Benvenuto Cellini (1893)/Tom I/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
ATAK.



Chwila stanowcza nadeszła.
Benvenuto podzielił swoich dziesięciu ludzi na dwa oddziały: jeden miał starać się wszelkiemi sposobami zdobyć bramę pałacu, drugi był przeznaczony na zasłanianie prac robotników i na ucieranie się z oblężonymi, jeżeliby ci przedsięwzięli wycieczkę.
Benvenuto sam objął dowództwo nad tym ostatnim oddziałem, a porucznikiem naznaczył Askania; na czele drugiego postawił nowego naszego znajomego Hermana, owego poczciwego i silnego Niemca, który znowu obrał swoim zastępcą małego Jehana, hultaja piętnastoletniego, zręcznego jak wiewiórka, złośliwego jak małpa, a ku któremu nasz Goliat czuł szczególną sympatyę, bezwątpienia dlatego, że swawolny chłopiec bez ustanku dręczył dobrego Niemca.
Mały Jehan stanął dumnie obok swojego kapitana, z wielkiem nieukontentowaniem Pagola, który w swoich dwóch zbrojach, dosyć był podobny ze sztywności poruszeń do statui komandora.
Gdy skończył już wszystkie przygotowania i odbył ostatni przegląd broni i żołnierzy, Benvenuto odezwał się w kilku słowach do tych odważnych ludzi, którzy tak chętnie dla niego poświęcili się na niebezpieczeństwa, śmierć może; poczem wszystkim uścisnął ręce, przeżegnał się pobożnie i zawołał: „Naprzód!”
Natychmiast oba oddziały ruszyły, i postępując wzdłuż bulwaru Augustyanów, samotnego w tem miejscu, zwłaszcza o tej godzinie, przybyły wkrótce w pewnem od siebie oddaleniu przed pałac Nesle.
Wówczas Benvenuto, nie chcąc rozpoczynać szturmu nie dopełniwszy wszelkich formalności przyjętych w podobnym wypadku, zbliżył się sam z białą chustką na szpadzie do małych drzwi pałacu, u których był już dnia poprzedzającego i zapukał.
Jak wczoraj, zapytano go przez zakratowane okno, czegoby żądał.
Benvenuto powtórzył, co wczoraj powiedział, że przybywał objąć w posiadanie zamek darowany mu przez króla, lecz tym razem nie otrzymał nawet odpowiedzi.
— Ja — rzekł — Benvenuto Cellini, złotnik, rzeźbiarz, malarz, mechanik i inżenier, oznajmiam tobie Robertowi d’Estourville, panu na Villebon, prewotowi Paryża, że Jego królewska mość Franciszek I-szy dobrowolnie, jak do tego miał prawo, oddał mi na własność wielki Nesle, Ponieważ zaś zuchwale go zatrzymujesz i wbrew życzeniu królewskiemu odmawiasz oddania mi tegoż zamku, oświadczam ci przeto Robercie d’Estourville, panie Villebon, prewocie Paryża, że postanowiłem wziąć go szturmem. Broń się przeto, a jeżeli złe skutki wynikną z twego uporu, ty odpowiesz za nie na ziemi i w niebie, przed ludźmi i Bogiem.
Poczem Benvenuto zatrzymał się, słuchając jaki skutek sprawi jego wymowa, lecz wszystko milczało za murami.
Wówczas nabił muszkiet, rozkazał swemu oddziałowi przygotować broń, i zwoławszy na radę dowódzców, to jest Hermana, Askania i Jehana:
— Moje dzieci — rzekł do nich — jak widzicie, nie możemy uniknąć walki. Teraz tylko idzie o to, w jaki sposób rozpocząć?
— Wyważę bramę — rzekł Herman — i wejdziecie przez nią, oto cała rzecz.
— A czem mój Samsonie? — zapytał Benvenuto Cellini.
Herman spojrzał dokoła siebie i ujrzał na bulwarze belkę, którąby czterech ludzi zaledwie unieść zdołało.
— Tą belką — rzekł.
Poszedł spokojnie w miejsce gdzie leżała, wziął ją na ramię i wrócił do swego dowódzcy.
