Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nogami i wołał: wio, hetta, aby go zachęcić do postąpienia naprzód, koń cofał się wciąż i przyparł go w końcu do parkanu tak, że o mało nie zgniótł mu nogi.
— Popuść mu pan cugle — popuść cugle — wołał pan Kajetan z ganku.
Kazimierz jednak nie słyszał tego, bo stracił zupełnie przytomność i nie wiedział co się z nim dzieje. Nim ktoś miał czas podbiegnąć i zesadzić go, rumak czy za mocno kopnięty, czy przestraszony wołaniem, ruszył żywo z pokrzyw i puścił się galopem koło gazonu ku bramie z jeźdzcem, który nie przygotowany na to, podskakiwał jak opałka za wozem, to w jedną, to w drugą stronę, mając na głowie zamiast kapelusza strąconego przez sznurek, jakąś kobiecą koszulę, której rękawy tańcowały w powietrzu. Do tego jeszcze strzemiona, z których wyjął nogi w przestrachu, tłukły go niemiłosierne po łydkach, a konia po bokach, co tego ostatniego pobudzało do coraz szybszego galopu. Biedny kandydat filozofii, nie mogąc utrzymać się w równowadze, puścił cugle, uważając je za mniej bezpieczny punkt oparcia i chwycił się grzywy obiema rękami, wystraszony i blady.
Bolek i dwóch parobków biegło za nim na przełaj przez gazon z pomocą.
— Ależ ten człowiek nie ma pojęcia o konnej jeździe — odezwał się pan Kajetan.
— Nie pojmuję, jak można porywać się na