Bezżeństwo duchownych

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Bezżeństwo duchownych
Podtytuł Ustanowienie, pobudki i skutki onego. Kwestya podjęta ze względu na odbywający się Sobór powszechny.
Data wyd. 1870
Druk Drukarnia Gazety Polskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
BEZŻEŃSTWO DUCHOWNYCH.
USTANOWIENIE, POBUDKI I SKUTKI ONEGO.


Kwestya podjęta ze względu na odbywający się Sobór powszechny,


PRZEZ


pewnego Katolickiego Kapłana.


(Przekład z niemieckiego.)




WARSZAWA.
w Drukarni Gazety Polskiéj,
przy ulicy Daniłowiczowskiéj Nr 619.

1870.


Дозволено Цензурою
Варшава 20 Марта 1870 года






DO CZYTELNIKA POLSKIEGO.

Ze wszystkich stron kraju dają się słyszeć jednozgodne głosy o koniecznéj potrzebie zmian w karności kościelnéj.
Od zgromadzonych obecnie na Sobór prałatów w Rzymie, spodziewamy się słusznie uchwalenia zmian tych w duchu postępu — w duchu czasu.
Uznaliśmy więc za rzecz bardzo stosowną broszurkę niniejszą, napisaną przez naszego niemieckiego kolegę, przedstawić światłym czytelnikom w polskim przekładzie.
Broszurka ta mówi o jednym z najważniejszych przedmiotów karności kościelnéj, potrzebującym radykalnéj zmiany: o bezżeństwie kapłanów.
Cieszy nas niezmiernie, że toż samo przekonanie znaleźliśmy między duchowieństwem katolickiem w innych krajach, które zawsze miała, a dziś ma tém bardziéj, większa część Szanownego Duchowieństwa naszego.
Czyż kapłan sumienny, kochający prawdę i nie wstydzący się jéj wyznać otwarcie, może zaprzeczyć, że celibat jest nam właśnie najniebezpieczniejszą przeszkodą na téj i tak już ciernistéj i innych przeszkód pełnéj drodze zbawienia?....
Skoro Chrystus, nasz Prawodawca, Zbawiciel i najlepszy znawca naszéj natury, serc i sił naszych, zostawił nam celibat do woli — „qui potest capere capiat[1]”; skoro Jego wielki Apostoł Paweł Święty ożywiony Duchem Bożym i wzmocniony doświadczeniem życia, powiada nam wyraźnie: „melius est nubere, quam uri”[2]: pocóż — pytamy się — pocóż koniecznie przekręcać Pismo, naciągać jego znaczenie, i gwałtem nakładać słabym ludziom na karki tak ciężkie — tak nieznośne jarzmo, które zaledwie udźwignie Herkules duchowy — ale które tysiące słabszych przygniata do ziemi — pozbawia odwagi, i wszelki im postęp tamuje?....
Zresztą — w kraju naszym, gdzie dwa katolickie istnieją obok siebie obrządki, — to jest — słowiański czyli Greko-Unicki i łaciński, — celibat uważany był zawsze jako prawo zbyt uciążliwe, i cierpiany z musu.
To téż często zdarzały się przykłady, że duchowni u nas wstępowali w związki małżeńskie, czém dobitnie protestowali przeciw tak surowéj karności łacińskiego obrządku.
Czyn uczonego kapłana Stanisława Orzechowskiego kanonika przemyślskiego[3] i cały przebieg jego sprawy, — jak również żądanie króla Zygmunta Augusta w roku 1556, który w swojém i całego Królestwa imieniu domagał się od Papieża Pawła IV zniesienia bezżeństwa kapłanów[4], — dowodzą jasno, że celibat na ziemi słowiańskiéj niewłaściwe obrał sobie pole.
Dziwną zaiste jest rzeczą widzieć np. w pośród nas duchownych obrządku słowiańskiego — należących razem z nami do Rzymskiego Kościoła, używających jednak w zupełności tak słusznych praw człowieka, — ojców rodziny, — wiodących moralny — świątobliwy — pełen pięknych przykładów — prawdziwie patryarchalny wśród owieczek swych żywot; — a obok nich, duchownych łacińskiego obrządku, do tegoż samego co i tamci należących kościoła, — pozbawionych przecież téj jednéj z najszlachetniejszych w życiu człowieka słodyczy domowego kółka — rodzinnego pożycia, — skazanych na tak ciężką i niebezpieczeństw pełną dla moralności samotność, — postawionych w nader fałszywém położeniu, bo zmuszonych nieraz, powiedzmy to otwarcie, przywdziewać szatę hipokryzyi, a tém samém popchniętych niejako na drogę zgubnych nałogów!...
Wiek scholastycznych rozumowań minął już dawno, — średniowieczne wyobrażenia wszędzie już znikają, — więc zupełnie nie mamy potrzeby podtrzymywać prawa, które dziś nie może miéć uzasadnionego celu — lecz przeciwnie — bardzo złe skutki wiedzie za sobą.

Ksiądz J. Z. F. pleban Z*


J




Jedném z najważniejszych urządzeń, które tak na polu polityczném jako i socyalném pociągnęło i jeszcze pociąga za sobą najgorsze skutki — jest celibat, czyli bezżeństwo największéj części duchownych Kościoła Rzymsko-Katolickiego.

Ażeby pokryć osłoną nienaturalność i tak wielce złe skutki powyższego urządzenia, starają się niektórzy odnieść je — jeżeli już nie do bezpośrednio Boskich, to przynajmniéj do Apostolskich postanowień.
Z powodu odbywającego się teraz Koncylium w Rzymie, publiczność z zajęciem porusza kwestyą celibatu, — a prassa peryodyczna rozbiera wszystko, co za i przeciw ze względu na tę kwestyą da się powiedziéć. Autor przeto uznaje za konieczne i na czasie poddać pod ścisły rozbiór urządzenie, zaprowadzające celibat duchownych Katolickich, jako téż wyjaśnić jego początek — pobudki — ostateczne wprowadzenie, oraz skutki onego.
Przedewszystkiem nasuwają się nam pytania: Jak powstał celibat? czy postanowił go sam Jezus Chrystus? czy może Jego Apostołowie? czy wreszcie zawdzięcza swój początek czasom późniejszym?

