Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
JOWISZ I OLYMP.



Tego samego dnia, w którym Benvenuto odkrył swój posąg, posiał z uwiadomieniem do Franciszka I-go, że Jowisz został odlany, i z zapytaniem, w którym dniu zechce władca Francyi przyjąć władcę Olympu.
Franciszek I-szy odpowiedział Celliniemu, że krewny jego cesarz i on wyjadą we środę na polowanie do Fontainebleau, może więc kazać tam przewieść posąg i ustawić go w galeryi pałacowej.
Odpowiedź była suchą.
Widocznie pani d’Etampes potrafiła uprzedzić króla przeciw jego ulubionemu artyście.
Czy to z dumy, czyli też z ufności w Bogu, Benvenuto poprzestał na odpowiedzi;
— Bardzo dobrze.
W poniedziałek Benvenuto kazał włożyć posąg na wóz a sam wsiadłszy na konia, postanowił mu towarzyszyć, obawiając się ażeby w drodze nie zdarzył się jaki przypadek.
W środę o dziesiątej stanął w Fontainebleau.
Zaledwie Benvenuto przestąpił próg galeryi, w której jego Jowisz miał być ustawiony, przekonał się jaki cios mu zagraża i z czyjej ręki zadany.
Ta galerya jaśniejąca malowidłami Rossa, które same przez się mogły odwrócić uwagę od wszelkiego arcydzieła, przyozdobioną została jeszcze od trzech dni posągami nadesłanemi z Rzymu przez Primaticcia; były tam bowiem nagromadzone cuda starożytnej rzeźby, uświęcone uwielbieniem i podziwem dwudziestu wieków, wyzywając niejako wszelkie porównanie i współzawodnictwo.
Ariadna, Wenus, Herkules, Appolo, Jowisz nawet, wielki Jowisz Olimpijski, owe postacie idealne, pomysły geniuszu, wieczności z bronzu, tworzyły niejako nadludzki sobór, do którego zbliżenie się było świętokradztwem, jako do najwyższego trybunału, którego wyroku winien się obawiać każdy artysta.
Stawić nowego Jowisza obok Olimpijskiego, rzucić niejako rękawicę Fidiaszowi, Benvenuto uważał za zniewagę i świętokradztwo, i jakkolwiek był ufnym w swój talent, jednak cofnął się z czcią niejaką.
Dodajmy jeszcze, że wspomniane posągi jak to im z prawa należało, zajęły najkorzystniejsze miejsca; pozostawały więc dla biednego Jowisza Celliniego tylko ciemne zakąty, do których by się dostać, wypadało przechodzić około starożytnych bogów, przed ich imponującym niejako wzrokiem.
Benvenuto ze spuszczoną głową, zasmucony, stojąc w progu galeryi, spoglądał na wszystko z uwielbieniem i rozpaczą zarazem.
— Panie Antoni Macon — przemówił do sekretarza królewskiego, chcę i powinienem oddalić ztąd mojego Jowisza, uczeń nie powinien równać się z mistrzem; dziecko nie wystąpi do walki przeciw swym przodkom; moja duma i skromność wzbraniają mi tego.
— Zawierz twemu szczeremu przyjacielowi Benvenuto — odpowiedział sekretarz króla, jeżeli to uczynisz zgubisz się. Mówię ci otwarcie, że liczono właśnie na zniechęcenie, które uważane będzie za przyznanie nieudolności. Nadaremnie bym przedstawiał Najjaśniejszemu panu to uniewinnienie, król niecierpliwy widzie twoje dzieło, nie będzie chciał mnie słuchać nawet, a do tego podburzany przez panią d’Etampes, pozbawi cię na zawsze swoich względów. Powtarzam, że ona na to liczy a ja się tego obawiam. Wierzaj mi Benvenuto, walka z nieboszczykami nie jest straszną dla ciebie, lecz raczej z żyjącymi.
— Masz słuszność panie, rozumiem cię. Dziękuję żeś mi przypomniał, nie mam prawa uwodzić się miłością własną.
— Bardzo mnie to cieszy, lecz posłuchaj jednej rady jeszcze: Pani d’Etampes jest dziś nazbyt powabną i ujmującą ażeby nieukrywała jakiejś niegodziwości; zniewoliła cesarza i króla do przechadzki po lesie z urokiem trudnym do pokonania; obawiam się dla ciebie, ażeby ich nie zatrzymała tam do nocy.
