Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona/Pieśń trzynasta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona
Redaktor Lucjan Rydel
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1902–1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Kochanowski
Tytuł orygin. Gerusalemme liberata
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pieśń trzynasta.
ARGUMENT.
Izmen w las czarty pędzi w one czasy
Y mieć ie całe za ich strażą tuszy;
Tych co po drzewo wysyłaią w lasy,
Precz wyganiaią piekielne pokusy.
Tankred się potem rąbać w niem ostraszy,
Lecz darmo, kwoli żywey w drzewie duszy.
Woysko gorącem wielkiem upalone
Moc bierze, hoynem deszczem ochłodzone.
1.

Ale zaledwie w popiół y w perzyny
Płomienie wieżę posłały straszliwą;
Iako zły Izmen oneyże godziny
Radę w swey głowie naydował złośliwą:
Myśląc przekazić, aby leśne czyny
Do woyska nie szły — rzecz barzo szkodliwą —
Y aby inszey wieże nie robiono,
Z któreyby znowu wątły mur tłuczono.

2.

Blisko obozu beł między pustemi
Las dolinami, nie przeyrzany okiem,
Gęsty, zarosły drzewami wielkiemi,
Cień wszędzie czyniąc liściem swem szerokiem.
W niem kiedy słońce promieńmi swoiemi
Naiaśniey świeci na niebie wysokiem —
Iest takie światło, iako iest, gdy wstawa
Noc po dniu, lub dzień po nocy nastawa.

3.

A kiedy słońce pod ziemię uchodzi,
Mgła w niem ustawna y mrok nieprzeyrzany,
Iaki się w piekle ledwie tylko rodzi,
Który strach sercu czyni niewytrwany.
Tu pasterz swego na paszą nie wodzi
Stada, tu pielgrzym — chyba obłąkany —
Dla miłych cieniów nigdy nie wstępuie,
Ale go zdala palcem ukazuie.

4.

W niem się z odległych kraiów czarownice
Schodzą, z nocnemi swemi miłośniki,
Co obracaią swą postać na nice:
Z tego smok, z tego wieprz się stanie dziki,
Z tego zaś kozieł — y w pewne księżyce,
Przy dźwięku nocney, piekielney muzyki
Swe odprawuią przeklęte biesiady
Y niepobożne tańce y obiady.

5.

Tak o tem wszyscy mieszkańcy trzymali
Y rózgi żadney uciąć w niem nie śmieli,
Lecz Chrześcijanie pierwszy w niem rąbali,
Y drzewo z niego na tarany mieli.
Tu gdy naytwardziey wszyscy ludzie spali,
Tak, że y swoi o niem nie wiedzieli;
Izmen się stawił y uczynił koło
Y skreślił dziwne charaktery wkoło.

6.

Y boso w koło skreślone wstąpiwszy,
Szemrał sam z sobą słowa wielkiey mocy;
Potem się trzykroć na wschód obróciwszy,
Trzykroć na zachód zasię wracał oczy
Y trzykroć także laską uderzywszy,
Którą umarłe z grobów budzi w nocy —
Trzy razy ziemię deptał, będąc bosy,
Potem wypuścił te straszliwe głosy:

7.

„Wszyscy duchowie, którzy tu mieszkacie,
Strąceni z nieba gromy ognistemi,
Y co mieszkanie na powietrzu macie,
Y niepogody wzbudzacie na ziemi
Y wy, którzy się piekły opiekacie,
Trapiąc złe dusze ogniami wiecznemi —
Słuchaycie, y ty co im rozkazuiesz,
Y w Acheroncie podziemnym panuiesz!

8.

Wam Izmen ten las wiecznie odkazuie,
Wam go oddaie ze wszystkiemi drzewy;
Iako duch w ciało wchodzi y wstępuie,
Tak y wy wnidźcie w wysokie modrzewy;
Niech Chrześcijanin, co się w niem gotuie
Rąbać — ucieka przed waszemi gniewy“.
Tak rzekł y przydał swe bluźnierstwa sprośne,
Pobożnem sercom y uszom nieznośne.

9.

Na iego słowa pełne wielkiey trwogi,
Noc swe pogodne światło utraciła
Y Phebe, iasne zasłoniwszy rogi,
Piękną twarz swoię w chmurze utopiła.
On znowu woła y głos puszcza srogi;
Tak długa zwłoka barzo mu nie miła:
„Czego tak długo — powiada — mieszkacie?
Czy więtszych klątew odemnie czekacie?

