze do boku:
Y tak się zwarli iako srodzy bycy
Przy swey się lubey bodą iałowicy.

54.

Iasnego słońca godne to czynienie
Wasze tam beło, o rycerze wzięci;
A ty, o nocy, coś na nie swe cienie
Y płaszcz z zawisney kładła niepamięci,
Dopuść mi — proszę — y day pozwolenie,
Aby mem piórem beli z niey wyięci.
Niechay trwa wiecznie sława ich dzielności
Y niech się świeci pamięć twey ciemności.

55.

Nie dybią na się, ani się składaią,
Nic iem szermierskie — sztuki nie pomogą;
Pełneli razy, skąpeli bydź maią —
W cieniu y w gniewie rozeznać nie mogą.
Słyszeć, że miecze straszny dźwięk dawaią,
A żaden kroku nie ustąpi nogą:
Ta stoi w mieyscu, a ręką pracuie,
Co raz nowy sztych y cięcie znayduie.

56.

Obelżenie gniew do pomsty podwodzi,
Pomsta przydawa potem obelżenia;
Ztądże iem zawżdy do nowych przychodzi
Przyczyn do cięcia, boyców do kwapienia.
Mięsza się bitwa, coraz cieśniey chodzi;
Iuż iem nie służą miecze do czynienia:
Biią się srodze wzaiem głowicami,
Tłuką się hełmy, tłuką się tarczami.

57.

Trzykroć ią ścisnął, trzykroć także ona
Wydarła mu się z węzła tak mocnego,
Którem nie była z miłości ściśniona,
Lecz z nieprzyiaźni y z gniewu wielkiego.
Znowu do mięczów poszli. Iuż raniona
Y ona, y on, iuż y tchu samego
Ledwie iem staie. Potem się cofnęli,
Aby po wielkiey pracey odpoczęli.

58.

Tak na mieczowei wsparszy się głowicy.
Patrzali na się — ta z tey, ów z tey strony,
Kiedy Apollo swoiemu woźnicy
Nieść kazał na świat dzień światłem pleciony.
Widzi krwie siła Tankred na dziewicy,
Cieszy się hardy, że mniey obrażony.
O ludzkie myśli, głupie to czynicie,
Że się za lada szczęściem unosicie!

59.

Z czego się cieszysz, o Tankredzie? czemu
Chełpisz się szczęściem omylnem piiany;
Wrychle zwycięstwu nierad będziesz swemu
Y będziesz płakał tey krwie y tey rany...
Chwilę się milcząc — on iey, ona iemu
Przypatrowali sobie na przemiany,
Nakoniec Tankred ozwał się z swą mową,
Pytaiąc, kto beł y iako go zową:

60.

„Spólne to — prawi — nieszczęście sprawuie,
Że naszą dzielność pokrywa milczeniem,
A iż nam zły los sławę odeymuie
Słusznie nabytą, tak mężnem czynieniem;
Proszę cię [ieśli gniew prośbę przyimuie]
Powiedz mi twóy stan, z twem własnem imieniem.
Niech wiem lub przegram, lub wezmę zwycięstwo
Kto śmierć ozdobi, albo moie męstwo“.

61.

Ona mu ną to: „Imienia moiego
Nie będziesz wiedział, iuż cię to omyli;
Dosyć masz na tem, że widzisz iednego
Z tych dwu, co wielką wieżę zapalili“.
Harda odpowiedź rycerza zacnego
Tak uraziła barzo w oney chwili,
Że do niey znowu wielkiem pędem skoczył.
Aby się zemścił y miecz w niey umoczył.

62.

Wraca się iem gniew w serca zajątrzone,
Choć się każdy z nich barzo słabem czuie;
Nauka za nic, siły iuż zemdlone,
A na ich mieysce wściekłość następuie.
O iako wielkie y niewymówione
Rany miecz czyni, gdzie iedno zaymuie:
W zbroi y w ciele — a że żywot ieszcze
Nie wyszedł, gniew mu w sercu czyni mieysce.

63.

Iako ocean, choć wiatry ustały,
Które go z gruntu dopiero wzburzyły,
Długo nadęte trzyma swoie wały,
Niźli swóy straszny gniew uspokoiły —
Tak y ci, choć iuż wszytkie osłabiały,
Choć w nich upadły spracowane siły,
Swą popędliwość pierwszą zachowuią
Y wielkiem gwałtem na się następuią.

64.