— Tak pan sądzisz? — zapytał blednąc Benyvenuto — jeżeli tak się stanie, wtedy będę zgubiony, gdyż mój posąg wyda się najniekorzystniej przy zmroku... zmrok odejmie mu połowę wartości.
— Miejmy nadzieję żem się omylił — odpowiedział Antoni Macon i czekajmy cierpliwie.
Cellini rzeczywiście oczekiwał z niespokojnością i trwogą.
Starał się w prawdzie ustawić Jowisza w najkorzystniejszym punkcie, lecz zarazem zauważył, że przy zmroku posąg wyda się miernie, a w nocy zupełnie straci na wartości.
Nienawiść księżnej obliczyła równie trafnie jak nauka rzeźbiarza; odgadła ona w tysiąc pięćset czterdziestym roku jedyny rodzaj krytyki dziewiętnastego wieku.
Benvenuto przyglądał się z rozpaczą zachodzącemu z widnokręgu słońcu, badając z chciwością wszelki szmer zewnątrz pochodzący; lecz oprócz służby zamkowej, nie było widać nikogo.
Wybiła trzecia; wtedy zamiar księżny okazał się widocznym a wypadek jego nieomylnym.
Benvenuto pognębiony padł na fotel.
Wszystko było stracone, a naprzód jego sława.
Gorączkowa walka jaką przebył, co go mało życia nie pozbawiła, a o której już zapomniał, bo miała mu zapewnić tryumfy, teraz zaś zamieniła się w zawstydzenie.
Przypatrywał się smutnie posągowi, któren cienie zmroku zaczynały ogarniać, przez co rysy onego stawały się niewyraźnemi.
W tem przyszła mu myśl z nieba zesłana, powstał, przywołał małego Jasia, którego wziął z sobą i wyszedł spiesznie.
Nic jeszcze nie zwiastowało przybycia króla.
Benvenuto pobiegł do stolarza, tam przy pomocy kilku czeladzi wystawił w przeciągu godziny sokl dębowy, pod którym umieszczono cztery wałki, obracające się jak kółka mosiężne do krzeseł używane.
Teraz znów lękał się niespodzianego powrotu dworu; z tem wszystkiem o piątej ukończył robotę; już noc zapadła a jeszcze nie było widać koronowanych gości.
Pani d’Etampes tryumfowała.
Benvenuto ustawił posąg na soklu prawie niedostrzeżonym.
Jowisz trzymał w lewej ręce glob świata, a w prawej cokolwiek wzniesionej nad głową piorun, który zdawał się wypuszczać; pomiędzy płomieniem piorunu artysta umieścił jarzącą świecę.
Zaledwie ukończył przygotowania, gdy odgłos trąb oznajmił powrót monarchów.
Benvenuto zapalił świecę, postawił Jasia za posągiem i z bijącem sercem oczekiwał wejścia króla.
W kilkanaście minut podwoje się rozwarły i Franciszek I-szy ukazał się trzymając za rękę Karola V-go.
Za nimi postępowali: delfin, delfinowa, król Nawarry, słowem cały dwór; prewot, jego córka i d’Orbec zamykali orszak.
Blanka była blada i pognębiona, lecz spostrzegłszy Celliniego wzniosła głowę, a uśmiech zaufania ukazał się na ustach i rozjaśnił oblicze.
Cellini spojrzał na nią wzrokiem wyrażającym: Bądź spokojna, cokolwiek wyniknie, nie należy rozpaczać, czuwam nad tobą.
W chwili gdy się drzwi rozwarły, mały Jaś na znak swojego pana, popchnął lekko posąg, który się zwolna potoczył na ruchomym soklu i pozostawiwszy starożytności po za sobą, wystąpił niejako na spotkanie króla, jakby życiem obdarzony.
To zwróciło powszechną uwagę.
Słabe światło padające z góry nadawało posągowi pozór daleko przyjemniejszy, niż wśród dziennej jasności.
Pani d’Etampes przygryzła usta.
— Zdaje się Najjaśniejszy panie, przemówiła, że pochlebstwo zbyt daleko posunięte, wypada przecież aby władca ziemski wyszedł naprzeciw władcy niebios.
Król się uśmiechnął, lecz widocznie pochlebstwo dosyć mu się podobało; podług swego zwyczaju zapomniał o artyście dla jego dzieła i oszczędzając połowy drogi posągowi, postąpił ku niemu i długo się przyglądał w milczeniu. Karol V-ty, który z swej natury, lubo w przystępie dobrego humoru zdarzyło mu się podnieść pędzel Tycianowi, Karol V-ty mówimy był głębszym politykiem niż artystą, dworzanie więc, którzy nie mieli prawa objawić swego zdania, oczekiwali na wyrok Franciszka I-go.