10.

Ieszcze ia na was naydę inszą drogę
Y potężnieyszych przybiorę pomocy,
Nad to wymówić y umiem y mogę
Imie straszliwe, imie wielkiey mocy,
Na które piekła drżą y czuie trwogę
Z swoiem Abissem sam Król wieczney nocy“...
Chciał daley mówić czarnoksiężnik stary,
Lecz poznał, że iuż skutek brały czary.

11.

Ćmami duchowie przyszli niezliczeni:
Część tych, którzy się pod ziemią chowaią,
Część tych — nie mnieysza, którzy na przestrzeni,
Na nieobiętem powietrzu mieszkaią.
A szli znienagła y barzo strwożeni
Z dekretu, który groźny z nieba maią:
Nie być w tey woynie, acz iem w onem czesie
Nie zakazano w liściu być y w lesie.

12.

Maiąc tak Izmen rzeczy sporządzone.
Poszedł do króla z wesołą postawą:
„Miey — prawi — królu serce niestrwożone,
Masz teraz na się Fortunę łaskawą:
Nie mogą iuż być więcey odnowione
Nieprzyiacielskie wieże — moią sprawą“.
Potem mu wszystko porządkiem powiadał
Y czarnoksięskie skutki mu wykładał.

13.

Dołożył tego: „Y to wiem, że będzie
Nie mnieysza pewnie pociecha u ciebie:
Wiedz, że Mars z Słońcem nie długo usiędzie
Y społem we Lwie złączy się na niebie.
Zaczem gorąca wielkie będą wszędzie,
Rosa ani deszcz ku ludzkiey potrzebie
Nie spadnie; ale iako gwiazdy tuszą,
Niewymówione gorąca bydź muszą.

14.

Gorąca, iakie ledwie przypaleni
Nazamonowie z Garamanty maią;
Te nasi w mieście — kędy chłodnych cieni
Y wód dostatek — łatwie wytrzymaią;
Ale ich w suchem polu położeni
Nieprzyiaciele słabi nie wytrwaią.
Y tak od nieba pierwey okróceni,
Od woysk egipskich będą porażeni.

15.

Tak siedząc wygrasz: według moiey rady,
Wątpliwych boiów nie trzeba próbować,
Ale ieśli cię — iako zwykł — do zwady
Będzie wiódł Argant, chcąc szczęścia kosztować,
Ty się nie przeciw, ale iego iady
Y wściekłą śmiałość pamiętay hamować.
Tak uczyniwszy prętko syte boiu
Nieprzyiacioły — dostąpisz pokoiu“.

16.

Takiemi słowy czarownik uczony
W królu lepszą myśl i otuchę sprawił,
Który po części iuż beł powątlony
Mur — taranami wielkiemi — oprawił;
Nad to y nowy, z gruntu wywiedziony
Na inszych mieiscach, mniey bespiecznych stawił:
Wrzała robota y od niewolników
Y od gęstych rąk mieyskich robotników.

17.

Ale ostrożny Hetman o sposobie
Dobycia miasta myśląc to naydował,
Żeby darmo tłukł mury, gdzieby sobie
Woiennyck wielkich wież nie nabudował
Y swe woyskowe cieśle w oney dobie
Po drzewo na czyn w lasy wyprawował;
Którzy zarówno z świtem wyiechali,
Ale dla strachu wzad się powracali.

18.

Iako więc dziecię małe, kiedy w nocy
Widzi niezwykłe larwy y maszkary,
Ucieka zaraz y zakrywa oczy,
Mniemaiąc, że to iakie nocne mary —
Tak się ci boią, a z czyieyby mocy
Beł na nie on strach [rzecz trudna do wiary]
Nie wiedzą, tylko wiedzą, że się boią,
A Sfingi w głowie i Chimery stroią.

19.

Lękliwi mistrze w ciesielskiem rzemieśle
Wróciwszy się, rzecz y słowa mięszali;
Ale cokolwiek powiadali cieśle,
Śmiali się wszyscy y niedowierzali.
Wtem Goffred inszych żołnierzów tam ześle,
Którzy się w woysku mężnieyszemi zdali,
Którzy ie w lasy zaprowadzić mieli,
Ponieważ sami rąbać w niem nie śmieli.

