Atala/Rolnicy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Atala |
Pochodzenie | Atala, René, Ostatni z Abenserażów |
Wydawca | Drukarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Atala |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
„Istnieją ludzie sprawiedliwi, których sumienie jest tak spokojne, iż, zbliżając się do nich, mimowali uczestniczymy w spokoju, jaki wydziela się, można rzec, z ich serc i ich mowy. W miarę jak pustelnik mówił, czułem jak namiętności uspakajają się w mem łonie; nawet burza na niebie zdawała się — oddalać pod wpływem jego głosu. Chmury rozprószyły się niebawem na tyle, iż mogliśmy opuścić nasze schronienie. Wyszliśmy z lasu i zaczęliśmy wstępować na pochyłość wysokiej góry. Pies kroczył przed nami, niosąc, na końcu kija, zgaszoną latarkę. Trzymałem Atalę za rękę, i szliśmy za misjonarzem. Odwracał się często aby się nam przypatrzyć, oglądając ze współczuciem naszą młodość i wynędznienie. Na szyi miał zawieszoną książkę; wspierał się na białym kiju. Był wysokiego wzrostu, o twarzy bladej i wychudzonej, fizjognomji prostej i szczerej. Nie miał on owych martwych i zatartych rysów człowieka zrodzonego bez namiętności; widać było, że życie jego było ciężkie; zmarszczki na czole przedstawiały niby piękne blizny namiętności, uleczonych przez cnotę i przez miłość Boga i ludzi. Kiedy mówił do nas, stojąc nieruchomo, długa jego broda, spuszczone oczy, serdeczny dźwięk głosu, wszystko w nim miało coś spokojnego i coś wzniosłego. Ktokolwiek widział, jak ja, ojca Aubry, kroczącego samotnie z kosturem i brewjarzem wśród puszczy, ten ma prawdziwe pojęcie o pielgrzymie chrześcijańskim na ziemi.
„Po półgodzinnej niebezpiecznej drodze po ścieżkach górskich. przybyliśmy do groty misjonarza. Dostaliśmy się do niej poprzez zwoje bluszczu i wilgotne tykwy, które deszcz zwalił ze skał. W schronieniu tem znajdowała się tylko mata z liści papajasu, wiaderko z tykwy do czerpania wody, kilka drewnianych naczyń, łopata, wąż domowy, wreszcie na kamieniu, który służył za stół, krucyfiks i księga chrześcijan.
„Starzec pokwapił się rozpalić ogień przy pomocy suchych lianów; utarł między dwoma kamieniami nieco kukurydzy, i, zarobiwszy ją na ciasto, włożył w popiół, aby się upiekła. Skoro ciasto przybrało od ognia piękną pozłocistą barwę, podał je nam, jeszcze gorące, wraz z mlekiem orzechowem w naczyniu z drzewa klonu. Ponieważ wieczór przywiódł z sobą pogodę, sługa wielkiego Ducha nakłonił nas, abyśmy usiedli wraz z nim u wejścia grały. Udaliśmy się za nim w owo miejsce, skąd rozciągał się bezkręsny widok. Resztki burzy potoczyły się bezładnie ku wschodowi; ognie pożaru zapalone w lesie od piorunu błyszczały jeszcze w oddali; u stóp góry cały las sosnowy legł przewrócony w szłam nadrzeczny, rzeka zaś toczyła pospołu oderwane bryły gliny, pnie drzew, ciała zwierząt i martwych ryb, których srebrzyste brzuchy. kołysały się na powierzchni wody.