Przez chwilę panowało niepokojące milczenie, wśród którego Benvenuto i księżna spojrzeli na siebie wzrokiem nienawiści.
Król zawołał:
— Piękne, nader piękne dzieło, przyznaję, że przewyższyło moje oczekiwanie.
Wtedy wszyscy obsypali pochwałami artystę, a najpierwszy był cesarz.
— Grdyby można tak pozyskiwać artystów jak miasta — rzekł do króla — wypowiedziałbym ci natychmiast wojnę mój bracie, ażeby zdobyć Celliniego.
— Lecz pomimo to — przerwała pani d’Etampes zagniewana — należałoby przypatrzeć się tym pięknym posągom starożytności stojącym w oddaleniu; zdaje się, że godniejsze są podziwu jak nasze tegoczesne cacka.
Król przystąpił do starożytnych posągów oświeconych pochodniami z dołu, przez co wyższe ich części pozostawały w cieniu, co sprawiało mniej korzystny efekt, niż oświetlenie Jowisza.
— Fidjasz jest wzniosły — rzekł król, lecz drugi Fidjasz może się pojawić w wieku Franciszka I-go i Karola V-go, jak pierwszy w wieku Peryklesa.
— Trzeba się temu przyjrzeć przy jasności dziennej — odezwała się Anna z goryczą — złudzenie nie jest rzeczywistością; sztuczne oświetlenie nie stanowi sztuki. A przytem co znaczy to okrycie? czy jaką wadę pokrywa? wyznaj nam szczerze mistrzu Cellini.
Była to lekka draperya zarzucona na ramiona Jowisza dla nadania mu większej powagi.
Benvenuto stał przy posągu niewzruszony, milczący i pozornie równie zimny jak kruszec, z którego ten był odlany; lecz na słowa księżnej, uśmiechnął się wzgardliwie, wzrok jego zaiskrzył się i śmiałą ręką zrzucił draperyę.
Benvenuto spodziewał się, że księżna wybuchnie.
Lecz w tejże chwili, w skutek niepojętej władzy nad sobą, zaczęła się uśmiechać z przerażającą uprzejmością i podając powabnie rękę Celliniemu, zdumionemu tą zmianą:
— Omyliłam się — rzekła głosem zepsutego dziecka; jesteś wielkim rzeźbiarzem Cellini, przebacz mi krytykę, podaj rękę i bądźmy odtąd przyjaciółmi!
Poczem dodała z cicha:
— Pomyśl o tem czego żądać będziesz Cellini. — Wszystko prócz połączenia Blanki z Askaniem, albo przysięgam, że Askanio, Blanka i ty zgubieni będziecie.
— A jeśli czego innego wymagać będę? — rzekł Beuvenuto podobnież.
— O! — dodała jeszcze żywiej — przysięgam ci, że o cokolwiek będziesz upraszał, król temu uczyni zadość.
— Nie potrzebuję prosić króla o rękę Blanki dla Askania, gdyż pani mnie w tem wyręczysz.
Księżna uśmiechnęła się wzgardliwie.
— Cóż tam z sobą rozmawiacie? — zapytał Franciszek I-szy.
— Księżna d’Etampes była tak łaskawą, iż przypomniała mi — rzekł Benvenuto — że Wasza królewska mość przyobiecałeś zadość uczynić prośbie jaką zaniosę w dniu, w którym zadowolonym być raczysz z mojego dzieła.
— Obietnica daną była przy mnie Najjaśniejszy panie — odezwał się konnetabl zbliżając się do króla — przy mnie i przy kanclerzu Poyet. Poleciłeś nawet Najjaśniejszy panie, mojemu koledze i mnie przypomnienie onej... — Tak konnetablu — odpowiedział król w dobrym humorze; — tak gdybym nie pamiętał, lecz ponieważ pamiętam o niej bardzo dobrze, na słowo szlachcica, a zatem twoje uczestnictwo, lubo mi zawsze bardzo miłe, stało się jednak zbytecznem. Przyobiecałem Celliniemu przychylić się do prośby, jaką zaniesie w dniu przedstawienia nam swojego Jowisza, wszak prawda konnetablu, czy mam dobrą pamięć kanclerzu? Teraz na ciebie kolej Cellini, słucham, proszę cię jednak ażebyś w żądaniu twojem mniej miał względu na twoję sławę, która jest wielką, jak na moję władzę, która jest ograniczoną, warując sobie wszakże moją koronę i moją kochankę. — A więc — odezwał się Cellini — ponieważ Wasza królewska mość jesteś w tak dobrem usposobieniu względem swego niegodnego sługi, prosić więc będę po prostu o ułaskawienie biednego studenta, który sobie pozwolił wyzwać na pojedynek wicehrabiego Marmagne. Wszyscy zdziwili się tak umiarkowanemu żądaniu, nadewszystko zaś pani d’Etampes, która ze zdumieniem spoglądając na Benvenuta, powątpiewała jeszcze o tem co usłyszała. — Jakto? — zawołał Franciszek I-szy — prosisz mnie o łaskę, która jest moim udziałem, bo słyszałem właśnie wczoraj od kanclerza, że ten młodzieniec zasłużył na szubienicę.