I.
Początek i ostateczne wprowadzenie celibatu.

Jezus Chrystus nie pragnął, aby duchowni Nowego Zakonu żyli w bezżeństwie, a tém mniéj nie ustanowił celibatu jako prawo wszystkich obowiązujące.
Gdyby Zbawiciel chciał był życia bezżennego od kapłanów swego kościoła, — gdyby im to przykazał, — byłby pewno na najpierwszych sług tegoż kościoła, na Apostołów, wybrał ludzi bezżennych i nie związanych małżeńskiemi ślubami. Tymczasem Pismo Święte naucza nas zupełnie inaczéj. Mówi nam ono, że nietylko Apostołowie w ogólności byli żonaci, — ale że i Piotr Ś-ty żył w stanie małżeńskim: — ten Piotr, którego Jezus Chrystus, wedle nauki Kościoła, ustanowił Swoim namiestnikiem na ziemi, głową Apostołów, naczelnikiem Swego kościoła, Papieżem. Mateusz Ś-ty w Ewangielii swojéj (Roz. 8 w. 14) powiada, że Jezus Chrystus uzdrowił cudownie świekrę (matkę żony) Piotra, a Paweł Apostoł w liście do Koryntczyków (1 Kor. Roz. 9 w. 5) pisze, że Piotr i inni Apostołowie w czasie swych missyonarskich podróży mieli ze sobą swe żony, i dodaje Paweł Ś-ty, że i on i Barnabasz mieli również prawo czynić toż samo, to jest — mieli prawo zawierać związki małżeńskie, i żony swoje brać ze sobą podczas swych apostolskich podróży. Z tego najwyraźniej przekonać się możemy, że Jezus Chrystus nie ustanowił celibatu.
Apostołowie nie ustanowili go również, bo nie znajdujemy ani w Piśmie Świętem, ani w pismach Ojców Kościoła, aby Apostołowie celibat jako warunek stawiali tym mężom, których poświęcali na kapłanów. Owszem, z Pisma Świętego, jak również z pism Ojców Kościoła, widzimy, że Apostołowie tego tylko wymagali od swoich następców kapłanów, czego im sami przykład dawali. Bo i jakiemże prawem żądać mogli od swych następców zrzeczenia się stanu małżeńskiego, kiedy sami nawet w swych missyonarskich podróżach mieli swe żony przy boku swoim, i prowadzili familijne życie?
Starają się wprawdzie utrzymywać niektórzy, jakoby Apostołowie po powołaniu ich przez Jezusa Chrystusa, odłączyli się od żon swoich, — ale przywiedziony powyżéj ustęp z listu Ś-go Pawła wykazuje dowodnie, że twierdzenie tu jest bezzasadne i fałszywe.
Inni znowu mówią, że lubo Apostołowie prowadzili ze sobą swe żony, — jednakże wstrzymywali się od wszelkiego małżeńskiego z niemi pożycia; — lecz mniemanie to mniéj jeszcze zasługuje na przyjęcie, bo gdyby Apostołowie domagali się byli od duchownych bezżeństwa, rzeczy tak trudnéj i tak draźliwéj, to powinni byli sami unikać dawania najmniejszych pozorów i najlżejszych podejrzeń, — i z pewnością byliby unikali.
Z tego co się powiedziało widzimy, że Apostołowie i sami nie żyli w bezżeństwie, i innym tego nie nakazali; — zatém celibat musiał być ustanowionym i wprowadzonym dopiéro w czasach późniejszych.
Pierwsze przepisy dotyczące bezżeństwa duchownych znajdujemy dopiero w początkach IV stulecia. Na synodzie biskupów hiszpańskich w Elwirze (r. 305), wydane zostały pierwsze rozporządzenia co do wprowadzenia celibatu. Następnie rozporządzenia podobne wydano na synodzie w Ancyrze (r. 314) i na pierwszém powszechném koncylium w Nicei (r. 325). Przepisy te przez kilku Papieży, jako to: Syrycyusza (r. 384), Leona (r. 440) i Benedykta (r. 995) zostały wznowione i obostrzone, jednakże ogólnie ich nie zachowywano, owszem — bardzo nie wielu miały one zwolenników. Dopiero w roku 1074 za Grzegorza VII na koncylium w Rzymie, celibat formalnie został postanowiony i nakazany jako prawo obowiązujące.
Wprowadzenie tego prawa wywołało między duchowieństwem wielkie niezadowolenie, a nawet wzburzenie, tak dalece, że Siegfryd Arcybiskup moguncki, który dla celibatu na synodzie w Erfurcie starał się zyskać uznanie, od oburzonego duchowieństwa o mało nie został zabity. W historyi kościoła napisanéj przez proboszcza de Berault-Bercastel kanonika kościoła w Noyon (Tom IV, stron. 81) czytamy dosłownie: „powstało wielkie szemranie, uskarżano się na to wymaganie, jako na jarzmo nie do zniesienia, i zagrożono nawet Biskupowi, że złożą go z godności biskupiéj i porąbią w kawałki, jeżeli nie odstąpi od tego niesprawiedliwego żądania.” Na téjże stronnicy czytamy daléj: „Altman Biskup passawski zręczniéj wziął się do rzeczy, jednakże nie więcéj wskórał. Gdy odczytał w kościele publicznie z ambony dekret papieski, natychmiast dał się słyszeć krzyk niezadowolenia, i Biskup byłby przypłacił życiem, gdyby licznie zebrana szlachta nie była uspokoiła wzburzenia.”
W takito sposób duchowieństwo przyjęło wprowadzenie celibatu; — uznało go za jarzmo uciążliwe, i starało oprzeć się jemu wszelkiemi siłami. Dopiéro zagrożone usuwaniem z posad duchownych, klątwą kościelną i interdyktem — urządzeniu temu poddać się musiało.
Pamiętać nam trzeba, że w miejscowości zostającéj pod interdyktem, żadna czynność kościelna nie mogła się odbywać, nie mógł być udzielanym żaden Sakrament. Klątwa zaś kościelna była karą, nad którą wówczas nie było nic straszniejszego, gdyż według przekonań ówczesnego zabobonnego wieku, wyłączała ona od nieba i wprost wtrącała do piekła. Duchowni więc byli zmuszeni poddać się sile, jeżeli nie chcieli utracić swych posad, i uledz najokropniejszemu losowi, — bo dotknięty gromem exkomuniki był przeklęty, — a przestawanie z nim więcéj sprowadzało nieszczęść, aniżeli trąd i zaraza morowa. Był on wyzuty z towarzystwa ludzkiego, gdyż przekleństwo które na nim ciążyło, przechodziło i na tych, którzy ze współczucia i litości jako bliźniemu dawali jakąkolwiekbądź pomoc, lub téż by najmniejszą opiekę.
Kurya rzymska, która ciągle miała na ustach miłość, łaskawość, litość i przebaczenie, — uciskała a raczéj niszczyła przez swą klątwę w piersi ludzkiéj wszelkie uczucie człowieczeństwa, — odpychała dzieci od serca rodziców, — zamieniała spójnię, która miłośnie męża i małżonkę łączyła, na niezgodę i nienawiść, zrywała przysięgę wierności, którą poddany zaprzysięgał swemu Monarsze, — wywoływała rewolucye, wzburzenia i bezrząd. Niemcy, ojczyzna nasza, dostarczają niestety najwyraźniejszych tego dowodów.
I téjto straszliwéj mocy, która wówczas ciało i duszę człowieka trzymała pod naciskiem swego złowieszczego i żelaznego berła, zawdzięcza celibat swoje prawne wprowadzenie; — bo któżby był w owym czasie ośmielił się opierać téj zgubnéj sile, która nawet królów i cesarzy z tronu strącała? Któż miałby był odwagę w owym czasie, kiedy Kurya rzymska cały świat chrześciański okuła w pęta niewolnicze, — ściągnąć na siebie jéj przekleństwo, a tém samém, wedle mniemań ówczesnych, i przekleństwo samego Boga?
Próżnem więc było szemranie, a nawet jawne oburzenie duchownych, gdyż Kurya rzymska chciała ich bezżeństwa, a wola jéj była wolą Boga! A znowuż książęta i narody nie sądząc i nieprzewidując, że poniosą jakąś szkodę przez tę mniemaną wolę Bożą, popierali wprowadzenie jéj w wykonanie.
Tak więc rok 1074 uznał celibat w kościele katolickim (grecki kościół nie zna celibatu) za prawo obowiązujące i takim téż został do dnia dzisiejszego.
Nasuwa się nam teraz konieczne pytanie: jakie zasady były pobudką do wprowadzenia prawa tak przeciwnego naturze, prawa — któremu duchowni do ostateczności się opierali, — a które jedynie przez gwałt i za pomocą najsurowszych środków weszło w użycie.