Ale iuż przędzę Parka nieużytą
Kloryndzinego żywota zwiiała:
Pchnął ią w zanadrze Tankred y obfitą
Miecz utopiony krew wytoczył z ciała
Y zmoczył złotem koszulę wyszytą,
Którą panieńskie piersi sznurowała.
Czuie, że ią iuż noga ledwie wspiera
Y że iuż mdleie y że iuż umiera.

65.

Idzie za szczęściem zwycięzca surowy
Y sztych śmiertelny pędzi między kości;
Ona konaiąc, rzekła temi słowy,
Zwykłey na twarzy nie tracąc śmiałości,
Którą znać, że w niey duch sprawował nowy,
Duch skruchy, wiary i świętey dufności —
Że choć poganką za żywota była,
Umieraiąc się ato nawróciła:

66.

„Odpuść ci Boże, ato masz wygraną,
A ty też, proszę, odpuść moiey duszy,
Proś Boga za nię y grzechem spluskaną
Oczyść krztem świętem y zbroń od pokusy“.
Tą żałościwą, tą niespodziewaną
Prośbą iey Tankred zarazem się ruszy:
Y wewnątrz żalem okrutnem dotkniony,
Umarza gniewy y płacze zmiękczony.

67.

Do przezroczystey pobieżał krynice,
Która z przyległey góry wynikała
Y w hełm porwawszy wody, do dziewice
Wracał się, która iuż dokonywała.
Kiedy iey dotąd niepoznane lice
Odkrył z szyszaka, ręka mu zadrżała:
Pozna ią zaraz y iako słup stanie...
O, nieszczęśliwe y przykre poznanie!

68.

Nie umarł zaraz, bo wszystkie swe mocy
Zebrane, serca pilnować wyprawił
Y dusząc w sobie żal, koło pomocy
Świętey się wszytek na on czas zabawił.
Śmiech wdzięczny piękne wydawały oczy,
Skoro krzest święty cny rycerz odprawił;
Y tak się zdało iakoby mówiła:
„Niebom osięgła, niebam dostąpiła“.

69.

Mało co pierwszey straciwszy piękności,
Iako lilia białą barwą bladła,
Na iasne niebo zda się, że z litości,
Gdy w nię patrzało — czarna chmura padła.
A nie mogąc iuż mówić, życzliwości
Znak: zimną rękę na rycerza kładła.
Tak piękna dziewka w on czas umierała.
Że kto nie wiedział, rozumiał, że spała.

70.

On widząc ią iuź umarłą, strapiony
Siły niedawno zebrane rozpuścił,
Z których tak nagle będąc obnażony,
Władzey nad sobą żalowi dopuścił;
Ten w żywot w małem mieyscu utaiony
Y w twarz y w zmysły śmierć zarazem puścił.
Mdleie, trupowi rówien każdą sprawą:
Barwą, milczeniem y krwią y postawą.

71.

Y pewnieby beł żywot rozgniewany
Gwałtem się wydarł z śmiertelnego ciała
Y w towarzystwie szedł nieutrzymany
Z szlachetną duszą, co go uprzedzała;
Ale z trafunku tam beł nadiechany
Od iedney roty, co wody szukała.
Ta wzięła dziewkę i rycerza cnego
W niey umarłego, w sobie źle żywego.

72.

Rothmistrz z daleka, gdy się rozedniało,
Poznał po zbroi książę Chrześciiańskie:
Uyrzał też przy tem martwey dziewki ciało,
Okrutną raną przebite tyrańskie.
Y nie chciał, aby na pokarm zostało
Wilkom, choć mniemał, że belo pogańskie,
Ale kazał wziąć sługom ciała obie
Y do obozu zanieść ie na sobie.

73.

Bohatyr ranny, pomału niesiony
Nie czuie co się koło niego dzieie,
Ale iż żywot beł w niem zataiony,
Znać po stękaniu, iże ieszcze zieie.
Ta zaś — iako słup leżąc z drugiey strony,
Żadney żywota nie dawa nadzieie.
Tak ie na on czas pospołu niesiono,
Ale ie w różnych namieciech złożono.

74.

Gromada zatem iego sług życzliwa,
Do różnych posług zarazem się miała;
Iuż też y mdły wzrok y myśl obłędliwa
Lekarskie ręki znać w niem poczynała,
Iednak rozeznać nie mogła — wątpliwa
Długo, ieśli się wróciła do ciała.
Patrzy po stronach, nakoniec poznawa
Y czas, y mieysce, y słyszeć się dawa:

75.