20.

Ci poiechali, kędy źli duchowie
Stolicę swoię beli założyli,
Ale zaledwie przy gęstey dąbrowie
Stanęli, tak się zaraz potrwożyli.
Przedsię szli daley cni bohatyrowie,
A swoie strachy śmiałą twarzą kryli,
A pomknęli się w gęstwę daley ieszcze,
Tam kędy beło zczarowane mieysce.

21.

A wtem powstanie z lasu niesłychany
Szum y straszny pisk iadowitey żmiie,
Tu słychać, że lew ryczy rozgniewany,
Tu niedźwiedź mruczy, tu wilk srogi wyie,
Tu morze huczy gęstemi bałwany,
Tu woda skały niepożyte biie,
Tu trąby słychać, tu straszliwe gromy:
Tak wiele dźwięków — dźwięk czynił kryiomy.

22.

Dopiero wszystkiem pobladły iagody,
Tak ich strach wewnątrz zmacał wielkooki.
Mieysca w nich żadne nie miały wywody,
Aby lękliwe daley nieśli kroki.
Nakoniec wszyscy uciekli w zawody,
A strach ie gonił y chwytał za boki.
Potem ieden z nich do Hetmana mowę
Taką uczynił y taką obmowę:

23.

„Niech żaden [wszyscy powiedzą to naszy]
Tamtego mieysca doiść sobie nie tuszy:
Iam gotów przysiąc, że wszystkie w te lasy
Hurmem się z piekła przeniosły pokusy.
Będzie zbyt śmiały, który się ostraszy
Y kogo boiaźń — idąc w nie — nie ruszy;
Chyba nie człowiek będzie mógł tych krzyków
Y pisków słuchać y gromów y ryków“.

24.

Gdy ten tak mówił, Alkast nielękliwy
Trafił się tam beł, mąż nieokrocony:
Wściekły, szalony, na śmierć natarczywy
Y na naygorsze razy odważony:
Nie dałby się beł, by naywiętsze dziwy
Widział przed sobą, tak beł niestrwożony;
Szedłby beł na grom y na ziemie drżenie,
Y ieśli ma strach więtszy przyrodzenie.

25.

Śmiał się, trząsł głową: „Ia — prawi — przyrzekę
Wniść tam bespiecznie[1], gdzie oni nie śmieią.
Y lasu według potrzeby nasiekę,
Chcę ia spróbować, co czary umieią.
Niech będzie, co chce — pewnie nie uciekę;
Niechay się dziwy by naywiętsze dzieią:
Niech niedźwiedź mruczy, lew ryczy, wilk wyie,
Y w piekło póydę, ieśli się odkryie“.

26.

Tak się tam chlubił y wziął pozwolenie
Od Gotyfreda y puścił się w drogę,
A skoro weyrzał w one gęste cienie,
Usłyszał zwykły szum y zwykłą trwogę,
Ale nie przeto iakie wylęknienie
Czuie, abo wzad wraca śmiałą nogę.
Owszem się z zwykłą śmiałością zapuścił,
Ale go ogień wściągnął y nie puścił.

27.

Ogień, z którego — iako iakie mury —
Płomienie stoiąc dymami kurzyły,
Y nie maiąc wrót, ani żadney dziury,
W koło obeszły y lasu broniły.
Co więtsze ognie, wyniosłe do gury,
Tak iako wielkie wieże wychodziły.
W około strzelby y kule ogniste
Miały na sobie baszty płomieniste.

28.

O iako wiele dziwów z straszliwemi
Twarzami wszędzie na wierzchu wież stoi:
Ci krzywo patrzą, ci mieczmi ostremi
Machaią w koło w płomienistey zbroi.
On ustępuie, iako przed gęstemi
Lew pogoniami y o się się boi...
Y strach go przeiął y w sercu mu został,
Który w niem przedtem — iako żyw — nie postał.

29.

Nie postrzegł zaraz, że beł wylękniony,
Aż kiedy iuż beł daleko poręby
Y dziwował się w sobie zamyślony,
Z gniewu zgrzytaiąc y ściskaiąc zęby.
Potem na stronę odszedł zawstydzony,
Ani rozdziewił zasromaney gęby,
Ani na ludzie — on przedtem tak hardy
Wzrok — śmiał bespiecznie podnieść rycerz twardy.