II.
Mniemane zasady do wprowadzenia celibatu i onych odparcie.

Rozbierzemy tu zasady, które obrońcy celibatu przywodzili dawniéj i teraz jeszcze przywodzą, odeprzemy je, a następnie postaramy się wyjaśnić prawdziwe pobudki, które posłużyły do wprowadzenia bezżeństwa przy ówczesnych stosunkach czasowych.
Kapłan — tak mówią obrońcy celibatu, — jako namiestnik Jezusa Chrystusa, winien być Jemu podobnym. Wszystkie jego myśli i czyny mają być zwrócone ku rzeczom niebieskim. Godność jego daleko jest wyższą niż aniołów samych. Na jego słowo Syn Boży opuszcza niebiosa, zstępuje na ziemię i we Mszy Świętéj oddaje się na nowo Niebieskiemu Ojcu w pojednawczéj ofierze. Więc jakżeby mógł kapłan, powiadają oni, wzrok swój zwrócić na marne rzeczy tego świata, a serce swe przykuć do ziemi? Musi on być wolny od wszelkich więzów ziemskich, a żadna kobieta nie może dzielić się z Bogiem tém sercem, które ma należeć wyłącznie do Boga. Godność kapłana wynosi go ponad anioły, — dlatego téż życie jego na ziemi winno być podobne życiu aniołów w niebiosach. Żyć on ma jedynie dla dusz sobie powierzonych, — ma być ich przewodnikiem, ojcem, wzorem: jedném słowem — wszystkiem dla wszystkich. Zatém powinien być zupełnie wolnym od więzów ziemi, i prowadzić życie czysto niebiańskie. Tego zaś dopiąć może wówczas jedynie, gdy nie jest związany żadnym ślubem ziemskim, kiedy jest bezżennym.
W istocie! i my zawołamy, — piękny ideał! Ale niestety ideał tylko, — i to taki, do jakiego człowiek nie jest stworzony: — ideał przeciwny przeznaczeniu człowieka, gdyż ludzie podług wyroków Boskich mają rosnąć i rozmnażać się (Crescite et multiplicamini... Gen. Roz. 1 w. 28). O takimto ideale przeciwnym naturze, a przytém nie dającym się urzeczywistnić, ulubiony nasz poeta Szyller powiada równie pięknie jak prawdziwie:

Jak w murach więzienia, tak w mojém ciele
Dach z Boga zrodzony jest zamknięty.
Nie mogę zostać aniołem,
Więc z ciałem w jedności żyć muszę, abym był człowiekiem.