„W tym to momencie Atala opowiedziała staremu Geniuszowi gór nasze dzieje. Zdawał się wzruszony, łzy spływały mu na brodę, »Moje dziecko, rzekł do Atali, trzeba ofiarować swoje cierpienia Bogu, dla którego chwały uczyniłaś już tyle w życiu; On przywróci ci spokój. Widzisz jak dymią te lasy, jak schną te strumienie, rozpierzchają się chmury; czy myślisz, że ten, który może uśmierzyć podobną burzę, nie zdoła uspokoić zamętu w sercu człowieka? Jeżeli nie masz lepszego schronienia, moja córko, ofiaruję ci miejsce pośród gromadki, którą miałem szczęście powołać do Jezusa Chrystusa. Oświecę Szaktasa, i dam ci go za małżonka, kiedy będzie godny nim zostać.«
„Na te słowa upadłem do nóg Samotnika, wylewając łzy radości: ale Atala pobladła jak śmierć, Starzec podniósł mnie dobrotliwie i wówczas spostrzegłem, iż obie ręce miał obcięte, Atala zrozumiała natychmiast jego nieszczęście, »Barbarzyńcy!« wykrzyknęła.
»Moja córko, odparł ojciec z łagodnym uśmiechem, cóż to jest wobec tego co ścierpiał mój boski Pan? Jeżeli Indjanie bałwochwalcy pokrzywdzili mnie, toć to są biedni ślepi, których Bóg oświeci kiedyś. Kocham ich nawet tem więcej, im więcej złego mi wyrządzili. Nie mogłem wytrwać w ojczyźnie, do której wróciłem, i gdzie można królowa uczyniła mi ten zaszczyt, iż raczyła oglądać te słabe oznaki mego apostolstwa. I jakąż mógłbym uzyskać chlubniejszą nagrodę swoich prac, niż to, że otrzymałem od Głowy naszej religji pozwolenie sprawowania boskiej Ofiary temi oto okaleczałemi rękami? Po takim zaszczycie, nie pozostawało nic, jak tylko starać się go zostać godnym: powróciłem do Nowego-Świata, aby dokonać reszty życia w służbie mego Boga. Niedługo będzie trzydzieści lat jak zamieszkuję tę samotnię, a jutro będzie dwadzieścia dwa jak wziąłem w posiadanie tę skałę. Kiedy przybyłem tutaj, zastałem tylko koczujące rodziny o okrutnych obyczajach i życiu nad wyraz nędznem. Głosiłem słowo pokoju, i obyczaje złagodziły się stopniowo. Żyją obecnie zebrani razem u stóp tej góry. Starałem się, ucząc ich dróg zbawienia, nauczyć zarazem pierwszych umiejętności życia, ale nie posuwając się zbyt daleko i utrzymując tych zacnych ludzi w owej prostocie, która daje szczęście. Co do mnie, lękając się krępować ich swą obecnością, usunąłem się do tej groty, gdzie przychodzą zasięgać mej rady. Tutaj-to, zdala od ludzi, podziwiam Boga w bezmiarach tych pustkowi, i gotuję się do śmierci, którą zwiastują mi rychło moje dni sędziwe«.
„Kończąc te słowa, pustelnik ukląkł, my zaś poszliśmy za jego przykładem. Rozpoczął głośną modlitwę, której Atala odpowiadała. Nieme błyskawice rozdzierały jeszcze niekiedy niebo na wschodzie, na chmurach zaś od zachodu trzy słońca błyszczały równocześnie. Parę lisów, spłoszonych burzą, wyciągało czarne pyszczki na kraju przepaści; słychać było drżenie roślin, które, schnąc pod powiewem wieczornego wiatru, podnosiły ze wszystkich stron powalone łodygi.
„Wróciliśmy do groty, gdzie pustelnik rozciągnął łoże z cyprysowego mchu dla Atali. Głęboka omdlałość ujawniała się w oczach i poruszeniach dziewicy; spoglądała na ojca Aubry, jak gdyby chciała mu zwierzyć jakąś tajemnicę; ale coś zdawało się ją powstrzymywać, czy to moja obecność, czy wstyd jakiś, czy bezużyteczność wyznania. Usłyszałem, jak wstała wśród nocy, szukała Samotnika: ale, ponieważ odda jej swoje posłanie, sam poszedł oglądać piękność nieba i modlić się do Boga na szczycie góry. Rzekł mi nazajutrz, iż to był jego częsty obyczaj, nawet podczas zimy, jako że lubił patrzeć, jak lasy kołyszą się obnażonemi wierzchołkami, jak chmury szybują po niebie, wiatry zaś i strumienie huczą w pustkowiu. Siostra moja była tedy zmuszona wrócić na posłanie, gdzie sen ją zmorzył. Niestety! przepełniony nadzieją, widziałem w niemocy Atali jedynie przelotne oznaki znużenia!
