Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przybywał na schadzkę, jaką, mu Askanio naznaczył zeszłej niedzieli.
Zaledwie rzucił okiem na pole bitwy, wnet poznał o co chodziło.
Bawić się piłką, czy muszkietem, było zarówno grą w jego przekonaniu, a domyślając się, że jego przyjaciel jest w liczbie oblegających, stanął między niemi.
— Aha! moje dzieci — rzekł zbliżając się do oddziału, który czekał na wyważenie drzwi, ażeby się rzucić w dziedziniec — bawimy się więc oblężeniem? Do dyabła! pałac Nesle nie jest chałupą; macie ciężki orzech do zgryzienia będąc w tak małej liczbie.
— Nie wszyscy tu jesteśmy — rzekł Pagolo opatrując swoją piętę i wskazując ręką Benvenuta i jego trzech lub czterech towarzyszy, którzy tak dobrze mierzyli na mury, że kamienie spadały już daleko słabiej aniżeli z początku.
— Rozumiem, rozumiem, Mości Achillesie — rzekł Jakób Aubry — gdyż oprócz mnóstwa innych podobieństw, o których nie wątpię, zostałeś raniony w to samo miejsce co ów sławny bohater. Rozumiem... spostrzegam mojego kolegę Askania, a to zapewne mistrz... ten na szczycie wieży.
— On właśnie — rzekł Pagolo.