Tymczasem tłum ciekawych zaczynał się zbierać; Benvenuto pobudzony obecnością świadków, miał już wydać rozkaz rozpoczęcia ataku, gdy kapitan gwardyi królewskiej, uwiadomiony zapewne o rozruchu przez jakiego mieszczanina przyjaciela pokoju, ukazał się na rogu ulicy w towarzystwie pięciu czy sześciu ludzi na koniach.
Ten kapitan był przyjacielem prewota i chociaż wiedział doskonale o co chodziło, zbliżył się do Benvenuta Cellini, spodziewając się zapewne nastraszyć go, gdy tymczasem jego ludzie zastępowali drogę Hermanowi.
— Czego żądacie — rzekł — i dlaczego zakłócacie spokojność miasta?
— Burzycielem spokojności — odpowiedział Cellini — jest ten, który sprzeciwia się rozkazom królewskim a nie ten co je wykonywa.
— Jakto? — zapytał kapitan.
— Oto jest rozkaz Jego królewskiej mości w dobrej i prawnej formie, wydany przez pana de Neufville sekretarza skarbu, mocą którego Wielki Nesle stał się moją własnością. Lecz ludzie znajdujący się w nim nie chcą być posłusznymi temu rozkazowi i tem samem zaprzeczają mi prawa mojego. A ponieważ Pismo Święte mówi: żeby oddać Cezarowi co należy do Cezara, przeto Benvenuto Cellini ma prawo odebrać to, co do niego należy.
— Zamiast przeszkadzać nam w odebraniu naszej własności, powinienbyś pan udzielić nam pomocy — rzekł Pagolo.
— Milcz! — zawołał Benvenuto uderzając nogą — nie potrzebuję niczyjej pomocy, rozumiesz?
— Prawnie masz słuszność — rzekł kapitan — lecz twój postępek jest niewłaściwy.
— A to dlaczego? — zapytał Benvenuto, który czuł, że krew uderzała mu do głowy.
— Słusznie pragniesz objąć swoję własność, lecz zły sposób na to obrałeś, gdyż uprzedzam cię, nie wiele zyskasz uderzając na te mury. Jeżeli przyjmiesz przyjacielską radę, udaj się raczej do sprawiedliwości i zanieś skargę naprzykład do prewota Paryża. Zegnam więc i życzę pomyślności.
I kapitan gwardyi królewskiej oddalił się drwiąc, co sprawiło, że tłum widząc uśmiech na twarzy reprezentanta wyższej władzy, zaczął go naśladować.
— Śmieje się ten najlepiej kto się w końcu śmieje — rzekł Benvenuto Cellini. — Naprzód! Herman, naprzód!
Herman podjął znowu belkę i gdy Cellini, Askanio i dwóch lub trzech najzręczniejszych strzelców z oddziału, z muszkietami w ręku, gotowi byli dać ognia na mury, cały ten oddział jak żyjąca machina zbliżył się do małych drzwi, które łatwiejsze były do wyważenia niż brama.
Lecz gdy podszedł do muru, grad kamieni osypał go z góry, chociaż niewidziano nikogo, gdyż prewot kazał ułożyć te kamienie na wałach jak drugi mur leżący na pierwszym, i dosyć było popychać kamienie końcem palców, ażeby upadając, przygniatały oblegających.
Dlatego ci ostatni nie spodziewając się gradu co ich osypał, cofnęli się.
Jakkolwiek nie przewidzianą była ta straszna obrona, nikt nie został raniony wyjąwszy Pagola, który dźwigając na sobie dwie zbroje, nie mógł cofnąć się na równi z innemi i dostał kamieniem w piętę.
Co do Hermana, ten nie zważając na nic, zbliżył się do drzwi i zaczął w nie uderzać tak silnie, że widocznem było, iż choćby niewiem jak były mocne, nie zdołają wytrzymać podobnych razów.
Benvenuto i jego oddział stali z muszkietami w ręku i gotowi byli dać ognia gdyby ktokolwiek się ukazał; lecz nikogo nie było widać na murach i Wielki Nesle zdawał się być bronionym przez jakiś niewidzialny garnizon.
Wściekał się więc, że nie mógł przyjść na pomoc swemu dzielnemu niemcowi.
Nagle spostrzegł starą wieżę Nesle, która jak mówiliśmy, była z drugiej strony bulwaru i samotnie kąpała swe stopy w Sekwanie.