30.

Kilkakroć Hetman po niego wyprawił,
Ale nie chcąc przyść na lada co składał;
Nakoniec przyszedł, ale nie zabawił,
Bo albo milczał, albo sny powiadał.
Zrozumiał Hetman, że nie wiele sprawił,
Zaczem na on czas więcey go nie badał,
Tylko się zdumiał: „Cóż to wżdy za cuda?
Czy sen? czy mara? czy iaka obłuda?

31.

Ale ieśli chęć którego uwodzi,
Y ieśli który ma z was serce śmiałe.
Niech z dobrey woley — ieśli chce — wychodzi,
Żebym nowiny mógł mieć doskonałe“.
Skoro to wyrzekł, szli rycerze młodzi
Y kusili się o las trzy dni całe,
Ale choć wrzkomo co sławnieyszy byli,
Wszyscy uciekli y wzad się wrócili.

32.

Tem czasem Tankred iuż beł wstał z choroby
Y chował ciało swey miłey zabitey,
A choć do końca nie wzmógł oney doby,
Y ciężkiey zbroi y przyłbicy krytey
Trudno miał zdołać — iednak dla ozdoby
Swey y potrzeby iść chce pospolitey,
Bo choć beł blady, serce żywe w ciało
Y w członki wszystkie czerstwość rozlewało.

33.

Sam tylko milczkiem idzie nieznaiomy,
Ani się boi, choć wiatr wielki dmucha,
Chocia ziemia drży, choć trzaskaią gromy,
Chocia strasznego lwiego ryku słucha.
Darmo się w weń wkraść chce strach niewidomy
Tylko że się w niem serce trochę rucha,
Przechodzi iednak y obaczy w lesie
Ogniste miasto nagle w onem czesie.

34.

Zastanowił się poniekąd wątpliwy,
Mówiąc sam z sobą: „Miecz tu nic nie sprawi.
Niechże mię pożrą te straszliwe dziwy,
Niechże mię ogień żywota pozbawi!
Kiedy iest mieysce albo plac uczciwy,
Niech każdy zdrowie dla spólnego stawi
Dobra y niechay frymarczy żywotem,
A zażby indziey lepiey go dał potem.

35.

Ale co o mnie każdy mówić będzie,
Ieśli się darmo wrócę nazad z drogi?
Więc gdzie się Hetman na drzewo zdobędzie,
W które tu ten kray wszystek iest ubogi?
Y bydź to może, żeśmy wszyscy w błędzie,
Y zmyślone to tylko iakieś trwogi“.
To mówiąc, w ogień skoczył zapędzony
[O wielka śmiałość!], rycerz odważony.

36.

Nie beły namniey ognie te szkodliwe
Y pod zbroią ich nie czuł Tankred śmiały.
Lecz ieśli beły płomienie prawdziwe,
Trudno tak prętko zmysły poznać miały.
Bo nagle ognie zniknęły straszliwe,
A na ich mieysce gęste chmury wstały,
Które ciemną noc y śniegi przyniosły,
Ale y te precz w pułgodziny poszły.

37.

Zdumiały barzo, ale niestrwożony
Wielki bohatyr został w one czasy
Y iuż bespiecznie niezastanowiony
Kwapione kroki w gęste niesie lasy.
Wiatr, pisk, szum morski, ogień nadstawiony
Y ryk zwierzęcy więcey go nie straszy;
Przeszkody żadney daley nie nayduie.
Tylko że gęstwa wzrok y chód tamuie.

38.

Nakoniec uyrzał amphiteatrowi
Podobny wielki plac w głębokiey ciszy;
W niem nachylone stało ku wschodowi
Drzewo, co poszło na wonne cyprysy.
Tam się bohatyr trochę zastanowi,
Widząc w niem znaki y dziwne napisy
Takie, iakich więc przed laty używał
Egipt, kiedy co taił y zakrywał.

39.

Między znakami niezrozumianemi
Syryiskie pismo beło w niem wyryte:
„O bohatyrze, któryś sam na ziemi
Otworzył śmierci wrota niedobyte —
Nie trap nas, prosiem, nie walcz z umarłemi,
Odpuść nam, a złóż serce nieużyte.
Nie sroż się na tych, którzyć nic nie krzywi:
Nie walczą nigdy z umarłemi żywi“.

40.

