Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gospodyni zapytywała chorego przez drzwi, co będzie jadł, czém mu zasypać rosół, czy woli smażone, czy pieczone mięso, lub jaką leguminkę mu przyrządzić. Nieraz wraz z jedzeniem na tacy, przysyłała mu bukiecik świeżych kwiatków, aby mu było weselej w pokoju.
Te wszystkie oznaki troskliwości nie były niemiłe Kazimierzowi — i nieraz przez okno z upodobaniem przypatrywał się powabnej. dzieweczce, jak w fartuszku omączonym, z zakasanemi wyżej łokcia rączkami, biegała przez podwórze to do śpiżarni, to do piwnicy, to do kuchni. Czasem brał do ręki kwiaty przysłane przez nią, wąchał je z przyjemnością, oglądał i myślał sobie wtedy:
— Przecież to dobre, poczciwe dziewczątko.Jaka szkoda, że tak mało inteligentne.
Bo, że jej brak było tego, to zdradzała na każdym kroku. Raz naprzykład, rozmawiając z nim tak przez drzwi, poczęła się użalać nad nim, że się tak nudzi sam jeden.
— A kto pani powiedział, że się nudzę?
— Jakże się pan nie ma nudzić, kiedy gospodarstwo zajęci nie mają czasu zajmować się panem, nam, pannom, nie wolno odwiedzać pana — no, to się musi panu okropnie przykrzyć tak leżeć samemu.
— Mam książki — odparł Kazimierz.
— E! cóż to za zabawa, jeszcze takie nudne