„Nazajutrz, obudził mnie śpiew papug i innych ptaków, gnieżdżących się wakacjach i laurach otaczających grotę. Poszedłem zerwać różę magnolji i złożyłem ją, zwilżoną łzami poranka, na głowie uśpionej Atali. Spodziewałem się, wedle religji mego kraju, iż dusza jakiegoś dziecięcia, zmarłego w niemowlęctwie, zstąpiła na ten kwiat w kropli rosy, i że szczęśliwy sen przeniesie ją w łono mej przyszłej małżonki. Poszukałem następnie gospodarza; zastałem go z podkasaną szatą, z różańcem w dłoni; oczekiwał mnie, siedząc na pniu sosny powalonej ze starości. Namówił mnie, abym się udał z nim do Misji, podczas gdy Atala jeszcze będzie Spoczywać; zgodziłem się chętnie i puściliśmy się natychmiast w drogę.
„Schodząc z góry, ujrzałem dęby, na których zdało się iż Genjusze nakreśliły dziwaczne znaki. Pustelnik objaśnił mnie, iż to on sam je wyciął; były to wiersze dawnego poety, imieniem Homer, i kilka myśli innego poety, dawniejszego jeszcze, imieniem Salomon. Była jakaś dziwnie tajemnicza harmonia między tą mądrością wieków, temi wierszami zjedzonemi mchem, starym Samotnikiem, który je wyrył i staremi dębami, które służyły mu za książki.
„Imię jego, wiek, data misji, były również zaznaczone na trzcinie prerji, u stóp tych drzew. Zdziwiłem się wątłości tego ostatniego pomnika. »I tak przetrwa dłużej niż ja, odparł ojciec, i zawsze będzie miał więcej wartości, niż to niewiele dobra, które zdziałałem«.
„Stamtąd przybyliśmy do wejścia doliny, gdzie ujrzałem cudowne dzieło: był to naturalny most, podobny do owego mostu w Wirginji, o którym może słyszałeś. Ludzie, mój synu, zwłaszcza ludzie z twoich stron, naśladują często naturę, i kopje ich są zawsze małe; inaczej jest z naturą, kiedy napozór naśladuje prace ludzi, w rzeczy zaś przedstawia im wzory. Wówczas, rzuca mosty ze szczytu jednej góry na szczyt drugiej, zawiesza drogi wśród chmur, rozlewa rzeki jako kanały, rzeźbi góry za kolumny, a jako baseny żłobi morza.
„Przeszliśmy pod jedynym łukiem tego mostu, i znaleźliśmy się wobec innego cudu: był to cmentarz Indjan osiadłych w Misji, czyli Gaje śmierci. Ojciec Aubry pozwolił nowochrzczeńcom grzebać zmarłych na swój sposób i zachować miejscu pogrzebów dawne imię dzikich; uświęcił jedynie to miejsce zapomocą krzyża[1]. Grunt był tam podzielony, jak wspólne pole do uprawy, na tyle cząstek ile było rodzin. Każda cząstka stanowiła, sama dla siebie, lasek, którego wejrzenie odmieniało się wedle upodobania tego. kto go zasadził. Strumień wił się bez hałasu wśród łych gajów, nazywano go strumieniem pokoju. To śmiejące schronisko dusz zamknięte było od wschodu mostem, pod którym przechodziliśmy; dwa wzgórza odgraniczały je od północy i południa; otwarte było jedynie ku zachodowi, gdzie wznosił się wielki las jodłowy. Pnie tych drzew, czerwone nakrapiane zielonem, strzelające bez gałęzi aż do wierzchołka, podobne były do wysokich kolumn i tworzyły perystyl tej świątyni śmierci j panował w nim uroczysty gwar, podobny do głuchego mruczenia organów pod sklepieniem kościoła: ale kiedy się wniknęło w głąb sanktuarium, słyszało się już tylko hymny ptaków, które obchodziły ku pamięci zmarłych wiekuiste święto.