„Y żyię ieszcze? y światłość słoneczna,
Y ten mię ieszcze widzi nieszczęśliwy
Dzień, co świadectwo [o sromoto wieczna]
Wydawa na móy żywot niecnotliwy.
A ty, o ręko sroga i bezecna,
Któraś uczynek zrobiła brzydliwy —
Weź mi co pręcey za grzech popełniony
Żywot, y Bogu y ludziom wzmierziony.

76.

Miecz śmiertelnemi napuszczony iady
Wraź mi nagłębiey w serce między kości!
Czy za pobożność masz to z iakiey rady:
Niechcieć mi skończyć śmiercią tey żałości?
Y tak żyć muszę? y między przykłady
Być pamiętnemi nieszczęsney miłości?
Za grzech tak wielki na plugawą duszę,
To tylko iest kaźń godna, że żyć muszę.

77.

Żyć muszę zawżdy w ustawicznem błędzie,
Troski y wieczne cierpiąc niepokoie;
Cień mię nakoniec własny straszyć będzie,
Wymawiaiąc mi zawżdy grzechy moie.
W słońce bespiecznie nie poyrzę y wszędzie
Sumnienie będzie męki miało swoie;
Bać się sam siebie y przed swą osobą
Zawżdy się kryiąc, zawżdy będę z sobą.

78.

Ale niestetysz, gdziesz się wżdy podziało
Iey czyste ciało? czyli — co zdrowego
Od moiey wściekłey ręki w niey zostało —
Rozszarpano iest od zwierzu dzikiego?
Droga potrawa, nieszczęśliwe ciało,
Z ciebie się stała, z szaleństwa moiego,
Na które mię noc [o żałosne czasy!]
Naprzód, a potem zwierz podwiódł y lasy.

79.

Iednak ieśliś iest gdziekolwiek na ziemi,
Że cię gdzie naydę — iestem tey otuchy;
Ale ieśli swe członkami twoiemi
Żwierzowie głodni obkarmili brzuchy,
Abym tylko mógł pospołu być z niemi,
Niechay mię pożrą y w las niosą głuchy!
Szczęśliwy u mnie grób bedzie, co obie
Ciała w się przyimie y schowa ie w sobie“.

80.

Tak sam narzekał z sobą, utrapiony;
Słudzy wtem rzekli, że to ciało mieli.
Za temi słowy wzrok wypogodzony
Y odmieniony wszyscy w niem widzieli.
Y choć tak chory y tak był zemdlony,
Wstał o swey mocy znienagła z pościeli
Y ledwie mogąc przestąpić przez progi,
Pomału chore wlókł za sobą nogi.

81.

A skoro — ręki niepobożney sprawę,
W piersiach uyrzały srogą ranę oczy
Y pogodnemu iey bladą postawę,
Podobną niebu, chocia w ciemney nocy —
Zadrżał y lecąc do ziemie, poprawę
Wziął, uchwycony od bliskiey pomocy:
„O wdzięczna twarzy śmierć mi — prawi — sprawisz
Słodką, lecz żalu nigdy mię nie zbawisz!

82.

O piękna ręko, którąś mi podała,
O wdzięczne chęci ostateczne y znaki!
Iakoś się teraz dobrze różną stała,
Stąd mękę, stad żal, stąd ból cierpię taki.
Widzę, ach w członkach niewinnego ciała
Moiey wściekłości nieszczęśliwe szlaki;
Równo się z ręką — o oczy — srożycie:
Ta ie zraniła, wy w rany patrzycie.


Francesco Lazzarini: Tankred i Klorynda
83.

Ani płaczecie. Niechayże w zamiany
Krew idzie ze mnie, bo łzy iść nie chcecie“.
Tu uciął słowa y niehamowany
Nie chcąc żyć więcey y zostać, na świecie,
Podrapał sobie zawinione rany
Tak, że krwie beło pełno po namiecie;
Y zabiłby się sam beł w oney dobie,
Ale żal czynił, że nie beł przy sobie.

84.

Y tak przezdzięki dusza żałościwa
Nad iego wolą przy ciele została,
Ale po wszytkiem woysku świegotliwa
Wieść o przypadku iego powiadała.
Goffred, y inszych przyiaciół życzliwa
Kupa, cieszyć go co raz przybywała.
Lecz wybić troski żadną miarą z głowy
Nie mogły słodkie y poważne mowy.