— Zaczekaj Herman — zawołał Cellini — zaczekaj mój dzielny chłopcze, pałac Nesle do nas należy, tak niewątpliwie, jak się nazywam Benvenuto Cellini.
Potem dając znak Askaniowi i dwom jego towarzyszom aby udali się za nim, pobiegł ku wieży, gdy tymczasem Herman stosując się do rozkazów swego wodza, cofnął się na cztery kroki i stawiając swoję belkę jak szwajcar halabardę, czekał na skutek obietnicy dowódzcy.
W istocie jak Benvenuto przewidział, prewot zaniedbał obsadzić starej wieży; Cellini zajął ją bez przeszkody i za chwilę przybył na taras.
Taras ten panował nad murami Wielkiego Nesle, jak dzwonnica nad wiejskim kościołem.
Oblężeni zasłonięci dotąd murem, nagle zostali odkryci.
Wystrzał z muszkietu rozlegający się w powietrzu, kula która świsnęła i jeden z żołnierzy upadający z jękiem, przekonały prewota, że postać rzeczy według wszelkiego do prawdy podobieństwa, mogła się zmienić dla niego.
W tejże chwili Herman uchwycił belkę i zaczął znowu uderzać we drzwi, które oblężeni wzmocnili już podczas tego przestanku.
Tłum ciekawych, zadziwiającym instynktem pojął, że miały nastąpić strzały i że widzowie tragedyi, która się odbywała, mogliby co oberwać; za pierwszym więc wystrzałem z muszkietu Benvenuta i na krzyk wydany przez ranionego żołnierza, rozproszył się jak stado gołębi.
Jedna tylko osoba została.
Tą osobą był nasz przyjaciel Jakób Aubry, student, który w nadziei zagrania partyi w piłkę, przybywał na schadzkę, jaką, mu Askanio naznaczył zeszłej niedzieli.
Zaledwie rzucił okiem na pole bitwy, wnet poznał o co chodziło.
Bawić się piłką, czy muszkietem, było zarówno grą w jego przekonaniu, a domyślając się, że jego przyjaciel jest w liczbie oblegających, stanął między niemi.
— Aha! moje dzieci — rzekł zbliżając się do oddziału, który czekał na wyważenie drzwi, ażeby się rzucić w dziedziniec — bawimy się więc oblężeniem? Do dyabła! pałac Nesle nie jest chałupą; macie ciężki orzech do zgryzienia będąc w tak małej liczbie.
— Nie wszyscy tu jesteśmy — rzekł Pagolo opatrując swoją piętę i wskazując ręką Benvenuta i jego trzech lub czterech towarzyszy, którzy tak dobrze mierzyli na mury, że kamienie spadały już daleko słabiej aniżeli z początku.
— Rozumiem, rozumiem, Mości Achillesie — rzekł Jakób Aubry — gdyż oprócz mnóstwa innych podobieństw, o których nie wątpię, zostałeś raniony w to samo miejsce co ów sławny bohater. Rozumiem... spostrzegam mojego kolegę Askania, a to zapewne mistrz... ten na szczycie wieży.
— On właśnie — rzekł Pagolo.
— A ten co tak dzielnie wali we drzwi, także do was należy, nieprawdaż?
— To jest Herman — rzekł dumnie mały Jehan.
— Do licha! to mi chwat — rzekł student. Muszę mu powinszować.
I z rękami w kieszeniach, nie troszcząc się bynajmniej o kule świszczące nad jego głową, zbliżył się do dzielnego niemca, który ciągnął swoję pracę z taką regularnością, jak machina w ruch wprowadzona przez doskonałe koła.
— Czy potrzebujesz czego kochany Goliacie? — rzekł Jakób Aubry — oddaję się na twoje usługi.
— Pić mi się chce — rzekł Herman, nie przestawając uderzać.
— Do licha! łatwo temu uwierzyć widząc twoje zatrudnienie, chciałbym mieć pod ręką beczkę piwa, ażebym mógł ci ją ofiarować.
— Wody — rzekł Herman — wody!
— Poprzestaniesz na tym napoju? Zgoda, niedaleko mamy rzekę, za chwilę będziesz miał czego żądasz.
Jakób Aubry pobiegł ku Sekwanie, nabrał w czapkę wody i przyniósł ją niemcowi.