Taki beł napis. Zaraz Tankred tuszył,
Że krótkie słowa skryte miały rzeczy.
A wtem wiatr wolny suche liście kruszył,
On słucha pilnie, a ma się na pieczy.
Potem się z gęstwy głos żałosny ruszył,
Y płacz z wzdychaniem iakoby człowieczy
Y zmieszanego coś z strachu, z żałości
Wkropił mu w serce y z wnętrzney litości.

41.

Przedsię dobywszy miecza swego chutnie,
Uderzy w drzewo co ieno ma mocy;
Ale gdzie ieno gałąź którą utnie,
Zaraz z uciętey rózgi krew wyskoczy.
Znowu się z mieczem wyniesie okrutnie,
Znowu tnie, znowu krwie ze pnia utoczy;
Patrzy co będzie y hamuie sztychy,
A wtem usłyszy z stękaniem głos cichy:

42.

„Nazbyteś na mię — o Tankredzie — srogi,
Miey dosyć na tem, [ieśli cię co ruszę]
Żeś mię żywota pozbawił — niebogi,
Żeś z ciała wygnał nieszczęśliwą duszę.
Czemuż wżdy teraz pień sieczesz ubogi,
W którem ia nędzna wiecznie mieszkać muszę?
Takli za męstwo poczytasz to sobie,
Nieprzyiaciołom nie dać pokóy w grobie?!

43.

Iam iest Klorynda y tu mam schowanie.
Nie sama tylko, ale inszych wiele,
Którzy pod miastem legli — Chrześcijanie;
Poganie także [uwierz temu śmiele],
Tu w różnych drzewach maią swe mieszkanie,
Nie wiem, iako rzec, czy w grobie, czy w ciele:
Żywią w gałęziach, a ty iuż poczynasz
Być mężobóycą, kiedy ie ucinasz“.

44.

Iako więc chory, kiedy przez sen smoku
Abo Chimery obaczy straszliwe,
Choć się domyśla, że to w ciemnem mroku
Zdadzą się tylko widzenia fałszywe —
Boi się przedsię y nie dufa oku
Y radby nogi powrócił lękliwe:
Tak y ten chocia do końca nie wierzy,
Przedsię się boi y okiem wzad mierzy.

45.

Czasem oziębły drży, czasem przezdzięki,
Wielki się rycerz zbyt zagrzany znoi,
Niewiedzieć iako miecz upuszcza z ręki;
Ale namnieysza to w niem, że się boi:
Odszedł od siebie, zda mu sią, że męki
Słyszy swey miłey y że przed niem stoi;
Na wytoczoną krew patrzyć nie może;
Zda się, że w sercu ostre nosi noże.

46.

Tak ono serce, które z swey śmiałości
Y na śmierć samę nigdy nie spuściło,
Teraz dla dawney gorącey miłości,
Fałszywem larwom zwieść się dopuściło.
Potem broń, którą upuścił z litości
Coś z oney gęstwy w pole wyrzuciło,
Tak, że się musiał wrócić zwyciężony
Y w drodze zaś miecz nalazł utracony.

47.

Nie wrócił się wzad, ani w czarowanem
Lesie chciał więcey mieć dalszą zabawę,
Ale się stawił zaraz przed Hetmanem,
Uspokoiwszy y myśl y postawę.
Y tak przy tłumie powiadał zebranem:
„Ia dam o wszystkiem nieomylną sprawę;
Prawda to wszystko, co ci powiadaią,
Że tam lwi ryczą, że gromy trzaskaią.

48.

Wprzód mi się ognie wielkie ukazały,
Które się samy beze drew siliły
Y iako mury wysokie się zdały,
A pokusy ich straszliwe broniły.
Alem ie przeszedł bez urazu cały
Y nie czułem nic, żeby mię paliły;
Po ogniu zima y noc nastąpiła
Y zaś się ze dniem pogoda wróciła.

49.

Ale to więtsza, to cud niesłychany:
We wszystkich drzewach ludzkie dusze żyią,
Głos wydawaią dobrze zrozumiany,
Płaczą, wzdychaią, pod skurę się kryią.
Za każdem razem krew wychodzi z rany,
Ilekroć drzewo sieką, albo biią.
Próżno to: serca ia zto nie mam, aby
Rózgę tam uciąć y znam się, żem słaby“.

50.

