Przejdź do zawartości

Głowa swoje a serce swoje/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Głowa swoje a serce swoje
Pochodzenie Nowelle
Wydawca J. K. Żupański & K. J. Heumann
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Państwo Kajetanowie w towarzystwie Jadwigi, Zosi i Adasia, przypatrywali się z ganku śmiałym harcom jeźdzca. Czeladź dworska, także zaciekawiona, wychylała głowy to z drwalni, to z kuchni, to z za plota i dziwiła się. Bo też rzeczywiście warto było patrzeć, jak dziarski i dorodny młodzieniec ze spokojem i siłą męzką pokonywał wybryki zuchwałego rumaka, który napróżno usiłował buntować się przeciw jego woli; machał łbem, gryzł wędzidło, parskał pianą, stawał dęba, aż w końcu musiał uledz i posłusznie stąpać w takt szpicruty, kłusować, galopować, zwracać się na prawo, i na lewo, zakreślać esy i ósemki podług zachceń jeźdźca. Pan Kajetan, jako najkompetentniejszy znawca, głośnemi wykrzykami i brawami oddawał pochwały każdemu trudniejszemu zwrotowi.
— Brawo! doskonale — powtarzał co chwila — patrzcie, patrzcie jak go zażył znakomicie, a to gracz, niech go nie znam.. Co to za kłus, jakby panienka w tańcu nóżkami przebiera, o! raz dwa, raz dwa.
I mówiąc to, przechylał głowę to w jedną, to w drugą stronę, naśladując wdzięczne ruchy konia.
Pani Kajetanowa także podzielała zachwyt męża, Zosia z uciechy klaskała w rączki i podskakiwała, a Adasiowi ledwie oczy na wierzch nie wyszły, usta otworzył tak, jakby chciał połknąć i jeźdźca i konia, a przy trudniejszych skokach aż nogami przebierał z podziwu. Nawet Jadwiga, która z początku zachowywała się zimno, obojętnie i patrzała jakby z musu, jak od niechcenia, powoli z coraz większem zajęciem śledziła zręcznego jeźdźca, i mimowoli objawiła zdanie, że Bolek wcale dobrze prezentuje się na koniu.
— Patrząc na taką jazdę — rzekła do Kazimierz a, który stanął obok niej w tej chwili — w której koń i jeździec stanowią. niejako jedną całość, można dopiero zrozumieć myt o Centaurach. Nieprawdaż panie?
Kazimierz zrobił ruch głową, który równie mógł znaczyć potwierdzenie, jak i przeczenie, ale widać było z twarzy, że nie przypadła mu wcale do gustu ta uwaga, która była zarazem pochwałą jeźdźca. Uczuł się nią upokorzony i zepchnięty na drugi plan. To też widząc jej żywe zajęcie się jeźdzcem, odważył się przyciąć zjadliwie, iż nie przypuszczał nigdy, aby gustowała w podobnych cyrkowych produkcyach.
— Fałszywie mnie — pan sądzisz. Karkołomnych sztuk nie lubię, i nie pochwalam, ale takie pokonywanie brutalnej siły zwierzęcia rozumną wolą człowieka, to widok zajmujący, bo to niejako zwycięztwo ducha nad materyą. Przyznasz pan sam, że jeździec w takich chwilach ma coś tryumfatorskiego w sobie, a zarazem artystycznego.
— Gdybym był wiedział, że pani tak wielką wagę przywiązujesz do tego, byłbym i ja starał się pozyskać względy pani na koniu.
— Alboż pan jeździsz konno? — spytała ze zdziwieniem.
— Nie jest to znowu tak wielka sztuką — odrzekł z lekceważeniem..
— Co? jeździsz pan konno? — spytał pan Kajetan, zwracając się do niego — a nigdy nie przyznawałeś się do tego. No, to może pokażesz nam swoją sztukę.
Właśnie Bolesław zatrzymał konia przed gankiem i zsiadł z niego. Pan Kajetan więc nalegał na kandydata filozofii, aby zaprodukował się przed damami z łacińską jazdą. Prosiła pani Kajetanowa, Zosia, nawet Adaś, ciekawy zobaczyć profesora swego na koniu, przyłączył swój głos do ogólnej prośby. Biedny profesor, przyparty w ten sposób, nie umiał się wymówić, choć na koniu nigdy w życiu nie siedział. Ale właśnie dla tego, że nie siedział, nie wydawało mu się to tak trudnem. Trzymać się mocno, aby nie spaść, to cała sztuka, do tego potrzeba było tylko śmiałości i odwagi, a on w tej chwili, podrażniony zazdrością, czuł w sobie taki ogromny zapas odwagi, że nietylko na koniu, ale na ognistym smoku byłby był gotów harcować przed panią swego serca i myśli. Bolesław jednak musiał mu z miny wyczytać“ że nie patrzy na dobrego jeźdzca, bo mu zaproponował, aby lepiej siadł na klaczkę siwą, bo kasztan jest za ognisty.