Lecz przypuśćmy, że rzeczywiście ta była, jak wyżéj, prawdziwa zasada do wprowadzenia celibatu. Pytamy się zaraz, czy celibat dokonał tego, czego miał dokonać? Czy bezżeństwo więcéj oderwało duchownych od ziemi, a zwróciło ku niebu? Czy życie ich przez to jest czystszem i bliższem Boga? Czy rzeczywiście zostali oni dla wiernych wzorem moralności i przykładem godnym naśladowania?
Ależ pytania te niepotrzebne, pewno jest tak w istocie, bo Kościół i w rzeczach karności tak jak i w innych jego się tyczących, jest nieomylnym, — zatém i w tym przedmiocie omylić się nie mógł, — więc musiał osiągnąć cel przez celibat zamierzony. Czy tak jest rzeczywiście? Obaczymy to ze skutków, jakie celibat wiedzie za sobą.
Lecz pierwéj rozpatrzmy jeszcze, co daléj mówią obrońcy celibatu. Kapłan, powiadają oni, musi być bezżennym, bo żonaty kapłan w czasie chorób zaraźliwych, przy obsługach chorych, nie tak łatwo narażać się zechce na niebezpieczeństwa, i nie zechce swego życia dla dobra bliźnich przynieść w ofierze. Miłość dla swéj rodziny wstrzymywać go będzie od wypełnienia jego obowiązków, albo mu co najmniéj wypełnienie onych utrudni.
Ach! jakiegoż politowania godni jesteście wy biedni katolicy, którzyście żyli przed rokiem 1074, to jest przed wprowadzeniem celibatu. Zapewne w czasie epidemii pozostawaliście bez duchownéj pociechy, — pomarliście nie przyjąwszy ostatnich Sakramentów Świętych, gdyż kapłani wasi po większéj części byli żonaci, mieli rodziny i naturalnie z miłości ku nim zaniedbali obowiązki swoje! Jakże znowuż nierozsądni byliście wy Maronici i Greko-katolicy, którzyście uznali zwierzchność Rzymu pod tym warunkiem, aby kapłanom waszym wolno było żyć w małżeństwie! Jakże gorżko żałować wam przyjdzie za wasz nierozsądek? A czyż nie obawiacie się, abyście na waszém łożu śmiertelném nie byli pozbawieni religijnéj pociechy i duchownéj pomocy, a tém samém nie zginęli na wieki? Czyż nie lękacie się, aby kapłani wasi wstrzymywani przez troski rodzinne, nie mieli odwagi poświęcić się dla was?!
Ocknijcie się i wy protestanci, — rozłączcie waszych pastorów z ich żonami, — zaprowadźcie celibat, — bo inaczéj, bardzo może przyjść do tego, że podczas zaraźliwych chorób umierać będziecie bez religijnéj pociechy!
Zabrońmy także żenić się lekarzom, jeżeli nie chcemy, abyśmy w czasie epidemii, które dość często pojawiają się przecież, nie zostali bez lekarskiéj pomocy, boć i lekarz żonaty mógłby stracić odwagę przystąpić do łoża chorego!
A i wy mężowie żołnierze, czyż przez związki małżeńskie nie staniecie się bojaźliwemi, i nie stracicie rycerskiego ducha, boć ludźmi jesteście jak i duchowni! A jeżeli duchowni żonaci z bojaźni zarażenia się śmiertelną chorobą zaniedbywać mają swe obowiązki, czyż wy będziecie mieć odwagę nadstawić pierś własną w obronie ojczyzny, porządku i prawa?.
Oto loiczne wnioski z owych zasad, z których wychodzą obrońcy celibatu. Nasze zaś zdanie niezmienne jest takie, że każden mąż honoru wypełnia swoją powinność w każdym razie i we wszystkich okolicznościach.
Lecz posłuchajmy, co jeszcze bardzo ważnego przywodzą za prawem celibatu jego obrońcy. Nigdybym się nie spowiadał z moich grzechów, powiadają oni, przed kapłanem żonatym, gdyż Sakrament małżeństwa nie dopuszcza żadnéj tajemnicy między mężem a żoną. Mąż nie może i nie powinien miéć przed żoną nic skrytego: słuszniebym się więc obawiał, aby kapłan żonaty grzechów moich pod pieczęcią spowiedzi jemu wyznanych nie powiedział swéj żonie, a następnie, aby one nie doszły do wiadomości publicznéj. (Dla uspokojenia jednak bojaźliwych umysłów nadmienić muszę, że tu pod małżeństwem rozumieją obrońcy celibatu prawe, nie zaś tak zwane dzikie małżeństwo czyli konkubinat, i że nałożnicy niby nie ma potrzeby zwierzać się ze wszystkich tajemnic).
Zasada powyższa jest straszliwie niedorzeczną, a ci, co ją przywodzą, utrzymują, że Sakrament małżeństwa nie zgadza się z tajemnicą spowiedzi, gdyż mąż, jak mówią, przed żoną nie może miéć żadnych tajemnic. Ztąd prosty wniosek, że gdy Apostołowie i największa liczba duchownych do roku 1074 byli żonaci, i gdy Sakrament małżeństwa nie zgadza się z tajemnicą spowiedzi, — więc, albo wówczas nie istniała spowiedź uszna, — albo téż Apostołowie i ówcześni kapłani nie byli dobrymi małżonkami, gdyż mieli przed swemi żonami pewne tajemnice, — lub wreszcie — zdradzali tajemnicę spowiedzi. Łagodniejszych wniosków wyprowadzić nie można.
Zatém widzimy, że zasada powyższa jest czczym tylko pretekstem i do tego niezręcznym wcale. Wszak Papież, aby go Maronici i Greko-unici uznali za Namiestnika Jezusa Chrystusa, za głowę Kościoła, pozwolił ich kapłanom żyć w małżeństwie. Czyżby więc Ojciec Święty (którego nieomylność Jezuici już teraz przed zatwierdzeniem powszechnego koncylium uznają) zdecydował się na to, gdyby tajemnica spowiedzi rzeczywiście nie zgadzała się z małżeństwem kapłanów? Więc Maronici i Greko-katolicy mimo tajemnicy spowiedzi, spowiadać się nie powinni, gdyż kapłani ich muszą ich grzechy na spowiedzi sobie wyznane wyjawiać swym żonom, albowiem wedle przekonań obrońców celibatu, tajemnica spowiedzi istocie małżeństwa jest przeciwną!...
Lecz wróćmy jeszcze do tego, cośmy powiedzieli wyżéj, to jest, że celibat ma oderwać duchownych od ziemi, a zwrócić ku niebu, i spytajmy się, czy małżeństwo duchownych Greko-unitów i Maronitów nie odwiodło ich od Boga, a zwróciło ku rzeczom ziemskim? Czy duchowni ci katoliccy mając wolność żenienia się, czego innym również katolickim duchownym nie wolno, nie z innego jak drudzy ulepieni są ciała? Czy przez swe małżeńskie związki nie stracili oni pieczy o rzeczy niebieskie? Czy oczyszczenie i uświęcenie ich postępowania nie doznaje przeszkody? Czy obowiązek ich być wszystkiem dla wszystkich przez troski rodzinne nie ulega szkodliwym wpływom? — przynajmniéj — podług twierdzeń obrońców celibatu, takby sądzić należało. A jednak tak być nie może, bo inaczéj Kurya rzymska, która zawsze o wszystkie swe dzieci jednakowo dobre ma staranie, na toby nie zezwoliła nigdy. Bo i czyżby Maronici i Grecy katolicy mieli być pasierbami? Gdyż zdawałoby się, że staranie o duchowne ich dobro Ojcu Świętemu mniéj leży na sercu, skoro pozwolił ich kapłanom żyć w małżeństwie. A czyżto można przypuścić? Czyż Ojciec Święty z jedną częścią swych dzieci mógłby postępować jak ojczym? Otóż — jaka niekonsekwencya! A znowu nie inny, jak tylko ten z powyższego wniosek wyprowadzić musimy, że żonaci kapłani zarówno są dobrymi jak bezżenni, zarówno jak i ci, zdolni spełniać swoje wysokie posłannictwo. Dlaczegóż więc jednych obciążać tak twardém jarzmem, i tak przeciwnym naturze saméj krępować obowiązkiem, a drugich uwalniać od niego?...
Teraz powróćmy znowu do téj zasady, która nas właściwie zajmuje. Czy małżeństwo rzeczywiście nie da się pogodzić z tajemnicą spowiedzi, czyli, co jedno jest, z zachowaniem każdéj tajemnicy? Jeżeli tak jest, to wszyscy urzędnicy żonaci albo są złymi małżonkami, albo złymi urzędnikami, bo nikt nie może służyć dwom panom, — nikt nie może wypełniać jednocześnie dwóch sprzecznych ze sobą obowiązków. Urzędnik nie może jednocześnie zachować urzędowéj powierzonéj sobie tajemnicy, i zarazem udzielić jéj swojéj żonie. Mąż nie może jednocześnie i zamilczéć o powierzonéj mu tajemnicy i przypuścić do niéj swoją małżonkę. Dokądże więc doszliście obrońcy celibatu, którzy zachowanie tajemnicy przywodzicie jako pobudkę do utrzymania bezżeństwa duchownych?! Podkopujecie społeczeństwo, — a nawet więcéj powiem — czynicie je wprost niemożebnem, gdyż niszczycie jedyny węzeł łączący ludzi wzajemnie, to jest: zaufanie! Przyjacielu! strzeż się więc przyjaciela, — nie ufaj mu, — nie rób go powiernikiem twoich tajemnic, bo on, chcąc być chrześcijańskim, bogobojnym wedle zasad obrońców celibatu, małżonkiem, obowiązany jest wszystko wyznać zaraz swéj żonie!... Książęta i królowie, — radzę wam najuroczyściéj, zobowiążcie waszych urzędników — mianowicie dyplomatów, aby żyli w bezżeństwie, — bo inaczéj wasze tajemnice stanu będą zdradzone!...
Z tego wszystkiego widzimy, że powyższe zasady do obrony celibatu byłyby dla każdego męża honoru zbyt ubliżającemi, gdyby nie były tak straszliwą niedorzecznością.
Dwie więc ostatnie do utrzymania celibatu zasady, zdaje mi się, że odparłem zupełnie. Pozostaje tylko pierwsza, któréj niewłaściwość jawnie się wykazuje w skutkach bezżeństwa kapłanów.