Tak mówił Tankred, a Hetman swe myśli
Różnie obracał, co beło lepszego:
Czy sam ma iechać, iako sobie myśli,
Pokusić lasu oczarowanego?
Czy żeby w różne ludzie strony wyśli
Szukać y drzewa y czynu inszego?
Kiedy tak długo rozmyślał wątpliwy,
Przyszedł do niego pustelnik życzliwy.

51.

„Day — prawi — pokoy temu zamysłowi,
Będzie kto inszy, co ten las zwoiuie:
Iuż niewściągniony okręt ku brzegowi
Idzie, iuż złote żagle swe zdyimuie;
Iuż wielki rycerz nazad ku domowi,
Porwawszy pęta niegodne — kieruie;
Y nie daleko iuż czas pożądany,
Że z Ieruzalem wyrzucisz pogany“.

52.

Tak Piotr prorockiem duchem obciążony
W poważney mowie rzeczy przyszłe głosił,
Co Hetman słysząc — w sercu uniżony,
Zdarzenia nieba swem zamysłom prosił.
Ale iuż był Rak przyiął upalony
Słońce y srogie gorąca przynosił,
Które mu cele y woysko psowały,
Y żadney pracey znieść nie dopuszczały.

53.

Zgasły na niebie gwiazdy dobrotliwe,
A same tylko złośliwe panuią,
Od których skutki w powietrze szkodliwe,
Pełne zarazy śmiertelney wstępuią.
Co raz to więtszą pożogi straszliwe
Moc biorąc, palą y ziemi doymuią.
Po dniu złem — zła noc na ludzie przychodzi,
Po gorszey nocy — gorszy dzień wychodzi.

54.

Gdy z morza słońce wychodzi, ma koło
Około siebie z gęstey pary krwawe
Y ukazuiąc krwią spluskane czoło,
Iawnie daie znać, że iest niełaskawe.
Zachodząc, także ma wewnątrz y wkoło
Czerwone kropie, straszne y plugawe,
Y przykre czyniąc gorąco wytrwane
Grozi, że z więtszem iutro przyidzie rane.

55.

A gdy naywyższey pomknie swego wozu,
Schną wielkiem ogniem lasy z swemi drzewy.
Rzek nie znać, nigdziey nie trzeba przewozu,
Ziemia się pada, zboża idą w plewy;
Pola w popioły około obozu
Srogie niebieskie obracaią gniewy.
Obłoki suche, różnie rozproszone
W płomienie idą y w ognie czerwone.

56.

Niebo podobne czarnemu piecowi,
Oko, pozbywszy swoich pociech, mdleie,
Zephir przyiemny głęboko ku dnowi
Pod ziemią się gdzieś kryie i nie wieie;
Wiatr tylko dmucha, który południowi
Podległy, piaski maurytańskie grzeie,
Cięszki, gorący, a co raz skrzydłami
Biie y wolny dech dusi parami.

57.

Ale y słońcem wielkiem zarażona
Noc swoie cienie nie weselsze miała
Y swem płomieniem także upalona,
Z ognistych mioteł płaszcz sobie utkała.
Y ciebie, ziemi nędzna, upragniona,
Łakoma Phebe napoić nie chciała
Swą wdzięczną rosą, y darmo iey zioła
Prosiły o nię, na pochyłe czoła.

58.

Od niespokoyney sen ucieka nocy
Y upalone zostawuie cienie.
Nie mogą ludzie włudzić go na oczy;
Ale naybarziey trapi ich pragnienie,
Bo chrześciańskiey boiąc się król mocy.
Struł wszytkie wody y żywe strumienie
Y w koło zdroie pomącił przeirzyste,
Wmieszawszy soki y iady nieczyste.

59.

Syloe mały, który Chrześcijany
Przedtem hoynemi wodami napawał,
Teraz ledwie dno zakrył, rozerwany
Y tu y owdzie, a zgoła ustawał.
Zdało się, że sam Erydan wezbrany
Na ich pragnienie małyby zostawał
Y Nyl, gdy nie chcąc w siedmiu stać odnogach,
Zalewa Egipt y bieży po drogach.

60.

Ieśli kto widział przeźroczyste strugi,
Między lasami pięknemi płynące,
Albo strumienie wolne między smugi,
Albo z zapędem z Tatrów spadaiące —
Opisuie ie swey żądzey czas długi
Y wody sobie wymyśla ciekące,
Podaiąc pokarm swemu utrapieniu
Y swoiey męce y swemu pragnieniu.