„Wychodząc z lasu, ujrzeliśmy wieś Misji, położoną na wybrzeżu jeziora. pośród prerji usianej kwiatami. Dochodziło się tam aleją z magnolij i zielonych dębów. okalających starożytną drogę. jedną z tych jakie wiodą ku górom, dzielącym Kentucky od Florydy, Skoro tylko Indjanie ujrzeli swego pasterza na równinie, porzucili roboty i pobiegli naprzeciw niemu, Jedni całowali jego suknię, drudzy wspierali jego kroki: matki podnosiły w ramionach małe dzieci, aby ukazać im człowieka Jezusowego. Starzec fonii łzy. Idąc, wywiadywał się. co zaszło we wsi; temu dawał radę, tamtego strofował łagodnie. mówi! o zbiorach, o nauce dzieci, o pociesze w strapieniach, w każde zaś odezwanie wplatał imię Boga.
„W takiej eskorcie doszliśmy do stóp wielkiego krzyża, który znajdował się na drodze. Tam-to sługa boży zwykł by! święcić tajemnice religii: »Moi drodzy nowochrzczeńcy, rzekł zwracając się do tłumu, przybył wam brat i siostra; nadomiar zaś szczęścia, widzę, iż boska Opatrzność oszczędziła wczoraj wasze zbiory: oto dwie wielkie przyczyny aby jej dziękować. Poświęćmy tedy świętą ofiarę, niechaj każdy przystąpi do niej z głębokiem skupieniem, żywą wiarą, nieskończoną wdzięcznością i pokornem sercem«.
„Natychmiast boski kapłan przywdział białą tunikę, sporządzoną z kory morwowej; dobyto świętych naczyń z zamknięcia u stóp krzyża, zgotowano ołtarz na złomie skały, zaczerpnięto wody w sąsiednim strumieniu, dzikie grono dostarczyło wina na ofiarę. Uklękliśmy wszyscy w wysokich trawach; misterium rozpoczęło się.
„Świt, ukazując się z za gór, rozpalił wschód płomieniem. Wszystko w tem pustkowiu było różane i złote. Gwiazda oznajmiana tylą przepychu wyszła wreszcie z otchłani światła, a pierwszy jej promień padł na poświęconą hostię, którą kapłan w tejże samej chwili podnosił w górę. O czarze religji! O wspaniałości chrześcijańskiego obrządku! Ofiarnikiem stary pustelnik. ołtarzem skala, kościołem puszcza, garstką wiernych niewinni Dzicy J Nie, nie wątpię, iż w chwili gdyśmy padli na twarz, spełniła się wielka tajemnica, i że Bóg zstąpi! na ziemię, czułe bowiem, iż zstępuje w moje serce.
„Po ofierze, przy której brakło dla mnie jedynie córki Lopeza, udaliśmy się do wsi. Tam panowało najbardziej wzruszające skojarzenie życia społecznego i życia przyrody; pod cyprysowym gajem dawnej puszczy widniał kawałek uprawnego pola; kłosy opływały złotemi falami pień powalonego dębu, i zbiór jednego lata zajmował miejsce trzechwiecznego drzewa. Wszędzie dokoła widać było lasy żarte płomieniem i ślące w powietrze ciężkie dymy, oraz pług posuwający się wolno wśród zetlałych korzeni. Miernicy z długiemi łańcuchami rozmierzali grunta; rozjemcy ustalali pierwsze własności; ptak ustępował swego gniazda; jaskinia dzikiego zwierzęcia zmieniała się na chatę; słychać było pomruk kuźni: ciosy zaś siekiery wydzierały, po ostatni raz, jęki echom, zamierającym wraz z drzewami które służyły im za schronienie.