85.

Iako kiedy kto tknie rany w pieszczonem
Członku, ból roście y tem sroższy bywa,
Tak przyiacielskism — w sercu utrapionem
Więcey żałości cieszeniem przybywa.
Lecz go pustelnik nie chce mieć straconem,
Na różne się nań dowody zdobywa
Y iego upór poważnemi słowy
Strofuie, y tey używa nań mowy:

86.

„O różny teraz daleko od siebie
Tankredzie, y od początku twoiego;
Ktoć wżdy odiął słuch? pytam cię — y ciebie
Uczynił teraz tak nagle ślepego?
Twe utrapienie Bóg wieczny na niebie
Sam na cię posłał, Ten cię do pierwszego
Gościńca, któryś opuścił, kieruie
Y palcem ci go prawie ukazuie.

87.

Y do dobrego rycerza cię wiedzie
Chrystusowego pierwszey powinności,
Którąś opuścił, o głupi Tankredzie,
Kwoli niewierney poganki miłości.
Y teraz na cię z lekką pomstą iedzie,
Z lekkiem karaniem za twe nieprawości
Y uleczyć cię chce przez cię samego,
A ty nie widzisz daru tak zacnego?

88.

Y Bogu się chcesz przeciwić samemu,
Któryć łaskawey dodawa pomocy,
Obacz się proszę, a żalowi temu
Takiey nad sobą nie dopuszczay mocy.
Iuż ato iawnie na dół ku wiecznemu
Zginieniu lecisz, ieno otwórz oczy!
Przebóg, hamuy się w tey żałości swoiey,
Co cię do śmierci prowadzi oboiey.

89.

Strach iedney śmierci, który mu przekładał,
Chciwość mu drugiey z nienagła wyimował
Y uważaiąc pilnie — co powiadał,
Nieutulony płacz w sobie hamował.
Ale nie tak żal przedsię z serca składał,
Aby nie wzdychał y nie lamentował.
Czasem sam w sobie skrycie narzekaiąc,
Czasem z umarłą głosem rozmawiaiąc.

90.

Lubo wieczorne, lubo wstaią rane
Zorze, iey woła, iey płacze, iey prosi;
Tak iako słowik, co mu nieodziane
Pióry dzieciny myśliwiec unosi,
Y dni y nocy prowadząc niespane,
Napełnia pola y swe żale głosi.
Nakoniec kiedy świtać poczynało,
Między łzy w oczy wpadło mu snu mało.

91.

Wtem mu się w szacie gwiazdami natknioney
Kochana iego przez sen ukazała:
Dobrze pięknieysza i w iasności oney
Niebieskiey będąc, poznać mu się dała.
Y zdało się, że w postawie skłonioney
Do śmiechu, łzy mu z oczu ucierała:
„Przypatrz się — prawi — teraz mey piękności
Y mey ozdobie, a skróć swey żałości.

92.

Toś mi ty wszystko z łaski swoiey sprawił,
Z świata mię tego omyłką zgładziwszy
Y u Bogaś mię na łonie postawił,
Godną mię nieba przez krzest uczyniwszy.
Tyś mię wiecznego żywota nabawił,
Lecz y ty — ciało śmiertelne złożywszy,
Masz tu mieć mieysce, gdzie w wiecznej światłości
Cieszyć się będziesz z twey y z mey piękności.

93.

Y ieśli nieba nie zayrzysz sam sobie
Y zmysł cię z drogi prawdziwey nie zwodzi —
Zostań żyw, a wiedz, że się kocham w tobie,
Iako się kochać nam w stworzeniu godzi“.
Tak mówi, a wtem chęci w oney dobie
Ogień życzliwy z oczu nań wywodzi,
Potem się w swoie promienie zamknęła
Y wlawszy weń tę pociechę, zniknęła.

94.

Ocknął się zatem y wstał pocieszony
Y lekarzom się iuż dał opatrować
Y martwe ciało tem czasem — strapiony,
Po chrześcijańsku rozkazał pochować.
A chocia nie beł mistrz iaki uczony,
Co miał grób z drogich marmurów ukować —
Przedsię, ile czas znosił, beł obrany
Kamień, z którego grób beł wykowany.

95.

Do którego ią z lanemi świecami
W wielkiey gromadzie w pole prowadzili.
Potem iey zbroię między gałęziami
Rospiętą, wielkiey sośnie zawiesili.
A sam iak skoro zwątlony ranami
Wzmógł y podniósł się z łoża w oney chwili.
Zarazem wnętrzney pełen pobożności,
Poszedł nawiedzić pogrzebione kości.