Ten postawił belkę, jednym łykiem pochłonął wszystką wodę a oddając studentowi próżną, czapkę:
— Dziękuję — rzekł, biorąc znowu belkę i ciągnąc dalej przerwaną pracę.
Po kilku uderzeniach, odezwał się:
— Idź oświadcz mistrzowi, że robota postępuje, niech się ma na pogotowiu.
Jakób Aubry pośpieszył ku wieży i za chwilę był pomiędzy Askaniem i Cellinim, którzy z muszkietami w ręku, utrzymywali tak dobry ogień, że uczynili już niezdatnemi do boju dwóch lub trzech ludzi prewota.
Jednak, ponieważ jak Herman kazał oznajmić Celliniemu, drzwi niedługo miały ustąpić, prewot postanowił użyć ostatniego wysilenia, i tak zdołał zachęcić swoich żołnierzy, że kamienie znowu zaczęły spadać; lecz dwa strzały z oddziału Celliniego ostudziły zapał oblężonych, którzy pomimo wszelkich przełożeń i obietnic prewota, trzymali się w ukryciu.
Widząc to pan d’Estourville postąpił sam i biorąc w ręce ogromny kamień, zamierzał rzucić go na Hermana.
Lecz Benvenuto nie był człowiekiem dającym się podejść niespodzianie; skoro tylko ujrzał nierozsądnego co szedł tam gdzie nikt nie śmiał się pokazać, wymierzył swój muszkiet; pan d’Estourville był zgubiony, ale w chwili właśnie gdy Cellini miał wystrzelić, Askanio wydał krzyk i uderzył ręką w broń mistrza, a strzał wypadł w powietrze.
Askanio poznał ojca Blanki.
W chwili gdy Benvenuto rozgniewany, miał zapytać Askania o wyjaśnienie tego postępku, kamień rzucony silnie przez prewota upadł prosto na kask Hermana.
Ów nowoczesny Tytan, pomimo swojej ogromnej siły, nie był w stanie oprzeć się temu drugiemu Pelionowi; wypuścił z rąk belkę, otworzył ramiona, jakby szukając punktu oparcia, lecz nie znajdując go, upadł zemdlony z silnym łoskotem.
Jednocześnie oblężeni i oblegający wielki wydali okrzyk: mały Jehan i trzech lub czterech z jego towarzyszy znajdujący się blisko Hermana, poskoczyli chcąc go odwlec od muru i udzielić pomocy; lecz w tej samej chwili tak brama jak drzwi pałacu Nesle otwarły się i prewot na czele piętnastu ludzi rzucił się na rannego wywijając szpadą, tak, że Jehan i jego towarzysze pomimo zachęcań Benvenuta, który wołał aby się trzymali bo przybędzie im na pomoc, zmuszeni byli cofnąć się.
Prewot korzystał z chwili; óśmiu ludzi podniosło Hermana ciągle zemdlonego, jedni za ręce, drudzy za nogi, a siedmiu uszykowało się z przodu dla wstrzymania spodziewanego ataku, tak że w chwili gdy Cellini, Askanio, Jakób Aubry i trzech lub czterech towarzyszy, schodzili z czterech piętr oddzielających taras od ulicy, ludzie niosący Hermana wchodzili do wielkiego Nesle; a gdy Cellini z muszkietem w ręku ukazał się we drzwiach wieży, brama pałacu zamykała się za ostatnim człowiekiem z oddziału prewota.
Nie można było zaprzeczyć, że dla oblegających była to klęska, i ważna.
Cellini, Askanio i ich towarzysze swojemi strzałami zranili trzech lub czterech oblężonych, lecz strata tych ludzi daleko mniej znaczyła dla prewota, niż strata Hermana dla Celliniego.
Nastąpiła chwila osłupienia pomiędzy oblegającymi.
Nagle Cellini i Askanio spojrzeli po sobie.
— Mam pewną myśl — rzekł Cellini patrząc na lewo, to jest ku stronie miasta.
— I ja także — rzekł Askanio patrząc na prawo ku fosom.
— Znalazłem sposób wyprowadzenia garnizonu.
— A ja, mistrzu, jeżeli wyprowadzisz garnizon, znalazłem sposób otworzenia ci drzwi.
— Ilu ludzi potrzebujesz?
— Będę miał dosyć jednego.
