Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój ojcze! mój ojcze! na imię nieba, nie narażaj się! — zawołała z płaczem.
— Dalej, wejdź! — rzekł porywczo prewot, biorąc ją za rękę i prowadząc ku drzwiom: twoje to głupstwo przywiodło nas do tej ostateczności.
Blanka weszła do pałacu wraz z panią Perrine, której strach dodał jeżeli nie skrzydeł, jak jej pięknej towarzyszce, to siły w nogach przynajmniej.
Prewot zamknął drzwi za niemi.
— Klucz! klucz! — zawołał Cellini.
Prewot z swojej strony wiernie dotrzymujący słowa, wyjął klucz z zamku i rzucił go przez mur, tak aby upadł na dziedziniec.
— A teraz, dalej za mną dzieci! — zawołał Benvenuto Cellini, rzucając się na prewota i jego wojsko.
Nastąpiło wówczas straszliwe zamieszanie, gdyż nim żołnierze prewota mieli czas przyłożyć broń i wystrzelić, Benvenuto z swojemi siedmioma uczniami, wpadł pomiędzy nich, uderzając na prawo i na lewo tą straszliwą szpadą, którą władał tak zręcznie i która hartowana przez niego samego, przecinała koszule druciane a nawet kirysy.
Żołnierze prewota cisnęli przeto swoje muszkiety już im nieużyteczne, dobyli szpad i zaczęli bronić się niemi, lecz pomimo przemagającej