III.
Skutki celibatu duchownych.

Wróćmy się raz jeszcze do pierwszéj i głównéj zasady za utrzymaniem celibatu, — i powtórzmy w krótkości, jaki ma być cel bezżeństwa duchownych.
Kapłan przez celibat ma się stać podobnym Bogu, — ma być odosobnionym, oderwanym od wszystkiego co ziemskie, — a zwróconym do rzeczy niebieskich. Bezżeństwo ma właśnie oczyszczać i uświęcać jego postępowanie, — i uczynić go wzorem cnoty dla dusz jemu powierzonych.
Pytamy się teraz, czy celibat osiągnął cel powyższy?
Odpowiedzi sami nie damy, ale niechaj za nas mówi historya. Otwórzmy księgi dziejów Kościoła i dziejów świata, a znajdziemy tam niestety zapisane skutki celibatu, których wspomnienie dreszczem przejmuje! Celibat pociągnął za sobą bezprzykładne zepsucie obyczajów duchowieństwa.
Na każdéj karcie historyi znajdujemy od czasu wprowadzenia celibatu, skargi książąt, narodów, a nawet samych lepiéj myślących duchownych na rozrzutne, miękkie, nieskromne i rozpustne życie bezżennych kapłanów. Duchowni zakonni i świeccy hołdowali nierządowi i rozpuście.
Kurya rzymska zabroniła duchownym prawéj ślubnéj małżonki, — oni zaś, aby złemu zapobiedz, brali sobie nałożnice. Zakazano im świętego małżeństwa, a skutkiem tego w nierząd ich wepchnięto! Duchowni, którzy przez życie bezżenne mieli stać się dla swoich owieczek wzorem czystości, — tarzali się w błocie występku i rozpusty, a swemi złemi przykładami więcéj zepsuli, niż swemi naukami naprawić mogli. Oni to, którzy tylko o niebieskie rzeczy troszczyć się mieli, ubiegali się przedewszystkiem o ziemskie. Przepełniała ich chciwość nienasycona; — nie przebierając w środkach gromadzili bogactwa, aby mogli dogadzać swoim chuciom i swojéj zniewieściałości, — oraz zadosyć czynić rozrzutności i żądzy strojów swoich nałożnic.
Nie tylko zaś niższe duchowieństwo hołdowało takiemu występnemu życiu. Biskupi a nawet Papieże, oni to, którzy wprowadzili celibat, niemniéj bywali zepsutych obyczajów, a niekiedy przewyższali w złem swoich podwładnych. Dosyć nam wspomniéć między innemi o Aleksandrze VI i o jego kazirodzkich stosunkach z rodzoną siostrą Lukrecyą Borgią, z którą miał kilkoro dzieci; — o okrutnym jego wyroku na Savonarolę, któren sam czystych obyczajów, napominał do poprawy cały kler w jego głowie i członkach, (in capite et membris), a którego wspomniony Papież kazał spalić na stosie; — albo i o Janie XXIII Papieżu, który za swe nieskromne, nierządne życie (pozostawił 13-ro dzieci), przez pośmiewisko po swojéj śmierci ojcem ojczyzny (pater patriae) nazwany został.
Na wszystkich synodach od roku 1074 począwszy, a także zewnątrz tychże dawało się słyszéć wołanie o poprawę obyczajów duchowieństwa w jego głowie i członkach, ale wołanie to przebrzmiewało bez skutku, a chociaż brano się czasem do niektórych środków, to te okazywały się zawsze niedostatecznemi aby mogły złe naprawić, które téż od duchowieństwa przechodziło do wiernych.
Nic więc dziwnego, że wreszcie nastąpiła Reformacya, która przez zniesienie celibatu jako głównéj przyczyny zepsucia obyczajów duchowieństwa, starała się takowemu zepsuciu koniec położyć, i rzeczywiście dopięła celu u protestanckich duchownych, bo któżby chciał i mógł posądzać ich o nieskromne życie?
Rzym przez Reformacyę ze swego uśpienia gwałtownie rozbudzony, powstał nareszcie, i starał się na koncylium Trydenckiem zapobiedz zepsuciu obyczajów; — lecz zamiast wyrwać złe z korzeniem i znieść celibat, uznali go zebrani Biskupi za dobry i zbawienny, i zamyśleli powstrzymać moralny upadek kleru groźbą kar kościelnych i przez niektóre przepisy, jakie już oddawna nie są zachowywane.
Czy koncylium Trydenckie przez swoje kanony poprawiło obyczaje duchownych, czy obyczaje te są czystsze w dzisiejszych czasach? Odpowiedź na to pozostawiam każdemu myślącemu czytelnikowi. Nadmienić tylko mi wypada, że pomiędzy ludem jest rozpowszechnione mniemanie, iż każdy duchowny żyje ze swoją gospodynią lub jakąś tam kuzyną w zabronionych stosunkach, — a nawet ztąd urosło już nie jedno złośliwie dowcipne przysłowie.
Nie mogę także ukrywać, że mając wiele sposobności mówienia ze współkapłanami o tym przedmiocie, — słyszałem z ust ich gorące życzenia, aby celibat został zniesionym; — że znam bardzo wielu takich nawet wysokiego stopnia duchownych, którzy upadli pod brzemieniem jarzma tak przeciwnego naturze; i że niejeden uniknąłby pewno smutnego losu, jaki spotyka za przewinienia przeciw moralności, gdyby nie należał do stanu, w którym celibat jest prawem obowiązującem.
Dłużéj już nad tém rozwodzić się nie chcę, — ukazuję tylko na zdania i przekonania samych katolickich ludów. Wiem, że pomiędzy duchowieństwem wielu jest mężów nader czystych obyczajów, — ale wiem i to niestety, że poważanie, jakie mają w ogólności dla nas jako duchownych, w wielu — bardzo nawet wielu razach okazują tylko naszemu stanowi, a nie zaś osobom.
Wszyscy o tém podobno jesteśmy przekonani, więc dodaję tutaj, że dla stanu duchownego, jako takiego, mam powyższe poważanie, — i że nie potępiam osób, ale potępiam urządzenie celibatu; — potępiam to prawo, które przeszkadza człowiekowi być człowiekiem, i wyłącza go, że tak powiem, ze społeczeństwa ludzkiego.
Sądzę, żem już dostatecznie dowiódł, iż Kurya rzymska nie dopięła przez celibat celu, jaki sobie zamierzyła, to jest idealne kapłaństwo, — owszem — minęła się z nim, i wprost przeciwne osiągnęła rezultaty. Zamierzyła, jak powiadają, utworzyć czyste, tylko dla nieba i swego powołania żyjące kapłańskie pokolenie, a tymczasem historya i doświadczenie uczą nas, że celibat oddał duchowieństwo w pęta zmysłowości, i pogrążył w nieczystości i ziemskości. Gdy mu odmówiono miéć prawą małżonkę, — rzuciło się ono w objęcia nałożnic. Historya osądziła to urządzenie, a każdy myślący człowiek musi być przekonanym, że celibat tylko do złego prowadził i prowadzi jeszcze.
Czyżby jednak sama tylko Kurya rzymska w ciągu czterech wieków od r. 1074 do koncylium Trydenckiego, — albo téż od tego koncylium do dni dzisiejszych, nie miała nabrać podobnego przekonania, — przekonania — które po najkrótszem nawet zastanowieniu się gwałtem nasuwać się musi?.. Albo czyż Kurya rzymska obok zasad, które zwykle przytaczają za prawem celibatu, miałaby jeszcze inną jaką tajemniczą pobudkę, któréj dotąd nie ośmielono się wyjawić?..... Mniemanie to koniecznie musi miéć miejsce, skoro widzimy, że zasady, jakie przywodzą za celibatem, ostać się nie mogą, — i że to urządzenie sprowadza skutki wprost przeciwne tym, jakie niby zamierzone były.
Szukajmy więc prawdziwéj pobudki, która posłużyła do wprowadzenia celibatu.