— Wybieraj.
— Jakóbie Aubry — rzekł Askanio — czy chcesz iść ze mną?
— Na koniec świata, mój przyjacielu, na koniec świata! Lecz nie gniewałbym się, gdybym miał jakąkolwiek broń, naprzykład kawałek szpady lub sztyletu.
— A więc — rzekł Askanio — weź szpadę Pagola, któremu już niepotrzebna, gdyż trzyma piętę w prawej ręce a żegna się lewą.
— A oto masz na dopełnienie uzbrojenia mój własny sztylet — rzekł Cellini. Uderzaj nim śmiało, młodzieńcze, lecz nie pozostaw go przypadkiem w ranie, zrobiłbyś zbyt piękny podarunek ranionemu, gdyż jest cyzelowany przezemnie i sama rękojeść kosztuje sto talarów w złocie, jak jeden grosz.
— A ostrze? — rzekł Jakób Aubry. Rękojeść ma bezwątpienia swoję wartość, lecz w podobnym razie ostrze tylko cenię.
— Ostrze nie ma ceny — odpowiedział Benvenuto, gdyż niem zabiłem mordercę mojego brata.
— Wiwat! — zawołał student. — Dalej, Askanio, idźmy.
— Jestem gotów — rzekł Askanio, okręcając pięć lub sześć sążni sznura około szyi, i biorąc jednę z drabin na ramię.
Dwaj odważni młodzieńcy udali się bulwarem, potem zwrócili na lewo i zniknęli za narożnikiem muru wielkiego Nesle po za fosami miasta.
Pozostawmy Askania wraz z jego towarzyszem a powróćmy do Celliniego.
Wśród tłumu pospólstwa zgromadzonego opodal, zwróciły jego uwagę dwie kobiety; na nic to spoglądał w chwili, gdy Askanio jak mówiliśmy, patrzał na prawo, to jest ku fosom.
Temi kobietami były jak poznał od razu, córka prewota i jej ochmistrzyni, które po wysłuchaniu mszy wracały do małego Nesle, lecz przestraszone wieścią o oblężeniu pałacu, oraz tem co widziały na własne oczy, zatrzymały się drżące wśród tłumu.
Zaledwie Blanka spostrzegła, że nastąpiło pomiędzy walczącymi chwilowe zawieszenie broni, w skutek którego przystęp był wolny, pomimo próśb pani Perrine, która błagała ją aby się nie narażała, Blanka pobudzona myślą o niebezpieczeństwie ojca, postąpiła odważnie ku pałacowi, pozostawiając pani Perrine zupełną wolność udania się za nią lub pozostawania w miejscu gdzie się znajdowała; lecz ponieważ w gruncie serca pani Perrine kochała szczerze Blankę, pomimo więc obawy, postanowiła jej towarzyszyć.
Obiedwie wychodziły z tłumu gdy Askanio i Jakób Aubry znikali za murem.
Teraz łatwo pojąć zamiar Benvenuta.
Skoro tylko ujrzał dwie kobiety zbliżające się ku pałacowi, sam postąpił naprzeciwko nim i podając grzecznie rękę Blance:
— Nie lękaj się pani niczego — rzekł — a jeżeli zechcesz przyjąć moje ramię, sam zaprowadzę cię do twojego ojca.
Blanka wahała się, lecz pani Perrine chwytając rękę znajdującą się z jej strony, a którą Benvenuto zapomniał jej ofiarować:
— Przyjmij, moja droga — rzekła — nie odrzucajmy protekcyi tego szlachetnego rycerza. Patrz, patrz, oto pan prewot wychyla się z za muru, o nas zapewne niespokojny.
Blanka przyjęła rękę Benvenuta i wszyscy troje zbliżyli się na dwa kroki od drzwi.
Tam Cellini zatrzymał się i przytrzymując pod każdem ramieniem ręce Blanki i pani Perrine:
— Panie prewocie! — rzekł głośno — oto twoja córka pragnie wrócić do domu, spodziewam się, że otworzysz jej drzwi, chyba że chcesz pozostawić w ręku nieprzyjaciół ten prześliczny zakład.
Już nieraz od dwóch godzin, prewot zasłoniony murami, myślał o swojej córce, której tak nieroztropnie wyjść dozwolił.