61.

Członki rycerzów wielkich niezmożone
Ani daleką y zbyt przykrą drogą,
Ani żelazem ciężkiem obciążone,
Ani na większą okrócone trwogą —
Teraz tak mdleią słońcem upalone.
Że samych siebie udźwignąć, nie mogą —
A w ciele ogień niewidomy żyie,
Który spiekłą krew w suchych żyłach piie.

62.

One tak dzielne y tak rzeźwe konie
Pokarmem gardzą, o paszę nie dbaią;
Karki wyniosłe y wesołe skronie
Na dół schylone — ku ziemi zwieszaią.
Na przeszłą sławę żaden nie wspomionie,
W pierwszey chciwości do boiu ustaią.
Kosztownych rzędów, w których się pyszniły,
Nie chcą, drogiemi bończuky wzgardziły.

63.

Pies wierny cierpi ustawiczne tchnienie,
O pana nie dba, wszystko mu niemiło
Y rozciągniony, na wnętrzne płomienie
Chwyta wiatr, żeby nie tak go paliło.
Y ieśli oddech dało przyrodzenie,
Aby się serce gorące chłodziło —
Teraz ochłody nie ma, albo mało,
Tak barzo ciepłe powietrze zgęstwiało.

64.

Tak ziemia mdlała y tak upaleni
Ludzie się srogiem gorącem trapili
Y iuż z nadzieie ostatniey zrażeni,
Do końca beli o sobie zwątpili.
Co zdrowszy w kupę często zgromadzeni
Tak narzekali y głosem mówili:
„Na co trwa więcey? czy chce woysko zgubić?
Zaprawdę, Groffred ma się z czego chlubić!

65.

Iakiemi mur chce zwyciężyć siłami
Nieprzyiacielski? skąd drzewa dostanie?
Iawnemi to Bóg znać daie znakami,
Że przeciw Niemu nasze tu mieszkanie.
On się sam temi nie rusza cudami
Y po chwilić nas do szczętu nie zstanie
W takie gorąca, iakie tu panuią,
Że Murzynowie goręczszych nie czuią.

66.

Nie dba on, że my ludzie zaniedbani,
Nikczemne dusze y liche y małe —
Pomrzemy marni y odżałowani.
Byle on tylko miał swe rządy całe.
Takli ta ślepa niestateczna pani
Odmienia ludzie y czyni zuchwałe,
Że nic nie dbaią, by tylko rządzili,
Choćby się w niwecz wszyscy obrócili.

67.

Więc wysławiaią iego cnoty owe:
Dobroć, opatrzność, chwalą go z ludzkości,
A on o dobro nie dba nic woyskowe
Y wszystko czyni dla swoiey wielkości.
Nam zdroie wyschły; iemu Iordanowe
Wody prowadzą przez dalekie włości,
Które z kilką swych zauszników piie,
Mieszaiąc w świeże wody małmazyie“.

68.

Tak Francuzowie mówili z inszemi,
Ale wódz grecki woienny, któremu
Przykrzył się niewczas: „Tak ia ze wszystkiemi
Swemi mam zginąć, nie wiem gwoli czemu?!
Niech z Francuzami uporu swoiemi
Goffred przypłaca — iuż to wolno iemu!
Mnie co do tego?“ Y tak nie żegnaiąc,
Wybrał się nocą, cicho uiezdżaiąc.

69.

Skoro odniało y skoro uyrzeli,
Że Grek uiechał, drudzy toż myślili:
Klotareusa pierwsi uciec chcieli,
Y co z Admarem biskupem służyli
Y inszych siła, co wodzów nie mieli,
[Co w boiach legszy żywota pozbyli]
Iuż się uiechać ukradkiem zmawiaią
Y niektórzy z nich nocą uciekaią.

70.

Widział to Hetman y mógłby był snadnie
Skarać ich ostro, okrom wątpliwości,
Ale nikt tego tak łatwie nie zgadnie,
Iako daleki beł od surowości.
Skruszony wewnątrz na kolana padnie,
Pełen zupełney wiary y dufności,
Ręce y oczy do nieba podnosi
Y tak gorąco modli się y prosi:

71.