IV.
Właściwa do wprowadzenia celibatu pobudka.

Aby znaleźć właściwą pobudkę do wprowadzenia celibatu, musimy cokolwiek bliżéj rozpatrzyć się w stosunkach owych czasów, w których bezżeństwo duchownych zostało uznane jako prawo obowiązujące.
Stało się to, jak powiedzieliśmy wyżéj w r. 1074, za Grzegorza VII. Papież ten rzucił rękawicę niezgody dwom najmożniejszym owego czasu książętom Europy: — Henrykowi IV cesarzowi Niemieckiemu, i Filipowi Pięknemu królowi Francyi, aby upokorzyć tych dwóch książąt, którzy sami tylko stali na przeszkodzie żądzy panowania Kuryi rzymskiéj, — a przez ich upadek, panowanie Rzymu we świeckim nawet względzie nad całą Europą uczynić faktem spełnionym. Odkąd bowiem papieże doszli do posiadania władzy świeckiéj, zawsze żywili zamiary zjednoczenia całego chrześciańskiego świata w jedno państwo pod ich naczelnem zwierzchnictwem. Powagę monarchów świeckich chcieli oni poniżyć, i uczynić ich swymi wazalami i posłusznymi sługami, a nawet wielu książąt z rozkazu Papieży złożyło im przysięgę podległości i płaciło roczny haracz.
Główną bronią do osiągnięcia powyższego celu były: klątwa i interdykt. Aby zaś broń tę uczynię skuteczną, potrzebował Rzym armii, któraby jéj używała, to jest ludzi, którzyby klątwy kościelne ogłaszali i oznajmiali narodom. Naturalnie ludźmi tymi miało być duchowieństwo. Należało więc kler uczynić zdolniejszym i skłonniejszym do tych celów, i ułatwić bezwarunkowe posłuszeństwo, które każden duchowny Biskupowi, a tém samém Papieżowi zaprzysiądz był zmuszony, — i jeszcze dotychczas zaprzysięgać musi. Należało zmierzać do tego, iżby zerwać wszelkie spójnie, jakie łączyły kapłana z jego monarchą i ojczyzną. Środkiem zaś ku temu najlepszym było odosobnienie duchownych, — pozbawienie ich rodziny, tego jedynego węzła, który łączył ich z królem i ojczystą ziemią.
Skoro nie byli ojcami rodzin, to stawali się zupełnie niezależnymi od rządów, od których nic nie mieli i niczego spodziewać się nie mogli, gdyż odbierali swe wynagrodzenie od Kościoła, któren wówczas posiadał niezmierne bogactwa; przytém nie zostawali pod juryzdykcyą rządów lecz Kościoła, na którąto juryzdykcyę rządy nie miały najmniejszego wpływu. Ta znowuż juryzdykcya kościelna nie byłaby mogła tak zupełnie pozbyć się wpływu i nadzoru rządów, gdyby duchowni byli ojcami rodzin, bo jako tacy, byliby odpowiedzialni przed państwem i przed jego prawami, a rządy zapewne nie obojętnie patrzyłyby na to, gdyby duchowny jako ojciec rodziny był postawiony w niemożności utrzymania tejże rodziny przez samowolność juryzdykcyi kościelnéj. Wypadek taki byłby jednak nastąpił, gdyby któren duchowny wzbraniał się ogłosić klątwy kościelnéj, chociażby rzuconéj niewłaściwie, — albo gdyby był odważył się mimo niesprawiedliwie wyrzeczonego interdyktu, dokonywać posług religijnych i udzielać Sakramenta Święte.
Zatém, podług widoków Kuryi rzymskiéj, duchowni nie powinni byli przed nikim być odpowiedzialnymi, jak tylko przed nią samą, — a tém samém stać się mieli martwém jéj narzędziem, — ślepymi wykonawcami jéj woli.
I rzeczywiście Kurya rzymska wszystko to osiągnęła przez bezżeństwo kapłanów. Jako bezżenni — stali się poddanymi tylko Kuryi rzymskiéj, której zaprzysięgli bezwarunkowe posłuszeństwo, i któréj juryzdykcyi byli podlegli bez żadnéj dalszéj appelacyi, — gdyż klątwa Kościoła dotykała na przyszłość każdego, któryby od sądów duchownych odwoływał się do sądów świeckich. A znowu dostateczną była najprostsza i najmniéj nawet uzasadniona denuncyacya, aby być pociągniętym do sądu duchownego, gdzie o konfrontacyi skarżącego i świadków z oskarżonym i mowy nie było, — a świadków w obronie obwinionego nie przyjmowano żadnych.
Przez celibat więc i juryzdykcyę kościelną, duchowieństwo w zupełności zostało oderwane od państwa, — nie miało innéj ojczyzny prócz Rzymu, — a całe państwa i tysiące ludów mogły ginąć i przepadać ze szczętem, byleby Rzym tryumfował i zwyciężał.
Możnaby mniemać, że przesadzam, — ale kto tego jest zdania, niechaj otworzy historyą Niemiec, a tam znajdzie jak Papieże przez swe klątwy państwo to nieraz do bliskiego doprowadzili upadku jedynie dlatego, aby zadosyć uczynić swéj żądzy panowania, i zabezpieczyć sobie światowe korzyści, chociaż państwo Chrystusa podług słów Jego, nie jest z tego świata.
Kto mnie o przesadę posądza, niechaj studyuje historyą inkwizycyi, w któréj okrucieństwa Rzymu zapisane są krwawemi głoskami. Przecież pierwszy wielki inkwizytor hiszpański chlubił się z tego, że on sam ogniem i mieczem oczyścił świat z 30,000 niewiernych i kacerzy.