96.

Gdy przyszedł nad grób, gdzie iego żywemu
Sercu więzienie złe nieba przeyrzały —
Zimny, wybladły, rówien umarłemu,
Wlepił wzrok w kamień y sam skamieniały;
A nie mogąc się płaczowi silnemu
Odiąć, do głuchey ledwie przerzekł skały:
„Wdzięczny kamieniu y kochany grobie,
Co płomień masz wnątrz, zwierzchu móy płacz w sobie!

97.

Nie martwy w tobie popiół, ale żywy,
Pełen miłości, ma swoie mieszkanie
Y czuie z ciebie zwykły przeraźliwy
Płomień, lecz przykrszy sercu nad mniemanie.
Przyimi, ach proszę, ten płacz żałościwy
Y pokropione łzami całowanie,
A poday ie zaś w swey skrytey zasłonie
Lubem zewłokom, które masz w swem łonie.

98.

Bo ieśli dusza do swoiego ciała
Wraca się kiedy y do swoich kości.
Nie będzie za złe bez wątpienia miała
Twey pobożności y moiey śmiałości...
Y odpuści mi. W tę tylko została
Nadzieię dusza w tey tu śmiertelności,
Ręka zła tylko popełniła winę,
Iam żył miłuiąc, miłuiąc ią zginę.

99.

Wżdyć kiedy przyidzie y moiey potrzebie
Dogodzi ten dzień szczęśliwy y święty,
Że co to teraz błądzę koło ciebie.
W ten czas iuż będę w łono twe przyięty —
Niech zgodne dusze spół mieszkaią w niebie,
Niech oboy proch trwa wiecznie nierozięty,
A czego żywot mieć nie mógł stroskany,
Śmierć będzie miała. O dniu pożądany!“

100.


Tem czasem o iey przygodzie powieści
Y ciche w mieście szemrania powstały;
Potem iuż pewne y głośnieysze wieści
Między lękliwem ludem wciąż latały.
Wszędzie lamenty, wszędzie krzyk niewieści,
Iakoby mury y wysokie wały
Iuż nieprzyiaciel wszystkie opanował
Y iuż bogate kościoły plundrował.

101.

Ale naywięcey oczy ludzkie zeszły
Na się obrócił, Arset żałościwy:
Y iako inszem łzy mu z oczu nie szły,
Bo od żałości ledwie się stał żywy,
Ale od gminu gęstego obeszły
Stękał, nakrywszy prochem włos szedziwy.
Wtem gdy się wielki tłum do niego zbierał,
Argant we śrzodku stoiąc, tak wywierał:

102.

„Chciałem ia zaraz — że krótko wspomionę —
Postrzegszy pierwszy, że w polu została,
Wypadszy z bramy iść iey na obronę,
Żebyśwa była spólny los cierpiała.
Wołałem, aby otworzono bronę,
Aby się beła iako ratowała,
Ale daremne beło me wołanie,
Bo król surowe czynił zakazanie.

103.

Y bym beł wypadł — iakom chciał bespiecznie,
Y zdrowobym ią nazad beł wprowadził,
Abobym beł chciał lec przy niey koniecznie,
Y niktby mi beł tego nie rozradził.
Cóż beło czynić? Iam się iey statecznie
Stawił, ale Bóg inaczey uradził;
A to iuż ona umarła gdzieś leży,
A ia też pomnię to co mi należy.

104.

Niech Ieruzalem y nieba słuchaią
Tego, co teraz Argant obiecuie,
A gdzie nie strzyma, niechay nań spadaią
Wszystkie pioruny, co się ich naiduie:
Przysięga ato — niech to pamiętaią —
Pomścić się iey krwie y iawnie ślubuie,
Że miecza tego od boku nie zbędzie,
Aż Tankredowi na garle usiędzie“.

105.

Tak rzekł, a głosy życzliwe z pobudki
Pospolitego ludu powstawały
Y z obiecaney przyszłey pomsty smutki
W żałosnych sercach znienagła niszczały.
Próżne przysięgi, bo przeciwne skutki
Ludzkie nadzieie w krótkim czasie miały.
Y w rychle potem ten legł od tamtego,
Którego dziś ma za zwyciężonego.

KONIEC PIEŚNI DWANASTEY.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Piotr Kochanowski.