Lecz spodziewał się, że uwiadomiona wcześnie, domyśli się i będzie czekać na niego w wielkim Chatelet, gdy w tem ujrzał jak Cellini opuścił swych towarzyszy i zbliżył się ku dwom kobietom, w których poznał Blankę i panią Perrine.
— Głupia dziewczyna! — mruczał po cichu prewot — nie mogę wszakże pozostawić jej pośród tych rozbójników.
Potem podnosząc głos:
— No! — rzekł otwierając okienko i przytykając twarz do kraty — i cóż, czego chcecie?
— Oto moje warunki — rzekł Benvenuto: Pozwolę wejść pannie Blance i jej ochmistrzyni, lecz wy wyjdziecie ze wszystkiemi ludźmi, byśmy mogli walczyć na odkrytem miejscu. Ci, którzy zwyciężą, posiędą pałac, a wtenczas tem gorzej dla zwyciężonych, „vae yictis!” jak mówił wasz współziomek Brennus.
— Przyjmuję — rzekł prewot — lecz pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Że oddalicie się wszyscy, podczas gdy moja córka będzie wchodziła a moi zbrojni wychodzili.
— Zgoda! — rzekł Cellini — lecz wyjdźcie naprzód, panna Blanka wejdzie potem, a wtedy wrzucicie klucz przez okno, ażeby odjąć wszelką możliwość ucieczki.
— Niech i tak będzie — odpowiedział prewot.
— Wasze słowo?
— Słowo szlachcica! a wasze?
— Słowo Benvenuta Cellini!
Po tej zamianie przyrzeczeń, drzwi otworzyły się; ludzie prewota wyszli i uszykowali się w dwa rzędy przed bramą, mając pana d’Estourville na czele.
Było ich jeszcze dziewiętnastu.
Ze swojej strony Benvenuto Cellini pozbawiony Askania, Hermana i Jakóba Aubry, miał tylko ośmiu walczących i to jeszcze Szymon mańkut był raniony, szczęście, że w prawą rękę; lecz Benvenuto nie liczył nigdy swoich nieprzyjaciół, on, który napadł Pompea pośród dwunastu zbirów.
Z radością więc przyjął zezwolenie prewota, gdyż niczego tak nie pragnął, jak decydującej walki.
— Teraz możesz pani wejść — rzekł do swojej ładnej zakładniczki.
Blanka przebiegła szybko przestrzeń, która rozdzielała dwa wojska i przestraszona rzuciła się w objęcia prewota.
— Mój ojcze! mój ojcze! na imię nieba, nie narażaj się! — zawołała z płaczem.
— Dalej, wejdź! — rzekł porywczo prewot, biorąc ją za rękę i prowadząc ku drzwiom: twoje to głupstwo przywiodło nas do tej ostateczności.
Blanka weszła do pałacu wraz z panią Perrine, której strach dodał jeżeli nie skrzydeł, jak jej pięknej towarzyszce, to siły w nogach przynajmniej.
Prewot zamknął drzwi za niemi.
— Klucz! klucz! — zawołał Cellini.
Prewot z swojej strony wiernie dotrzymujący słowa, wyjął klucz z zamku i rzucił go przez mur, tak aby upadł na dziedziniec.
— A teraz, dalej za mną dzieci! — zawołał Benvenuto Cellini, rzucając się na prewota i jego wojsko.
Nastąpiło wówczas straszliwe zamieszanie, gdyż nim żołnierze prewota mieli czas przyłożyć broń i wystrzelić, Benvenuto z swojemi siedmioma uczniami, wpadł pomiędzy nich, uderzając na prawo i na lewo tą straszliwą szpadą, którą władał tak zręcznie i która hartowana przez niego samego, przecinała koszule druciane a nawet kirysy.
Żołnierze prewota cisnęli przeto swoje muszkiety już im nieużyteczne, dobyli szpad i zaczęli bronić się niemi, lecz pomimo przemagającej liczby, w jednej chwili ujrzeli się rozproszonomi a dwóch lub trzech z najodważniejszych, ranieni i niezdolni już do walki, zmuszeni byli wycofać się, Prewot poznał niebezpieczeństwo, a że był odważny i jak mówiliśmy, w swoim czasie dzielnie robił bronią, rzucił się ku temu strasznemu Celliniemu, przed którym wszystko ustępowało i znalazł się z nim twarz w twarz.