„Błądziłem zachwycony wśród tych scen, tem słodszych dla mnie dzięki obrazowi Atali i marzeniom o szczęśliwości, jakiemi kołysałem me serce. Podziwiałem triumf chrześcijaństwa nad dzikością: widziałem Indjanina cywilizującego się pod wpływem głosu religji; obecny byłem pierwszym zaślubinom Człowieka i Ziemi; w tym wielkim kontrakcie, człowiek oddawał ziemi dziedzictwo swego potu; ziemia zobowiązywała się wzamian dźwigać wiernie zbiory, potomstwo i popioły człowieka.
„Wśród tego przedstawiono misjonarzowi dziecię: ochrzcił je pośród kwitnących jaśminów, nad brzegiem źródła, podczas gdy, wśród zabaw i pracy, trumna posuwała się ku Gajom śmierci. Dwoje oblubieńców otrzymało pod dębem błogosławieństwo małżeńskie, następnie odprowadziliśmy ich do chały na skraju puszczy. Pasterz szedł przed nami, błogosławiąc tu i tam, i skały, i drzewa, i źródło: tak niegdyś, wedle księgi Chrześcijan, Bóg błogosławił nieuprawną ziemię, dając ją w dziedzictwo Adamowi. Procesja ta, która, zmięszana ze stadami, ciągnęła od skały do skały za czcigodnym przewodnikiem, jawiła się memu rozpromienionemu sercu niby obraz tych wędrówek pierwszych rodzin, kiedy-to Sem ze swemi dziećmi posuwał się poprzez nieznany świat, idąc za słońcem które kroczyło przed nim.
„Pragnąłem dowiedzieć się od świętego pustelnika, w jaki sposób sprawuje władzę nad swemi dziećmi; odparł z wielką uprzejmością: »Nie dałem im żadnego prawa: nauczyłem ich jedynie kochać się, modlić do Boga i spodziewać lepszego życia: wszystkie prawa świata w tem się mieszczą. Widzisz, w pośrodku wsi, chatkę większą niż inne: służy ona za kaplicę w porze deszczów. Zbierają się tam rano i wieczór aby chwalić Pana, a kiedy ja jestem nieobecny, któryś ze starców odmawia modły; starość bowiem jest, jak macierzyństwo, rodzajem kapłaństwa. Następnie udają się pracować w pole, a mimo iż własności są podzielone, iżby każdy mógł się nauczyć ekonomii społecznej, zbiory składa się wszelako we wspólnych śpichlerzach dla utrzymania braterskiej miłości bliźniego. Czterech starców rozdziela po równych częściach owoc pracy. Dodaj do tego ceremonje religijne, wiele wspólnych śpiewów, krzyż pod którym święciłem misterium, wiąz pod którym każę w pogodne dni, groby nasze tuż obok pól zbożowych, rzeki, w których zanurzam małe dzieci, a będziesz miał zupełne pojęcie o tem królestwie Jezusa Chrystusa«.
„Słowa Samotnika zachwyciły mnie; uczułem wyższość tego życia, stałego i wypełnionego pracą, nad koczującem i próżniaczem życiem Dzikich.
„Ach! René, nie szemram przeciw Opatrzności, ale wyznaję, iż nie mogę wspomnieć o tem ewangelicznem społeczeństwie, iżbym nie doświadczał goryczy i żalu. Chata w tych stronach, z Atalą, jakże szczęśliwem uczyniłaby me życie! Tam kończyły się wszystkie me wędrówki; tam, obok mej małżonki, nieznany ludziom, kryjąc me szczęście w głębi lasów, byłbym minął jak te rzeki, które nie mają nawet imienia w pustyni. Zamiast tego spokóju, jaki śmiałem sobie wówczas obiecywać, w jakimi: zamęcie upłynęły moje dni! Stałem się igraszką ustawiczną losów, obijałem się o wszystkie brzegi, długo wygnany z kraju i znajdując: za powrotem jedynie chatę w ruinie i przyjaciół w grobie; takim miał być los Szaktasa.“
- ↑ Ojciec Aubry uczynił tak jak jezuici w Chinach, którzy pozwalali Chińczykom grzebać rodziców w swoich ogródkach, wedle dawnego zwyczaju.