Uwaga taka z ust człowieka, o którego właśnie był zazdrosnym, wydawała mu się ubliżeniem i uraziła jego miłość własną, to też ignorował ją i, przystąpiwszy odważnie do konia, wsadził nogę w strzemię.
— Jakto? z prawej strony? Panie Kazimierzu, co pan robi? — zawołał pan Kajetan.
Ale kandydat filozofii oszołomiony własną odwagą, nie słyszał wcale tego, tylko gramolił się ze wszystkich sił na konia i nie byłby może tak łatwo dokonał tego, gdyby mu Bolek nie był przyszedł z pomocą. Zaledwie jednak usadowił się na siodle, koń, ściągany mocno w pysku, począł się z nim cofać ku parkanowi między pokrzywy, nad któremi wisiała na sznurach bielizna. Napróżno nieszczęśliwy jeździec kopał go nogami i wołał: wio, hetta, aby go zachęcić do postąpienia naprzód, koń cofał się wciąż i przyparł go w końcu do parkanu tak, że o mało nie zgniótł mu nogi.
— Popuść mu pan cugle — popuść cugle — wołał pan Kajetan z ganku.
Kazimierz jednak nie słyszał tego, bo stracił zupełnie przytomność i nie wiedział co się z nim dzieje. Nim ktoś miał czas podbiegnąć i zesadzić go, rumak czy za mocno kopnięty, czy przestraszony wołaniem, ruszył żywo z pokrzyw i puścił się galopem koło gazonu ku bramie z jeźdzcem, który nie przygotowany na to, podskakiwał jak opałka za wozem, to w jedną, to w drugą stronę, mając na głowie zamiast kapelusza strąconego przez sznurek, jakąś kobiecą koszulę, której rękawy tańcowały w powietrzu. Do tego jeszcze strzemiona, z których wyjął nogi w przestrachu, tłukły go niemiłosierne po łydkach, a konia po bokach, co tego ostatniego pobudzało do coraz szybszego galopu. Biedny kandydat filozofii, nie mogąc utrzymać się w równowadze, puścił cugle, uważając je za mniej bezpieczny punkt oparcia i chwycił się grzywy obiema rękami, wystraszony i blady.
Bolek i dwóch parobków biegło za nim na przełaj przez gazon z pomocą.
— Ależ ten człowiek nie ma pojęcia o konnej jeździe — odezwał się pan Kajetan.
— Nie pojmuję, jak można porywać się na coś, czego się nie rozumie — rzekła Jadwiga, cała rumiana od wstydu i zgorszona niefortunnem znalezieniem się swego amanta. Więcej oburzała się, niż litowała; nie mogła mu darować, że nietylko siebie, ale i ją ośmieszył, jako swoją narzeczoną. Zapomniała wtedy o wszystkich skarbach wiedzy, jakie posiadał, pamiętała tylko, że się stał śmiesznym i to obniżyło niesłychanie jego wartość w jej oczach. Nie chciała nawet patrzeć dłużej na niestetyczne podskoki i podrygi jego i odwróciwszy się, poszła do pokoju.
Tymczasem stało się, że zanim zdołano zatrzymać spłoszonego rumaka, ten, skoczywszy w bok, zrzucił jeźdźca na ziemię. Uderzenie było tak silne, że Kazimierz stracił przytomność. Zosia, ujrzawszy to, z krzykiem wpadła do pokoju, porwała ze stołu karafkę z wodą, ręcznik i biegła co tchu ratować omdlałego, a za nią popędziła drobnym kroczkiem i pani Kajetanowa. — Długo musiano nacierać mu skronie, pryskać wodą, obmywać octem, zanim go się docucono.Pokazało się, że oprócz przestrachu i gwałtownego wstrząśnienia, noga i ręka uległy mocnemu stłuczeniu, a I skroń po lewej stronie była zadraśniętą do krwi. Zaniesiono go więc do mieszkania, obwiązano głowę chustką, a na nogę i rękę radzono kompresy. Zosia zapewniała go, że mu to dobrze zrobi, bo ona w ten sam sposób wyleczyła Burka, pogryzionego przez psów we wsi i małe prosię, któremu pastuchy przetrącili nogę.