Kto mówi że przesadzam, niechaj przypatrzy się działaniu stronnictwa rzymskiego w naszych już czasach. Stronnictwo to, na wypadek wojny Francyi z Prusami, chciałoby widziéć Niemcy Południowe po stronie Francyi, — chciałoby widziéć Niemcy rozdzielone i rozszarpane, — a dla czego? Bo Francya jest mocarstwem katolickiem, a Prusy protestanckiem, więc w razie zwycięztwa Prus, interes Rzymu narażony byłby, jak sądzą, na szkodę. Tak więc, niech sobie ojczyzna niemiecka będzie rozszarpaną i na cząstki rozdzieloną, niech wreszcie zginie zupełnie, byleby Rzym odniósł ztąd zwycięztwo!
Rzym tedy chciał panować, — do tego potrzebował ślepych narzędzi, — uległych niewolników, — i tych właśnie znalazł w bezżennem duchowieństwie, którego żaden węzeł rodzinny nie łączył już z ojczyzną i monarchą, którego głównym, jedynym obowiązkiem było bezwarunkowe posłuszeństwo Rzymowi.
Ta była właściwa pobudka i jedyna do wprowadzenia celibatu. Naturalnie, nie wypadało do téj pobudki przyznawać się jawnie, — ale starano się zamaskować ją przez inne, których niewłaściwość wykazaliśmy powyżéj.
Przypatrzmy się teraz, w jakim stosunku Rzym pozostaje obecnie względem państw nowożytnych i prawych rządów.
Aby Rzym mógł lub chciał podlegać obcéj władzy świeckiéj, o tém żaden rozsądny człowiek i nie marzy nawet. Przypuszczeniu podobnemu sprzeciwia się już zasadnicze zdanie Rzymu i zawsze gotowa w ustach jego sentencya: „Masz być Bogu więcéj posłusznym, niż człowiekowi” — jak gdyby i świecka władza nie była również od Boga. O zgodném zaś, — wspólném działaniu Kościoła i państwa również nie może być mowy. Dowodzi tego historya przeszłości, — teraźniejszość pokazuje to jasno.
Jeżeli państwo żąda zwrotu lub odbiera swe prawa uzurpowane przez Kościół, Rzym nie ustępuje nigdy, — owszem skarzy się natychmiast głośno na gwałty, — zakłada przeciw wszystkiemu uroczyste zastrzeżenia i protesty, i spodziewa się znowuż odzyskać w przyszłości to, co traci obecnie.
Zwróćmy tylko swe spojrzenie na Austryą, która nareszcie rozbudziła się ze swéj apatyi, i wspina się pod wędzidłem, jakiém ją Rzym ściąga zbyt silnie. Czy tam jest mowa o ustępstwie władzy kościelnéj, albo chociażby o wspólném zgodném działaniu ze świecką władzą? Władza kościelna, zamiast pójść ręka w rękę z władzą państwową, kładzie jéj owszem wszelkie możliwe przeszkody na drodze postępu, aby nie dopuścić rozwinięcia się jéj instytucyi.
Rzym nie ustępuje, — pozwala się tylko zwyciężać, a wówczas narzeka głośno na gwałty i protestuje. Nie idzie ręka w rękę ze świecką władzą, i nie ustępuje nawet na szerokość palca. Teraźniejszość aż nadto dobrze to wykazuje. Dosyć jest zwrócić uwagą na najdraźliwsze kwestye, jakie się wywiązały między państwami i Kuryą rzymską.
Inaczéj jednak być nie może, gdyż rządy i społeczeństwa idą wciąż po drodze postępu, a Rzym postępu nie zna wcale!
Jakieżbo nie nastąpiły już zmiany w życiu państwowem od czasów Reformacyi? Jakież modyfikacye nie miały miejsca we wszystkich stosunkach państwowych i prawnych? Wszystko w tym względzie zwróciło się ku lepszemu, i postępuje bez przestanku. Rzym tylko jeden pozostaje dotąd na średniowieczném i przestarzałém stanowisku swoich praw kościelnych. Okoliczności, które już dawno w niepamięci pogrzebane zostały, — stosunki, które już nie istnieją od wieków, Rzym uznaje jeszcze jakoby trwające obecnie! A znowuż Rzym nie łatwo może zmienić swe stanowisko, bo stanowisko to zbytecznie krępują dogmaty, które są nieomylne i nie ulegające zmianie. Przytem Rzym nie chciałby sam zanadto wkroczyć w dogmat, a przez to zniweczyć główną zasadę, — swoją nieomylność.
Zatem gdy Rzym nie chce ustąpić, ani téż iść z państwem ręka w rękę, więc chce panować, a do tego celibat jest mu koniecznie potrzebny. Więc pobudką prawdziwą do wprowadzenia celibatu była chęć zadość uczynienia żądzy panowania Rzymu, jego dążnością utworzenia rządu w rządzie, a tym sposobem owładnięcia państwem.
Skoro nie osiągnięto celu, jaki przez wprowadzenie celibatu nibyto osiągnąć zamierzono, lecz owszem całkiem cel ten chybiono, a raczéj wprost przeciwne otrzymano rezultata, mianowicie: zamiast czystości obyczajów duchowieństwa i poważania tegoż, rozprzężenie obyczajów i pogardę onego: to sądzićby wypadało, że Rzym zniesie urządzenie, które tak złe skutki pociągnęło za sobą. Że zaś to dotąd nie nastąpiło, przeto należy mieć przekonanie, że Rzym przy wprowadzeniu celibatu powodował się przywiedzioną powyżéj zasadą.
Cel mój w piśmie niniejszém był dobry. Powtarzam to raz jeszcze, że nie było i nie jest moim zamiarem uderzać na stan duchowny godny szacunku i poważania, ale celem moim było jedynie wykazać wadliwość urządzenia, które szkodliwie wdziera się w życie społeczne, i, czego zresztą dowodzi historya, ujmuje szacunku należnego tak wysokiemu stanowi, jak stan kapłański.
Rzeczą odbywającego się teraz koncylium jest rozwiązać tę kwestyą. Oby Duch Święty oświecić raczył to zgromadzenie, iżby wyrok zgodny z prawdą wydało!...
Lecz nietylko koncylium, nie tylko Kościół jest interesowanym w téj kwestyi, ale także rządy i ludy.