— Do mnie! — zawołał — do mnie, nikczemny rozbójniku, i niech wszystko skończy się między nami. Dalej!
— O! na moję duszę, nie pragnę niczego więcej panie Robercie — odrzekł Benvenuto. I jeżeli zechcesz powiedzieć swoim ludziom, aby nam nie przeszkadzali, służę ci...
— Stójcie spokojnie! — rzekł prewot.
— Niech żaden się nie ruszy! — krzyknął Cellini.
Walczący pozostali na swoich miejscach, milczący i nieruchomi, jak ci rycerze Homera, którzy przerwali walkę, aby nic nie stracić z bitwy dwóch wsławionych wodzów.
Wtedy, ponieważ prewot i Cellini trzymali każdy gołą szpadę w ręku, rzucili się na siebie.
Prewot był biegłym w robieniu bronią, Cellini mistrzem w tej sztuce.
Od dziesięciu lub dwunastu lat prewot ani razu nie dobywał szpady.
Przeciwnie, od dziesięciu lub dwunastu lat, jeden dzień może nie przeszedł, aby Benvenuto nie potrzebował jej pomocy.
Po pierwszem starciu prewot, który trochę zanadto liczył na siebie, spostrzegł wyższość swojego nieprzyjaciela.
Bo też Benvenuto znajdując opór, którego nie spodziewał się ze strony człowieka cywilnego, z zadziwiającą biegłością używał wszystkich podstępów swojego sposobu robienia bronią.
Było cudowną rzeczą widzieć, jak jego szpada, zdając się być potrójnem żądłem węża, groziła razem głowie i sercu, przebiegając z miejsca na miejsce i zaledwie dając czas przeciwnikowi do zasłaniania się.
Dla tego prewot, widząc, że miał do czynienia z silniejszym od siebie, broniąc się ciągle, ustępował placu.
Na swoje nieszczęście, pan d’Estourville był naturalnie tyłem odwrócony do muru, tak że po kilku krokach wstecznych, został przyparty do drzwi, których szukał instynktem, chociaż wiedział dobrze, że klucz od nich wyrzucił przez mur.
Przybywszy tam, prewot czuł się zgubionymi przeto jak dzik kiedy psom się odcina, zebrał wszystkie siły i trzy lub cztery natarcia nastąpiły po sobie tak raptownie, że na Benvenuta przyszła kolej zasłaniania się; a nawet raz spóźnił się tak, że szpada jego przeciwnika, pomimo doskonałej siatki drucianej, jaką miał na sobie, drasnęła mu pierś.
Benvenuto jak lew raniony, niecierpliwy zemsty, zalewie poczuł ostrze żelaza, podwoił natarczywość i byłby okropnem pchnięciem przeszył na wskroś prewota, gdyby właśnie w tej chwili drzwi za nim nie otworzyły się, tak, że pan d’Estourville upadł na wznak, a żelazo trafiło tego, który ocalił prewota tem niespodzianem otwarciem.
Wbrew temu czegoby się spodziewano, zraniony zachował milczenie a Benvenuto wydał okropny krzyk.
W tym, którego dosięgła jego szpada, poznał Askania, Wówczas nie widział nic więcej, ani Hermana, ani Jakóba Aubry, który stał za ranionym.
Rzucił się jak szalony na szyję młodzieńca, szukając rany oczyma i ręką, i wołając: Zabity, zabity przezemnie! Askanio moje dziecię, ja go zabiłem! I płakał, tak jak lwy chyba płakać muszą.
Przez ten czas Herman wyciągał prewota zdrowego i nienaruszonego z pod nóg Askania i Celliniego, i biorąc go na ręcę jak dziecię, złożył do małej szopy, w której Raimbaudt chował swoje narzędzia ogrodnicze, i zamknąwszy za nim drzwi, dobył szpadę z pochwy i stanął na warcie, postanowiwszy bronić swojego więźnia przeciw każdemu, ktoby go miał zamiar odebrać.
Gdy się to dzieje, Jakób Aubry zjawił się na murach i wstrząsając swoją szpadą na znak tryumfu, krzyczał: Wiwat! wielki Nesle do nas należy!
Jakim się to sposobem stało, dowie się czytelnik w rozdziale następującym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.