„O Panie, któryś Twoiemu ludowi
Na głuchey puszczy słodkie rosy spuścił
Y dałeś tę moc w on czas Moyżeszowi,
Że z twardey skały żywą rzekę puścił —
Niechay się y w nas taż łaska odnowi,
A ieśliś nas tak dla grzechów opuścił,
Do miłosierdzia Twego się bierzemy,
Wiesz, że się Twemi rycerzmi zowiemy“.

72.

Gorące modły nie beły leniwe,
Ale w lot siekły powietrze y chmury,
Y poszły w niebo, tak iako pierzchliwe
Strzały lekkiemi przyprawione pióry.
Przyiął ie wieczny Ociec y życzliwe
Na swe zastępy puścił oko z gury
Y rzekł żałuiąc tak wielkiego trudu
Y tak nieznośnych prac swoiego ludu:

73.

„Niebespieczeństwa tak długo cierpiane
Moich rycerzów, niech iuż koniec maią;
Niech świat y piekła przeciw niem zebrane
Dotąd iem tylko trudność zadawaią —
Niech odtąd wierne rycerstwa wybrane
Szczęśliwie wszystkie rzeczy rozczynaią,
Niech deszcz, niech wielki ich bohatyr idzie.
Niech Egipt rychło ku ich sławie przydzie“.

74.

To rzekszy dał znak, a zatem wysoki
Niebieski pałac y gwiazdy zadrżały,
Zadrżała ziemia y Abis głęboki
Y wylękłego oceanu wały;
Grzmiały po stronach pełne wód obłoki
Y nieścigłemi ogniami błyskały.
Ludzie wesołe głosy wypuszczaią,
Y pożądane nadzieie witaią.

75.

Wtem chmury wstały, nie te, które słońce
Z ziemie wyciąga, ale które daią
Łaskawe nieba, kiedy oba końce
Wielkiego łona pełne wody maią.
Noc nagła ciemne rozciąga opońce
Y cienie wiedzie, co dzień wyganiaią.
Deszcz zatem leie, rzeka w pełnem biegu
Bierze posiłki y wychodzi z brzegu.

76.

Iako gdy lecie deszcz w czasy gorące
Spadnie na zboża y na wyschłe sady —
Na brzegu wodne ptactwo świegocące
Czeka y kaczek pierzchliwych gromady,
Y rozciągaiąc na dżdże spadaiące
Skrzydła, skubią się, wdzięczney rosie rady
Y po dolinach, gdzie się wody zbiorą,
Ponurzaiąc się, suche pióra piorą:

77.

Tak y ci w ten czas wesołemi głosy
Dżdże pożądane z radością witali:
Wszyscyby radzi, żeby sobie włosy,
Nietylko zwierzchnie szaty pomaczali;
To ze śkła pili, to niebieskie rosy
W przyłbicach nieśli, to się umywali,
To pryskaiąc się — czynili igranie,
To w cebry brali na dalsze chowanie.

78.

Ale nietylko ludzkie się narody
Z niebieskich darów w on czas weseliły,
Ale y ziemia chora bez ochłody,
Która iuż beła wszystkiey zbyła siły,
W rozpadłe ciało wdzięczne lała wody
Y we wnętrzne ie rozsyłała żyły,
Y wilgotnością, którey udzielała,
Zboża y martwe zioła ożywiała.

79.

Y iako chory lekarskiemi chłodzi
Pierwey trunkami zagrzane wnętrzności
Y wprzód przyczynę choroby wywodzi,
Która suszyła y ciało y kości —
Potem nabywa siły y przychodzi
Do pierwszey krasy y pierwszey młodości,
Tak, że iuż przeszłey zapomina straty
Y bierze wieniec y zielone szaty.

80.

Wtem deszcz ustaie, słońce występnie,
Ale łaskawe wydaie promienie
Y — iako kiedy kwiecień ustępuie,
A may nastaie — cieszy przyrodzenie.
Patrzcież! Kto Bogu dobrze usługuie,
Mokre z obłoków wywodzi strumienie,
Odmienia czasy — iako kiedy trzeba,
Zwycięża gwiazdy y gniewliwe nieba.

KONIEC PIEŚNI TRZYNASTEY.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Piotr Kochanowski.
  1. bezpiecznie 7, 47, 2 — nieostrożnie, niebacznie; 2, 49, 4; 13, 25, 2 — śmiało.