Rządy nie mogą cierpieć, aby jednéj cząstce ich poddanych odjęte było prawo posiadania rodziny, bo inaczéj podkopywałyby własną swoją exystencyę. Nie mogą także ścierpieć, aby przeciwne naturze, a jak dowodzi historya, demoralizujące urządzenie istnieć miało nadal ze szkodą moralności ludów.
Zarzut, gdyby kto chciał go tu czynić, że duchowny sam dobrowolnie zrzeka się prawa posiadania rodziny, jest co najmniéj bezzasadny, bo przypatrzmy się zbliska, jak się dzieją rzeczy.
Zaledwie 21 lat wieku mający młodzieniec, albo często i znacznie młodszy, wstępuje do Seminaryum duchownego, gdzie zwyczajnie już po półrocznym pobycie zostaje wyświęconym na subdjakona, które to święcenie wiąże go już na wieki, i to wówczas, kiedy on jeszcze nie zna zupełnie co to jest życie, i nie jest w możności z rozwagą, zastanowieniem się i samopoznaniem, tak koniecznie potrzebnemi do wyrzeczenia stanowczo o losie całego życia, ocenić następstw swego przyzwolenia. A ileżto młodzieńców niestety wbrew ich własnéj woli, czy to przez przymus lub życzenie rodziców, czy przez niefortunne okoliczności majątkowe bywa znaglonych do tego kroku.
Nadto dodajmy jeszcze, że wielu bardzo duchownych wychowywało się od dziecinnych lat swoich, od najmłodszego wieku w tak zwanych Seminaryach dla chłopców, które w czasie teraźniejszym coraz więcej zakładać usiłują, aby niezamożnych chłopców usposobić do stanu duchownego.
Dzieci te pozostają zwykle w owych seminaryach dla chłopców aż do czasu, póki nie wstąpią do Seminaryum duchownego, z którego wychodzą w świat bez żadnego doświadczenia, i spotykają się oko w oko z tém burzliwém życiem, o jakiém dotychczas nie mieli najmniejszego wyobrażenia.
Czyż mogą tacy młodzieńcy bez doświadczenia, bez znajomości życia, którym od lat ich najrańszych stan duchowny zachwalano i zalecano, — a którzy przy dość częstym braku środków — stan ten obierając — zyskali piérwsze utrzymanie: — czyż mogą, pytam się, tacy młodzieńcy w podobnych okolicznościach czynić wybór zupełnie swobodny?
Ilużto ja sam znałem i słyszałem takich, którzy krok ten gorzko opłakiwali i przeklinali okoliczności, jakie ich wepchnęły do tego stanu! — Niestety! uczą się biedni poznawać życie, ale już zapóźno przychodzą do poznania, co przynieśli w ofierze! Widzą, że przez despotyzm Rzymu utracili na zawsze prawo do życia rodzinnego, — a także i to widzą zarazem, że rodzina tylko nadaje prawdziwą wartość życiu człowieka! — Czują się więc nieszczęśliwymi, — a nieszczęśliwymi bez końca!
I któż jest zdolny policzyć wszystkie te łzy gorzkie, które nie jeden nieszczęśliwy kapłan w głębokiéj wypłakał boleści!
Zawiedzeni, złamani moralnie, szukają sposobności, aby wynagrodzić sobie chociaż w części utratę familijnego życia, a i któżby mógł za złe im to poczytać? Miejsce matki rodziny, któréj im mieć nie wolno — zajmuje nałożnica, — albo téż znowu szukają w kieliszku, lub za pomocą obu tych środków, zapomnienia ciężkich udręczeń, — a przy końcu dni swoich spoglądają poza siebie z niewypowiedzianą goryczą na stracone życie, stracone dla nich samych, stracone dla ich owieczek, dla tych, którym zamiast być wzorem cnoty, byli kamieniem obrażenia!...
O pierwiastkowym tylko Kościele powiedzieć można, że z zupełną swobodą obierano sobie stan duchowny, bo w owych czasach nikt przed 40 rokiem życia nie mógł być wyświęconym na kapłana.
Powiedzieliśmy także, że i ludy mają prawo przy rozbiorze kwestyi celibatu zdanie swoje położyć na szalę, — i ludy mają prawo domagać się godnych kapłanów, to jest takich, którzyby im przewodniczyli na drodze cnoty nie tylko słowem, ale owszem, bardziéj jeszcze własnym przykładem. Ludy nie mogą dłużéj zadawalniać się słowami: „Czyńcie podług słów ich, a nie podług ich czynów” — (Math. roz. 23 w. 3), ale żądają duchownych, którychby również z ich postępowania za wzór dla siebie uznawać mogły.
Nastąpi to niezawodnie, jeżeli duchowny zamiast gospodyni, która z pewnych względów aż nadto często ma nad nim przewagę, — będzie miał przy boku swoim prawą małżonkę.
Niechaj mi nikt nie zarzuca, że kapłan żonaty straci poważanie u ludu, — owszem — może tylko zjednać, i rzeczywiście zjedna je sobie, bo wówczas zamilkną wszystkie, często nawet aż nadto uzasadnione skargi i złe mowy, — a kapłan będzie od wszystkich szanowany i poważany.
A więc precz z celibatem! — Wymagają tego korzyść i dobro kościoła — państwa — ludów — i duchownych samych.








  1. Math. Roz. 19 w. 12.
  2. I Cor. Roz. 7 w. 9.
  3. Żył w r. 1583 — zawarł związek małżeński, będąc kapłanem i kanonikiem z Magdaleną Chełmską, a Papież Juljusz III związek ten potwierdził.
  4. Petri Poloni histor. Concilii Triden. I. V, pag. 409.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: anonimowy i tłumacza: anonimowy.