Kazimierzowi nie było może bardzo przyjemne to porównanie z przetrąconem prosięciem i skaleczonem psiskiem; ale za wsze milszą mu była troskliwość naiwnego dziewczęcia, choć objawiona w tak niezręczny sposób, niż obojętność Jadwigi, która przez cały czas jego słabości, trwającej dni kilka, wcale się nie pokazała. Kazimierz domyślał się powodu jej nieobecności, chciała mu tem pokazać całą śmieszność i nierozwagę jego postępku. Czuł, że zasłużył na pogardę, a jednak kara wydawała mu się za srogą i bezlitośną. O ileż więcej serca pokazało to dziewczątko. które lekceważył i które dla niego nie było niczem.
Poczciwa Zosia tak dalece posunęła swoją troskliwość, że chciała sama kompresami okładać rękę i nogę chorego; tylko pani Kajetanowa temu się sprzeciwiała. Wprawdzie nie umiała wytłumaczyć się dokładnie przed Zosią, dla czego to nie wypada, bo Zosia w zbytku naiwności nie widziała żadnego powodu, dla czegoby nie miała opatrywać pana Kazimierza, skoro opatrywała Burka i skaleczone prosię, mimo to, musiała być posłuszną — i opatrunek zdać na starą Kaśkę, a sama tylko pod okno jego zachodziła po kilka razy dziennie, aby go się zapytać, jak się ma i czy czego nie potrzebuje. Ponieważ zajmowała się także po trochu kuchnią, więc z obowiązku gospodyni zapytywała chorego przez drzwi, co będzie jadł, czém mu zasypać rosół, czy woli smażone, czy pieczone mięso, lub jaką leguminkę mu przyrządzić. Nieraz wraz z jedzeniem na tacy, przysyłała mu bukiecik świeżych kwiatków, aby mu było weselej w pokoju.
Te wszystkie oznaki troskliwości nie były niemiłe Kazimierzowi — i nieraz przez okno z upodobaniem przypatrywał się powabnej. dzieweczce, jak w fartuszku omączonym, z zakasanemi wyżej łokcia rączkami, biegała przez podwórze to do śpiżarni, to do piwnicy, to do kuchni. Czasem brał do ręki kwiaty przysłane przez nią, wąchał je z przyjemnością, oglądał i myślał sobie wtedy:
— Przecież to dobre, poczciwe dziewczątko.Jaka szkoda, że tak mało inteligentne.
Bo, że jej brak było tego, to zdradzała na każdym kroku. Raz naprzykład, rozmawiając z nim tak przez drzwi, poczęła się użalać nad nim, że się tak nudzi sam jeden.
— A kto pani powiedział, że się nudzę?
— Jakże się pan nie ma nudzić, kiedy gospodarstwo zajęci nie mają czasu zajmować się panem, nam, pannom, nie wolno odwiedzać pana — no, to się musi panu okropnie przykrzyć tak leżeć samemu.
— Mam książki — odparł Kazimierz.
— E! cóż to za zabawa, jeszcze takie nudne książki, jak te pańskie. Jabym umarła z nudów, żeby mi tak przyszło czytać i czytać wiecznie.
Kazimierz był niesłychanie zgorszonym tą mową, raziła ona nielitościwie jego uszy i umysł.Nie pojmował, jak można mieć tak ograniczone pojęcieć czytaniu, a co więcej, jak można być tak nierozsądną, żeby się do tego przyznawać. Czuł rodzaj litości dla tej, tak umysłowo nizko stojącej istotki, jaką się czuje dla nieuleczonego kalectwa, bolała go i gniewała płytkość jej myśli; a jednak .. jednak, gdy pierwszy raz wyszedł po kilku dniach leżenia ze swego pokoju i spotkał się z nią na podwórzu, ucieszył się, że ją pierwszą spotkał.
Biegła właśnie z kluczykami do śpiżarni i ujrzawszy go tak niespodziewanie, zawołała głośno:
— A!!
Wymówiła jednę tylko literkę; ale z taką jakąś serdeczną, dziecinną uciechą, z takiem rozkosznem zarumienieniem, że mu się w piersiach zrobiło dziwnie błogo i tak był zajęty myślą o tem spotkaniu, że, wszedłszy do pokoju, nie spostrzegł w pierwszej chwili nieobecności Jadwigi. Dopiero pani Kajetanowa mu to przypomniała, mówiąc, że wyjechała z kuzynem na spacer konno. Uczył ją bowiem jeździć. Wprawdzie ona dawniej jeździła, jak mówiła matka, nawet nieźle, ale odkąd zatopiła się w książkach, zapomniała zupełnie, a kuzynek był tak dobry, że ofiarował się przypomnieć jéj.
Dziś właśnie była pierwsza lekcya.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.