— O! — odezwała się księżna — i ja właśnie miałam upraszać Waszą królewską mość za winowajcą. Marmagne, który wyszedł z niebezpieczeństwa, wyznał mi, iż to on raczej szukał zaczepki z uczniem... i że ten... jakże się on nazywa, Benvenuto?
— Jakób Aubry, mościa księżno.
— Ten uczeń — rzekła dalej księżna — nie jest przeto tak winnym, a zatem wierzaj mi Najjaśniejszy panie, przychyl się do prośby Benvenuta bez dalszej zwłoki, gdyż gotów pożałować, że prosił o taką drobnostkę.
— A więc niech i tak będzie — odezwał się Franciszek I-szy, ponieważ kto prędko daje, daje podwójnie, mówi przysłowie, czy słyszysz mnie kanclerzu, dziś jeszcze masz wysłać rozkaz uwolnienia więźnia.
— Stanie się zadość woli Najjaśniejszego pana — odezwał się kanclerz.
— Co się tyczy ciebie Benvenuto, przyjdź do Luwru w poniedziałek, tam pomówimy o niektórych szczegółach dotyczących interesów, które od niejakiego czasu pozostawały w zawieszeniu pomiędzy tobą a moim skarbnikiem.
— Lecz Najjaśniejszy panie, wnijście do Luwru....
— Rozumiem! rozumiem! ten który wydał zakaz może go cofnąć. Był to środek ostrożności, lecz teraz gdy wszyscy są twoimi przyjaciółmi, wszystko też wraca do dawnego trybu.
— A więc Najjaśniejszy panie — odezwała się księżna — ponieważ Wasza królewska mość jesteś skłonnym do udzielania łask, czy mogę wystąpić z małą prośbą lubo nie utworzyłam Jowisza?
— To prawda — rzekł Benvenuto pół głosem — lecz dość często księżno tworzyłaś Danaę.
— Cóż to za prośba? — zapytał Franciszek I-szy, który nie dosłyszał tego epigramata. Mów mościa księżno i wierz mi, że jakkolwiek zdaje się, że chcesz korzystać ze sposobności, pragnę okazać się zawsze gotowym spełniać twoje życzenia.
— Wasza królewska mość raczysz tedy wyświadczyć łaskę panu d’Estourville, podpisując akt ślubny mojej młodej przyjaciółki a córki jego z brabią d’Orbec.
— Zdaje się, że z mojej strony — odpowiedział Franciszek — doznam więcej przyjemności, gdy cię księżno zapewnię o moich względach w tym razie.
— A wiec zgoda Najjaśniejszy panie, na poniedziałek? — zapytała księżna.
— Na poniedziałek.
— Czy księżno nie żałujesz, że na tę uroczystość nie będziesz mieć lilii, którą dałaś do roboty Askaniowi?
— Bezwątpienia, lecz co czynić, Askanio jest w więzieniu.
— Tak, lecz ja wolny jestem — odpowiedział Benvenuto — ukończę ją i będę miał zaszczyt przynieść sam księżnie.
— O! jeżeli to uczynisz, gotowam powiedzieć...
— Co pani?
— Że jesteś godnym kochania.
I podała rękę Celliniemu, który z wyszukaną dworskością spojrzawszy na króla jakby zapytując o pozwolenie, złożył na niej pocałunek.
W tej chwili dał się słyszeć słaby krzyk.
— Co to znaczy — zapytał król oglądając się.
— Najjaśniejszy panie — odezwał się prewot — przebacz mi, lecz córka moja zemdlała.
— Biedne dziecię! — szepnął Benvenuto — mniema żem ją zdradził.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.